„Płomienny romans z przystojnym Włochem, zawrócił mi w głowie. Porzuciłam wszystko, co miałam byle żyć u jego boku”

Zakochana para fot. Adobe Stock, luckybusiness
„Było bardzo słodko i czule, a potem bardzo smutno i tęsknie. Przyjaciółka miała rację. Kiedy się żegnaliśmy, uświadomiłam sobie, że będzie mi go brakowało. Serce nie sługa i niechcący, poza planem, się w nim zakochałam. Zrobiłam samej sobie psikusa”.
/ 28.07.2022 11:15
Zakochana para fot. Adobe Stock, luckybusiness

– Chyba żartujesz – skwitowała Lenka po moim wyznaniu, że poznałam mężczyznę, który bardzo mi się spodobał. – Włoch? Serio? Mało to wokół rodaków?

– A dlaczego nie Włoch? – spytałam, bo nie rozumiałam jej odruchowej niechęci do człowieka, którego nigdy nie spotkała.

– A co, marzy ci się romans jak z tej książki o włoskim mafioso?

– Po pierwsze, Luca jest programistą, nie żadnym gangsterem, i nie wygląda jak model z filmu, tylko jak normalny facet. A po drugie… Wybacz, ale skąd u ciebie te uprzedzenia i takie stereotypowe myślenie?

Pokręciła głową, wzruszyła ramionami, westchnęła – cały zestaw, którego nigdy nie umiałam odczytać. Poznaliśmy się z Lucą w sobotni wieczór, gdy wyszłam z koleżankami z pracy na drinka. I to jedna z nich zwróciła mi uwagę, że ciemnowłosy, opalony facet w kącie sali, który samotnie popija piwo, nie może ode mnie oderwać wzroku.

Odwróciłam się i złapałam jego spojrzenie

Wymieniliśmy uśmiechy. Tyle. Dopiero kiedy zbierałyśmy się z dziewczynami do wyjścia, podszedł do mnie i z wyraźnym włoskim akcentem spytał po angielsku, czy wypiję z nim kieliszek wina.
Zostałam i przegadaliśmy cztery godziny.

Głównie po angielsku, ale trochę też po włosku, kiedy przypominałam sobie słówka, które wkuwałam jeszcze w liceum, czyli lata temu. Napiliśmy się wina i przeszliśmy po Starym Mieście, które znał tylko z trasy pokonywanej główną uliczką. Pokazałam mu te mniej oczywiste, ale równie ładne miejsca.

Opowiedział mi, że pracuje jako programista maszyn i podróżuje po całym świecie, wszędzie tam, gdzie są fabryki, w których montowane są te automaty. Był w Dubaju, Chinach, zwiedził połowę Ameryki Południowej, o czym potrafił barwnie i ciekawie opowiadać. Do Polski przyjechał na dwa miesiące. Nim wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie do domu, pocałował mnie tak, że zakręciło mi się w głowie…

– Dziwisz się, że mam ochotę kontynuować tę znajomość?

– A dziwię się – przyjaciółka założyła ręce na piersi. – Po dwóch miesiącach, gdy on wróci do siebie, ty już zakochasz się po uszy. I kto cię potem będę pocieszać? Ja.

– Nie zamierzam się zakochiwać – uspokoiłam ją. – Ale nie zamierzam też spławiać inteligentnego, uroczego południowca tylko dlatego, że mamy dla siebie raptem parę tygodni. Trzeba korzystać z życia i okazji.

I korzystaliśmy. Spotykaliśmy się prawie codziennie, wiedząc, że mamy mało czasu. Nie mogliśmy się nagadać, a potem oderwać od siebie ust i rąk. Niesamowita chemia. Robiliśmy krótkie wypady po okolicy, chodziliśmy do kina, restauracji albo siedzieliśmy u mnie w domu, i wszędzie świetnie się bawiliśmy. Wreszcie spotkałam faceta z poczuciem humoru, które korespondowało z moim.
Siedem tygodni minęło jak z bicza strzelił i Luca musiał wracać do Mediolanu.

Zrobiłam samej sobie psikusa

– Przyjedź do mnie, pokażę ci moje miasto – poprosił, kiedy leżeliśmy mocno przytuleni na kanapie, czekając na porę wyjazdu na lotnisko.

– Jasne, już się rozpędzam – roześmiałam się – wpadnę w przyszły weekend!

– Mówię poważnie. Jak będziesz planować urlop, pomyśl o mnie.

– Możesz być wtedy na końcu świata.

– Ale mogę być też w domu. Daj znać.

Było bardzo słodko i czule, a potem bardzo smutno i tęsknie. Przyjaciółka miała rację. Kiedy się żegnaliśmy, uświadomiłam sobie, że będzie mi go brakowało. Serce nie sługa i niechcący, poza planem, się w nim zakochałam. Zrobiłam samej sobie psikusa.

Luca za chwilę zniknie z mojego życia, a ja będę w poduszkę wypłakiwać oczy. Oczywiście, mogliśmy do siebie pisać, dzwonić i prowadzić videorozmowy, ale na odległość chemia nie zadziała. Mniejsza, czy byłoby nas stać na odwiedziny co weekend lub choć raz w miesiącu.

Luca już teraz wiedział, że za półtora miesiąca rusza na Islandię na jakieś sześć tygodni. Angażowanie się w taki związek to był czysty masochizm. Lepiej i zdrowiej będzie zakończyć to tu i teraz, na lotnisku. Z łezką w oku zamknąć ten krótki rozdział, coraz rzadziej wspominać, jaki był miły i gorący, aż emocje ostygną, a wspomnienia zbledną.

Nie zamknęłam i nie dałam niczemu zblednąć. Ciągle mieliśmy ze sobą kontakt. Luca dzielił się zdjęciami i filmami, które nagrywał dla mnie w Mediolanie, a potem na Islandii. Nie powinnam, wiedziałam, że przeciągam sprawę, że im dłużej to trwa, tym bardziej będę cierpieć, ale lubiłam choć w taki sposób dzielić z nim życie, doświadczenia, patrzeć na świat jego oczami.

– Karolina, tęsknię za tobą… – powiedział któregoś dnia, kompletnie mnie zaskakując, bo rozmawialiśmy o jakichś głupstwach, zupełnie na luzie.

Biłam się z myślami: polecieć czy nie?

A on to wyznanie uczynił całkiem serio.

– Ja też, fajnie byłoby cię zobaczyć i dotknąć – wysiliłam się na lekki ton.

– Mówię poważnie. Tęsknię za tobą. Ciągle o tobie myślę. Kupię ci bilety.

– Luca…

– Per favore, Karolina, przyjedź.

Kupił mi bilety, a ja biłam się z myślami: polecieć czy nie? Kusiło mnie. Chciałam go zobaczyć, przytulić. No i Mediolan! Nigdy tam nie byłam. A z drugiej strony, obawiałam się tego, co będzie potem, gdy wrócę. Będziemy tęsknić za sobą jeszcze bardziej. Należało, tak jak obiecywałam sobie na lotnisku, w ogóle zerwać kontakt i pozwolić, by czas zrobił swoje. Nie umiałam jednak odmówić ani sobie, ani Luce.

Kiedy tylko wysiadłam z samolotu, od razu go zauważyłam. Zapuścił brodę, ale uśmiech miał ten sam. Niemal udusił mnie na powitanie. To był wspaniały tydzień. Luca pokazywał mi popularne miejsca, wizytówki Mediolanu, ale także sekretne zaułki, znane tylko tubylcom. I znowu nie mogliśmy oderwać od siebie rąk i ust. Wiedziałam, że gdy tydzień minie, pojawi się smutek, większy niż za pierwszym razem, ale nie umiałam się powstrzymać. No i wykrakałam. Pakowałam się ze łzami w oczach.

– A gdybyś tak nie wyjeżdżała? – spytał.

– Oczywiście. Zostanę sobie w Mediolanie. Bez pracy, mieszkania i tak dalej…

– Przecież ja pracuję, ty nie musisz. Ale jeśli zechcesz, to coś sobie znajdziesz. Mieszkanie… To jest za małe? – Luca rozejrzał się wokół. – No to znajdziemy lepsze.

– Luca… Przyjechałam tu tylko na urlop. Przecież nie mogę, ot tak, zostać– tłumaczyłam jak dziecku, starając się być rozsądna, choć robiłam to wbrew sobie.

Bardzo chciałam z nim zostać. Czy to w Mediolanie, czy na drugim końcu świata, nieważne. Byle być z nim.

– Ale ja cię kocham! Ti amo, Karolina!

I nagle wszystko się zmieniło. Te słowa, wypowiedziane rozpaczliwym tonem, zmieniły wszystko. To już nie była luźna relacja, przyjacielsko-erotyczna, którą można potraktować jak przygodę. Oboje czuliśmy coś, czego nie dało się zagłuszyć. Musiałam wrócić. Miałam zobowiązania, pracę, kredyt na mieszkanie. Nie mogłam rzucić wszystkiego, bo się zakochałam.

Lubiliśmy się i pragnęliśmy, ale takiego obrotu sprawy chyba żadne z nas się nie spodziewało. Dwoje ludzi różnej narodowości, pochodzących z dwóch różnych krajów. Musieliśmy to sobie przemyśleć, a potem coś postanowić.

– Mówiłam, że z tego twojego romansu wynikną same kłopoty! – prychała moja przyjaciółka, chodząc po pokoju i gestykulując jak rodowita Włoszka, i to z południa. – Makaroniarza ci się zachciało! To tylko przygoda, tylko seks bez zobowiązań… Bardzo śmieszne, cholera jasna! Chociaż, z drugiej strony… – zatrzymała się i puściła do mnie oko. – Będę miała gdzie jeździć na wakacje, he he.

– Czyli myślisz…?

– No chyba! Musisz zaryzykować! Takie coś nie zdarza się codziennie i każdemu! Znalazłaś świetnego faceta, Włoch czy Szkot, nieważne, grunt, że cię kocha, i to z wzajemnością. Na co tu czekać, nad czym się zastanawiać? Wynajmij swoje mieszkanie, rzucaj robotę i jedź!

Wrócę do Polski – z tarczą, nie na tarczy

Nie spodziewałam się takiego wsparcia akurat od niej, biorąc pod uwagę, jak sceptycznie była nastawiona do mojego randkowania z Lucą. Bene, czyli dobrze. Przestałam się wahać i skoczyłam na głęboką wodę.

Wynajęłam mieszkanie, zrezygnowałam z pracy i wyjechałam do Mediolanu. Może nam nie wyjdzie, może kiedyś wrócę do Polski – na tarczy, nie z tarczą – ale musiałam spróbować. Wolałam się ewentualnie rozczarować, niż całe życie żałować, że nie spróbowałam.

Trzy miesiące po mojej przeprowadzce Luca mi się oświadczył, a ja z uśmiechem na twarzy i pewnym głosem zgodziłam się zostać jego żoną. Jego rodzice, mieszkający na Sycylii, pokochali mnie jak córkę, o której zawsze marzyli.

Niedługo miną cztery lata, od kiedy wzięliśmy ślub. Znalazłam pracę jako rezydentka biura podróży, Luca dostał awans i podróżuje zdecydowanie mniej. Zwłaszcza od kiedy zaszłam w ciążę. Nie chce zostawiać mnie samej, za to bardzo chce uczestniczyć w życiu naszego dziecka i cieszyć się każdym dniem spędzonym razem.

Czasem aż się boję, gdy pomyślę, jak niewiele brakowało, byśmy się minęli. Gdyby tamtego wieczoru koleżanka nie pokazała mi go ze słowami „taki jeden opalony się na ciebie gapi”. Gdybym się do niego nie uśmiechnęła, gdyby on nie zaproponował wina…

Gdyby pierwszy nie wyznał mi miłości, gdybym nie zaryzykowała skoku na głęboką wodą… Ale nie przeoczyliśmy się i teraz razem wypatrujemy, co przyniesie przyszłość. A na razie, odpoczywam, piję lemoniadę z zerwanych w sadzie teściowej cytryn i czuję ciepłe promienia słońca na twarzy. I kocham. Kocham mojego męża i życie, które wspólnie tworzymy.

Czytaj także:
„Ojciec nazywał moją siostrę chwastem i nawet jej nie lubił. Kiedy wyjechała, zupełnie zerwał z nią kontakt”
„Bez wiedzy męża poszłam na zabieg in vitro. Efekt? On porzucił mnie dla jakiejś lafiryndy, a ja zostałam samotną matką”
„Po śmierci męża, znienawidziłam własną córkę. Była jak skóra zdjęta z ojca, nie mogłam na nią patrzeć”

Redakcja poleca

REKLAMA