„Dzieci Stefana żyły w luksusach. Zdrowego ojca chciały oddać do domu opieki i podzielić się kasą za mieszkanie”

brat i siostra, którzy czyhają na majątek po ojcu fot. Adobe Stock, fizkes
„– Przepraszam, czy mógłbym z panią porozmawiać? Chodzi o pani ojca. Jest w szpitalu.
 – Nie ma pan nic innego do roboty, tylko nachodzić ludzi w pracy? Co się pan tak przejmuje? Obiecał przepisać na pana mieszkanie?
”.
/ 17.10.2021 07:02
brat i siostra, którzy czyhają na majątek po ojcu fot. Adobe Stock, fizkes

Mój sąsiad, Stefan, emerytowany księgowy mieszkał sam. Dbał o siebie. Był zawsze czysty i pachnący. Chętnie nawiązywał rozmowy z sąsiadkami. Nie poprzestawał na zwykłym „dzień dobry”, zawsze dodał jakąś anegdotkę. Trzymały się go żarty, jednak wiele pań nie miało na nie ochoty.


– Gdzie ten pański kolega Donżuan? – z sarkazmem pytała Rozalia, sąsiadka z parteru, która wymyśliła to przezwisko Stefanowi.

Próbował ją sobą zainteresować, ale ona nie chciała wchodzić w bliższe kontakty z mężczyznami.

Starszy pan nie chciał iść do domu opieki

Stefan z pewnością czuł się samotny. Pragnął widywać wnuki, jednak syn rzadko go odwiedzał, córka jeszcze rzadziej. Oboje uważali, że ojciec powinien zamieszkać w domu opieki społecznej, a mieszkanie sprzedać i podzielić pieniądze między dzieci. Z tym Stefan stanowczo się nie zgadzał. Uważał, że ma prawo spędzić starość we własnym domu, który przypominał mu najpiękniejsze chwile w życiu.


Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy 30 lat temu wprowadził się tu z żoną Haliną. Zamieszkali na parterze. Marzyli o córce i synu, a ich marzenia wkrótce się ziściły. Najpierw urodził się Jacek, a po trzech latach Justyna. Gdy dzieci wyfrunęły w świat, Halinka zachorowała na raka piersi i zmarła. Stefan żalił mi się, że syn z córką namawiali go na sprzedaż mieszkania.
 A gdy odmówił, przestali go odwiedzać. On sam powoli podupadał na zdrowiu. Miewał zawroty głowy. Rzadziej wychodził w obawie, aby nie zasłabnąć.


– No i gdzie ten nasz Donżuan, panie Adamie? – pytała sąsiadka.
 – Nie widziałem go już dwa dni...
– I długo pan nie zobaczy. Wczoraj zabrało go pogotowie. Podobno przewrócił się przed sklepem, chłopina. Może popił sobie za bardzo...

– Niech już pani da spokój, pani Rozalio – przerwałem jej wywód.

Jakże łatwo osądzała ludzi! Przez większość dnia siedziała w oknie, patrząc, kto i do kogo idzie, z kim się spotyka. A przecież Stefan chciał się z nią zaprzyjaźnić.

Dzieciom chodziło tylko o pieniądze ojca

Pojechałem do szpitala. Sąsiad miał udar, na szczęście pomoc nadeszła w porę. Rokowania były dobre, pod warunkiem, że po powrocie do domu zaopiekowałby się nim ktoś bliski.

– Jest wdowcem. Ma dwoje dzieci… – zacząłem.

– Świetnie! Mógłby ich pan powiadomić? – poprosił lekarz.


Żona uznała, że to nie nasza sprawa i nie warto się mieszać, ale przecież winien to byłem Stefanowi.


– Zapomniałaś już jak przygotowywał naszego syna do matury z matematyki? – przekonałem ją w końcu.

Dzieciom Stefana powodziło się dobrze. Justyna wybudowała się z mężem; mieszkali za miastem. Jackowi teściowie kupili M–4. Postanowiłem pójść najpierw do Justyny. Nie znałem jej adresu zamieszkania, ale wiedziałem, że pracuje w przedszkolu. Czekałem więc pod budynkiem od rana.

– Przepraszam, czy mógłbym z panią chwilkę porozmawiać? – zagadnąłem, gdy tylko ją ujrzałem. – Chodzi o pani ojca. Jest w szpitalu.

– Nie ma pan nic innego do roboty, tylko nachodzić ludzi w pracy? – obruszyła się – Co się pan tak przejmuje? Obiecał przepisać na pana mieszkanie?


Stałem chwilę oniemiały, patrząc, jak znika mi z oczu. Czułem się, jakbym dostał w twarz.
 W kiepskim nastroju udałem się więc do biura projektowego, w którym pracował Jacek. Wypytał o stan zdrowia ojca i obiecał odwiedzić go w szpitalu po południu.


– Czy ojciec spisał testament? – zapytał mnie ściszonym głosem. – Wiem, że jesteście dobrymi znajomymi. Nie przysyłałby pana ot tak, bez powodu.


Zaskoczył mnie tym pytaniem.

– Miał udar. Mówi, ale z trudem. Nic nie wiem o testamencie.

– Szkoda – mruknął i wrócił do pracy.


Cieszyłem się, że udało mi się załatwić tę sprawę.
 Niestety, moja radość trwała krótko.

– Nikt z rodziny pacjenta nie pojawił się – powiadomił mnie lekarz podczas odwiedzin.

Już miałem wracać do domu, gdy na korytarzu spostrzegłem znajomą twarz.

– Przyszłam, bo martwię się o tego pańskiego kolegę, Donżuana – rzekła cicho pani Rozalia z parteru. – Może czegoś mu trzeba?


Dyskretnie wprowadziłem ją do sali, gdzie leżał. Podłączony do pikających urządzeń wyglądał żałośnie. Pani Rozalii zaszkliły się oczy. Zostawiłem ich, dyskretnie wycofując się na korytarz.
 Czekałem ponad dwie godziny. W końcu zobaczyłem sąsiadkę odmienioną. Stała przede mną kobieta stanowcza, pewna siebie, wiedząca, czego chce.


– Niech się pan nie martwi. Zaopiekuję się pańskim kolegą – uśmiechnęła się.

Po dwóch tygodniach Stefan wyszedł ze szpitala

Poruszał się o kuli, bo prawą stronę dotknął lekki niedowład. Miło było patrzeć, jak Rozalia idzie obok niego, oboje rozpromienieni i zajęci rozmową.
 Niczym dwoje młodych ludzi na randce!

– Tylko niech pan sobie niczego nie wyobraża – powiedziała, gdy ukłoniłem się grzecznie, a tymczasem
 Stefan puścił do mnie oczko.

Różnie w życiu bywa. Kto wie, może coś z tego wyniknie i za jakiś czas tych dwoje samotnych ludzi będzie pchało swój wózek razem.



Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA