„Dzieci widziały we mnie darmową niańkę, a przyjaciele już dawno wsadzili mnie do grobu. Postanowiłam, że utrę im nosa”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, goodluz
„Jareczek był moim pierwszym, jedynym i najukochańszym wnukiem… Jednak w wyniku ostatnich przemyśleń postanowiłam nieco zmienić swój wizerunek wiecznie gotowej do pomocy babci. Plan zamierzałam realizować małymi krokami, ale stanowczo”.
/ 23.12.2022 11:15
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, goodluz

Bombaj, Kalkuta, Nepal – te nazwy były dla mnie jak z innego świata. Tam jeździli himalaiści, hippisi z zachodniej Europy i Ameryki lub biznesmeni szukający kontaktów w szybko rozwijającym się regionie, ale nie osoby takie jak ja, czyli przedstawiciele powojennego polskiego wyżu demograficznego. Kiedyś była żelazna kurtyna i zimnowojenny podział świata na ten podróżujący i drugi, spędzający każde wakacje nad Bałtykiem lub w Tatrach. W latach siedemdziesiątych szczytem możliwości wyjazdowych była Bułgaria, NRD lub Czechosłowacja, a dla bardziej obrotnych RFN, ale to zazwyczaj w poszukiwaniu pracy. Jednak po zniesieniu ograniczeń okazało się, że istnieją także inne przeszkody – wysokie ceny za granicą, a przede wszystkim wieloletnie przyzwyczajenia.

– Zawsze spędzamy lato w Niechorzu, nie wyobrażamy sobie innego urlopu. Uwielbiamy to miejsce za jego plażę i klimat – powtarzał często w imieniu całej rodziny mój niedawno zmarły mąż i… rzeczywiście spędzaliśmy każde lato w Niechorzu nad Morzem Bałtyckim.

W pewnym momencie przestaliśmy się nawet zastanawiać przed wakacjami, jak je spędzimy. Było Niechorze i żadnej innej opcji. Lata minęły, nasze dzieci już dawno wydoroślały, ja zaś zostałam wdową, i w obliczu wielu innych symptomów upływającego życia zaczęłam robić podsumowania swoich dokonań. Bilans był generalnie pozytywny, ale jeden punkt stanowczo obniżał mój osobisty rating – zdecydowanie za mało podróżowałam.

Wróćcie wcześniej, bo ja mam plany

Postanowiłam to zmienić.

– Cześć, mamo! Wrócimy po Jareczka jutro wieczorkiem. Pa, pa!

Mój syn, jak co tydzień w sobotę, zostawiał mi wnuczka, a sam wraz z żoną ruszał w miasto. Zresztą w tygodniu również chętnie podrzucali mi synka, a ja równie chętnie z nim zostawałam. Jareczek był moim pierwszym, jedynym i najukochańszym wnukiem… Jednak w wyniku ostatnich przemyśleń postanowiłam nieco zmienić swój wizerunek wiecznie gotowej do pomocy babci. Plan zamierzałam realizować małymi krokami, ale stanowczo.

– Wróćcie jutro przed południem, bo muszę wyjść – odpowiedziałam, siląc się na maksymalnie naturalny ton.

Efekt był jednak piorunujący.

– Ale… ale… my nie możemy tak wcześnie. Już sobie coś… Zresztą cóż ty możesz mieć pilnego do roboty, mamo? W twoim wieku? – zaoponował syn, nie biorąc pod uwagę, że mógł mnie urazić.

Moje złe przeczucia się sprawdzały: uważali mnie za zramolałą babę, zdolną jedynie do niańczenia dzieci.

– Jadę na spotkanie autorskie w Muzeum Narodowym. Bardzo znany podróżnik opowiada o swojej książce i pokazuje zdjęcia. Nie będzie czekał do wieczora tylko ze względu na mnie – oświadczyłam, zgodnie z prawdą i swoimi planami.

– Aha, no jasne – potwierdził młody bez cienia entuzjazmu, a synowa pociągnęła go za rękaw.

Pośpiesznie wyszli, jakby obawiając się, że jeszcze bardziej skrócę czas ich weekendowej wolności. Ich miny mówiły jasno, że się na takie ekstrawagancje u starszej pani nie zgadzają. Szalony sobotni wieczór trzeba przecież odespać, a potem miło jest przebąblować niedzielę bez aktywnego dzieciaka na głowie. I właśnie to mnie utwierdziło w przekonaniu, że muszę coś zmienić. To moje popołudnie w muzeum to był tylko test, przygrywka do kolejnych odsłon mojego planu. A te zajęły mi parę lat.

– Panie doktorze, czy wyniki są dobre? – zapytałam podczas najbliższej wizyty kontrolnej.

Zrobiłam sobie chyba wszystkie możliwe badania krwi. Lekarz przeglądał je i kiwał głową z uznaniem.

– Doskonałe, pani Ireno, niejeden młodzik mógłby pani pozazdrościć – podsumował.

– Świetnie, bo wybieram się w podróż i chcę być pewna zdrowia.

– Jaką podróż? Ciechocinek, Kudowa-Zdrój? – zaciekawił się lekarz.

Zaczęłam opowiadać o Azji i Ameryce, o monsunach w Tajlandii i gorącym wietrze od pustyni Gobi. Doktor z każdym słowem podnosił brwi coraz wyżej. W końcu nie wytrzymał:

– W pani wieku takie eskapady?

– Przecież wyniki mam dobre.

– No tak, ale…

Plotkara i jeszcze wredna menda!

W tym „ale” zawarł milion stereotypów, wyobrażeń i nakazów odnośnie roli starszych kobiet w społeczeństwie. Można mieć dobre wyniki, być sprawnym i znać języki, ale w pewnym wieku i tak, według niektórych, nie nadajesz się do dalekich podróży.

Szybko pożegnałam się z doktorkiem. Dla mnie najważniejsza była ocena stanu mojego zdrowia, a resztę swoich staroświeckich poglądów niech sobie wsadzi w… do lamusa. Od trzech lat kompletowałam sprzęt turystyczny i literaturę. Do tego doszły informacje z forów internetowych, nauka języków i studiowanie praw oraz zwyczajów panujących w różnych krajach. Przyjęłam również pod swój dach kilku couchsurferów z różnych krajów. Spowodowało to falę plotek na naszej ulicy.

– Pani Irenko, co to za ludzie u pani w ogródku siedzieli? Syn ich przyprowadził? Jak mu nie wstyd! – Z. z naprzeciwka nie byłaby Z., gdyby nie pragnęła dowiedzieć się szczegółów.

– Nie, to moi przyjaciele z Chile. Przyjechali turystycznie do Polski i zwiedzali nasze miasto – odpowiedziałam spokojnie, ale czułam, że na tym się rozmowa nie skończy.

– Jak się ksiądz proboszcz, nie daj Boże, dowie i wspomni z ambony, to będzie wstyd na całą dzielnicę. W pani wieku, sąsiadko droga? – pomstowała.

Mogłabym jej opowiedzieć coś o Chile, o kulturze i głębokim katolicyzmie Chilijczyków. Mogłabym wszystko to zrobić, ale machnęłam ręką. Nie chciało mi się edukować od zera kogoś, kto i tak potem pójdzie pomiędzy sąsiadów i będzie rozsiewał dalsze plotki, dodatkowo przeinaczając każde moje słowo, oraz okraszając wszystko własnym, zgryźliwym komentarzem.

– Niedługo przyjedzie ich więcej – oświadczyłam z celową złośliwością i pośpiesznie odeszłam, pozostawiając sąsiadkę w nieznośnym stanie niedoinformowania; niech się gubi w domysłach, okropna plotkara.

Wreszcie nadszedł ten dzień

Było wspaniałe popołudnie, świętowałam z rodziną swoje imieniny. Stół ustawiony był na tarasie, podałam suty obiad, potem tort. Jareczek dokazywał na trawie, reszta rodziny siedziała razem, jadła i rozmawiała.

– Ileż to już lat od śmierci Henryka minęło? Dwa, trzy? – dopytywała się moja siostra Olga.

– Sześć – sprostowałam.

– Mój Boże, ależ ten czas leci – westchnęła Olga. – Myślałaś, gdzie chcesz leżeć? Razem z nim czy osobno? Bo muszę ci powiedzieć, że ja już załatwiłam sobie kwaterę na komunalnym. Piękne miejsce! Rząd starych dębów, a sąsiad obok ma grobowiec z czarnego marmuru. Ech, mnie pewnie nikt nie zafunduje takiego, ale przynajmniej te dęby będą pięknie szumieć.

– Korzenie nie szumią – odpowiedziałam kąśliwie, nawiązując do jej przyszłego usytuowania w wykupionej kwaterze na cmentarzu.

Nie miałam ochoty na takie rozmowy. Po prostu przede mną życie stało jeszcze otworem i dywagacje o miejscu pochówku były śpiewem odległej przyszłości. Poza tym po śmierci będzie mi już dokładnie wszystko jedno, gdzie leżę. A teraz nie o leżeniu myślałam, ale o zdobywaniu doświadczeń, o cieszeniu się życiem, póki trwa.

– Zresztą ja mam teraz wiele innych spraw na głowie. Niedługo wyjeżdżam na dłużej.

– O, a dokąd to? – zainteresował się brat zmarłego męża.

– Do Indii. Kalkuta, Delhi, Bombaj, podnóże Himalajów, a na koniec, jeśli się uda, Sri Lanka.

Zapadła cisza. Nikt nie wiedział, jak zareagować. Chyba łatwiej by zrozumieli, gdybym oświadczyła, że słyszę głosy albo widziałam UFO.

Przygodo, przybywaj! 

– A to dobre, he, he, he! – zarechotał w końcu Dionizy. – Świetny żart, Irka… Pyszny ci wyszedł ten makowiec, naprawdę super.

Wszyscy się roześmiali. Olga zaczęła wspominać swoje wojaże po dawnej Jugosławii. Jareczek przewrócił donicę i mój syn pobiegł ratować kwiat. Wyglądało na to, że uznali moją informację za żart. Dwa tygodnie później siedziałam w samolocie, uzbrojona w przewodniki, różnorodny sprzęt, jak również tysiące dobrych rad i przestróg od rodziny oraz znajomych. Zaczynałam swoją wielką przygodę.

Czekały na mnie Tadż Mahal, grobowiec Humajuna, święte krowy, Ganges, słonie i ośnieżone szczyty Himalajów. I co z tego, że może być tam gorąco, brudno, niebezpiecznie, smrodliwie, obco, bez swojskiego jedzenia i naszych polskich bakterii? Realizowałam swoje marzenia i tylko to się liczyło. Moje ponadsześćdziesięcioletnie serce waliło, jakbym szła na pierwszą randkę. Przygodo, przybywaj! 

Czytaj także:
„Chciałam by mama na starość odpoczęła i we wszystkim ją wyręczałam. Po czasie zrozumiałam, że zrobiłam z niej niewolnika”
„Wypruwam sobie żyły, by ojciec na starość żył jak król, a on rzuca mi kłody pod nogi. Jak tak dalej pójdzie, to go oddam”
„Zrezygnowałam z macierzyństwa, bo mąż nie chciał dzieci. Na starość zostałam sama, a on zrobił sobie bobasa z jakąś siksą”

Redakcja poleca

REKLAMA