„Dzieci w szkole prześladowały mojego syna, bo nie chodził na religię. Okazało się, że to ksiądz je napuszcza na Kajtka”

Dzieci prześladują mojego syna, bo nie chodzi na religię fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Od kilku tygodni mój syn przeżywa w szkole prawdziwą gehennę. Dzieciaki straszą go, że będzie cierpiał i smażył się w piekle. Wyzywają od wyrzutków, wytykają palcami, popychają, a nawet biją. Wychowawczyni, zamiast zareagować, kazała mi… zapisać dziecko na religię dla świętego spokoju. Przecież to jakieś wariactwo!”.
/ 23.02.2023 14:30
Dzieci prześladują mojego syna, bo nie chodzi na religię fot. Adobe Stock, Africa Studio

Jesteśmy z mężem ateistami. Kiedy więc nasz synek poszedł do podstawówki, od razu napisaliśmy oświadczenie, że nie będzie uczestniczył w lekcjach religii. Wychowawczyni przyjęła to spokojnie, dzieciaki w klasie też. Kajtek kończył lekcje wcześniej niż inni. Nawet nie pytały dlaczego. Przez dwa i pół roku wszystko było w porządku. Syn lubił chodzić do szkoły, miał przyjaciół.

Niestety to się zmieniło

Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu. Nagle zauważyłam, że synek zrobił się markotny, zamknięty w sobie. Od razu po szkole wracał do domu, nie prosił, by zawieźć go w odwiedziny do kolegi czy koleżanki. Do niego też nikt nie przychodził. Gdy pytałam, czy coś się stało, gorąco zaprzeczał. Mówił, że jego przyjaciele z klasy mają teraz bardzo mało czasu na spotkania, bo przygotowują się do pierwszej komunii. Wierzyłam mu. Od koleżanki z pracy słyszałam, ile z tym jest zachodu. Codzienne wizyty w kościele, nauka katechizmu, pieśni. Dziewczyna narzekała, że jej córka jest tak zmęczona, że nie ma kiedy lekcji odrobić, odpocząć. Tłumaczenie Kajtka wydawało się logiczne i prawdziwe. Pomyślałam więc, że rzeczywiście nic złego się nie dzieje, i jak już ten komunijny szał minie, to wszystko będzie jak dawniej. Ale dwa tygodnie temu stało się coś, co sprawiło, że przestałam w to wierzyć.

Dokładnie pamiętam tamto przedpołudnie. Miałam w pracy istne urwanie głowy. A tu nagle zadzwoniła wychowawczyni i poprosiła, żebym zabrała Kajtusia ze szkoły. Bo wydarzył się mały wypadek.

– Jaki wypadek? Czy mój syn jest ranny? – dopytywałam się.

Nie… To nic poważnego. Powiedział, że przewrócił się w czasie zabawy na przerwie. Ale lepiej, żeby pani przyjechała, bo mały nie czuje się najlepiej – usłyszałam.

Rzuciłam wszystko i pojechałam do szkoły. Synek czekał na mnie przed budynkiem. Miał brudną bluzę i spodnie. Nie wyglądało na to, że tylko się przewrócił.

– Dziecko, ktoś cię uderzył? – zapytałam przerażona.

– Nie, nikt! Czy możemy już jechać? – ciągnął mnie za rękaw.

Nawet nie pozwolił mi wejść do środka i porozmawiać z wychowawczynią. Zapakowałam go więc do samochodu i zawiozłam do domu. Pomyślałam, że najpierw wypytam synka na spokojnie, co się stało, a potem ewentualnie zażądam wyjaśnień w szkole. W domu Kajtek długo milczał. Za nic w świecie nie chciał powiedzieć, co się wydarzyło. Dopiero po godzinie skłoniłam go do zwierzeń. To, co usłyszałam, omal nie doprowadziło mnie do szaleństwa. Okazało się, że od kilku tygodni mój syn przeżywa w szkole prawdziwą gehennę. Dzieciaki straszą go, że będzie cierpiał i smażył się w piekle. Wyzywają od wyrzutków, wytykają palcami, popychają, a nawet biją.

– Codziennie? – dopytywałam się

– Prawie… Ale nikomu nie mów. Oni są bardzo mściwi, nie darują mi, że się poskarżyłem – prawie płakał.

Oczywiście nie posłuchałam

Odwiozłam synka do babci i pojechałam do szkoły. Wpadłam prosto do pokoju nauczycielskiego, bo akurat zaczęła się przerwa obiadowa. Nie zamierzałam robić awantury. Chciałam się przede wszystkim dowiedzieć, skąd nagle taka zmiana w zachowaniu dzieci. Przecież wcześniej nikt nie robił Kajtkowi przykrości z powodu tego, że nie chodzi na religię. Koleżanki i koledzy bardzo go lubili. Dlaczego więc teraz stali się jego wrogami? Wychowawczyni nie była skłonna do rozmowy. Najpierw zasłaniała się brakiem czasu, a potem, gdy już mnie wysłuchała, udawała zaskoczoną. Mówiła, że po raz pierwszy słyszy o tym, by ktoś wyzywał i bił mojego synka, że pewnie mały przesadza, coś sobie wymyślił. Dopiero gdy zadzwonił dzwonek i inni nauczyciele wyszli do klas, zdobyła się na szczerość.

– No bo wie pani… U nas po feriach zimowych trochę zmieniła się kadra nauczycielska. Katechetka, która uczyła religii, jest po ciężkiej operacji. W tym roku szkolnym już do nas raczej nie wróci. No i na zastępstwo przysłali księdza z pobliskiej parafii – powiedziała powoli.

– A jakie to ma znaczenie? – zainteresowałam się.

– Jak zdążyłam się zorientować, ten ksiądz nie jest już taki obiektywny, tolerancyjny i… i miłosierny – mówiła niepewnie. – Wręcz przeciwnie, on ma bardzo radykalne poglądy – zawiesiła głos.

– To znaczy?

– Ksiądz nieprzychylnym okiem patrzy na uczniów, którzy nie chodzą na religię, do kościoła, a przede wszystkim nie idą do pierwszej komunii – znowu zamilkła.

– Chce pani powiedzieć, że ten ksiądz nastawia inne dzieci przeciwko mojemu synowi? Tylko dlatego, że Kajtek nie chodzi do kościoła? – ciągnęłam nauczycielkę za język.

– Nic takiego nie powiedziałam. To tylko przypuszczenia, teoretyczne rozważania – przestraszyła się.

Bałam się, że skończy rozmowę

– Oczywiście, że to tylko teoria – uspokoiłam ją. – Ale gdyby na przykład okazało się, że to jednak prawda, to co wtedy? Zareagujecie jakoś? – chciałam wiedzieć.

– Tak między nami? – nauczycielka patrzyła mi prosto w oczy.

– Oczywiście, przysięgam! – uderzyłam się w pierś.

– Nikt pewnie nawet palcem nie kiwnie. Ani dyrektorka, ani nawet kuratorium – wypaliła.

– Ale jak to? Dlaczego? Przecież takiego księdza powinno się trzymać z daleka od dzieci! On uczy je nienawiści! Sam się za to w tym swoim piekle będzie smażył! – ledwie trzymałam nerwy na wodzy.

– I pani to wie, i ja też. Ale co z tego? Nikt nie odważy się mu przeciwstawić, pouczać go, zwłaszcza w dzisiejszych czasach… Dlatego trzeba było posłać synka na religię i do komunii. Dla świętego spokoju. Wielu rodziców tak robi – westchnęła.

– To jakiś żart, prawda?

– Nie, mówię, jak jest. Ale czasu cofnąć się nie da. Dlatego niech pani lepiej już nigdzie nie chodzi, nie składa żadnych skarg, nie robi afery. Bo to w niczym nie pomoże synowi. Ba, nawet może jeszcze bardziej zaszkodzić – radziła mi.

– Słucham? Chce pani powiedzieć, że mam bezczynnie przyglądać się, jak uczniowie znęcają się nad moim synkiem?! – byłam bliska wybuchu.

– Proszę się nie denerwować. Spróbuję jakoś załagodzić sytuację, porozmawiać z dziećmi, mieć oko na Kajtka. Zresztą komunia tuż-tuż. Po uroczystości emocje opadną. Potem wakacje… Jesienią nikt o niczym nie będzie pamiętał. Proszę być dobrej myśli – poradziła mi; a potem przeprosiła, że już musi skończyć rozmowę, bo uczniowie na nią czekają.

Wyszłam z pokoju nauczycielskiego wściekła jak osa. W pierwszej chwili chciałam nawet wyciągnąć tego księdza z klasy i wygarnąć mu prosto w twarz, co myślę o jego metodach nauczania. Nawet woźną zapytałam, w której jest sali. Ale ostatecznie się powstrzymałam.

Doszłam do wniosku, że porozmawiam z mężem

Obgadamy wszystko, obmyślimy plan działania i podejmiemy walkę. Nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. Niestety, mój ślubny dość szybko ściągnął mnie na ziemię.

– Wychowawczyni ma rację, poczekajmy. Też jestem wściekły, ale awantura nic tu nie pomoże. To jak walka z wiatrakami – powiedział ze smutkiem w głosie.

Z bezsilności chciało mi się wyć. Kajtek przesiedział w domu tydzień. Kiedy się zorientował, że byłam u wychowawczyni, to za nic w świecie nie chciał iść do szkoły. W końcu jednak udało mi się go namówić. Wygląda na to, że atmosfera wokół niego trochę się poprawiła. Nie wiem tylko, czy to zasługa wychowawczyni, czy tego, że dzieciaki podłapały teraz inny temat: kto jakie dostanie prezenty… 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA