„Gdy poznaliśmy diagnozę córki, mąż wdał się w romans, by mieć >>otwartą furtkę<<. Faceci myślą tylko o swojej wygodzie”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, stokkete
„Tomek nie miał jaj, żeby powiedzieć mi prawdę – że to go przerosło i nie da sobie rady. Bo musiałby wtedy przyznać sam przed sobą, że jest słabym, maluczkim człowiekiem. Zamiast tego znalazł sobie pierwszą lepszą naiwną, która poleciała na jego portfel i zrobił jej dziecko”.
/ 08.07.2022 17:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, stokkete

– Jak ty to wszystko ogarniasz sama? – pytają. – Podziwiam cię! Dla mnie jesteś bohaterką.

Uśmiecham się z udawaną skromnością i mówię:

– Muszę, nie mam wyjścia.

Owszem, pochlebia mi, kiedy ktoś myśli o mnie w ten sposób. To miłe i pozwala choć przez chwilę oszukiwać samą siebie, że tak jest naprawdę. Jestem bohaterką, radzę sobie, choć los nie był dla mnie łaskawy.

Tylko że w głębi duszy doskonale wiem, że to bzdura. Jestem zwykłą słabą kobietą, która ma już tego wszystkiego serdecznie dość. I nie, nie radzi sobie ani trochę.

Ta nieszczęsna pandemia, która dla tak wielu wiązała się z upadkiem biznesu czy utratą pracy, mnie pozwoliła tę pracę zachować. Na jak długo? Tego nie potrafię powiedzieć.

Ale wiem jedno – szef już kilka miesięcy temu zaczął przyglądać mi się podejrzliwie, kiedy przychodziłam do biura na kacu. Nie jestem głupia, widziałam, jak na mnie patrzy, i strach mnie brał na samą myśl, co mu krążyło po głowie. Koledzy z pracy też wymieniali między sobą znaczące spojrzenia.

Mam nadzieję, że nikt się nie domyśla

Człowiek, kiedy dopiero zaczyna pić, myśli, że tego po nim nie widać, nie czuć. Widzi świat przez różowe okulary i wydaje mu się, że świat jego widzi tak samo. No przecież nic się nie dzieje, mam po prostu dobry humor, jestem nieco bardziej gadatliwa niż zwykle, jest fajnie, sympatycznie.

Ja już jestem na innym etapie. Wiem, że inni wiedzą, kiedy jestem pijana. Dlatego nie piję, kiedy w pobliżu są inni. Siedzę w domu sama, z dala od wścibskich spojrzeń, i robię jedyną rzecz, która sprawia, że czuję się lepiej.

Nie dobrze, o nie. Na to już za późno. Ale choć trochę spokojniej. Pracuję sobie zdalnie przed komputerem, stukam w klawiaturę, odpisuję na mejle. Czasem muszę odebrać telefon i wtedy zawsze się boję, że osoba po drugiej stronie usłyszy coś dziwnego w moim głosie. Ale chyba nie słyszą. Albo nic nie mówią, bo wykonuję swoją pracę sumiennie i na czas.

Zawsze byłam osobą obowiązkową. Wyznawałam zasadę, że jak coś trzeba zrobić, to trzeba i nie ma dyskusji, że mi się nie chce czy zrobię później. Wydawało mi się, że Tomek jest taki sam jak ja, i to mi się w nim spodobało. Odpowiedzialność… czy nie tego w gruncie rzeczy szukamy w mężczyznach?

– Twój mąż jest taki… odpowiedzialny! – mówiły z zachwytem moje koleżanki. – Mój to tylko gra na konsoli i biega po kolegach. Do pracy też się specjalnie nie garnie. A twój… w domu sprząta, wypłatę całą oddaje, nie szlaja się nigdzie nocami. No, superfacet!

Tyle że przychodzą czasem w życiu chwile, gdy nawet superfacet nie daje rady. Wymięka, odpada, nie jest w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności. Co wtedy robi superfacet? Oczywiście zrzuca wszystko na barki kobiety i idzie w długą. Żeby inni mogli potem nazywać ją bohaterką.

Potrzebna była fizjoterapia

Kiedy urodziła się Kasia, Tomek był przeszczęśliwy i nigdzie się jeszcze nie wybierał. Ba! Zmieniał pieluchy, kąpał ją każdego wieczoru, chodził z wózkiem na długie spacery. Był idealnym tatą dla swojej idealnej córki.

Wiecie, to w gruncie rzeczy łatwe, kiedy masz rumianego, uśmiechniętego bobasa, którym możesz się chwalić przed kolegami.  „Patrzcie, jaka piękna! Patrzcie, jaka mądra! Moja krew!”. Trudniej się robi, kiedy ten uśmiechnięty bobas podrasta i przestaje spełniać oczekiwania.

Najpierw pojawiły się problemy z napięciem mięśniowym. Zauważyła to pediatra w rejonowej przychodzi, gdzie chodziliśmy na kontrole. Dała skierowanie na fizjoterapię, gdzie chodziliśmy dwa razy w tygodniu.

Pani Ania, fizjoterapeutka, była dobrą specjalistką, ale też nie owijała w bawełnę. W miarę upływu czasu z coraz większym niepokojem obserwowała rozwój Kasi i mówiła nam o tym otwarcie.

Poradziła wybrać się do neurologa. Zanim udało się umówić na wizytę na NFZ, minęło kilka miesięcy. Wtedy już sama czułam, że coś jest nie tak. Inne dzieci zaczynały już przekręcać się z pleców na brzuch, podnosić się na prostych rękach, a niektóre nawet siadać.

Tymczasem Kasia nawet nie unosiła głowy. Zresztą w ogóle mało się ruszała. Na początku myślałam, że taka jej natura, że mam po prostu bardzo spokojne dziecko, dopiero pani Ania uświadomiła mi, że to coś innego.

Neurolog wypytał mnie szczegółowo o przebieg ciąży i porodu, a kiedy usłyszał, że wszystko było w porządku, przebadał dokładnie Kasię, po czym oznajmił:

– Na razie za wcześnie na jakiekolwiek diagnozy, ale wypiszę skierowanie na rezonans i z wynikami zapraszam na kolejną wizytę. I proszę kontynuować fizjoterapię. To może małej tylko pomóc.

Mówił, żeby się nie martwić na zapas

Wtedy jeszcze się nie bałam. W ogóle nie brałam pod uwagę możliwości, że to wszystko może nie skończyć się dobrze. Tak samo Tomek. On w ogóle niczym się nie przejmował. Uważał to jedynie za rutynowe badania. Jego podejście już wtedy wydawało mi się zbyt beztroskie.

Rezonans wyszedł źle. Okazało się, że Kasia ma uszkodzoną tkankę mózgu! Jak powiedzieli lekarze, prawdopodobnie jeszcze w okresie płodowym nastąpiło niedotlenienie lub uraz, który spowodował nieodwracalne obumarcie części komórek. Słowo „nieodwracalne” brzmiało
jak wyrok.

– Proszę się nie martwić na zapas, mózg małego dziecka jest bardzo plastyczny. Często się zdarza, że zdrowa tkanka przejmuje funkcje tej uszkodzonej – oznajmił nam lekarz. 

O tak, wiedziałam, że zdarzają się takie rzeczy. Przeczytałam w internecie chyba wszystko, co było dostępne na ten temat. I kiedy po kolejnych kilku miesiącach padła diagnoza – mózgowe porażenie dziecięce, byłam gotowa, zdeterminowana i pełna nadziei na to, że jednak będzie dobrze.

– Potrzeba więcej rehabilitacji. Nasza córka ma szansę być sprawna – powiedziałam Tomkowi.

– Oczywiście, kochanie – bąknął, ale widziałam, że tak naprawdę w to nie wierzy.

Pytanie, czy wiara miała tu jakieś znaczenie

Czy praca i wysiłek włożony w to, żeby dziecko mogło w przyszłości funkcjonować dobrze, miało jakieś znaczenie? Czy miłość okazana temu dziecku cokolwiek znaczyła? Wtedy gorąco w to wierzyłam, ale po latach sama już nie wiem…

Mój mąż w każdym razie nie wierzył nawet przez chwilę. Widziałam to coś w jego oczach, kiedy patrzył na inne, zdrowe dzieci naszych znajomych czy sąsiadów. Patrzył, jak zaczynały raczkować, potem chodzić i biegać. A Kasia nadal nie podnosiła głowy…

Zaczął się ode mnie oddalać, kiedy musieliśmy kupić pierwszy wózek inwalidzki. Dla najmłodszych dzieci, a jednak drogi jak diabli, specjalistyczny sprzęt, z kolorowymi kółkami, żeby niby było wesoło.

Łzy stawały mi w gardle, kiedy go wybierałam, a jednocześnie było to dla nas spore ułatwienie, bo Kasia zaczynała już ważyć swoje i wszędzie trzeba ją było dźwigać na rękach.

Tomek nie lubił z nią wychodzić z domu. Nie wiem, wstydził się, bał ciekawskich spojrzeń, a może po prostu to wszystko wymagało za dużo wysiłku. Więc już wtedy wychodziłam zazwyczaj sama. Na spacery, na zajęcia, na przedstawienia teatralne, żeby dziecko posłuchało muzyki i pooglądało coś nowego.

– Po co to robisz? Przecież ona i tak nic z tego nie rozumie! – usłyszałam kiedyś od męża.

Czy rozumiała, nie wiem, bo nie potrafiła mi o tym powiedzieć, a po wyrazie jej twarzy też trudno się było domyślić. Już wtedy wiedzieliśmy, że Kasia najprawdopodobniej całe życie spędzi na wózku. Do tego doszła niepełnosprawność intelektualna i niedosłuch w jednym uchu.

Obiecał, że będzie płacił na Kasię

Tomek nie miał jaj, żeby powiedzieć mi prawdę – że to go przerosło i nie da sobie rady. Bo musiałby wtedy przyznać sam przed sobą, że jest słabym, maluczkim człowiekiem, który porzuca własne dziecko tylko dlatego, że jest chore.

Nie, on nie chciał tak o sobie myśleć. Zamiast tego więc wdał się w romans z pierwszą lepszą naiwną i zrobił jej dziecko. Zdrowego, rumianego bobasa, któremu mógł znowu zmieniać pieluchy i kąpać go każdego wieczoru w poczuciu, że jest dobrym ojcem.

Powiedział mi, że się zakochał, że tego nie planował, tak wyszło, bla, bla… No i sama rozumiem, że teraz jest odpowiedzialny również za tę drugą małą istotę, ale na pewno będzie płacił na Kasię, ile tylko zechcę, nie muszę się martwić o pieniądze, on o wszystko zadba, on jest dobrym człowiekiem.

I rzeczywiście, płaci. Dużo płaci. I dobrze, bo rehabilitacja kosztuje. Ale co mi po tych pieniądzach, kiedy całymi dniami jestem sama, nie licząc niepełnosprawnej córki?

Moi rodzice nie żyją, z rodziną Tomka nie mam kontaktu od rozwodu. Znajomi też odsunęli się ode mnie. Jeszcze w czasach, gdy byliśmy z Tomkiem małżeństwem, przestali dzwonić, odzywać się.

Kiedy opowiadaliśmy o tym, co nas spotyka, byli zażenowani, nie wiedzieli, co powiedzieć. Nie chcieli słuchać o chorobach, wózkach inwalidzkich i rehabilitacjach. W sumie im się nie dziwię.

Gdyby moje życie było łatwe i przyjemne, gdyby moim jedynym zmartwieniem było, czy posłać dziecko na balet czy może na lekcje tenisa, też bym nie chciała słuchać o smutnych, przygnębiających sprawach.

Po co się niepotrzebnie dołować?

Czasem tak sobie myślę, że może powinnam była uciec pierwsza, zanim Tomkowi w ogóle przyszedł do głowy taki pomysł.

Byłam ładna, młoda, faceci się za mną oglądali. Bez trudu bym któregoś wyrwała i zaczęła „wszystko od nowa”. Może tym razem by mi się poszczęściło?

Nienawidzę się za te myśli. W czym jestem lepsza od mojego byłego, skoro mnie nachodzą? Co ze mnie za matka? I co by na to powiedzieli ci wszyscy, którzy nazywają mnie bohaterką?

Więc siedzę i piję. To moja jedyna rozrywka, jedyne pocieszenie. Mam nadzieję, że szef niczego się nie domyśla, bo tylko praca mi już została. Jeśli ją stracę, nie będę już mogła dłużej udawać takiej twardej i dzielnej, oszukiwać siebie i innych, że ze wszystkim świetnie daję sobie radę.

Opadnie kurtyna i ludzie zobaczą, co tak naprawdę kryje się za kulisami. Ja – słaba, bezbronna, samotna, zrozpaczona.

Czytaj także:
„Po 10 latach rzuciłem pracę w korporacji i uciekłem na wieś. Oprócz świętego spokoju, los podarował mi również... żonę”
„Pozwoliłam synom na zabawę nad stawem i sama sprowadziłam na moją rodzinę tragedię. Nigdy sobie tego nie wybaczę”
„Pierwszy mąż mamy był pijakiem, a mój ojciec zostawił nas, gdy miałam 4 lata. Jej życie było piekłem i to moja wina”

Redakcja poleca

REKLAMA