– Wiesz, całkiem inaczej wyobrażałam sobie moją rodzinę – powiedziała pewnego dnia przyjaciółka, kiedy siedziałyśmy w firmowej kuchni przy drugim śniadaniu.
Zza kotary dobiegały nas głosy szefowej i kłócącej się z nią klientki. Nasłuchiwałam, bo chodziło o sukienkę, którą ja poszerzałam.
„Że widać ślady po poprzednim szwie? Nie jestem cudotwórczynią” – pomyślałam.
– Nie tak? – skierowałam uwagę na zaskakującą wypowiedź Anki. – A jak?
– Jak w moim rodzinnym domu – powiedziała ponuro. – Wspólne wieczory… Tęsknię za rodzinną kanastą, grami w kalambury i wspólnym czytaniem. Telewizja była reglamentowana, ojciec oglądał tylko sport i wiadomości. A my dobranockę.
Brzmi strasznie
– Tyran – zawyrokowałam.
– Tak kiedyś myślałam – Anka pokręciła głową. – Ale teraz widzę, jakim telewizja jest złodziejem czasu. I komputer… Tosiek – wspomniała swojego trzynastoletniego syna – chyba jest uzależniony, bo jak mu każę odejść choć na chwilę, to po prostu się trzęsie i zaczyna fochy.
– To chyba normalne – powiedziałam. – Mój Rafał reaguje tak samo. Co wieczór walczy z Jackiem o dostęp do komputera.
Jacek to mój mąż. Po pracy lubi sobie poszperać w sieci. A że komputer w domu jest jeden, to kłótnia gotowa. No i Lidka, moja szesnastoletnia córka, też czasami chce poczatować na czymś wygodniejszym niż telefon. Ja też bym chciała, ale dopchać się nie sposób. I chodzi nie tylko o komputer, ale i o telewizor. Ledwie udało mi się wywalczyć prawo oglądania kilku programów.
– Może i normalne – Anka westchnęła. – Ale takie smutne. Każdy osobno w swoim pokoju. Nawet na obiad trudno ich skrzyknąć, żeby zjedli w jednym czasie. A jak już, to łapu-capu, ledwie się nie podławią, i myk, z powrotem do siebie. A ty, babo, zmywaj – i znów głęboko westchnęła.
– Kup sobie zmywarkę – mruknęłam.
Przewróciła oczami. Tego dnia, wracając autobusem do domu, myślałam o tym, co powiedziała Anka. Czemu ona narzeka? Przecież tak wygląda życie w każdej współczesnej rodzinie. W tygodniu harówa, a w weekend trzeba zrobić w domu to, na co nie było czasu w ciągu ostatnich siedmiu dni. Lubię krawiectwo i jak mam więcej czasu, to szyję sobie i córce fajne kiecki. Moja matka mówi, że mam szczęście, że zarabiam na życie tym, co lubię robić. Nie przeczę. Gorzej było, gdy dzieci były małe i domagały się uwagi. Dzięki za telewizor i komputer. Przynajmniej człowiek zyskiwał czas dla siebie. U mojej siostry i braci jest podobnie. Tylko telewizorów i komputerów u nich więcej. Po jednym na głowę. Nawet trzyletnia Ircia od Pawła ma swój tablet. A moja Lidka jej zazdrości. Kalambury. Gry planszowe. Rodzina przy jednym stole. Wyłączony telewizor. Nie wiem, dlaczego ten obrazek zapadł mi w serce jak zadra. Przecież mówi się, że jak się czegoś nie znało, to się za tym nie tęskni. A mimo wszystko… Chyba ze dwa tygodnie w weekendy miałam zepsuty humor, kiedy patrzyłam na swoją rodzinę.
Lidka bez przerwy wisi na telefonie
A gdy nie wisi, to zaraz znika, najlepiej już po śniadaniu, na randkę. Trudno wyciągnąć z niej cokolwiek. Burczy, wścieka się, że traktuję ją jak dziecko, a ona przecież ma już 16 lat i nie jest głupia. I potrzebuje wolności.
– Bo ci ucieknę, jak Jagoda z klasy, kiedy ojciec zaczął przeglądać jej szuflady. Nie brała narkotyków, ale ją obraził. To uciekła. Chcesz tego?
W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby przeszukiwać rzeczy dzieci. Ja tylko spytałam, gdzie wybiera się w niedzielę wieczorem. Bałam się o nią. Często wychodziła i choć uczyła się dobrze i nigdy nie wzywano mnie do szkoły, to wiedziałam, jaka teraz jest młodzież. Tylko fiu-bździu w głowie. Rafał. Dwanaście lat. Mój brat Stefan w jego wieku całymi dniami kopał piłkę na podwórku. Ten tu cały wolny czas również gra w piłkę… tyle że na komputerze. „Fifa 22” czy coś tam.
– To wyższy stopień – zaczął mi synek tłumaczyć, gdy nieśmiało spytałam, czy może by pobiegał na podwórku z kolegami, bo jest jakiś taki blady i nawet zawiązków mięśni nie ma na swoich chudych nogach. – Mamo, ja tu jestem trenerem. Dobieram ludzi, kombinuję, układam plany. Przecież lepiej rozwijać mózg niż mięśnie, prawda? W tych czasach na mięśniach daleko się nie zajedzie. A może naprawdę będę kiedyś sławnym trenerem...
Kątem oka dostrzegłam, że mąż, który czytał gazetę w fotelu w kącie pokoju, skrzywił się. Podeszłam do niego.
– Może wytłumaczysz synowi, gdzie w swoim rozumowaniu popełnia błąd? Baby nie posłucha.
Jacek spłoszył się.
– No…
Założyłam ramiona na piersiach i zmarszczyłam brwi.
– Dobra, ale później – odparł szybko, widząc moją minę. – Za kwadrans jest mecz.
– Może obejrzycie go razem? – zaproponowałam. – Pogadacie…
– Mecze się ogląda, a nie zagaduje – oburzył się ślubny. – A poza tym, jak wiesz, w tym wieku to się jest mądrzejszym od samego Dalajlamy. Nie przebiję go. Jestem tylko ojcem.
Ręce mi opadły. I tak kolejna niedziela upłynęła na zwykłych rodzinnych rozrywkach. W grupach jednoosobowych. Siedziałam wtedy w sypialni, szyłam bluzkę i pomyślałam sobie, że zachowuję się bez sensu. Przecież w końcu wszystkim nam – ze mną włącznie – takie życie rodzinne jak najbardziej odpowiadało.
Co tu zmieniać?
Minęły ze dwa miesiące i pewnej niedzieli nastąpiła katastrofa. Nie jakaś mała… To była prawdziwa katastrofa. O 10 rano wyłączyli prąd. Coś w jakiejś stacji trafo się przepaliło i zostaliśmy na lodzie. Dozorca powiedział, że do wieczora mamy przechlapane. Bez telewizora, komputera, kuchenki elektrycznej...
– No to ładnie – powiedziała Lidka, wchodząc do kuchni, gdzie reszta nas siedziała przy stole, popijając kanapki sokiem. – Wszystkie moje kumpele albo siedzą na fejsie, albo wyjechały. A Aśka chora – jęknęła i opadła na krzesło.
Aśka to najbliższa przyjaciółka Lidki. Tylko do niej mogła pójść, by przetrwać katastrofę. Po śniadaniu Jacek nerwowo przerzucił gazety.
– Wszystko przeczytane – mruknął i nie wiedzieć dlaczego popatrzył na mnie z pretensją.
Jakbym ja mu wszystko wyczytała.
– Skoczę do kiosku po nowe.
– Niedziela. Zamknięte – przypomniałam.
– No to podjadę na starówkę.
Akurat zajrzałam do lodówki i zauważyłam, że przygotowane wczoraj kotlety trzeba usmażyć. A do tego potrzebny jest prąd. Wpadłam na genialny pomysł.
– Pojedziemy wszyscy. I tak musimy zjeść obiad, a kanapki to za mało.
– Dzieciaki będą zachwycone.
I tak zmuszeni katastrofą, wyszliśmy całą rodziną z domu. Na największą w całym mieście ulicę handlową. Odniosłam wrażenie, że nie tylko nasza dzielnica została pozbawiona prądu, ale wręcz całe miasto. Wszędzie widziałam rodziny z dziećmi, pary zakochanych, włóczących się singli. Ludzie, owszem, wchodzili do sklepików, ale przede wszystkim siedzieli w kawiarniach, na estradzie produkował się mim, potem podobno miał być koncert znanego zespołu.
– Czytałem o tym w gazetach – mruknął Jacek. – Teraz rodziny, zamiast na spacery do parku czy kina, chodzą na zakupy. Zaraz po kościele – w jego tonie wyczułam drwinę. – Życie towarzyskie zamiera. Handel niszczy rodziny. Kiedyś niedziela była dla rodziny, a teraz… Taka, kurczę, nowa, świecka tradycja.
– My tylko raz, zmuszeni okolicznościami. Potem znów będziemy mieli normalne życie rodzinne – powiedziałam z przekąsem.
Rozejrzałam się
– Widziałeś Rafała?
Znaleźliśmy go w sklepie ze sprzętem medialnym. A gdzieżby indziej. Obok przy ladzie stała Lidka i z podziwem patrzyła na brata. Zaniepokoiłam się, bo zazwyczaj uważała, że jej brat to kretyn. Weszliśmy do sklepu. Okazało się, że Lidka chce kupić sobie tablet i sprzedawca, według Rafała, próbował wcisnąć jej kit. Okazało się, że dwunastolatek wie więcej od sprzedawcy i udowadnia mu niekompetencję.
– Siostra – powiedział na koniec. – Dasz mi pół kilo krówek, a ja ci w necie znajdę taki tablet i za taką cenę, że potem sama z wdzięczności kupisz mi kolejne pół kilo.
Wyszliśmy ze sklepu. Lidka patrzyła na brata z… czułością? Dumą? Coś ścisnęło mnie za gardło.
– Będą z niego ludzie – powiedziała. – Rafał, jak kupimy tablet, to nauczysz mnie wszystkiego, dobra?
– Pół…
– …kilo krówek – roześmiała się. – Stoi.
– Zaraz – Jacek przytrzymał córkę za rękaw. – Skąd masz pieniądze na tablet?
Lidka zawahała się przez moment.
– Powiem, jak nie będziecie się czepiać.
– Mów – nakazałam. – Jeśli nie robiłaś niczego nielegalnego, nic ci nie grozi.
– Oszalałaś? Przecież to dziecko! – Jacek popatrzył na mnie z oburzeniem.
Lidka prychnęła. Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że moja córka od roku oszczędza na tablet. Roznosi ulotki, daje korepetycje z angielskiego córce dozorcy. Zebrała 900 złotych!
„Moja Lidka zna na tyle angielski, że daje korepetycje?” – poczułam, jak rozpiera mnie duma.
A potem Rafał nieśmiało spytał, czy i jemu by nie pomogła z angielskim. Zamiast krówek.
Zgodziła się
Z uśmiechem. Potem mąż powiedział, że może załatwić jej proste tłumaczenia ulotek w jego firmie. A Lidka powiedziała, że koleżanki zazdroszczą jej ciuchów przeze mnie uszytych i że chętnie by zamówiły. Potem poszliśmy na obiad do restauracji, posłuchaliśmy koncertu i kabaretu… Do domu wróciliśmy wieczorem. Światło już było. Ale… jakoś nikt nie kwapił się, by znów zaszyć się w swoim kącie. Było jeszcze tyle tematów do obgadania. Gdy o północy kładłam się spać, czułam, jak coś ściska mnie w gardle. Jacek siedział na łóżku i opowiadał o tym, czego dowiedział się od swojego syna.
– Mamy niezłego fachurę w domu – mówił podniecony. – Trzeba w niego zainwestować, wysłać go na kursy…
Poczułam, jak po twarzy spływają mi łzy. Byłam zdumiona i szczęśliwa. Od lat nie czułam do męża takiej miłości. Było jak dawniej.
– Jacek – powiedziałam cicho. – Za tydzień w mieście będzie nasz ulubiony kabaret. Pójdziemy?
Zamilkł i popatrzył na mnie uważnie. I nagle uśmiechnął się.
– Musowo. Wszyscy. To będzie nasza nowa, świecka tradycja.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”