„Dzieci znalazły pracę, żeby nas odciążyć. Niestety, nastolatki łatwo można oszukać i dranie zwyczajnie to wykorzystali”

Nie chciałem zdradzać rodzinnych tajemnic córkom fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев
„– Bo myśmy chciały trochę zarobić, no, bo wam jest ciężko, tata mało zarabia… Znalazłyśmy takie starsze panie, robiłyśmy im zakupy, myślałyśmy, że nam zapłacą, a one tylko te słodycze nam dały i podziękowały. A chłopakom za ulotki też nikt nie zapłacił, mimo że rozdali ich całą masę w tydzień – chlipnęła Ania”.
/ 31.03.2023 14:30
Nie chciałem zdradzać rodzinnych tajemnic córkom fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев

– No, nie jest wesoło – Mirek ciężko westchnął, odkładając swoją aktówkę na szafkę. – Nie było za wiele zleceń przez ostatni kwartał, nie będzie więc premii… I zwolnienia się szykują.

Nawet nie żartuj – potrząsnęłam głową. – Już i tak ledwo dajemy radę, a ja właśnie liczyłam na parę złotych z premii, bo dzieciaki potrzebują nowych rzeczy…

– Nawet nadgodzin wziąć nie mogę – mąż bezradnie rozłożył ręce. – Po prostu nie ma pracy…

Było jeszcze gorzej, niż myślałam

Mirek wspominał już jakiś czas temu o kłopotach firmy, braku zleceń, ale myślałam, że to tylko przejściowa sytuacja, związana z wakacjami i tak zwanym sezonem ogórkowym. Ale wakacje dawno się skończyły, a sytuacja się wcale nie poprawiła… A my mieliśmy coraz większe wydatki, zważywszy na rosnące potrzeby naszych dzieciaków. Zwłaszcza dwójki starszych córek, nastolatek, które wzrostem już dawno mnie prześcignęły, a ostatnio wręcz śmignęły w górę… I właśnie nie dalej jak wczoraj upomniały się o nowe dżinsy.

To zależy od tego, jaką premię tata dostanie – zastrzegłam od razu. – Ale nie spodziewajcie się wiele, u niego w firmie jest zastój.

– To w tych startych spodniach mam chodzić drugi rok z rzędu? – Ala poparzyła na mnie spode łba. – To obciach!

– Kochanie, na razie nic na to nie poradzę – popatrzyłam uważnie na nogi córki.

Dżinsy wyglądały jeszcze całkiem, całkiem…

– To przecież nie jest nic wielkiego – nie dawała za wygraną Ala. – To tylko parę złotych…

I w tym momencie do kuchni wszedł Mirek. Obrzucił lodowatym spojrzeniem naszą najstarszą latorośl, widać musiał słyszeć jej słowa…

– Jak to jest takie nic, to czemu sama sobie nie zarobisz w jakiś sposób – powiedział gniewnie. – Ja w twoi wieku, to… – tu potoczyła się dobrze znana wszystkim domownikom opowieść, jak to mąż, jako dziecko jeszcze, u bogatych gospodarzy pracował… – I wszystko, co do grosza musiałem oddawać rodzicom, a oni potem pola za to dokupowali.

– Tato, ale ty nie musisz dokupywać pola – odezwała się Ania, nasza młodsza córka, która dotąd przysłuchiwała się naszej rozmowie bez słowa. – Tylko nowe dżinsy dla nas.

– Przecież chyba matka wyraźnie powiedziała, że nie mamy na razie pieniędzy, prawda? – Mirek podniósł głos. – Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

– Nie trudno – odparła Ala. – Ale spoko, skoro tak mówicie, to rzeczywiście, same pomyślimy, co zrobić… No, żeby zarobić.

Wieczorem niechcący usłyszałam, jak dzieciaki rozprawiały o czymś na balkonie. Już miałam tam wejść i zawołać je na kolację, gdy dotarł do mnie podniesiony głos Krzysia, naszego starszego syna.

– Brat, jak ci nie pasi, to spadaj na palmę i banany prostuj – aż się zająknął z emocji. – Takiś tępy, że nie kumasz sytuacji? Starym kasy brakuje, a ty o deskę im będziesz głowę suszył?

– Ale tata mi obiecał – pisnął Arek, nasze najmłodsze dziecko. – Mówił, że po wakacjach...

– Wiesz co, tyś to się z księżyca chyba urwał – zaśmiała się Ala. – Nie skamlaj o tę swoją deskę, tylko rusz głową, jakby tu trochę kasy skołować.

„Jezu, jakim językiem te nasz dzieciaki mówiły?! Skołować? Co to znaczyło, chyba nie myślały, żeby coś ukraść”.

– Ja widziałem ogłoszenie o ulotkach – powiedział w tym momencie Krzyś. – To moglibyśmy przez jakieś dwie godzinki po budzie roznosić z młodym…

A my może zakupy takim babciom zrobimy – zamyśliła się Ania. – Spytam kumpelki, ona codziennie oblatuje takie trzy staruszki, może będzie wiedziała też o jakichś innych.

– No to plan operacyjny mamy, teraz trzeba go jeszcze dopracować w szczegółach – powiedział Krzysiek poważnym tonem. – Starym na razie ani słowa, bo jakby nie wypaliło... Kumacie?

Wycofałam się cichutko

Nie chciałam, żeby wiedzieli, że podsłuchałam ich rozmowę. Wzruszyłam się nawet trochę, takie te nasze dzieciaki wyrozumiałe są, i nie siedzą z założonymi rękami, tylko kombinują, jakby tu samemu zdobyć kilka złotych. No tak, moja krew, ja też przecież już od młodzieńczych lat próbowałam samodzielnie zarabiać na swoje przyjemności i nigdy nie dostawałam od rodziców kieszonkowego. Takie już mój ojciec miał zasady pedagogiczne, a mama musiała go słuchać. Ale wtedy młodzieży tak chętnie nie zatrudniano, nie było ulotek do roznoszenia, czy zwyczaju robienia zakupów starszym ludziom. Jedynie ogrodnicy przyjmowali młodzież do pracy, do zbierania owoców czy plewienia. Pamiętam, jak podczas któryś wakacji nad morzem bardzo chciałam kupić sobie sznur bursztynów. Sama musiałam sobie na niego zapracować. Poszłyśmy wtedy z koleżanką do takiego właściciela wielkiego gospodarstwa pod miastem, żeby przyjął nas do jakiejkolwiek pracy… Starszy mężczyzna z wąsami najpierw długo nam się przyglądał…

– A co panienki umieją? – spytał.

Ja zdębiałam, zapomniałam języka w gębie, bo przecież nigdy nic nie robiłam w ogrodzie. Ale moja kumpelka była odważną dziewczyną…

Wszystko potrafimy – odparła rezolutnie. – Co pan każe.

– No to weźcie widły z szopy i przerzucicie ten obornik – wskazał na wielką, śmierdzącą hałdę. – A jak skończycie, to pójdziecie plewić…

Nigdy w życiu nie miałam wideł w ręku. A te były masywne, strasznie ciężkie i po godzinie machania nimi, miałam wielkie bąble na dłoniach, które potem pękały, sprawiając mi straszliwy ból… Gdy skończyłyśmy z tym obornikiem, miałam łzy w oczach. Ale twardo poszłam na zagony jakiś kwiatów hodowanych na nasiona, żeby plewić. Tak bardzo zależało mi na tych bursztynowych koralach… Gdy następnego dnia o szóstej rano pojawiłyśmy się obie u tego ogrodnika, on z politowaniem popatrzył na moje poobklejane plastrami dłonie i powiedział:

– Panience to ja już podziękuję – sięgnął do kieszeni i wyciągnął gruby portfel, a z niego jeden banknot. – To za wczorajszą robotę. A drugą panienkę do plewienia proszę.

Nie pamiętam już, ile to było pieniędzy, ta moja jedna zarobiona dniówka, ale na pewno o wiele mniej, niż powinien mi zapłacić. Gdy z płaczem opowiedziałam o wszystkim mamie, ta przytuliła mnie mocno, a potem w tajemnicy przed ojcem wcisnęła mi kilka banknotów, żebym miała na te bursztyny.

– Coś ty taka rozmarzona? – spytał Mirek, który akurat wrócił z pracy.

– Wspominałam sobie, jak sama zarabiałam pieniądze w młodości – odparłam. – Bo wiesz, nasze dzieciaki postanowiły nam pomóc i znaleźć sobie jakąś pracę. Wzięły sobie pewnie do serca to, co powiedziałeś Ali.

– No, co ty powiesz – mąż uniósł do góry brwi. – To aż tak ich przypiliło – i jakby trochę posmutniał.

– Potrzebują nowych rzeczy – westchnęłam. – Może nawet nie jest to konieczność, ale podobno obciach w tych samych spodniach chodzić drugi rok.

– Głupio tak chyba trochę, no nie – Mirek popatrzył na mnie z ukosa. – Jesteśmy rodzicami, powinniśmy im zapewnić byt.

Mój mąż lubił popadać w skrajności

– Dajże spokój – roześmiałam się. – Byt mają zapewniony, a że trochę popracują… To im tylko wyjdzie na zdrowie – przypomniałam sobie swoje obolałe od wideł dłonie.

Nasze pociechy zaczęły znikać na kilka popołudniowych godzin. Oboje z mężem udawaliśmy, że nie wiemy o tym, że pracują, skoro chcieli to zachować przed nami w tajemnicy. Z zasłyszanych fragmentów rozmów dzieciaków, domyśliłam się, że chłopcy w sobotę mają dostać pieniądze za roznoszone ulotki. A dziewczynki też oczekiwały gratyfikacji za pomoc w zakupach. Toteż zdumiałam się bardzo, gdy sobotniego popołudnia ujrzałam obie córki z grobowymi minami siedzące w kuchni nad resztkami jakichś herbatników.

– Co wy takie markotne jesteście? – zagadnęłam.

Spojrzały obie po sobie, buzie wyciągnęły się mi jeszcze bardziej.

– Stało się coś? – spytałam.

I wtedy Ania rozpłakała się jak dziecko.

Myślałyśmy, że te babcie nam zapłacą – chlipnęła. – Chociaż po kilka złotych. A okazało się, że to był wolontariat…

W tym momencie wszedł Mirek.

– Co się dzieje? – spytał.

– Dokładnie, to nie wiem – odparłam, patrząc pytająco na córki.

– Bo myśmy chciały trochę zarobić, no, bo wam jest ciężko, tata mało zarabia… – chlipnęła Ania. – Znalazłyśmy takie starsze panie, robiłyśmy im zakupy, myślałyśmy, że nam zapłacą, a one tylko te słodycze nam dały i podziękowały.

No, to i tak ładnie z ich strony – Mirek próbował jakoś załagodzić sytuację.

Jednak następne złe wieści stały już w przedpokoju… – czyli nasi synowie, z zaczerwienionymi ze złości twarzami. Coś tam pokrzykiwali do siebie, usłyszałam tylko słowo „oszust” i „naciągacz”. Nie zanosiło się na spokojne popołudnie.

– Chłopaki, co się dzieje? – Mirek uznał za stosowne wkroczyć do akcji.

– Nie zapłacił nam – wykrzyknął Krzyś. – A my roznieśliśmy te dziesięć tysięcy ulotek w tydzień, jak kazał – pisnął Arek.

Mówcie jaśniej, bo ja niczego nie rozumiem – mąż zaczynał się denerwować.

Chłopcy wytłumaczyli, że facet, który ich zatrudnił, im nie zapłacił.

– Umowę jakąś macie? – zapytał Mirek.

– Nie, bo jesteśmy niepełnoletni – pokręcił głową Krzyś. – Ale on obiecał w biurze, że…

– Gdzie to biuro jest? – przerwał mu mąż. – Ile on jest wam winien?

– Trzy stówy – odparł szybko Arek.

Mirek wypadł z domu jak burza, odgrażając się, że pokaże draniowi…

Wrócił pół godziny później

– Proszę, to jest wasza kasa – położył przed chłopcami banknoty.

– Zmusiłeś tego oszusta, żeby ci zapłacił? – Krzyś z podziwem spojrzał na ojca.

– Jasne – odparł mąż. – A w ogóle, to firma znowu lepiej stoi i nawet dostaliśmy zaliczkę akonto premii – wyjął następne banknoty i położył przed córkami. – Proszę, tu macie na te spodnie.

Gdy zostaliśmy sami, spytałam:

Od kiedy wam wypłacają zaliczkę na poczet premii?

– Przecież nie mogłem pozwolić, żeby one takie pokrzywdzone się czuły. – westchnął Mirek. – Z bankomatu wziąłem…

– A ta kasa dla chłopców?

– Też z bankomatu – wyznał.

No nie powiem, sporo nas kosztowało to pierwsze samodzielne zarabianie pieniędzy przez nasze dzieci. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA