– Zobaczycie, jak fajnie będzie na wsi – przekonywałam swoich chłopaków przed wyjazdem do Polski. – Dziadek ma brodę jak Święty Mikołaj i uwielbia się bawić z dziećmi. Do tego pełno tam psów i kotów!
Bliźniacy uwierzyli bez zastrzeżeń, szczególnie obecność zwierząt w gospodarstwie podniecała ich do szaleństwa. W naszym londyńskim mieszkaniu mogli mieć co najwyżej rybki, których nie da się nawet pogłaskać. Tak naprawdę starszy pan był dla nich pradziadkiem, ale prościej było nam wszystkim nazywać go dziadkiem. Jako dziecko uwielbiałam wizyty w domku na wsi, bo w przeciwieństwie do moich zapracowanych rodziców dziadek miał dla mnie zawsze i czas, i cukierka wygrzebanego z bezdennych kieszeni sztruksowych spodni albo plaster pachnącego miodu prosto z ula…
Nie wiem dlaczego babcia nie odcisnęła się jakoś w mojej pamięci. Pewnie dlatego, że była cicha i bardzo rzadko się uśmiechała, co wtedy odbierałam jako wyraz osobistej niechęci. Gotowała za to wspaniale, dopóki więc mieszkaliśmy blisko, wymykałam się tam na obiady.
Dziadek ochoczo sadzał mnie sobie na kolana i razem wcinaliśmy zalewajkę z ziemniakami. Potem, wtulona w jego flanelową koszulę, słuchałam bajek, które zawsze były dosyć krwawe i straszne, i z reguły miały zaskakujące zakończenie. W ramach terapii odstresowującej kładliśmy się potem na kanapę, gdzie umierałam ze śmiechu, gdy dziadek łaskotał mnie pod pachami. Pamiętam, że w przeciwieństwie do mnie, mama nie była zachwycona opowieściami dziadka.
– Potem Ala nie chce zasypiać przy zgaszonym świetle – tłumaczyła teściowi, jednak on puszczał jej gderania mimo uszu.
Chyba się nie za bardzo lubili, dziadek i moja mama. Wyczuwałam to, choć nigdy nic konkretnego na ten temat nie usłyszałam ani od niego, ani od niej. Oczywiście, moja sympatia była po stronie dziadka i nic nią nie mogło zachwiać. Ciepłe uczucia pozostały mi nawet kiedy już dorosłam, dlatego zależało mi, by moje dzieci go poznały, zanim nieubłagana śmierć zabierze staruszka na zawsze. Miałam nadzieję, że jemu też sprawię przyjemność tymi odwiedzinami.
– No, nie wiem, Alu – kręciła nosem mama, gdy wspomniałam jej o tym w czasie rozmowy telefonicznej.
– Wprawdzie babcia mówi, że chętnie was ugoszczą, ale dziadek jest stary i ani sił, ani cierpliwości do dzieci może już nie mieć. Przywieź bliźniaki do nas, a do dziadka wpadniecie, jak wam się będzie chciało.
Ten dom zawsze nosiłam w sercu
Ale co to za frajda, zamienić jedno miasto na drugie? Chciałam, żeby Antek i Maciek pooddychali trochę świeżym powietrzem, zjedli prawdziwych owoców, popływali w normalnym jeziorze, a nie w chlorowanym basenie. Marzyło mi się, żeby posłuchali mrocznych opowieści dziadka, usiedli na jego kolanach i poczuli zapach wosku pszczelego, którym zawsze pachniał, żeby zwijali się ze śmiechu, gdy będzie łaskotał ich pod pachami…
Cóż, moi rodzice byli raczej mało szczodrzy w okazywaniu uczuć, więc nie nadawali się do tej misji. Dziadek był w moich oczach uosobieniem ciepła rodzinnego, a na obczyźnie tego „towaru” jest bardzo mało. Dziadek był niejako korzeniami familii, a moje chłopaki nowymi przyrostami, więc – uważałam – by dobrze funkcjonowali w przyszłości i mieli wzorce, kiedy sami będą zakładać rodziny, musieli go poznać. Trochę to wszystko pompatyczne, ale na emigracji człowiek miewa nostalgiczne wizje i trudno im się oprzeć.
– Obyś się nie przejechała na tej twojej więzi – ironizował mąż, kiedy mu wyłożyłam swoją teorię.
Jemu jakoś mniej brakowało tego wszystkiego, co zostawiliśmy w kraju. Może dlatego, że dużo pracował i nie miał czasu na rozważania? Teraz też nie mógł z nami lecieć, bo w firmie było za dużo zleceń.
– Lećcie, lećcie – uspokajał moje wyrzuty sumienia. – Chłopcom przyda się zaprawa przed wyjazdem do Szkocji.
Mówił o swoim urlopie, który między innymi przeznaczył na wyjazd z bliźniakami w góry. Taka męska, maksymalnie uproszczona i, na ile możliwości pozwolą, ekstremalna wyprawa… On szukał nowych wyzwań, ja przywoływałam przeszłość. Taki mniej więcej tworzyliśmy związek, lecz nieźle się dogadywaliśmy.
No więc trafiłam w końcu przed dom, który nosiłam tak długo w sercu, i przed oblicze ludzi tworzących jego niepowtarzalną atmosferę. Babcia stanęła na progu w swoim nieśmiertelnym, kuchennym fartuchu i rozłożyła szeroko ramiona na nasze powitanie. Uśmiechała się. Chłopcy dość nieufnie stanęli za moimi plecami i pozwolili się przytulić, dopiero kiedy ja to zrobiłam.
Trzeba przyznać, że czas był łaskawy dla babci, wprawdzie nie oszczędził jej zmarszczek i siwych włosów, ale figurę miała jeszcze całkiem, całkiem. Trzymała się prosto i wydawała się mieć sporo energii. Dziadek za to zgolił wspaniałą brodę i wcale nie wyglądał przez to młodziej. Przytuliłam się do niego z rozpędu, lecz nie odwzajemnił uścisku, a nawet wydawał się zażenowany tak czułym powitaniem. Odsunął mnie na odległość ramion i obrzucił wzrokiem od stóp do głowy.
– Nie jesteś już moją małą księżniczką – stwierdził.
Poczułam się dziwnie. Spojrzałam na babcię, ale ona nadal uśmiechała się, obdarowując chłopców dojrzałymi jabłkami, które wyciągnęła z kieszeni.
– Chyba trochę wyrosłam, dziadku – odpowiedziałam. – Ale przywiozłam za to ze sobą małych królewiczów.
– Przecież to chłopaki – dziadek wzruszył obojętnie ramionami, odwrócił się i wszedł do domu.
Jakby mi ktoś po twarzy dał…
– Zdziwaczał na starość – babcia próbowała ratować sytuację. – Wchodźcie do domu. Upiekłam dla chłopaków ciasto z rabarbarem, ty tak je zawsze lubiłaś. No, chodźcie, smyki.
Przygarnęła ręką prawnuki i popchnęła w kierunku kuchni. Nawet się nie obejrzeli w moim kierunku – albo zadziałał na nich zapach drożdżowego ciasta, albo czar babci. Czar, którego ja nigdy nie dostrzegałam… Czy to możliwe, żeby na starość dziadkowie zamienili się rolami
Nie ogarniałam tego, ale postanowiłam rozwikłać zagadkę. Nie po to przeleciałam taki kawał drogi, żeby teraz udawać urażoną księżniczkę i wrócić do Manchesteru, ogołocona z resztek pozytywnych wspomnień. Wniosłam nasze torby do pokoiku na poddaszu, w którym nocowałam jako dziewczynka.
Na dole Antek próbował uczyć babcię angielskich słów i razem zaśmiewali się z jej nieudanych prób, Maciek wcinał kolejny kawałek ciasta, próbując jednocześnie utrzymać kota na kolanach. Dziadka zobaczyłam przez okno, jak kręcił się wokół uli w sadzie. Nie interesowaliśmy go najwyraźniej.
Chyba za dużo sobie wyobrażałam, za dużo oczekiwałam od starego już przecież człowieka… Może mama miała rację, ostrzegając nas przed tymi odwiedzinami? Może w tym wieku najważniejszy jest spokój, a ja go zakłóciłam, szukając dawno przebrzmiałych klimatów?
Postanowiłam nie naciskać. Jeżeli dziadek nie będzie zainteresowany bliższym poznaniem prawnuków, to muszę się z tym pogodzić. Chłopaki i tak lgnęły raczej do babci, a jej to najwyraźniej sprawiało przyjemność.
Odpuściłam więc sobie pogoń za cieniami przeszłości i zajęłam się teraźniejszością. Okazało się, że moje urwisy czuły się w tym domu i wszystko było właściwie tak, jak sobie wyobrażałam, tyle że centralną osobą dla wszystkich była babcia, nie dziadek. On wydawał się nieobecny, nie był ciekaw naszych spraw i nie szukał bliskości.
Odpowiadał wprawdzie na zadawane mu pytania, ale nie podtrzymywał rozmowy. Wolał coś tam sobie dłubać w swoim warsztacie. Chłopcy, po dwóch nieudanych próbach wciągnięcia dziadka w swoje zabawy, dali sobie spokój i raczej nie pchali mu się pod oczy. Często za to przesiadywali z babcią, czasami przynieśli drewna do kuchni, czasami ziemniaków z piwnicy, ale głównie obżerali się łakociami, które dla nich przyrządzała.
Chwalili się, że słuchają babcinych opowieści, a najstraszniejszą była ta o szklanej „łapie”, która nocą przychodziła do dziewczynki i drapała ją do krwi. Boże, przecież ja też znałam tę bajkę, tyle że opowiedział mi ją dziadek! To po niej nie mogłam zasnąć, jeżeli w pokoju nie było włączonej lampy… Chłopcy wydawali się bardziej odporni, pewnie po tych wszystkich kreskówkach, których się naoglądali, niełatwo ich przestraszyć.
Wyglądało na to, że mój przyjazd miał jednak sens.
Wprawdzie wyidealizowany idol nie sprostał pokładanym w nim nadziejom, za to babcia stanęła na wysokości zadania. Piątego dnia wydarzyło się jednak coś, co zburzyło mój spokój. Akurat wszyscy byliśmy na podwórku. Babcia i chłopcy wieszali pranie na sznurach, dziadek rąbał drewno na podpałkę, a ja drylowałam śliwki, siedząc na ławce przed domem, kiedy przez furtkę weszła jakaś dziewczynka. Na oko ośmio-, dziewięcioletnia, czyli w wieku moich bliźniaków. Dygnęła przed dziadkiem i rezolutnie zapytała:
– Dzień dobry, mamusia się pyta, czy sprzeda nam pan słoik miodu.
Nieoczekiwanie dziadek jakby odmłodniał. Wyprostował się i spojrzał z czułością na małego gościa, na jego twarzy zobaczyłam uśmiech. Nie do wiary, ale to był pierwszy uśmiech, odkąd przyjechaliśmy!
– A któż to nas odwiedził? – spytał łagodnym tonem. – Czy to nie moja mała księżniczka? Chodź do dziadka, chodź, księżniczko, porozmawiamy o tym miodzie.
Dziadek usiadł na pieńku i wyciągnął ręce w stronę dziewczynki. Wyglądało na to, że znają się dobrze, bo mała bez wahania podeszła do niego.
– Siadaj na kolana i mów, co tam słychać na wsi. Stęskniłem się za nowinami, wiesz, a nikt nie zna tylu historii co ty. Zobacz, co dla ciebie mam.
W ręce dziadka zobaczyłam cukierka. Nie byle jakiego karmelka, jakim kiedyś obdarowywał mnie, ale dużego, czekoladowego w magicznie błyszczącym złotku.
„Czasy się zmieniają, więc i przynęta musi być inna” – pomyślało mi się niechcący.
Patrzyłam jak zahipnotyzowana na to, co działo się przed moimi oczami, jakbym oglądała dobrze znane przedstawienie. Dziewczynka z wdziękiem usadowiła się na kolanach dziadka, odwinęła czekoladkę, którą wzięła z jego sękatej, pomarszczonej dłoni i wpakowała ją sobie całą do buzi. Na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Z pełnymi ustami zaczęła opowiadać coś o starym L., którego zabrała karetka pogotowia, o Kryśce ze sklepu, co ją mąż pobił, i o pijanym Dworaku śpiącym w rowie przy sklepie. Dziadek udawał, że strasznie go to wszystko interesuje, kiwał głową, uśmiechał się od czasu do czasu…Jedną ręką głaskał dziewczynkę po pleckach, drugą położył na jej gołych kolankach. Nic więcej.
Żadnych niedozwolonych gestów czy ruchów. Na oko słodka scenka ze staruszkiem i dziewczynką pogrążonymi w miłej rozmowie. Zdawałam sobie sprawę, że nie jestem obiektywna, bo dręczy mnie urażona duma i złość na starca, który zignorował moje dzieci, a obdarzał uczuciem zupełnie obcą osobę.
Tylko jakim to uczuciem je obdarowywał?
Spojrzałam na babcię. Udawała strasznie zajętą rozwieszaniem pościeli, ale wyczuwało się w niej napięcie. Przestała się odzywać do rozbrykanych bliźniaków, wyrównując nieistniejące zmarszczki na prześcieradle. Nie patrzyła w stronę dziadka, jakby w ogóle nie zauważyła małej dziewczynki, która nas odwiedziła.
Nie patrzyłam na dziadka, po prostu nie potrafiłam się zmusić, żeby na niego spojrzeć. Zajrzałam do kuchni, ale babcia zajęta obieraniem ziemniaków nawet nie podniosła głowy znad garnka, kiedy zawołałam chłopaków rozrabiających za jej plecami. Zabrałam ich na długi spacer do lasu, bo musiałam sobie wszystko spokojnie przemyśleć.
Postanowiłam, że jeszcze tego samego dnia wyjedziemy do moich rodziców. Kiedy to zakomunikowałam babci, nawet nie spytała, czemu skróciliśmy pobyt, jednak potem, gdy wsiadałam do taksówki, podeszła i chwyciła mnie za dłoń.
– Przepraszam, nigdy ci tego nie mówiłam, ale teraz przyszła pora. Dziadek, nie jest twoim prawdziwym dziadkiem. Gdy byłaś małą dziewczynka, rysy twojej ślicznej buźki przypominały moją twarz, lecz teraz, gdy dojrzałaś, przypominasz swojego ojca. A.... on wcale nie jest synem twojego dziadka... – powiedziała cicho. – Tak bardzo cię, Alu, przepraszam, nie powinien mieć żalu do ciebie, tylko do mnie. W ten sposób odbija sobie, te wszystkie lata w kłamstwie. Przepraszam.
Odwróciła się i zgarbiona pod ciężarem lat weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Dziadek siedział na ławeczce. Kiedy na niego spojrzałam, skinął mi głową na pożegnanie. Nie odwzajemniłam jego gestu. Wsiadłam do samochodu i nie oglądając się za siebie, opuściłam to miejsce. Nigdy już tam nie wróciłam, nawet na pogrzeb babci.
Czytaj także:
„Obiecałam sobie, że na starość odpocznę, lecz los wybrał za mnie. Co rano wita mnie córka, którą mąż puścił z torbami"
„Byłam pewna, że mężowi odbiło na starość i zdradza mnie z jakąś młodą siksą. To co odkryłam, przeszło moje oczekiwania”
„Moją córkę karmiły babcie, bo ja ciągle pracowałam. Na starość wynajmowałam sąsiadów, żeby mi gotowali. Sama nic nie umiałam”