„Dzieci całymi dniami ślęczą przy komputerach, a mąż przy telewizorze. Inaczej wyobrażałam sobie życie rodzinne”

Moja szefowa wszystkich zwalniała fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„– Teraz rodziny, zamiast na spacery do parku czy kina, chodzą na zakupy. Zaraz po kościele – w tonie męża wyczułam drwinę. – Życie towarzyskie zamiera. Handel niszczy rodziny. Kiedyś niedziela była dla rodziny, a teraz… – My tylko raz, zmuszeni okolicznościami. Potem znów będziemy mieli normalne życie rodzinne – powiedziałam z przekąsem”.
/ 08.05.2023 13:15
Moja szefowa wszystkich zwalniała fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

– Wiesz, całkiem inaczej wyobrażałam sobie moją rodzinę – powiedziała pewnego dnia przyjaciółka, kiedy siedziałyśmy w firmowej kuchni przy drugim śniadaniu.

Zza kotary dobiegały nas głosy szefowej i kłócącej się z nią klientki. Nasłuchiwałam, bo chodziło o sukienkę, którą ja poszerzałam.

„Że widać ślady po poprzednim szwie? Nie jestem cudotwórczynią” – pomyślałam.

– Nie tak? – skierowałam uwagę na zaskakującą wypowiedź Anki. – A jak?

Jak w moim rodzinnym domu – powiedziała ponuro. – Wspólne wieczory… Tęsknię za rodzinną kanastą, grami w kalambury i wspólnym czytaniem. Telewizja była reglamentowana, ojciec oglądał tylko sport i wiadomości. A my dobranockę.

Brzmi strasznie

– Tyran – zawyrokowałam.

– Tak kiedyś myślałam – Anka pokręciła głową. – Ale teraz widzę, jakim telewizja jest złodziejem czasu. I komputer… Tosiek – wspomniała swojego trzynastoletniego syna – chyba jest uzależniony, bo jak mu każę odejść choć na chwilę, to po prostu się trzęsie i zaczyna fochy.

– To chyba normalne – powiedziałam. – Mój Rafał reaguje tak samo. Co wieczór walczy z Jackiem o dostęp do komputera.

Jacek to mój mąż. Po pracy lubi sobie poszperać w sieci. A że komputer w domu jest jeden, to kłótnia gotowa. No i Lidka, moja szesnastoletnia córka, też czasami chce poczatować na czymś wygodniejszym niż telefon. Ja też bym chciała, ale dopchać się nie sposób. I chodzi nie tylko o komputer, ale i o telewizor. Ledwie udało mi się wywalczyć prawo oglądania kilku programów.

– Może i normalne – Anka westchnęła. – Ale takie smutne. Każdy osobno w swoim pokoju. Nawet na obiad trudno ich skrzyknąć, żeby zjedli w jednym czasie. A jak już, to łapu-capu, ledwie się nie podławią, i myk, z powrotem do siebie. A ty, babo, zmywaj – i znów głęboko westchnęła.

– Kup sobie zmywarkę – mruknęłam.

Przewróciła oczami. Tego dnia, wracając autobusem do domu, myślałam o tym, co powiedziała Anka. Czemu ona narzeka? Przecież tak wygląda życie w każdej współczesnej rodzinie. W tygodniu harówa, a w weekend trzeba zrobić w domu to, na co nie było czasu w ciągu ostatnich siedmiu dni. Lubię krawiectwo i jak mam więcej czasu, to szyję sobie i córce fajne kiecki. Moja matka mówi, że mam szczęście, że zarabiam na życie tym, co lubię robić. Nie przeczę. Gorzej było, gdy dzieci były małe i domagały się uwagi. Dzięki za telewizor i komputer. Przynajmniej człowiek zyskiwał czas dla siebie. U mojej siostry i braci jest podobnie. Tylko telewizorów i komputerów u nich więcej. Po jednym na głowę. Nawet trzyletnia Ircia od Pawła ma swój tablet. A moja Lidka jej zazdrości. Kalambury. Gry planszowe. Rodzina przy jednym stole. Wyłączony telewizor. Nie wiem, dlaczego ten obrazek zapadł mi w serce jak zadra. Przecież mówi się, że jak się czegoś nie znało, to się za tym nie tęskni. A mimo wszystko… Chyba ze dwa tygodnie w weekendy miałam zepsuty humor, kiedy patrzyłam na swoją rodzinę.

Lidka bez przerwy wisi na telefonie

A gdy nie wisi, to zaraz znika, najlepiej już po śniadaniu, na randkę. Trudno wyciągnąć z niej cokolwiek. Burczy, wścieka się, że traktuję ją jak dziecko, a ona przecież ma już 16 lat i nie jest głupia. I potrzebuje wolności.

– Bo ci ucieknę, jak Jagoda z klasy, kiedy ojciec zaczął przeglądać jej szuflady. Nie brała narkotyków, ale ją obraził. To uciekła. Chcesz tego?

W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby przeszukiwać rzeczy dzieci. Ja tylko spytałam, gdzie wybiera się w niedzielę wieczorem. Bałam się o nią. Często wychodziła i choć uczyła się dobrze i nigdy nie wzywano mnie do szkoły, to wiedziałam, jaka teraz jest młodzież. Tylko fiu-bździu w głowie. Rafał. Dwanaście lat. Mój brat Stefan w jego wieku całymi dniami kopał piłkę na podwórku. Ten tu cały wolny czas również gra w piłkę… tyle że na komputerze. „Fifa 22” czy coś tam.

– To wyższy stopień – zaczął mi synek tłumaczyć, gdy nieśmiało spytałam, czy może by pobiegał na podwórku z kolegami, bo jest jakiś taki blady i nawet zawiązków mięśni nie ma na swoich chudych nogach. – Mamo, ja tu jestem trenerem. Dobieram ludzi, kombinuję, układam plany. Przecież lepiej rozwijać mózg niż mięśnie, prawda? W tych czasach na mięśniach daleko się nie zajedzie. A może naprawdę będę kiedyś sławnym trenerem...

Kątem oka dostrzegłam, że mąż, który czytał gazetę w fotelu w kącie pokoju, skrzywił się. Podeszłam do niego.

– Może wytłumaczysz synowi, gdzie w swoim rozumowaniu popełnia błąd? Baby nie posłucha.

Jacek spłoszył się.

– No…

Założyłam ramiona na piersiach i zmarszczyłam brwi.

Dobra, ale później – odparł szybko, widząc moją minę. – Za kwadrans jest mecz.

– Może obejrzycie go razem? – zaproponowałam. – Pogadacie…

– Mecze się ogląda, a nie zagaduje – oburzył się ślubny. – A poza tym, jak wiesz, w tym wieku to się jest mądrzejszym od samego Dalajlamy. Nie przebiję go. Jestem tylko ojcem.

Ręce mi opadły. I tak kolejna niedziela upłynęła na zwykłych rodzinnych rozrywkach. W grupach jednoosobowych. Siedziałam wtedy w sypialni, szyłam bluzkę i pomyślałam sobie, że zachowuję się bez sensu. Przecież w końcu wszystkim nam – ze mną włącznie – takie życie rodzinne jak najbardziej odpowiadało.

Co tu zmieniać?

Minęły ze dwa miesiące i pewnej niedzieli nastąpiła katastrofa. Nie jakaś mała… To była prawdziwa katastrofa. O 10 rano wyłączyli prąd. Coś w jakiejś stacji trafo się przepaliło i zostaliśmy na lodzie. Dozorca powiedział, że do wieczora mamy przechlapane. Bez telewizora, komputera, kuchenki elektrycznej...

– No to ładnie – powiedziała Lidka, wchodząc do kuchni, gdzie reszta nas siedziała przy stole, popijając kanapki sokiem. – Wszystkie moje kumpele albo siedzą na fejsie, albo wyjechały. A Aśka chora – jęknęła i opadła na krzesło.

Aśka to najbliższa przyjaciółka Lidki. Tylko do niej mogła pójść, by przetrwać katastrofę. Po śniadaniu Jacek nerwowo przerzucił gazety.

Wszystko przeczytane – mruknął i nie wiedzieć dlaczego popatrzył na mnie z pretensją.

Jakbym ja mu wszystko wyczytała.

– Skoczę do kiosku po nowe.

– Niedziela. Zamknięte – przypomniałam.

– No to podjadę na starówkę.

Akurat zajrzałam do lodówki i zauważyłam, że przygotowane wczoraj kotlety trzeba usmażyć. A do tego potrzebny jest prąd. Wpadłam na genialny pomysł.

– Pojedziemy wszyscy. I tak musimy zjeść obiad, a kanapki to za mało.

– Dzieciaki będą zachwycone.

I tak zmuszeni katastrofą, wyszliśmy całą rodziną z domu. Na największą w całym mieście ulicę handlową. Odniosłam wrażenie, że nie tylko nasza dzielnica została pozbawiona prądu, ale wręcz całe miasto. Wszędzie widziałam rodziny z dziećmi, pary zakochanych, włóczących się singli. Ludzie, owszem, wchodzili do sklepików, ale przede wszystkim siedzieli w kawiarniach, na estradzie produkował się mim, potem podobno miał być koncert znanego zespołu.

– Czytałem o tym w gazetach – mruknął Jacek. – Teraz rodziny, zamiast na spacery do parku czy kina, chodzą na zakupy. Zaraz po kościele – w jego tonie wyczułam drwinę. – Życie towarzyskie zamiera. Handel niszczy rodziny. Kiedyś niedziela była dla rodziny, a teraz… Taka, kurczę, nowa, świecka tradycja.

– My tylko raz, zmuszeni okolicznościami. Potem znów będziemy mieli normalne życie rodzinne – powiedziałam z przekąsem.

Rozejrzałam się

– Widziałeś Rafała?

Znaleźliśmy go w sklepie ze sprzętem medialnym. A gdzieżby indziej. Obok przy ladzie stała Lidka i z podziwem patrzyła na brata. Zaniepokoiłam się, bo zazwyczaj uważała, że jej brat to kretyn. Weszliśmy do sklepu. Okazało się, że Lidka chce kupić sobie tablet i sprzedawca, według Rafała, próbował wcisnąć jej kit. Okazało się, że dwunastolatek wie więcej od sprzedawcy i udowadnia mu niekompetencję.

– Siostra – powiedział na koniec. – Dasz mi pół kilo krówek, a ja ci w necie znajdę taki tablet i za taką cenę, że potem sama z wdzięczności kupisz mi kolejne pół kilo.

Wyszliśmy ze sklepu. Lidka patrzyła na brata z… czułością? Dumą? Coś ścisnęło mnie za gardło.

– Będą z niego ludzie – powiedziała. – Rafał, jak kupimy tablet, to nauczysz mnie wszystkiego, dobra?

– Pół…

– …kilo krówek – roześmiała się. – Stoi.

– Zaraz – Jacek przytrzymał córkę za rękaw. – Skąd masz pieniądze na tablet?

Lidka zawahała się przez moment.

Powiem, jak nie będziecie się czepiać.

– Mów – nakazałam. – Jeśli nie robiłaś niczego nielegalnego, nic ci nie grozi.

– Oszalałaś? Przecież to dziecko! – Jacek popatrzył na mnie z oburzeniem.

Lidka prychnęła. Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że moja córka od roku oszczędza na tablet. Roznosi ulotki, daje korepetycje z angielskiego córce dozorcy. Zebrała 900 złotych!

„Moja Lidka zna na tyle angielski, że daje korepetycje?” – poczułam, jak rozpiera mnie duma.

A potem Rafał nieśmiało spytał, czy i jemu by nie pomogła z angielskim. Zamiast krówek.

Zgodziła się

Z uśmiechem. Potem mąż powiedział, że może załatwić jej proste tłumaczenia ulotek w jego firmie. A Lidka powiedziała, że koleżanki zazdroszczą jej ciuchów przeze mnie uszytych i że chętnie by zamówiły. Potem poszliśmy na obiad do restauracji, posłuchaliśmy koncertu i kabaretu… Do domu wróciliśmy wieczorem. Światło już było. Ale… jakoś nikt nie kwapił się, by znów zaszyć się w swoim kącie. Było jeszcze tyle tematów do obgadania. Gdy o północy kładłam się spać, czułam, jak coś ściska mnie w gardle. Jacek siedział na łóżku i opowiadał o tym, czego dowiedział się od swojego syna.

– Mamy niezłego fachurę w domu – mówił podniecony. – Trzeba w niego zainwestować, wysłać go na kursy…

Poczułam, jak po twarzy spływają mi łzy. Byłam zdumiona i szczęśliwa. Od lat nie czułam do męża takiej miłości. Było jak dawniej.

– Jacek – powiedziałam cicho. – Za tydzień w mieście będzie nasz ulubiony kabaret. Pójdziemy?

Zamilkł i popatrzył na mnie uważnie. I nagle uśmiechnął się.

– Musowo. Wszyscy. To będzie nasza nowa, świecka tradycja. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA