„Dzisiaj panuje jakaś znieczulica. Prawie nikt nie pomógł nam w potrzebie, bo ludzie woleli nas nagrywać i z nas kpić"

Dzisiaj ludzie, zamiast pomóc, wolą nagrywać filmiki telefonem fot. Adobe Stock, bnenin
„Otworzyło się okno od strony pasażera, a chwilę później… wysunęła się z niego dłoń z telefonem. Oniemiałam. Gdy auto nas minęło, kierowca przyspieszył, zaś ręka z komórką dokumentującą zdarzenie pod tytułem: >>opel corsa w rowie<< schowała się na powrót w samochodzie. Nie mogłam w to uwierzyć! Facet nawet się nie zatrzymał”.
/ 11.06.2023 15:15
Dzisiaj ludzie, zamiast pomóc, wolą nagrywać filmiki telefonem fot. Adobe Stock, bnenin

Ostatniego wyjazdu nigdy nie zapomnę. Zupełnie zmieniło się moje podejście do śmiesznych filmików, którymi napakowany jest internet. Zaczęło się od tego, że doznałam zaćmienia umysłu i dałam się namówić na wyjazd samochodem na narty do Szklarskiej Poręby. Do chaty byłego chłopaka mojej przyjaciółki, z którym nadal pozostawała w dobrych stosunkach, na tyle przyjaznych, że wypożyczył jej swoją samotnię na tydzień.

Broniłam się, ale słabo

– Ewka, czy ty uwzględniłaś w swojej propozycji, że ja naprawdę nie umiem jeździć na nartach? Nigdy nie miałam desek na nogach.

– Zawsze się znajdzie jakiś miły instruktor albo przystojny nieznajomy narciarz, który ci pomoże, doradzi – nie przestawała kusić i namawiać moja droga przyjaciółka, która uparła się, że w tym roku muszę posmakować białego szaleństwa. – Wiem, co mówię. Tak poznałam Marka…

– Swojego byłego – uściśliłam.

– Ale zanim stał się byłym, sporo mnie nauczył – odparła z dumą.

– Bo ty trafiasz na fajnych facetów. Nawet jak się rozstajecie, dalej się kochacie. No i masz figurę modelki, także w zimowych ciuchach. Ludzkość mnie obśmieje, ledwo się pojawię przy wyciągu. Jeszcze zanim się pierwszy raz wywalę.

– Naprawdę uważasz, że ludzie nie mają nic lepszego do roboty, tylko gapić się na ciebie? – zachichotała.

– I kpić bez litości – dodałam.

– Dokładnie tak uważam. I jeszcze sobie siniaków ponabijam. Albo coś złamię.

– Przesadzasz. Teraz trochę pocierpisz i potrenujesz na Puchatku, a za rok będziesz szusować z samej Szrenicy. Trzeba walczyć ze słabościami, a nie się w nich pogrążać. Bo na starość staniesz się rozgoryczoną, nieruchawą babą.

Umiała dopiec

– Ale na tym całym Puchatku przedszkolaki będą lepsze ode mnie – jęczałam, nie mogąc się uwolnić od wizji własnej kompromitacji.

– Czym się przejmujesz? Dzieci lubią, gdy dorośli się wydurniają. Możesz się nająć za klauna stokowego, koszt kursu ci się zwróci, a kto wie, może ktoś twoje wyczyny uwieczni smartfonem i zrobisz karierę w internecie.

Te słowa okazały się prorocze, choć w najgorszych snach bym nie odgadła, w jakich dokładnie okolicznościach się sprawdzą. Wtedy myślałam jedynie o własnym niedołęstwie narciarskim i tłoku spowodowanym feriami. Dręczyły mnie wyobrażenia, jak przepycham się między tabunami dzieciaków i stoję na mrozie w ogonku do… do wszystkiego: wyciągu, baru, ubikacji. Odwykłam od takiej rzeczywistości, bo od lat wybierałam się na wczasy w terminach poza ścisłym sezonem albo wyjeżdżałam w miejsca wolne od natrętnej obecności rodzin z dziećmi. No ale mogłam sobie na to pozwolić, jako osoba niezależna, nieźle zarabiająca i nieobarczona potomstwem. Tym razem jednak wybierałam się na urlop z Ewką, która pracowała w szkole jako nauczycielka historii i miała wolne właśnie w ferie.

Co gorsza, nie chciała podróżować koleją

– Zapomnij, pociągiem nie jadę. Wiem, że ty strasznie ekologiczna jesteś z tą komunikacją publiczną, ale…

– Nie ekologiczna, tylko ekonomiczna i wygodna – uściśliłam.

– Wygodna?! Jak miałabym codziennie po kilka razy drałować na autobus albo tramwaj, a potem tłuc się w ścisku, przesiadać, narażać na zaczepki gaduł, nie wiadomo co gorsze, to bym zwariowała. Życie by mi obrzydło. Nie ma mowy, pociągiem nie jadę! Żadnym autobusem też nie. Nie przekonasz mnie.

Sęk w tym, że ja panicznie bałam się jazdy samochodem. Te wszystkie ciężarówki, nie daj Boże deszcz albo ciemności, od razu traciłam orientację, ci wyprzedzający na trzeciego szaleńcy, do tego piesi łażący jak błędne owce, motocykliści samobójcy i wszędobylscy rowerzyści. Nie, nie nadawałam się do prowadzenia samochodu, choć jako pasażer też nie czułam się komfortowo. Dlatego tak sobie wszystko poukładałam, że obywałam się bez auta. Mieszkam i pracuję w dużym mieście, do pracy mam zaledwie przystanek autobusem, na wszelkie delegacje i wyjazdy prywatne jeżdżę pociągiem albo lecę samolotem. Ale Ewka nie dawała za wygraną.

– Niby jak to sobie wyobrażasz? W co się niby spakuję? W jedną walizę? I będę potem wlec za sobą taką krowę?

– Dlaczego zaraz krowę? Mała, zgrabna walizka wystarczy.

– I co ja do niej włożę? Kosmetyczkę? Mowy nie ma, jedziemy autem!

Poddałam się. Determinacja Ewki mnie pokonała, choć przyznaję, perspektywa pakowania się bez ograniczeń też przypadła mi do gustu. Cieszyłam się, gdy wreszcie ruszyłyśmy w drogę. Wóz przyjaciółki był załadowany niemal po dach i każda z nas się do tego przyczyniła. Obie miałyśmy dobre humory. Skoro już się zdecydowałam, postanowiłam nie szukać więcej dziury w całym i wyciągnąć z tego wyjazdu jak najwięcej. Może okaże się, że drzemie we mnie jakiś narciarski talent?

Niestety niezbyt daleko ujechałyśmy

Nasza przygoda z nartami skończyła się, zanim jeszcze na dobre się zaczęła. Nie wiem, co zawiniło. Może pogoda, może rozluźnienie urlopowe. Jechałyśmy szosą przez podmiejski las i ryczałyśmy ze śmiechu. Nawet nie pamiętam, co nas tak rozbawiło – wymyślałyśmy, co będziemy robić, dokąd pójdziemy, kogo poderwiemy – i nagle na drodze tuż przed maską samochodu, dosłownie znikąd, pojawiła się sarna. Ewka gwałtownie zahamowała. Jezdnia musiała być w tym miejscu oblodzona, bo wóz wpadł w poślizg. Z jednej strony miałam wrażenie, że wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, niczym na filmie, z drugiej czułam się jak sparaliżowana. Nic nie mogłam zrobić, tylko patrzeć bezradnie, jak samochód tańczy na szosie. Wciąż mam przed oczami minę Ewy, zdumionej faktem, że jej ukochany opel nie chce z nią współpracować. Obróciło nas i ściągnęło na drugi pas; szczęściem nic nie jechało, bo nie uniknęłybyśmy zderzenia. Finalnie wylądowałyśmy w rowie. Sarna uciekła do lasu, nam też się nic nie stało, prócz tego, że najadłyśmy się strachu. Nawet samochód szczególnie nie ucierpiał. Ale tuż po zdarzeniu, w rowie, nie wyglądało to różowo. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, spociłam się z wrażenia. 

– Żyjesz? – spytałam Ewkę.

– Tak, a ty? – odparła tym samym.

Następnie musiałyśmy się uwolnić spod rzeczy, które z tylnego siedzenia przesypały się na nas do przodu. Podczas pakowania niespecjalnie się przejmowałyśmy porządkiem i wrzucałyśmy wszystko jak leci, niedbale upchane w siatkach i reklamówkach. W trakcie wypadku manele jakby dostały nóg i rozprzestrzeniły się po całym samochodzie. Potem drzwi nie chciały się otworzyć, ani z jednej, ani z drugiej strony, bo blokował je nasyp.

Musiałyśmy czekać na pomoc

– Nie lubię bierności – mruknęła Ewka raptem po dwóch minutach czekania. – Wyłaź oknem.

– A co mam wystawić najpierw: tyłek czy głowę? – prychnęłam.

– Oj, przestań wydziwiać. Zresztą chcesz, to sobie tu siedź i czekaj na strażaków albo pomoc drogową. Ja wychodzę. Twoim oknem, przez swoje nie wylezę, bo drzewo mi tu rośnie.

– Jasne… drzewo rośnie… Poczekaj, coś jedzie – powstrzymałam ją ręką od wpychania się na mnie.

Rzeczywiście na drodze pojawił się samochód. Kierowca chyba nas zauważył, bo zwolnił. Otworzyło się okno od strony pasażera, a chwilę później… wysunęła się z niego dłoń z telefonem. Oniemiałam. Gdy auto nas minęło, kierowca przyspieszył, zaś ręka z komórką dokumentującą zdarzenie pod tytułem: „opel corsa w rowie” schowała się na powrót w samochodzie.

– Nie rozumiem – stwierdziła Ewa.

– Niby czego? Właśnie wzięłaś udział w filmie! Ja też. W sumie taki był plan, choć plenery inne, miały być śnieżne stoki, a nie podmokły rów.

– Może myślał, że auto jest puste…

– I nawet się nie zatrzymał, żeby sprawdzić? Idiota jakiś.

– Cicho! Jedzie następny.

Samochód zwolnił, serce zabiło mi szybciej, znów pojawiła się nadzieja na wybawcę. Niestety w oknie ponownie pojawiła się ręka z telefonem, która zniknęła, gdy wóz nas minął.

Piękne mamy społeczeństwo! – warknęła Ewka. – Zamiast liczyć na innych, lepiej wygrzebmy telefon i zadzwońmy po pomoc. Siku mi się chce.

Dobrze, że zajęłyśmy się poszukiwaniami, bo widok kolejnych odjeżdżających samochodów mógłby nas doprowadzić do trwałej utraty wiary w bliźniego. Telefon Ewki gdzieś wsiąkł, za to zlokalizowałyśmy mój: wpadł pod fotel pasażera. Próbowałam go wyciągnąć, ale bez sukcesu.

– Nie poddawaj się – oznajmiła przyjaciółka. – Trzeba go wydobyć choćby po to, żeby sfilmować tych dupków.

Nagle rozległo się pukanie w szybę

Na zewnątrz stał jakiś facet. Jako pierwszy się nami zainteresował, po dwudziestu minutach czekania i dziesięciu samochodach, których kierowcy i pasażerowie zwyczajnie nas olali. Gdyby nie ów chłopak, kto wie, może spędziłybyśmy w rowie resztę dnia albo i całą noc. Ostatecznie ochota na tydzień w górach nam przeszła, do domu wróciłyśmy pociągiem. Ewka wysłała kogoś po swój samochód. A ja wciąż zadaję sobie pytanie: w jakim amoku funkcjonują dziś ludzie? Tylko to przychodzi mi na myśl: błędny amok. Bo co innego tłumaczy ich bezmyślność, okrucieństwo, znieczulicę? Połasili się na kilka marnych lajków na fejsiku, a nie zdobyli się na pomoc ofiarom wypadku? Co to ma być? Obraz naszych czasów? Smutny to obraz, żałosny, przerażający…

Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”

Redakcja poleca

REKLAMA