Bardzo kochałam swojego dziadka, choć żałowałam, że z powodu choroby nigdy nie mógł bawić się ze mną na placu zabaw. Tamtego dnia, gdy po raz ostatni go widziałam, miałam może dwanaście lat. Rodzina miała uroczysty zjazd. Brat mojej babci przyjechał z Niemiec, gdzie mieszkał na stałe, by obchodzić w Polsce swoje pięćdziesiąte urodziny. Wszyscy bardzo cieszyli się na huczną imprezę w restauracji – może poza mną i innymi dziećmi, którym ciężko było usiedzieć przy stole. Ale tamtego dnia coś przykuło mnie do krzesła, gdy dziadek zbladł i zaczął drżeć. Ktoś zaczął krzyczeć, żeby ktoś szybko dzwonił po karetkę, ktoś szarpnął mnie za ramię, ponaglając, żebym wyszła. Wiedziałam, że jeśli wstanę od stołu, już nigdy go nie zobaczę. Pamiętam tylko, że jakaś ciocia ostatecznie wyszarpała mnie z sali, choć kurczowo próbowałam trzymać się krzesła.
Pogrzeb odbył się w mroźny, pochmurny dzień
Ze strachem i zaciekawieniem patrzyłam w ciemny dół wykopany w ziemi. Dopiero gdy na chwilę odwróciłam wzrok, z niepokojem poczułam, że coś muska moją szyję. Kątem oka dostrzegłam... wielkie czarne skrzydła! Serce podskoczyło mi do gardła. Śmierć obruszyła się, jakby przyłapana na gorącym uczynku. Rozłożyła skrzydła i uniosła się w powietrze. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak wielki czarny motyl szybuje ponad cmentarnym ogrodzeniem i powoli znika za konarami drzew.
– Motyl! – pociągnęłam mamę za rękaw płaszcza, ale ona tylko mnie przytuliła.
Mijał czas, lecz czarny motyl tkwił w mojej pamięci – wspomnienie pożegnania z człowiekiem, którego tak bardzo kochałam. Po latach rozmyślań zaczęłam wątpić w jego istnienie i uznałam go za wytwór dziecięcej wyobraźni. Ostatecznie w życiu łatwiej jest przecież poukładać pewne sprawy tak, by nie budziły ani wątpliwości, ani lęku. A w czarnym motylu było coś niepokojącego… Nie sądziłam wtedy, że on jeszcze do mnie powróci. Wiele lat później, już jako młoda kobieta stałam w kolejce w sklepie spożywczym.
W pewnej chwili usłyszałam rozmowę
– W sumie to było do przewidzenia – stwierdziła kobieta w brązowym płaszczu. –Jakaś alkoholiczka podobno, i jeszcze taka krzywda dla dzieci…
– Zatrucie? – zainteresowała się jej rozmówczyni.
– Nie jestem pewna. Wstyd pytać – wzruszyła ramionami kobieta w płaszczu. – W czwartek byłam na pogrzebie, ale jakoś mało ludzi przyszło. Mąż, dzieciaki, kilku sąsiadów. Przyjaciół chyba nie miała. W sumie żal mi jej. Ale powiem ci coś dziwnego – ożywiła się nagle. – Jak zaczęli opuszczać trumnę do ziemi, z dołu wyleciał czarny motyl!
– Ale jak, że z ziemi?
– No z ziemi, z ziemi – kobieta pokiwała głową, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi. – Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Że też takie rzeczy się dzieją. Nie śmierć jest motylem, tylko my nimi jesteśmy
Usłyszawszy to nieoczekiwane wyznanie, poczułam się nieswojo.
Lista zakupów w jednej chwili wyparowała mi z pamięci. Powoli wyszłam, nie zamykając za sobą drzwi. Tamtego dnia długo myślałam o historii podsłuchanej w sklepie. Dlaczego coś tak okrutnego jak śmierć przybiera postać stworzenia tak delikatnego jak motyl – do dziś nie mam pojęcia. Gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to nie śmierć jest motylem, tylko my, ludzie. Kiedy się rodzimy, śmierć zamyka nas w mroku swej dłoni i żyjemy ograniczeni cieniami świata. Gdy życie się kończy, jej dłoń nagle się otwiera. Odlatujemy. Daleko.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”