„Dzieci w tym roku wolą wycinać dynie na Halloween i przebierać się za kościotrupy. Rozumiem zabawę, ale co z tradycją”

Starsza kobieta borykająca się z brakiem zrozumienia fot. iStock by GettyImages, Rockaa
„‒ To tylko taka zabawa, mamuś ‒ przekonywała mnie Róża. Ja jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić moich wnuków poprzebieranych za jakieś potworki. A gdzie czas dla zmarłych? Powinna uczyć dzieci, że trzeba odwiedzić cmentarz, zapalić znicze. ‒ Niech mają trochę frajdy. Co ci szkodzi?”.
/ 30.10.2023 07:13
Starsza kobieta borykająca się z brakiem zrozumienia fot. iStock by GettyImages, Rockaa

1 listopada zawsze wprowadzał mnie w pewną zadumę. Myślałam wtedy o tych wszystkich, którzy odeszli, a przede wszystkim wspominałam tych szczególnie mi bliskich. Zastanawiałam się też nad własnym życiem. Czy na pewno dobrze nim kierowałam? Czy mogłam jeszcze coś zmienić? I co spotka mnie po śmierci?

Pamiętałam doskonale, jak w dzieciństwie chodziłam z rodzicami na cmentarz. Zapalaliśmy znicze, które stawialiśmy na płycie nagrobków, a potem pogrążaliśmy się we wspólnej modlitwie. Lubiłam ten dzień, to magiczne wydarzenie. Nocą, gdy przejeżdżało się obok cmentarza, rozjarzonego światłem miliona świeczek, aż zapierało dech w piersi.

To było coś, czego nie dało się opisać. I właśnie dlatego nasza piękna tradycja zapalania zniczy tak głęboko się we mnie zakorzeniła i przez te wszystkie lata pozostawałam jej wierna. Bo jak można było ją zignorować? Nie ulec tej niesamowitej atmosferze? Dziwiłam się młodym, że potrafią być teraz tak obojętni.

Nie rozumiałam tej nowej mody

Teraz gdy zbliżał się 1 listopada, nie było słychać o zniczach i wspólnych wizytach przy grobach bliskich zmarłych. Halloween. To hasło rozbrzmiewało zewsząd. Powtarzali je na ulicach, w telewizji, w Internecie. Młodzi kompletnie z tym poszaleli. Wszędzie ustawiali dynie, wymyślali jakieś mroczne zabawy i straszyli siebie nawzajem. No na ulicę nie można było spokojnie wyjść pod wieczór 31 października, bo latali w tych swoich strojach rodem z koszmarów!

Najgorsze, że w dzieciakach zaszczepiało się te wszystkie dziwactwa. Zamiast mówić z nimi o prawdziwej tradycji, pokazywało się zabawę i przebieranki. Miały nachodzić biednych ludzi po domach i żebrać o cukierki. No naprawdę! Ci, dla których odwiedziny zmarłych wciąż coś znaczyły, mogli się poczuć urażeni takimi zwyczajami. Ja sama też nigdy nie wpuszczałam dzieciaków, które przychodziły tylko po to, by wyciągnąć słodycze. Zresztą, i tak żadnych nie miałam, więc po co było im w ogóle otwierać?

Róża mnie nie rozumiała

Moja córka oczywiście też podążyła za tymi dzisiejszymi głupotami. Pozwalała moim wnukom, żeby przebierały się za jakieś potwory, kościotrupy i inne takie. Kiedy przyszłam do nich przed świętem zmarłych, całe mieszkanie mieli obstawione różnokolorowymi dyniami, wtedy jeszcze całe, bez tych wszystkich powycinanych dziwacznych kształtów. Pamiętałam, jak rok wcześniej zewsząd szczerzyły się do mnie ich zęby, a przerażające oczy zdawały się śledzić każdy mój ruch.

W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam pożalić się córce na te okropne zwyczaje.

– Chociaż ty mogłabyś być mądrzejsza – zaczęłam z przyganą w głosie. – To całe Halloween… Zupełnie nie wiem, co wszystkim tak odbiło, żeby obchodzić jakieś pogańskie święto!

– To tylko taka zabawa, mamuś – przekonywała mnie Róża. Ja jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić moich wnuków poprzebieranych za jakieś potworki. A gdzie czas dla zmarłych? Powinna uczyć dzieci, że trzeba odwiedzić cmentarz, zapalić znicze, pobyć chwilę w ciszy. – Niech mają trochę frajdy. Co ci szkodzi?

– No naprawdę – mruknęłam. – Wszystkich świętych, a wy zamiast na cmentarz, będziecie latać gdzieś z dyniami. Sama powiedz, do czego to podobne. – Skrzywiłam się. – Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy!

Nie wiem, czy dobrze widziałam, ale ona chyba przewróciła oczami.

– Wiem, mamo, wiem. – Starała się zachować spokój i jednocześnie uspokoić też mnie. – Nic się nie dzieje. To tylko jeden dzień w roku, więc proszę cię, chociaż spróbuj go przetrwać, okej?

Marcysia stała po mojej stronie

Jak zwykle czułam się zawiedziona postawą córki. Ona nic nie rozumiała, a jej mąż to nawet nie próbował się wtrącać – uśmiechał się tylko pod nosem, gdy ją karciłam i ona nic sobie z tego nie robiła.

Byłam tak rozczarowana i podenerwowana, że w drodze do domu zajrzałam do mojej najbliższej przyjaciółki Marcysi.

Kochana, jak zwykle przyjęła mnie herbatą i ręcznie wypiekanymi ciasteczkami (niekiedy zastanawiałam się, jak ona jeszcze znajduje czas, żeby tyle piec). Potem szybko zapytała, co się stało, że jestem taka wzburzona.

– A, bo ta moja córka to jest niereformowalna. – Machnęłam niecierpliwie dłonią.

Pokiwała głową z przejęciem.

– Co tym razem?

– No wiesz, to całe Halloween. – Przewróciłam oczami. – Razem z mężem nabija dzieciom głowę głupotami i pozwala, żeby bawiły się w te całe cukierkowe łowy. A o tym, żeby zabrać dzieci na cmentarz, to nigdy nie pamięta.

– Niesłychane! – rzuciła przyjaciółka z oburzeniem. – Ci młodzi to mają teraz pstro w głowie, Alinko, no co zrobisz.

Upiłam łyk herbaty.

– A wiesz, jak się tłumaczy? – ciągnęłam. – Że niby nie zabiera ich na groby, bo im tam nudno. Nudno im na cmentarzu, rozumiesz, Marcysiu? Jakby dzieci musiały się tylko bawić i bawić. A każdy przecież wie, że w życiu jest i miejsce na zabawę, i na chwilkę ciszy. Refleksji.

– Oni tego nie pojmą – przyznała Marcysia. – Zapomnieli już, jak to było, jak byli mali. Chcą, żeby dzieci się dobrze bawiły, niezależnie od okazji. Taki czas i takie pokolenie.

Stroje wnuków prezentowały się nieźle

Nie powiem, żeby rozmowa z Marcysią jakoś nieszczególnie podniosła mnie na duchu. Dalej nie mogłam przełknąć oburzenia, z którym wyszłam od córki. Prędko zajęłam się jednak swoimi sprawami i zepchnęłam je na dalszy plan. Przygotowywałam się też do zbliżającej się wizyty na cmentarzu.

Kupiłam trochę różnokolorowych zniczy, kwiaty w doniczkach, ładny wazon dla tych ciętych. Tak przygotowana, mogłam już odpowiednio powitać dzień wszystkich świętych.

Nie wiem, co mnie do tego przekonało, ale na dwa dni przed świętem postanowiłam zajrzeć jeszcze do córki. Otworzyło mi jedno z wnucząt, chwaląc się, że niedługo będzie mierzyć kostium, który przygotowuje mu mama.

Weszłam do środka i zastałam Różę z zaangażowaniem szyjącą kombinezon kościotrupa. Był wykonany z czarnego materiału, a kawałki białego, naszytego na nim, przedstawiały szkielet.

Przyglądałam się jej dłuższą chwilę, a kiedy skończyła, dzieci przebrały się w powstałe stroje. Jedno z nich miało więc być szkieletorem, a drugie wiedźmą.

Muszę przyznać, że wyglądały całkiem dobrze. Postarała się ta moja córcia, przygotowując im kostiumy. Właściwie to dzieciaki były w nich nawet trochę zabawne.

Potem wnuczka zaprosiła mnie do wycinania dyni. Z początku trochę protestowałam, ale ostatecznie uległam. Razem stworzyliśmy ciekawe, nieco mroczne lampiony, które miały stanąć nocą Halloween w oknach ich mieszkania. A dzieci oczywiście miały ruszyć na wycieczkę po domach. Już wtedy były podekscytowane i zastanawiały się, ile cukierków uda im się zebrać.

Tym razem spróbuję wziąć w tym udział

Uznałam, że w tym roku przyjmę dzieci, gdy zapukają do mnie w halloweenowy wieczór. Na pewno one i ich rodzice napracowali się, tworząc pomysłowe kostiumy, a teraz brały udział w ciekawej przygodzie. Kupiłam nawet specjalnie trochę cukierków, żeby moi goście mieli się czym poczęstować. Sama się nie przebierałam – co to, to nie. Miałam w końcu przecież swoją godność.

Choć nadal nie uważam, by obchodzenie Halloween było szczególnie szczęśliwym pomysłem, doszłam do wniosku, że w pewnym sensie przygotowania do niego zbliżają do siebie rodziny, które normalnie rzadko mają czas dla siebie nawzajem.

Zresztą, trzeba było iść z duchem czasu. Wychodzić naprzeciw temu, co wymyślały nowe pokolenia, nie oglądając się za siebie. Ja już byłam na to zdecydowanie za stara, ale czemu miałabym bronić zabawy młodym? Walka z tym i tak nie miała sensu, bo to już dawno się u nas w kraju i mieście zakorzeniło. Co ja jedna mogłabym zrobić?

Oczywiście, jutro wybiorę się na groby bliskich. Nie zapomnę o tym, jak zawsze było to dla mnie ważne. Róża natomiast obiecała, że pójdzie ze mną, a w dodatku spróbuje nakłonić dzieci, by te wybrały się z nami. A nuż im się spodoba? Warto w końcu zaszczepić w nich również trochę naszych, polskich tradycji.

Czytaj także:
„Syn z synową zamiast odwiedzić cmentarz, idą na imprezę. Mój mąż w grobie się przewraca”
„Oszust z Tindera to przy Janku pikuś. Matrymonialny bandyta zabrał mi nie tylko pieniądze, lecz także rodzinę i przyjaciół”
„Moja dziewczyna chciała, żebym koniecznie wkupił się w łaski jej rodziny. Zapomniała wspomnieć, że to sekta”

Redakcja poleca

REKLAMA