„Dzieci wolały wujka z wypchanym portfelem, niż kochającego tatusia. Ten drań ciągle przypominał mi, że jestem gorszy"

Przekupny syn fot. Adobe Stock, gourmetphotography
„Tłumaczyłem im, że nas nie stać na taką rozrzutność, że wujek więcej zarabia, ale te argumenty do nich nie docierały. Rozmowy często przeradzały się w kłótnie, bo już traciłem cierpliwość. Z jednej strony starałem się tłumaczyć im wszystko spokojnie, bo przecież to jeszcze dzieci, ale z drugiej strony narastała we mnie frustracja”.
/ 16.12.2022 20:30
Przekupny syn fot. Adobe Stock, gourmetphotography

Choć uwielbiamy polskie morze, nie stać nas, żeby co roku spędzać nad nim urlop. Tym razem jednak udało nam się zgromadzić potrzebne fundusze i wynajęliśmy domek w sosnowym lesie, niedaleko plaży. Byliśmy bardzo podekscytowani i nawet sześciogodzinna podróż samochodem nie pozbawiła nas entuzjazmu. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, dzieciaki zaraz rozbiegły się po kempingu w poszukiwaniu atrakcji, a my z żoną zabraliśmy się za rozpakowywanie rzeczy.

– Ależ się cieszę! Nawet nie masz pojęcia! – powiedziała Ilona, taszcząc dwie reklamówki wypchane zabawkami.

– Ja też! Wiesz co? Musimy uczcić, że dojechaliśmy szczęśliwie. Skoczę do sklepu po wino i napijemy się po lampce.

Wyszedłem za bramę ośrodka, pogwizdując jakąś wesołą melodyjkę. Byłem przekonany, że przed nami dwa tygodnie niczym niezmąconego spokoju i świetnej zabawy. Tym bardziej, że zapowiadali dobrą pogodę. Rozglądałem się za sklepem i w pewnym momencie usłyszałem, że ktoś woła mnie po imieniu.

– Tomek?! – zobaczyłem znajomą twarz.

– Jacek?

– No, a kto inny. Cześć, chłopie!

– A co ty tutaj robisz?

– No jak to co? To samo, co ty. Wczasuję się.

– O kurcze, ale spotkanie!

Z Jackiem nie widziałem się od ponad dwudziestu lat. To był kolega ze szkoły średniej. I to dość bliski, bo należał do mojej paczki. Pamiętałem go jako żywiołowego, bystrego i energicznego kumpla, który miał jedną wadę – lubił szpanować.

– Jesteś z rodziną? – zapytał.

– Tak, z żoną i trójką dzieci.

– Trójką? Odważny z ciebie facet. Ja jestem z żoną i synem. Zatrzymaliśmy się w tym hotelu – pokazał na nowoczesny budynek stojący nieopodal. Robił wrażenie luksusowego.

– Fajne miejsce.

– Co roku tu przyjeżdżamy. Muszę mieć wygodę. Jestem już za stary na namioty i wilgotne domki. A ty gdzie się zatrzymałeś?

– No właśnie w domku na kempingu. Tu, niedaleko… – odpowiedziałem, a on uśmiechnął się głupio.

– Słuchaj, daj mi swój numer telefonu. Musimy się spotkać z rodzinami. Co ty na to? – zaproponował, a ja przytaknąłem, choć bez większego przekonania.

Jacek zadzwonił jeszcze tego samego wieczoru, żeby zaproponować spotkanie na plaży kolejnego dnia. Umówiliśmy się przy zejściu niedaleko naszego ośrodka.

Nie mogłem przy koledze wyjść na dusigrosza…

Pierwszy dzień plażowania minął nam więc w towarzystwie rodziny Jacka. Było sympatycznie. Powspominaliśmy trochę, pośmialiśmy się, pożartowaliśmy, obgadaliśmy kolegów, z którymi mieliśmy jeszcze kontakt. Nie obyło się też bez rozmów o pracy. Jacek bardzo szybko zaczął mnie podpytywać, czym się zajmuję, i opowiadać o swoim życiu zawodowym. Bardzo udanym, zresztą. Założył firmę i zatrudniał kilkanaście osób. Naprawdę mu się wiodło. Był bogaty i było to po nim widać. Po ubiorze, po telefonie, po biżuterii jego żony i po zabawkach syna. No i po podejściu do pieniędzy.

My przygotowaliśmy dla dzieci bułki z serem, a Jacek co chwila przynosił coś z baru albo kupował jedzenie od handlarzy wędrujących po plaży. Brał od nich popcorn, naleśniki, orzeszki w karmelu. Częstował też nasze dzieci, więc musiałem się zrewanżować i też coś kupić ze dwa razy. Po południu zeszliśmy z plaży i umówiliśmy się na wieczorny spacer po deptaku. Przechadzaliśmy się wzdłuż sklepów, kramów i jadłodajni, a Jacek ciągle coś dzieciakom stawiał.

A to wsadzał je na koniki i samochody, a to fundował im jakieś atrakcje na wesołym miasteczku lub kupował zabawki z automatów. Nie mogłem się temu tylko przyglądać, co jakiś czas oferowałem, że ja zapłacę. W końcu jednak musiałem interweniować. Jacek szykował się do kupna bardzo drogich zabawek także dla moich dzieci. Zaprotestowałem, co wzbudziło wielkie poruszenie wśród maluchów.

– Ale tato! – płakały.

– Nie, miśki, to jest za drogie. Wujek nie może robić wam takich prezentów.

– Daj spokój, Tomek, dla mnie to żaden wydatek – Jacek dolewał oliwy do ognia.

– Nie, nie. Nie ma mowy!

– To ty nam kup, tato! – prosił  młodszy syn.

– Nie, kochanie.

Na koniec naszego spaceru Jacek zaproponował, byśmy poszli razem na kolację. Zgodziłem się, a on zaprowadził nas do restauracji, w której zapłaciłem dwa razy więcej niż w zwykłej smażalni. Do domu wróciłem z mocnym postanowieniem, że resztę wakacji spędzimy sami, bo dwóch tygodni w towarzystwie Jacka mój wakacyjny budżet nie wytrzyma.

Niestety, w tak małej miejscowości trudno było unikać znajomego. Już następnego dnia spotkaliśmy się znów na plaży i sytuacja się powtórzyła. Jacek wydawał pieniądze na lewo i prawo, a mnie było niezręcznie, że tak nie mogę. Dlatego tym razem chciałem się wykręcić od wieczornego spotkania, ale gdy dzieci usłyszały, że nie zobaczymy się z wujkiem, zaczęły protestować. Nie miałem wyjścia, musiałem się zgodzić, żeby nie wyjść na odludka i gbura. I znów wydałem znacznie więcej, niż miałem w planach.

Kolejnego dnia postanowiłem jednak ukrócić to rozpasanie. Jacek znów kupował łakocie, ale ja konsekwentnie odmawiałem ich moim dzieciom. Zmusiłem je, żeby zjadły bułki przygotowane przez żonę.

Oczywiście się nadąsały i popsuły nam humory

– Ale wujek kupił jedzenie. Hot dogi. Dlaczego my musimy jeść te ohydne buły?! – marudziła córka.

– Przede wszystkim dlatego, że nie są ohydne, a po drugie dlatego, że zrobiła je dla was mama.

– Ale my nie chcemy… – narzekał starszy syn, Janek.

– Ale ja chcę!

Dzieci zjadły bułki, a wtedy Jacek znalazł inny sposób na zabawianie ich za duże sumy. Wymyślił przejażdżkę pływającym bananem. Nie chciałem wyjść na dusigrosza i się zgodziłem. On, oczywiście, nalegał, że zapłaci, ale nie mogłem się na to zgodzić. Miałem swój honor. Wysupłałem pieniądze. Już myślałem, że tym razem obejdzie się bez awantur, ale Jacek zaraz po pierwszej przejażdżce zaproponował dzieciom drugą.

Zaprotestowałem i znów musiałem się spierać z moimi pociechami. Odmawiałem też kolejnych seansów na dmuchanych zamkach i trampolinach rozstawionych na plaży. Wykręciłem się również od wieczornego spotkania, tłumacząc, że zostajemy dziś całą rodziną w domku, żeby grać w gry planszowe. Niestety, nie zdobyłem sobie tym przychylności moich dzieci, które przez cały czas marudziły, że chcą iść na deptak.

– Tam jest fajnie, a grać możemy w domu. Nie musimy na wakacjach…

– Same chciałyście je wziąć, nie marudźcie teraz.

– My chcemy z wujkiem. On wymyśla fajne zabawy. Nie chcemy siedzieć w domku z głupimi grami.

– Ja was bardzo proszę, zachowujcie się jak należy! – uspokajałem rozżalone dzieci.

Robił to wszystko tylko po to, żeby się popisać

Kolejnego dnia zepsuła się pogoda. Od rana padał deszcz. Siedzieliśmy w domku i zastanawialiśmy się, co robić. Dzieci bawiły się na podłodze i co rusz wybuchała między nimi awantura. Nudziły się jak mopsy. Nagle usłyszeliśmy klakson samochodu. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem luksusowego mercedesa zaparkowanego przed naszym domkiem. W środku siedział Jacek z rodziną.

– Cześć – przywitał się, kiedy otworzyłem mu drzwi.

– Cześć. Ale auto! – wskazałem cudo zaparkowane za jego plecami.

– Dzięki. Nowa rzecz. Kupiłem go w tym roku. Tak między nami mówiąc, cieszę się nim o wiele bardziej niż żoną – powiedział szeptem i mrugnął do mnie okiem. A potem już dodał całkiem głośno:

– Jedziecie z nami do aquaparku? Jest tu jeden niedaleko.

– No nie wiem… – chciałem się jakoś wykręcić, ale było już za późno.

Dzieci usłyszały jego propozycję i poderwały się z podłogi jak na komendę.

– Do aquaparku! Do aquaparku! – zaczęły krzyczeć.  

I znów uległem. Wiem, że powinienem być stanowczy, ale nie chciałem, żeby kolejny dzień wakacji minął nam na kłótniach. Zebraliśmy się i pojechaliśmy. Tam znów wydałem mnóstwo pieniędzy, a na domiar złego Jacek zaraz po wyjściu z aquaparku chciał jechać do miasteczka indiańskiego. Nie zgodziłem się i znów musiałem zmierzyć się z rozpaczą moich dzieci. Kiedy wracaliśmy do domku samochodem, młodszy syn płakał, starszy siedział nadąsany, a córka patrzyła z wyrzutem w lusterko wsteczne.

– Nie wiem, co się z nimi dzieje. Nigdy się tak nie zachowywały – żaliłem się żonie po powrocie do domu.

– To tylko dzieci. Im nigdy dość zabawy. Jeszcze nie do końca rozumieją, że za wszystko trzeba płacić.

– Szkoda, że Jacek też tego nie rozumie – złościłem się.

– Ja mam wrażenie, że on rozumie, tylko specjalnie zasypuje nas tymi atrakcjami, żeby się pochwalić.

– Też tak myślę...

Oboje z żoną uznaliśmy, że trzeba ograniczyć spotkania z Jackiem, więc przez następne dni nie widywaliśmy się już codziennie. Spotykaliśmy się przeważnie na plaży, przypadkiem. Tam już nie było jak wykręcić się od wspólnego spędzania czasu. Po każdym dniu w jego towarzystwie dzieciaki były rozżalone, że nie dostały pieniędzy na wszystkie atrakcje, i ciągle powtarzały, że jego syn ma lepiej.

Tłumaczyłem im, że nas nie stać na taką rozrzutność, że wujek więcej zarabia, ale te argumenty do nich nie docierały. Rozmowy często przeradzały się w kłótnie, bo już traciłem cierpliwość. Z jednej strony starałem się tłumaczyć im wszystko spokojnie, bo przecież to jeszcze dzieci, ale z drugiej strony narastała we mnie frustracja.

– Dlaczego ty nie zarabiasz tyle co wujek? – zapytał mnie kiedyś Jasiek, starszy z synów.

– Bo tak się złożyło... On ma inną pracę.

– Ale dlaczego nie możesz mieć takiej jak on?

– Bo wybrałem inny zawód.

– Wolałbym, żebyś wybrał taki sam jak on.

– Ja też, ale już za późno – tłumaczyłem się, nie znajdując rozsądnych odpowiedzi na te raniące pytania.

Nareszcie moje dzieci mnie doceniły!

Po tygodniu takich przepychanek byłem już mocno rozgoryczony. Miałem wrażenie, że wrócę do domu z poczuciem zmarnowanego urlopu. Stało się jednak coś, co zupełnie zmieniło podejście moich dzieci do Jacka. To wydarzenie na tyle zepsuło atmosferę między naszymi rodzinami, że mieliśmy ich z głowy na resztę urlopu.

Tym razem mieliśmy jechać do oceanarium, ale Jacek nie był w typowym dla siebie radosno-zawadiackim humorze. Spotkaliśmy się pod jego hotelem i od razu zauważyłem, że jest podenerwowany. Jego żona zdradziła nam po cichu, że Jacek ma problemy w pracy, że pod jego nieobecność coś złego wydarzyło się w firmie. Mój kolega prawie w ogóle się nie odzywał. Stał tylko i nerwowo podrygiwał nogą, czekając na syna Michała, który poszedł do pobliskiego baru, kupić sobie koktajl. Kiedy chłopak pojawił się w zasięgu wzroku, zaczął na niego pokrzykiwać:

– No ruszaj się, do cholery!?

Malec wystraszony przyspieszył kroku. Kiedy doszedł do auta, Jacek ze złością pchnął go w kierunku samochodu. Dzieciak jeszcze bardziej się zdenerwował i tak niezdarnie zaczął wsiadać do środka, że wylał całą zawartość kubka na tapicerkę.

– Co ty, gówniarzu, wyprawiasz!? – krzyknął Jacek i uderzył go dłonią w potylicę. Michał rozpłakał się na całego. – No i co się mażesz!? Chłop jesteś czy kalesony! – darł się dalej mój kolega i jeszcze raz pchnął syna do samochodu.

Nie wytrzymałem.

– Jacek, no co ty? Daj chłopakowi spokój!

– Żebyś wiedział, jaka to niezdara, inaczej byś mówił – w jego głosie usłyszałem pogardę. – No, mazgaju, rusz się! – jeszcze raz pchnął płaczącego syna, a potem zaczął czyścić auto.

Obróciłem się do swoich dzieci i dopiero zobaczyłem, że mają wystraszone miny. W moim domu nikt nikomu nie ubliża. Owszem, zdarza nam się krzyknąć, ale dzieci nie bijemy, nie popychamy. Uczymy ich szacunku i zrozumienia. Pewnie dlatego były takie zaskoczone. Wsiadły do samochodu w zupełnej ciszy i przez dobre kilka minut nie odzywały się wcale. Aż się wystraszyłem. Zapytałem więc, czy wszystko w porządku. No i w odpowiedzi usłyszałem coś, co mi te wszystkie zepsute dni wynagrodziło.

– Tatusiu. Ty jesteś najlepszy na świecie! – powiedział najmłodszy, a reszta przytaknęła.

Po oceanarium chodziliśmy już bez Jacka, a w kolejnych dniach mój nerwowy kolega rozbijał się na plaży daleko od nas. Chyba było mu wstyd. Drugi tydzień był więc taki, jak sobie wymarzyłem. Skromniejszy, ale rodzinny i wesoły. Co wieczór graliśmy w gry, a po dobrej zabawie na plaży bułki z serem znikały w oka mgnieniu.

Czytaj także:
„Przyjaciółka wychowała nieudaczników, których utrzymuje i jeszcze obsługuje. I ona śmie krytykować moje dzieci”
„5-letni syn mojego męża zamieszkał w moim domu. Moje dzieci traktowały go raczej, jak natrętną muchę niż towarzysza zabaw"
„Moje dzieci i wnuki to banda sępów, nie zasłużyli na spadek po mnie. Ale ja mam już spadkobiercę. Za chwilę się urodzi”

Redakcja poleca

REKLAMA