„2 lata oszczędzałem na wymarzone wakacje. Luksusowy hotel, a tu robaki w łazience, bolesne ugryzienia i syf w pokoju”

Zbierałem dwa lata na koszmarne wakacje fot. Adobe Stock, avitouh
„Nie miałem wyjścia, musiałem zamówić taksówkę. Po godzinie byłem z powrotem. Taksówkarz zażądał 40 dolarów, co – jak się później okazało – było stawką trzy razy większą od zwyczajowej. Wydałem część pieniędzy przeznaczonych na wycieczkę na Saharę. Maść trochę pomogła, ale fachowca od klimatyzacji wciąż nie było”.
/ 19.03.2023 13:15
Zbierałem dwa lata na koszmarne wakacje fot. Adobe Stock, avitouh

Wiem, zazdrość to brzydka cecha, ale trudno – ja zawsze zazdrościłem tym, którzy mogli sobie pozwolić na urlop w ciepłych krajach. Piękny hotel w afrykańskim kurorcie, gwarantowana upalna pogoda, śliczne baseny, a w morzu rafa koralowa. No i oczywiście pełne wyżywienie, żeby nie trzeba szukać barów z fast foodami czy gotować. Od kiedy pamiętam, marzyliśmy z żoną o takim błogim lenistwie dla nas i naszych dwóch córek, a może też, czemu nie, o odrobinie luksusu…

Niestety, nie było nas na to stać

Ja, zwykły urzędnik, nie zarabiam kokosów. Podobnie Agata, która jest przedszkolanką. Ledwie wiążemy koniec z końcem, a co tu dopiero mówić o takim wyjeździe. W wakacje odpoczywaliśmy głównie nad polskim morzem, szukając tańszych kwater, czasem wybraliśmy się w góry. Nie zarabiam dużo, potrafię jednak oszczędzać. Dwa lata temu postawiłem przed sobą ambitne zadanie: uzbieram pieniądze na nasze wymarzone wakacje. To ostatni moment, żebyśmy wspólnie się na nie wybrali. Nasze córki dorastały, starsza kończyła szkołę podstawową, wkrótce może już nie będzie chciała jeździć z nami. W tajemnicy przed żoną założyłem specjalne konto bankowe, na które co miesiąc wpłacałem 200–300 złotych.

Trzymałem się też żelaznej zasady: z tego konta na inne wydatki nie mam prawa ruszyć ani grosza! Dzięki temu po blisko dwóch latach uzbierało się nieco ponad 5 tysięcy złotych. Za mało, żeby spełnić wakacyjne marzenie. Potrzeba było jakieś drugie tyle. Z pomocą przyszła kasa zapomogowo-pożyczkowa w mojej pracy. Ponieważ nigdy wcześniej z niej nie korzystałem, nie było problemów z pożyczką. Wreszcie miałem pieniądze na egzotyczne wakacje! Miejsce wybrałem już wcześniej. Hotel w nadmorskim kurorcie w Tunezji.

– Idealny do wypoczynku całych rodzin – zapewniała mnie miła pani w biurze podróży.

Przestronne pokoje, baseny, mnóstwo rozrywek, a nawet wycieczka na Saharę… Wszystko to w katalogu wyglądało pięknie. Miałem to jeszcze skonsultować z Agatą, ale chciałem, żeby to była niespodzianka. 

Dwa tygodnie w Tunezji?! Nie wierzę! Cudownie! – żona rzuciła mi się na szyję, gdy na początku maja przy niedzielnym obiedzie zdradziłem dziewczynom tajemnicę.

– Tato, pokaż, gdzie to jest! – nie mogła wytrzymać młodsza córka Kaja.

– Nie ma ściemy, zaimponowałeś mi – dodała Kasia, nasza starsza.

Byłem z siebie dumny, bo udało mi się doprowadzić do wyjazdu, o którym od lat marzyliśmy. Ale najważniejsze były słowa żony:

Zaimponowałeś nam wszystkim, kochanie. Jesteś wspaniały!

Przez kolejne dwa miesiące praktycznie o niczym innym w naszym domu się nie mówiło. Ile tam jest teraz stopni? Jak ciepła jest woda? Ile trwa lot? Czy na pewno mamy opcję all inclusive? Czy pojedziemy na Saharę? W końcu nadszedł dzień podróży. Na lotnisko wyjeżdżaliśmy nad ranem, ale tej nocy nie udało mi się zmrużyć oka. Górą były emocje. Odprawa przeszła bez problemów, podobnie jak sam lot, choć trwał ponad cztery godziny. W samo południe wylądowaliśmy w upalnej Tunezji. Na lotnisku było trochę zamieszania ze znalezieniem naszego autokaru, ale w końcu się udało. Okazało się, że kierowca zbiera turystów jadących do wielu miejsc i rozwozi ich po kolei.

Nasz hotel miał być na samym końcu

– To piękne miejsce – stwierdził łamaną polszczyzną kierowca i zaraz dodał, że od lat wozi polskie wycieczki.

W końcu dotarliśmy do hotelu. Nasze córki zaniemówiły, gdy stanęliśmy przed wejściem. Robiło wrażenie, podobnie jak ogromny hol, w którym mieściła się recepcja. Wszystko wyglądało na bardzo ekskluzywne miejsce, było dokładnie tak, jak pokazywały zdjęcia w katalogach. Niestety, mój zachwyt szybko zamienił się w lekkie zdenerwowanie, bo recepcjonista nie mógł znaleźć naszego pokoju, nie było dla nas rezerwacji!

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Jesteśmy na naszych wymarzonych wakacjach. Zaraz się wyjaśni – Agata chciała rozluźnić atmosferę.

Nie było łatwo, bo nie pomagało pokazanie potwierdzenia pobytu, na którym zgadzały się miejsce, nazwa hotelu i termin. Już chciałem dzwonić do Polski do biura podróży, ale pomogła interwencja kierownika recepcji. Przydzielono nam pokój. Być może zbyt optymistycznie spodziewałem się przestronnego apartamentu, choć tego w umowie nie było, ale na pewno nie tak małego pokoiku z małżeńskim łożem oraz… piętrowym łóżkiem. Zostawiłem bagaż i już chciałem wracać do recepcji, by reklamować to miejsce, ale powstrzymała mnie młodsza córka.

– Tato, daj spokój. Ja mogę spać na górze. Nie róbmy zamieszania. Chodźmy do basenu – stwierdziła Kaja.

– Zigi, Kaja ma rację. Najważniejsze, że jest w miarę czysto, łazienka też jest schludna. Więcej nam nie potrzeba. Zostawmy te bagaże i chodźmy się rozejrzeć. Potem się rozpakujemy – dodała żona, wiedząc, że gdy tylko zwraca się do mnie „Zigi” od razu poprawia mi się humor.

I tak było

– Macie rację – przyznałem.

Ośrodek nie był aż tak ekskluzywny, jak mogło się wydawać na zdjęciach w folderze biura podróży. Było jednak kilka basenów, wokół nich dużo leżaków. I mnóstwo dwupiętrowych budynków. Kasi najbardziej spodobał się basen z barkiem. Tym bardziej że szybko dowiedziała się, że oprócz napojów serwują w nim także frytki oraz inne przekąski.

– Podpływaliście kiedyś do baru?! – starsza córka była bardzo przejęta.

Tak cieszyliśmy się z przyjazdu, że omal nie przegapiliśmy obiadu.

– Jakoś pusto się zrobiło – zauważyła w pewnym momencie Kasia.

No pewnie, że pusto, bo przecież jest pora obiadowa – wyrwała nas w końcu z letargu moja żona.

Stołówka była ogromna, z mnóstwem jedzenia, do atrakcyjniejszych potraw kolejki, ale szło dość szybko.

– O, i tak mogę żyć – uśmiechnęła się moja żona; dla Agaty już sam fakt oderwania się od codziennego gotowania był wielką radością.

Najedzeni wróciliśmy do basenu.

– Bagaże nie zając, poczekają – powiedziała żona, gdy chciałem wracać do pokoju i rozpakować się po podróży.

Przed kolacją wybraliśmy się jeszcze na spacer nad morze i dopiero wróciliśmy do pokoju. Tu czekała nas niemiła niespodzianka: duchota.

O rany, nie włączyliśmy klimy przed wyjściem – zauważyła Kasia.

Sięgnąłem po pilota od klimatyzacji, ale nie zadziałał. Wymieniłem baterie, bo takie same były w działającym pilocie od telewizora, ale to także nie pomogło. Coś piknęło, i tyle.

– Zepsuta – rzuciła Kasia.

Niestety, miała rację

W drodze na kolację zgłosiłem awarię klimatyzacji u recepcjonisty. W odpowiedzi usłyszałem, że ktoś się tym zajmie. Nie musieliśmy czekać w pokoju, ekipy techniczne miały zapasowe klucze. Niestety, po naszym powrocie klimatyzacja wciąż nie działała. Wróciłem do recepcji.

– Zgłosiłem awarię. Jeszcze nie naprawiono? To pewnie jutro naprawią, bo teraz techników już nie ma – powiedział recepcjonista, bezradnie rozkładając ręce.

– Jutro pewnie naprawią, dziś prześpimy się przy otwartych oknach – stwierdziła moja żona.

Zgodziłem się z Agatą, bo po dniu pełnym przygód nie miałem już siły na kolejne spory z obsługą. Zmęczeni zasnęliśmy błyskawicznie, mimo że otwarcie balkonu wiele nie dało. Na zewnątrz było bowiem potwornie duszno. Nad ranem obudziła mnie schodząca z piętrowego łóżka młodsza córka. Płakała.

– Tato, wszystko mnie swędzi. Zobacz – wyciągnęła do mnie ręce.

Były pełne jasnoczerwonych kropek, podobnych do takich po ukąszeniu komara. Spojrzałem na nogi – to samo. Także na szyi, trochę też na twarzy. Za chwilę obudziły się Agata i Kasia. One także miały sporo takich ukąszeń, choć nie tyle, co młodsza córka. U siebie znalazłem ich zaledwie kilka na prawej ręce.

Bardzo swędzi – płakała Kaja.

Jeszcze przed śniadaniem poszedłem do recepcji przypomnieć o niedziałającej klimatyzacji oraz poprosiłem o wizytę lekarza. Zapewniono mnie, że „jak najszybciej” klima zostanie naprawiona, ale lekarz przyjmie nas zaraz po śniadaniu. I tak było. Medyk obejrzał Kaję i stwierdził, że to raczej reakcja alergiczna na „normalne tunezyjskie moskito”.

Pomoże ta maść, trzeba ją kupić – stwierdził łamaną angielszczyną i zapisał nazwę leku na kartce.

Zakazał też Kai wchodzenia przez kilka dni do basenu.

Natychmiast łzy stanęły jej w oczach

Po maść trzeba było jechać do apteki do miasta. Nie miałem wyjścia, musiałem zamówić taksówkę. Po godzinie byłem z powrotem. Taksówkarz zażądał 40 dolarów, co – jak się później okazało – było stawką trzy razy większą od zwyczajowej. Wydałem część pieniędzy przeznaczonych na wycieczkę na Saharę. Maść trochę pomogła, ale fachowca od klimatyzacji wciąż nie było. Gdy nie naprawiono jej do kolacji, zażądałem zmiany pokoju.

– Nie ma wolnych miejsc – usłyszałem w recepcji.

Tego było już za dużo. Na tablicy ogłoszeń znalazłem numer telefonu polskiego rezydenta, który miał być w naszym hotelu następnego dnia.

– Postaram się ich pogonić z tą klimatyzacją, ale dziś pokoju już nie zmienimy. Spróbuję pomóc jutro na miejscu – obiecał.

Trochę mnie uspokoił. Niestety, nie na długo. Po powrocie z kolacji klimatyzacja wciąć nie działała. Wróciłem do recepcji.

– Jutro – usłyszałem tylko po polsku od tunezyjskiego recepcjonisty.

– Jutro – powtórzył jeszcze, gdy podniesionym głosem zażądałem błyskawicznego naprawienia klimatyzacji.

Bezradny wróciłem do pokoju

– Tato, a jak mnie znowu pogryzą… – martwiła się Kaja.

Pocieszałem ją, obiecałem pilnować, żeby była przykryta prześcieradłem, że mamy jeszcze maść, a nazajutrz na pewno wszystko się wyjaśni. Udało jej się jakoś przespać noc, choć kilka razy budziła się, bo swędziały ją te krostki. Rano, jeszcze przed śniadaniem, znów byłem w recepcji. Od razu poprosiłem o rozmowę z kierownikiem.

Żądam naprawienia klimatyzacji albo zmiany pokoju – powiedziałem stanowczym tonem.

Facet zaczął obiecywać szybką interwencję, ale w tej samej chwili usłyszałem po polsku „dzień dobry”. Tak jak obiecał, wcześnie rano przyjechał rezydent.

– Wszystkim się zajmę, a państwo niech spokojnie idą na śniadanie – stwierdził młody mężczyzna.

Kilkanaście minut później spotkaliśmy się na stołówce.

– Dostaną państwo inny pokój. To będzie jednak możliwe dopiero za kilka godzin. W okolicach obiadu. Tyle mogłem zrobić – poinformował.

Podziękowałem za szybką interwencję i już nie mogłem doczekać się przeprowadzki. Spakowaliśmy nasze rzeczy i poszliśmy na basen. Na szczęście przed obiadem nowy pokój już na nas czekał. Odetchnąłem z ulgą, bo naprawdę obawiałem się, czy obsługa hotelu dotrzyma słowa. Nowy pokój znajdował się w innym budynku wyglądającym na nieco starszy. Korytarze były tu jednak ładniejsze i lepiej oświetlone, liczyliśmy więc, że tak samo będzie z pokojami.

– Jest dobrze! – krzyknęła Kasia, która pierwsza weszła do środka.

Faktycznie, pokój okazał się większy

Z czterema pojedynczymi łóżkami. Od razu sprawdziliśmy klimatyzację. Działała bez zarzutu. Wszedłem do łazienki – nie była już tak ładna.

– Trudno, ważne, że z klimą jest ok – westchnęła Agata.

Widać było, że jest zmęczona tym zamieszaniem. Zresztą jak my wszyscy. Rozpakowywałem bagaże, gdy nagle z łazienki odbiegł przeraźliwy wrzask.

– Aaaaa, co to jest?! Starsza córka wybiegła na środek pokoju, podskakiwała w miejscu. – Chciałam wziąć prysznic, puściłam wodę i wylazło to! – mówiła.

W brodziku prysznicowym łaził wielki robak, podobny do naszego karalucha. Zabiłem go, zapakowałem w gazetę i zaniosłem do recepcji.

– Przykro mi. Zgłoszę to – odpowiedział recepcjonista na widok robala.

Miałem już serdecznie dość.

– Wracamy do domu – rzuciłem po powrocie do pokoju.

– Zygi, daj spokój – poprosiła żona, ale i tak zadzwoniłem do rezydenta.

Okazało się, że wcześniejszy powrót to koszt około tysiąca złotych za osobę. Nie mieliśmy takich pieniędzy. Kolejnego pokoju już nam nie przydzielono. Nie wiem, czy pod naszą nieobecność była jakaś interwencja, ale więcej robali w łazience nie zauważyliśmy. Każde wejście pod prysznic wiązało się jednak ze stresem. Próbowaliśmy robić dobrą minę do złej gry i przez resztę pobytu udawać, że wszystko jest w porządku. Fatalne początki zrobiły jednak swoje. Po powrocie postanowiłem starać się o częściowy zwrot kosztów z biura podróży. Na moje pierwsze pismo odpowiedziano odmownie. Umówiłem się na spotkanie z prawnikiem. No cóż, chcieliśmy niezapomnianych wakacji, i takie były. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA