„Dziewczyna, do której trzeba jeździć, to żadna partia. Syn tylko czas i pieniądze marnuje”

Rodzice chcą nas pozbawić domu fot. Adobe Stock, koldunova_anna
„– To idź spać, bardzo cię proszę! Korzystaj z dnia wolnego, zamiast tłuc się 200 kilometrów na tej pędzącej z kosmiczną prędkością, okropnej maszynie na spotkanie przeznaczenia. Synku, no ładna jest ta cała Dominika i nawet miła, nie przeczę, choć ledwie parę razy ją widziałam, bo głównie ty do niej wyjeżdżasz. I właśnie to mi się nie podoba!”.
/ 02.08.2023 19:15
Rodzice chcą nas pozbawić domu fot. Adobe Stock, koldunova_anna

Jak zwykle przed wyjazdem Damiana było trochę nerwowo. On już nie mógł się doczekać, kiedy wsiądzie na motor i pogna przed siebie, a ja wolałam, żeby usiadł na moment, uspokoił się, pomyślał rozsądnie. Choćby o tym, że bezpieczniej jeździć koleją, albo że mógłby sobie znaleźć dziewczynę gdzieś… bliżej. Mało ładnych panien po naszych ulicach chodzi? Na jego własnej uczelni, gdyby się rozejrzał, pełno tego kwiatu. 

– Wszystko wziąłeś, o niczym nie zapomniałeś? – spytałam czujnie.

– Mama, jak rany, a o czym niby miałem zapomnieć? To tylko dwa dni, nie jadę na miesiąc! Chryste, zawsze ta sama szopka…

Był rozdrażniony moją troską

– Bo bywasz roztargniony i się spieszysz. A jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy.

– Zlituj się, kobieto! Wiem, że uwielbiasz truć, ale streszczaj się, kochana, bardzo cię proszę.

Dokumenty, klucze od domu, kluczyki masz? – przymknął powieki, potwierdzając. – Kask masz, jak widzę. Bieliznę na zmianę, szczotkę do zębów wziąłeś? Śniadanie zjadłeś? Zjadłeś – odpowiedziałam za niego – chociaż musiałam niemal wmusić w ciebie jajecznicę i kanapki…

– Bo normalni ludzie nie jedzą o szóstej rano w sobotę. Oni śpią!

– To idź spać, bardzo cię proszę! Korzystaj z dnia wolnego, zamiast tłuc się 200 kilometrów na tej pędzącej z kosmiczną prędkością, okropnej maszynie na spotkanie przeznaczenia. Oby szczęśliwego. Synku, no ładna jest ta cała Dominika i nawet miła, nie przeczę, choć ledwie parę razy ją widziałam, bo głównie ty do niej wyjeżdżasz. I właśnie to mi się nie podoba. Skarbie, od roku średnio raz na tydzień ryzykujesz życiem, bo…

– Mama, uspokój się – przerwał mi Damian. – To nic nie da. Zakochałem się…

Westchnęłam.

– Dominika mieszka we Włocławku, my tutaj w Poznaniu, więc muszę dojeżdżać na randki – ciągnął poirytowany. – Motorem jest najszybciej, a ja uważam na drodze. Koniec tematu!

– I co, nawet sobie ponarzekać nie mogę? Wiem, wiem, to twoje życie, jednak wciąż się uczysz, a my cię z ojcem utrzymujemy. Ja na dokładkę opieram cię, karmię, prasuję koszule itd. Ale jasne, panie dorosły, masz prawo nie słuchać mojego… sapania. Tak się teraz ponoć mówi, gdy matka wyraża swe zdanie i obawy. Chamskie, ale co zrobić. W każdym razie tylko tyle mogę, wygadać się. A ty każesz mi… milczeć?!

Tu go miałam! Damian roześmiał się głośno, od serca.

– Masz rację, mój błąd! Uwielbiam cię, jesteś bardzo fajna, tylko tego jednego nie potrafisz: nie umiesz milczeć! – z tymi słowami objął mnie czule.

– Fakt – przytaknęłam, bo co miałam się wypierać.

Mrugnął jeszcze do mnie i wyszedł

Jak dojedzie na miejsce, puści mi esemesa, że dotarł cało i zdrowo. Podobnie, kiedy w niedzielę po południu ruszy w drogę powrotną, poinformuje mnie o tym. Taką zawarliśmy między sobą umowę. W przeciwnym razie dopiero bym mu nagadała! Ludzie mają różne wady. Ja od dziecka grzeszyłam elokwencją. Zawsze mówiłam bardzo dużo i szybko, skacząc z tematu na temat, bez wyczerpania.

Swoim chorobliwym wręcz gadulstwem doprowadzałam do szału rodziców i kolejne nauczycielki. Nie zliczę, ile razy w młodszych klasach, gdy nie umiałam się jeszcze opanować, lądowałam za karę w kącie. Później też hamowanie się przychodziło mi z trudem. Miałam jakiś dziwny imperatyw mówienia, kiedy byłam szczęśliwa, zła lub gdy czułam się nieswojo.

Coś takiego jak niezręczne milczenie w moim towarzystwie nikomu nie groziło, bo w stresie momentalnie dostawałam słowotoku. Mąż, nim stał się narzeczonym, w najważniejszej chwili musiał mi dosłownie usta zasłonić ręką.

– Skarbie, pozwól, że szybko cię o coś zapytam – powiedział. – Wyjdziesz za mnie? Kocham ciebie i twoje gadanie. Ja z kolei jestem milczkiem, więc będziemy się świetnie dopełniać.

Potem zdjął dłoń z moich ust, a ja w gejzerze słów przyjęłam jego oświadczyny. Ze świecą szukać faceta, który zniesie taką trajkotkę! Nadto miał jeszcze jedną cenną właściwość – umiał się wyłączać. Mnie to nie przeszkadzało, bo gdy chciałam go poinformować o czymś naprawdę istotnym, pstrykałam mu przed nosem palcami i powtarzałam.

Damian był mniej cierpliwy

Gdy wszedł w okres dorastania, ścieraliśmy się często i głośno. Im bardziej się martwiłam, tym więcej trułam, a on tym mocniej się irytował. Na szczęście, ostatnio coś się poprawiło. Damian, 20-latek już przecież, dojrzał i złagodniał. Nadto od kiedy się zakochał, nabrał większej tolerancji do świata w ogóle, a do mnie w szczególności. Dlatego przysyłał mi te esemesy dla świętego spokoju. W niedzielę o piątej napisał, że będzie w domu na późną kolację. Po trzech godzinach zaczęłam się niepokoić.

Komórki nie odbierał. Dominika potwierdziła, że wyjechał zgodnie z planem. Po pięciu godzinach bez wiadomości niemal chodziłam po ścianach. Okropne przeczucia łapały mnie za gardło, nie pozwalając mówić, więc po raz pierwszy w życiu... milczałam. Trajkotałam do syna na każdy temat Po północy – telefon ze szpitala, gdzie trafił nasz syn.

Był właśnie operowany. Pojechaliśmy tam niezwłocznie i dowiedzieliśmy się… Boże! Nawet teraz nie mogę o tym mówić. Do wypadku doszło na wylotówce, już niemal w Poznaniu. TIR wymusił pierwszeństwo. Damian ostro skręcił i wpadł na drzewo. Doznał licznych obrażeń.

Operacja udała się, lecz lekarze rokowali bardzo ostrożnie. Wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną, z której został wybudzony po dwóch dniach. Wybudził się, fakt, ale tylko... ciałem. Mózg spał dalej. Mógł się ocknąć lada dzień. Albo za miesiąc. Albo wcale. Kazali nam uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję. Po tygodniu trafił na zwykły oddział.

Mogłabym tam siedzieć całą dobę, lecz urlop w pracy mi się skończył… Poza tym musiałam jeść i spać, by mieć siły… do gadania. Bo rehabilitant radził dużo mówić do Damiana. Kazał opowiadać mu o codziennych sprawach, czytać książki, puszczać ulubioną muzykę, przynosić znajome przedmioty, nawet spryskać poduszkę ulubionymi perfumami. To wszystko miało mu pomóc wrócić.

Co ślina na język przyniesie

Niby nic trudnego dla takiej gaduły jak ja. Mimo to na początku musiałam się zmuszać. Głos mi się łamał, wątek urywał, gdy patrzyłam na syna, jak tak leżał, nieobecny, daleki, śliniący się, uśmiechający bezmyślnie, ubrany w pampersa jak małe dziecko… Przezwyciężyłam słabość. Ktoś musiał. Dominika, owszem, odwiedzała go, ale głównie płakała i przepraszała, winiąc się za wypadek. Bez sensu, nie ona prowadziła tamto auto.

Mąż z kolei starał się rozmawiać z synem i po każdym takim monologu wychodził z sali starszy, bardziej załamany. Więc poprosiłam, by ograniczył się do czytania mu wiadomości sportowych i by przejął na siebie zakupy, sprzątanie. Dzięki temu ja zyskiwałam więcej czasu na gadanie.

Mijały tygodnie, a ja opisywałam Damianowi, jak wiosna zamienia się w lato, słońce przygrzewa, wiaterek powiewa, lipy kwitną, alergicy kichają, pszczoły bzyczą, burza nadciąga, Basia spod piątki paraduje w skandalicznie krótkiej spódniczce, a nasz sąsiad, pan Teofil, utknął w windzie na calutką godzinę… Wracałam do domu, jadłam, szykowałam obiad na dzień następny, spałam, szłam do pracy, a stamtąd prosto do Damiana, któremu opowiadałam, że pielęgniarka Kasia jest ruda i podkochuje się w doktorze Waldku, a na ryneczku otworzono nowy zieleniak. I tak dzień w dzień.

Liczyłam na bodaj cień odzewu, wypatrywałam błysku zrozumienia, śladu kontaktu wzrokowego. Przez miesiąc się nie doczekałam, lecz nie ustępowałam i… Mówiłam o promocji w sklepie, o nowym przepisie na kurczaka, o cioci Stasi, przesyłającej pozdrowienia…

– Wiesz, która ciocia Stasia? Kuzynka taty, ta z brodawką na policzku. Nazywałeś ją jędzą. A może… Babą Jagą? Nie pamiętam. W każdym razie obraziła się, chociaż to głupie obrażać się na czterolatka… Co? – urwałam, bo odniosłam wrażenie, że jego błądzące spojrzenie nagle zatrzymało się na mnie.

Złapałam go za rękę i… nie, nie wydawało mi się! Damian odpowiedział lekkim, ale wyraźnym ściśnięciem.

– Synku, kochanie, to ja, poznajesz mnie? Chcesz czegoś?

– Taaak… – wycharczał z trudem. – Przestań… gadać… mamo… Spać nie można.

Nie chciałam psuć szczęścia słowami... Roześmiałam się. Pierwszy raz od chwili wypadku Damiana. A potem rozpłakałam się. Ze szczęścia, którego nie psułam żadnymi słowami. Zresztą też miałam dosyć własnego gadania. Choć nie sądziłam, że to możliwe, wyczerpałam się… 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA