„Gdy brat wybrał babę zamiast bycia księdzem, matce pękło serce. Obrzydziła mi kobiety i zrobiła ze mnie psa na posyłki”

załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, New Africa
„Pochodzę z bardzo religijnej rodziny. Mój starszy brat Mirek o mało nie został księdzem, bo dopiero tuż przed ostatnimi święceniami zmienił zdanie i oświadczył zrozpaczonej mamie, że się żeni. Co to była za tragedia!”.
/ 18.04.2023 08:30
załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, New Africa

Moja wiara jest słaba i ułomna, przyznaję… Kiedyś, w dzieciństwie i później, we wczesnej młodości, było inaczej, ale wraz z dojrzewaniem gubiłem tę pewność, że Bóg istnieje, że nade mną czuwa i że mogę Mu zaufać we wszystkim, co mnie dotyczy i obchodzi.

Można powiedzieć, że ja rosłem, a moja wiara malała. Tak się podobno często dzieje, że kiedy człowiek jest słaby i bezbronny, to Boga potrzebuje, a kiedy ma siłę, to się odsuwa. Dzieciństwo i starość to są te dwa okresy szukania kogoś, kto się nami zaopiekuje, poda rękę i przeprowadzi przez niebezpieczne drogi. Również choroba albo inne nieszczęście to czas powrotu do domu Ojca. Przypowieść o synu marnotrawnym najlepiej to pokazuje i udowadnia.

Pochodzę z bardzo religijnej rodziny. Mój starszy brat Mirek o mało nie został księdzem, bo dopiero tuż przed ostatnimi święceniami zmienił zdanie i oświadczył zrozpaczonej mamie, że się żeni. Co to była za tragedia! Mnie, młodszemu o sześć lat, wydawało się, że rodzice woleliby go widzieć w trumnie, niż przeżywać takie odszczepieństwo i wstyd przed ludźmi. Byli tacy dumni z przyszłego kapłana, tak się cieszyli, chodzili po miasteczku jak pawie, bo wówczas mieć księdza w rodzie to był zaszczyt i powód do chwały.

Nie pomogły łzy, prośby, groźby i tłumaczenia

Brat wystąpił z seminarium i faktycznie zamieszkał z dziewczyną. Moja mama tak naprawdę nigdy Renaty nie zaakceptowała i zawsze mówiła o niej: „ta grzesznica”… Nawet wnuki jej nie przekonały. Do końca swojego życia była taka nieprzejednana i niechętna. Może dlatego, że brat nie miał ślubu kościelnego, a więc według mamy żył na kocią łapę i choć chodził do kościoła, nie przystępował do sakramentów.

Próbowałem pytać Mirka, dlaczego tak się dzieje, ale zbywał mnie milczeniem. W ogóle był dosyć zamknięty i niezbyt skory do zwierzeń, a ze mieszkał daleko od nas, siłą rzeczy widywaliśmy się rzadko, a szczerze nie rozmawialiśmy prawie nigdy.

Mój ojciec był jeszcze twardszy w swoich przekonaniach. Pamiętam, że po prymicjach brata miał zostać kościelnym w naszej parafii i bardzo się z tego cieszył. Kiedy wszystko się zawaliło, nie narzekał i nie wyrażał głośnych pretensji, ale czuło się, kto według niego zawinił. Ojciec jeszcze bardziej niż mama oddalił się od mojego brata i to on zakazał mamie zapraszać brata z rodziną do naszego domu nawet w święta. Tak było, dopóki żył, nigdy nie dał się udobruchać…

Moja bratowa była i jest bardzo ładną kobietą. Kiedy się na nią patrzy, nietrudno pojąć, czemu brat tak dla niej oszalał i wywrócił swoje życie do góry nogami. Niestety, za fizyczną urodą nie idzie dobry charakter, bo bratowa jest krzykliwa, nerwowa, popędliwa i w ogóle niezła z niej jędza. Nie lubię nikogo obmawiać, ale to prawda. Wszyscy, którzy ich znają, twierdzą, że Renata to kara dla mojego brata za to, że zrezygnował z kapłaństwa. Czasami myślę, że coś w tym jest!

Moi bratankowie podzielili się charakterami i jeden poszedł w ojca, drugi w matkę. Oni też się nie mogą ze sobą dogadać. Rzadko ich widuję, ale zawsze wyczuwam między nimi napięcie, a może nawet wrogość, bo ten „matczyny” jest roszczeniowy i ma wieczne pretensje do wszystkich i o wszystko, za to „ojcowy” jest mrukliwy, uparty, patrzy spode łba i nigdy nie wiadomo, o czym myśli. Ten po matce jest również bardzo przystojny, więc zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Jego brat może też by tak chciał, ale kompletnie mu to nie wychodzi. Myślę, że również to jest przyczyną konfliktu między nimi…

Jak napisałem wcześniej, moje kontakty z Mirkiem są rzadkie, dlatego bardzo się zdziwiłem, kiedy do mnie zadzwonił, prosząc o spotkanie i rozmowę. Przez dwadzieścia kilka lat zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że mam rodzeństwo właściwie tylko urzędowo. No, ale skoro już brat występuje z taką niezwykłą propozycją, nie mogę odmówić – pomyślałem i umówiłem się na spotkanie.

Całą miłość przelali na mnie

Muszę teraz napisać coś o sobie. Jestem samotny, długo mieszkałem z rodzicami, ale przed trzema laty wreszcie – jak to się mówi – poszedłem na swoje, bo udało mi się kupić kawalerkę w tym samym bloku, gdzie oni mieszkają. Mam blisko, mogę być u nich codziennie, robić im zakupy i w ogóle być pod ręką, kiedy mnie potrzebują. A potrzebują prawie stale, bo wprawdzie nie są jeszcze tacy starzy, ale mocno schorowani, szczególnie ojciec, który przeszedł dwa zawały i powinien prowadzić oszczędzający tryb życia.

Rodzice całą miłość i uwagę przelali na mnie. Kiedyś było inaczej, bo ja tylko uzupełniałem mojego starszego brata – prawie księdza. Jednak po jego odejściu z seminarium zaczęli się zachowywać tak, jakby mieli tylko jedno dziecko i jakbym ja miał im wynagrodzić ten ból zadany im przez mojego brata.

Wiedziałem, że oczekują, żebym był posłuszny, nie sprawiał kłopotów wychowawczych, nie narażał ich na żadne stresy i przynosił tylko zaszczyt. Miałem zatkać gęby plotkarzom mówiącym, że źle wychowali starszego syna, że nie umieli go powstrzymać przed strasznym grzechem i że to, co się stało, jest również ich winą.

Zwalili na mnie duży ciężar. Byłem nastolatkiem, potrzebowałem własnego życia, a musiałem dźwigać cudze i jeszcze świecić oczami za nie swoje winy. Chcieli również, żebym wzmożoną i demonstracyjnie okazywaną religijnością zamazywał plamy na wizerunku całej rodziny, stąd częste przystępowanie do sakramentów, uczestnictwo w majowych i czerwcowych nabożeństwach, różańce, służba przy ołtarzu i tak dalej… Nawet wyglądem miałem świadczyć o tym, że jestem całkiem inny niż mój brat, dlatego fryzura, ubranie, zachowanie były takie, jakiego oczekiwali moi rodzice, a nie takie, jakiego sam chciałem.

Czy mi to doskwierało? Oczywiście. Z biegiem czasu coraz bardziej, ale jak człowiek uwierzy w to, że jest odpowiedzialny za honor innych, zyskuje nowe siły. Ze mną było podobnie; czułem się wręcz wyróżniony tym ciężarem i do głowy mi nie przyszło marudzić, że nie daję rady.

Każda była brzydka i zła

Myślę, że moja samotność też była tym spowodowana, bo dla moich rodziców każda dziewczyna stała się wysłanniczką diabła chcącego i mnie sprowadzić na złą drogę. O każdej, która by się pojawiła nawet na chwilę, mówili same okropne rzeczy: że podstępna, wyrafinowana, wyuzdana, że się za bardzo maluje i wstrętnie ubiera. Albo przeciwnie – że się nie maluje, by łatwiej mnie omotać udawaną skromnością, a dopiero potem pokaże, na co ją stać…

Nie miałem nie tylko dziewczyn, ale nawet koleżanek, bo te z klasy były przenicowane na wylot i ocenione jak najgorzej. Rodzice brali na przykład klasowe fotografie i po kolei każdą dziewczynę oglądali jak pod mikroskopem. Każda miała wady: paskudny nos, małe, wredne oczy, krzywe usta, nadmuchane policzki, i każda była podobna do maszkarona albo Baby Jagi. Teraz rozumiem, że rodzice w ten sposób chcieli mnie bronić przed błędem podobnym do tego popełnionego przez brata, ale wiem też, że zrobili mi krzywdę, bo straciłem zaufanie do dziewczyn i kobiet i do dzisiaj jest mi trudno je odzyskać.

Jednak głównie bałem się, że jeśli kiedykolwiek naprawdę się poważnie zakocham, to będę musiał skonfrontować moją miłość z rodzicami i że to będzie horror. Wiedziałem, że żadna dziewczyna nie wytrzyma egzaminów, które jej urządzą, i złośliwych uwag na temat jej zachowania, wyglądu, postępowania, gotowania i wszystkiego, co się z nią będzie wiązało. A co, jeśli zdarzy się nam zamieszkać z moimi rodzicami? Zimny pot mnie oblewał na taką myśl. Byłem pewny, że sam anioł z nieba by tego nie przetrzymał!

Lata mijały, a ja coraz bardziej pogrążałem się w samotności i dziwaczałem. Rodzice mieli nade mną pełną kontrolę: wiedzieli, gdzie chodzę, jakie programy i filmy oglądam w telewizji, co jem, co lubię, jakiej słucham muzyki i dlaczego pomimo posiadania prawa jazdy nie jeżdżę samochodem. To ostatnie było proste: ilekroć chciałem usiąść za kierownicą, rozlegał się lament: „Po co ci to? Jeszcze się zabijesz, nie masz doświadczenia. Teraz na drogach pełno wariatów, zresztą ty nie jesteś dobrym kierowcą, nie masz do tego drygu, egzamin zdałeś dopiero za trzecim podejściem. Jakby coś ci się stało, my byśmy tego nie przeżyli!”.

To ostanie słyszałem bardzo często w różnych konfiguracjach: my byśmy tego nie przeżyli, pamiętaj, na tobie spoczywa odpowiedzialność za nasze zdrowie i życie, więc uważaj, co robisz, i bądź dobrym synem. Czy mi ta rola przeszkadzała? I tak, i nie. Z jednej strony było mi wygodnie, bo rodzinne ciepełko, choć zatęchłe i duszne, było jednak wygodne. Z drugiej – czasami chciałem wszystko rzucić i poszaleć, ale jak się ma prawie czterdziestkę i sporą nadwagę (na maminym wikcie o to nietrudno), zanim człowiek cokolwiek zacznie robić, już mu się wszystkiego odechciewa. Więc trwałem w takim marazmie. Wszystko było ustalone i przewidywalne: niedzielna msza w pobliskim kościele, a potem obiad z rosołem. Deser był również przewidziany i zawsze taki sam: szarlotka z bitą śmietaną. Miałem dosyć, ale jadłem, bo co było robić?

Wracam do mojej wiary. Czy była nadal? Słaba, kulawa, pełna wątpliwości, ale jednak była. Na czym się opierała? Głównie na tradycji i na strachu, że jeśli i ja Boga zawiodę, to stanie się coś okropnego i nieodwracalnego. Więc uczestniczyłem w nabożeństwach, przysypiając na kazaniach i zerkając na zegarek. Czasami się zastanawiałem, czy na pewno Bogu zależy na tym, żebym siedział w kościele taki znudzony i niechętny, ale szybko odganiałem te myśli. Fizycznie obecny, duchowo daleki – taki byłem aż do spotkania z moim bratem. Ono wiele zmieniło…

Jak to – rozwodzi się?

Rozmawialiśmy kilka godzin, choć na początku nic się nie kleiło, bo okazało się, że obaj mamy do siebie głównie pretensje. Ja o to, że żyłem i nadal żyję w jego cieniu, a on – że sobie na to pozwoliłem i nadal pozwalam.

– Takiś mądry? – zapytałem. – Nie masz rodziców na karku od ponad dwudziestu lat. Jesteś wolny i możesz robić, co chcesz. Po co mnie tu ściągnąłeś?

– Mam na karku o wiele większe ciężary – odpowiedział. – I nie jestem mądry, bo jakbym był, tobym sobie z nimi poradził. A ściągnąłem cię z prostego powodu. Rozwodzę się. Już jestem po pierwszej sprawie. Musiałem się wynieść z domu i nie mam się gdzie podziać. Kasy też nie mam, żeby coś sobie wynająć, dlatego pytam – mogę się zatrzymać u ciebie? Nie wiem, na jak długo.

– Jak to się rozwodzisz? A dzieci? A twoja żona? – zatkało mnie.

– Dzieci mają to w nosie, pod warunkiem że będę płacił alimenty, i to spore. A żona? Ona już kogoś ma, więc mnie nie zatrzymuje, wręcz przeciwnie. Lepiej zapytaj, co nasi rodzice, bo kiedy mnie u ciebie zobaczą, będziesz miał przechlapane. Nie dadzą ci żyć. Dlatego pytam, czy jesteś na to gotowy. Poza tym prawie się nie znamy, więc przyjąłbyś pod dach właściwie obcego faceta. To ryzyko, a ty nigdy nie lubiłeś ryzykować. Za dużo oczekuję? Powiedz.

Patrzyłem na niego i myślałem, że na swoje trzydzieści metrów kwadratowych mam wpuścić cudze pokiereszowane życie, spróbować je tak umieścić, żeby nie zawadzało, i jeszcze je zabezpieczyć przed gniewem innych. I to wszystko mam zrobić ja. W imię jakich wartości? Że bliźniemu trzeba pomagać w trudnych chwilach, że potrzebującemu się nie odmawia, że brat, nawet daleki i dotychczas nieobecny,  to jednak nadal brat? Że nie wolno odmawiać komuś, kto jest na takim zakręcie? Że skoro się zwrócił do mnie, to znaczy, że nie miał do kogo, że jest sam, a ludzi samotnych się nie odpycha, choćby nawet popełnili błędy i mieli zamiar popełniać je w dalszym ciągu. Zrozumiałem, że muszę dokonać wyboru: rodzice czy brat, bo pogodzić się ich nie da, to niemożliwe.

I wtedy przyszło mi do głowy, że kto wie, może to jest taki egzamin dla nas wszystkich. Ktoś nas wystawia na próbę i czeka, co zrobimy. Czy pozostaniemy w gniewie i wzajemnych pretensjach, czy usiądziemy razem i zastanowimy się, co dalej. Bo jeśli należy kochać bliźniego, to najwyższy czas, żeby pojąć tę miłość i dać jej świadectwo.

Tyle lat nas dzieli, tyle błędów i wzajemnych pretensji. Jest między nami wysoki mur. Nie znamy się, nawet nie lubimy, a tu trzeba by się pokochać, żeby dać radę wyzwaniu, które na nas spadło.

Mamy swoje wady, skostnieliśmy w niechęci i pretensjach. Jedno drugie obarcza winą za wszystko, co się nie udało. Jesteśmy jak wygasłe ogniska, nawet nie wiadomo, czy pod popiołem jest jeszcze jakiś żar do rozdmuchania i czy warto to robić… 

Czytaj także:
„Mój brat zrobił dziecko swojej nauczycielce. Całe miasto przeklęło ich związek, a ona straciła pracę”
„Brat bliźniak dręczył mnie od dziecka. Matka o wszystkim wiedziała i powiedziała mi, że cierpienie to moja rola”
„Mój brat to płytki babiarz. Gdy zechciał się ustatkować z nową dziewczyną, okazało się, że poprzednia jest w ciąży”

 

Redakcja poleca

REKLAMA