„Drugi rok Wigilia będzie najsmutniejsza. Nie spotkamy się z dziadkiem i rodzicami, by nie narażać ich na COVID”

mężczyzna, który spędza święta bez rodziny fot. Adobe Stock, luciano
„Dziadek jeszcze nie wie, że znów nie będzie normalnej Wigilii. Nie powiedziałam też tego moim dzieciom. Bo jak? Przecież kiedyś w święta drzwi się nie zamykały”.
/ 19.12.2021 06:51
mężczyzna, który spędza święta bez rodziny fot. Adobe Stock, luciano

Dla mnie Boże Narodzenie to rozgardiasz, wrzaski dzieci, przekomarzanki dorosłych, stukanie garnkami i feeria zapachów. Potem wspólna pasterka w wiejskim kościele i kolędy śpiewane przy kominku na dwadzieścia głosów. Choćby nie wiem co, tegoroczne święta znowu nie będą prawdziwe. Mama zadzwoniła tydzień temu.

– Kochanie, długo nad tym myślałam. I wiem, że będziesz zła. Ale razem z tatą znowu zdecydowaliśmy, że w tym roku święta spędzimy sami. Boimy się o dziadka. On wprawdzie uważa, że go żaden wirus nie pokona, ale wiesz, jaki on jest. Na szczęście jednak trochę się nas słucha i nie wychodzi dalej niż na podwórko, a z sąsiadami przez płot rozmawia. Jeszcze mu nie powiedziałam, że znowu nie będzie normalnej Wigilii. Ale to za duże ryzyko.

Wiem, że mama ma rację. Ale i tak się popłakałam

Odkąd się urodziłam, każde Boże Narodzenie spędzałam w domu dziadków. To najświętsza tradycja w naszej rodzinie. Co to będzie za Wigilia? Tylko nasza czwórka przy stole w jadalni. Nawet na porządną choinkę nie mamy miejsca…

Mój tata jest jedynakiem. Jego rodzice zginęli w wypadku, gdy miał osiem lat. Wychowywała go babcia, ale zmarła, zanim osiągnął pełnoletność. Aż do matury mieszkał w domu dziecka. Moją mamę poznał w studenckiej stołówce. Ich rozmowa, która zaczęła się od „czy to miejsce jest wolne”, przeciągnęła się tak, że oboje opuścili zajęcia.

Mama urodziła się na wsi. Ma sześcioro rodzeństwa i niezliczoną rzeszę ciotek, wujków i kuzynostwa. Długo zwlekała, zanim zabrała tatę do rodzinnego domu. Bała się, że ucieknie z krzykiem i nigdy nie wróci.

– A prawda jest taka, że jak tam wszedłem, to nie chciałem już wyjść. Jak poznałem rodzinę Baśki, zrozumiałem, jak bardzo byłem do tej pory samotny – opowiadał mi i mojemu rodzeństwu przy każdej okazji.

A w wigilijny poranek szliśmy do lasu po choinkę

U dziadków spędzałam z bratem i siostrą każde wakacje, razem z kuzynami byliśmy jak banda z Bullerbyn. No i oczywiście każde Boże Narodzenie. Mama jest nauczycielką, więc zabierała nas na wieś, gdy tylko zaczynały się szkolne ferie. W podróż ruszaliśmy wypełnionym po brzegi maluchem. Ja – najstarsza z dzieci – mogłam wtedy siedzieć z przodu. Czułam się wtedy taka ważna!

Tata dojeżdżał do nas w Wigilię PKS-em. Uwielbiałam te przedświąteczne dni. Z siostrą babci, ciocią Jasią, kleiliśmy łańcuchy i pawie oczka. Do kuchni nas raczej nie wpuszczano, bo już nie było miejsca, ale zawsze trafiła nam się miska po cieście czy maku do wylizania. Lepiliśmy bałwany (wtedy jeszcze w grudniu zawsze było pełno śniegu), zjeżdżaliśmy na sankach i oglądaliśmy bajki w telewizji.

W Wigilię dziadek brał duże sanki i zabierał nas do lasu na poszukiwanie idealnej choinki (wtedy na wsi wszyscy tak robili). Ubieraliśmy ją razem, a na koniec dziadek wybierał jedno z nas, podnosił do góry i pozwalał zawiesić na szczycie choinki wielką złotą gwiazdę. Potem dziadek otwierał drzwi łączące salon z sypialnią, które na kilka dni zamieniały się w gigantyczną jadalnię.

Stoły wujowie znosili z kilku domów. Wyższe, niższe, szersze – nie miało to znaczenia. W naszej rodzinie trudno jednak było mówić o zasiadaniu przy stole. Przez całe święta ludzie wchodzili, wychodzili, jedni byli przy słodkim, gdy kolejni domagali się pierogów. Sąsiedzi dziadków wpadali tylko z życzeniami i na „kieliszeczek”, ale i tak musieli spróbować i ryby, i zupy, i ciasta. No i trzeba było razem zaśpiewać kolędę.

Wigilijny wieczór wszyscy, oprócz maluchów, kończyliśmy na pasterce. Po raz pierwszy udało mi się do niej dotrwać w wieku siedmiu lat. W kościele zaraz zasnęłam na ramieniu mamy. Obudziłam się, gdy na koniec mszy w kościele rozbrzmiało „Bóg się rodzi” na kilkaset głosów. Rano opowiadałam młodszym dzieciom z powagą, jaka to była wspaniała uroczystość. Słuchały z rozdziawionymi buziami. A ja się czułam taka dorosła!

Tak Boże Narodzenie spędzałam co roku, bez wyjątku

Zawsze było nas dużo, choć nie zawsze wesoło. Pamiętam pierwsze święta bez babci. Gdy przyjechaliśmy, w domu panowała niezwykła cisza. Dziadek siedział w fotelu i patrzył przed siebie. Mama długo się do niego przytulała. Nawet małe dzieci zachowywały się dużo ciszej tamtego roku. Wszyscy czuliśmy, że skończyła się pewna epoka. Mama i ciotki zamiast gotować, cicho rozmawiały w kuchni. Wujowie snuli się po podwórku. Musiałam przejąć inicjatywę. Wkroczyłam do kuchni i zagadałam:

– Hej, myślicie, że tego chciałaby babcia? Żebyśmy spędzili święta przy pierogach ze sklepu? Bez choinki? Nie wiem jak wy, ale ja się biorę do roboty!

Miałam 16 lat i nigdy nie ciągnęło mnie do kuchni, ale uznałam, że nie mam wyjścia. Sięgnęłam po wielką miskę i wsypałam do niej dwie torebki mąki. Dodałam wody i… pomysły zaczęły mi się wyczerpywać. Na szczęście zobaczyłam kątem oka, że ciotka Ela wstaje, podwija rękawy i sięga po fartuch. Odetchnęłam z ulgą. Już po chwili w kuchni wrzała robota. Zostałam z nimi. Uznałam, że jestem już na tyle duża, że nie muszę lepić łańcuchów.

Najpierw odeszła babcia, potem wujek Edek

Tamtego roku po raz pierwszy kupiliśmy choinkę na targu w miasteczku. Pojechał po nią tata. I to mój tata podniósł najmłodszego z kuzynów, Tomcia, żeby zawiesił gwiazdę. Wujowie postawili stoły i znieśli krzesła. Dziadek próbował być dzielny. Wziął opłatek i podszedł do najstarszej córki. Przytulił się do niej i zaczął płakać. Dziadek był mężczyzną ze starej szkoły. Uważał, że mażą się tylko baby.

– Ela, ja nie chcę takich świąt. Co to za Wigilia bez Helenki, no co… – szeptał.

Przetrwaliśmy tamte święta tylko dlatego, że byliśmy razem. Podobnie te pięć lat później, gdy przy stole zabrakło wujka Edka. Choć bardzo chciał doczekać świąt, nowotwór zabił go na początku grudnia. Na studiach trochę się buntowałam. Znajomi jechali w góry na sylwestra, chcieli wyjeżdżać już w pierwszy dzień świąt. A ja musiałam jechać na wieś. Najpierw siedziałam naburmuszona, a dwa dni później już nie mogłam sobie wyobrazić, że takie święta miałyby mnie ominąć. Do znajomych dołączałam później, a i tak przed końcem pobytu miałam ich dość.

Z powodu Bożego Narodzenia o mało mój narzeczony nie zerwał zaręczyn. Z Marcinem byliśmy razem sześć lat. Ja znałam i lubiłam jego rodzinę, on moją, ale Boże Narodzenie zawsze spędzaliśmy osobno. Kiedy powiedziałam Marcinowi „tak”, z początku w ogóle o tym nie pomyślałam. Na razie nie rozmawialiśmy o konkretach ani terminach.

A co byś powiedziała o ślubie w Boże Narodzenie? Mały kościół w górach, choinki oprószone śniegiem, my w saniach? – wypalił Marcin pod koniec września.

Przez chwilę byłam zachwycona pomysłem. Aż do mnie dotarło, o czym Marcin mówi.

– Zaraz, zaraz. Nie, to niemożliwe. Święta muszę spędzić z rodziną, znaczy my musimy. Z moją rodziną – oświadczyłam. I się zaczęło.
– Jak to z twoją? A dlaczego? Ja też mam rodzinę. Uważasz, że będę zostawiać rodziców samych w święta? Oni mają tylko mnie. A z tego, co mówisz, tam u was to taki tłum, że nikt nawet nie zauważy, że cię nie będzie!

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Kiedy wróciłam, Marcina nie było. Nie wrócił na noc. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie tydzień. Wiedziałam, że to ja powinnam zadzwonić. W końcu się złamałam. Porozmawialiśmy i zdecydowaliśmy, że ze ślubem poczekamy do maja.

– I chyba pora, żebyśmy święta spędzili razem. Wszyscy. U nas na wsi. Jak sam powiedziałeś, taki tam tłum, że trzy osoby w te czy wewte nie zrobią różnicy.

Przyszli teściowie trochę się krygowali, ale przekonała ich moja mama. A wieczorem w drodze powrotnej z pasterki, teściowa wzięła mnie pod ramię.

– Kasia, bardzo ci dziękuję. Dawno nie miałam takich świąt… Przypomniało mi się dzieciństwo. Dziękuję – pani Maria miała łzy w oczach.

Bez internetu i Eurosportu to on już żyć nie potrafi

Rok później już nie trzeba było ani jej, ani teścia przekonywać do świąt z moją rodziną. Dwa lata później w pierwszy dzień świąt ochrzciliśmy naszego Karola. Uznaliśmy, że to będzie nasza tradycja, więc z chrztem córki, choć urodziła się wiosną, też poczekaliśmy do Bożego Narodzenia. Wiejskie święta pokochały też nasze dzieci. Wprawdzie zdarza im się zapytać, czy możemy postawić na stole coca-colę jak w reklamie, i czy zamiast karpia nie mogliby dostać pizzy…

Ale nieraz podsłuchałam, jak po powrocie opowiadają kolegom o pasterce, kolędnikach i psikusach, jakie z kuzynami robią sąsiadom. Rok w rok do rodziny mamy z mojego rodzeństwa jeździłam ostatnio tylko ja. Ala, moja siostra, mieszka z mężem w Gdańsku. Przyjeżdżali na święta raz na dwa, trzy lata. A to spędzali je z rodzicami Bartka, a to ze znajomymi na nartach. Jurek od dziesięciu lat wyjeżdżał w Boże Narodzenie do ciepłych krajów. Jego żona Dagmara nie lubiła zimna. A cała rodzina szczerze nie lubiła jej.

Kiedyś mama w przypływie szczerości powiedziała mi, że nie może się doczekać, kiedy Jurek się z nią rozwiedzie. Oczywiście już chwilę później próbowała to obrócić w żart. Ale nie miałam wątpliwości, że naprawdę tak myślała. Trzy lata temu mój tata przeszedł na emeryturę. Przez kilka tygodni podejrzewałam, że mama coś kombinuje. Bomba wybuchła przy niedzielnym obiedzie.

– Tak sobie myślę od jakiegoś czasu i nawet przekonałam Jędrka… No, wyprowadzamy się na wieś. Dziadek ma już kłopoty z chodzeniem, przyda mu się pomoc. I towarzystwo. A ja jestem dziewczyna ze wsi jednak, ciągnie mnie tam. A Jędrkowi też się przyda więcej ruchu i świeżego powietrza.

Mama promieniała, tata, choć jej przytakiwał, trochę mniej. Poszłam za nim do kuchni.

– No dobra, mów, co naprawdę myślisz – szturchnęłam go w bok.
– A kogo to obchodzi, co ja myślę? Ja tu nie mam nic do powiedzenia, sama wiesz – tata jeszcze gderał przez chwilę, aż w końcu wypalił: – Bo wiesz, córuś, tam to nawet nie ma Eurosportu, już o internecie nie mówiąc…

Obiecałam, że pomogę. Zadzwoniłam do kilku kuzynów ze wsi i okazało się, że wszystko da się załatwić. Antena satelitarna, internet mobilny – Jasiek obiecał, że do przyjazdu rodziców wszystko będzie gotowe. Przeprowadzili się na wieś latem. I choć mama obiecała tacie, że będzie mógł tylko czytać i spacerować – od razu zaprzęgła go do roboty. Do Bożego Narodzenia ściany były odmalowane, łazienka wyremontowana, płot wymieniony.

Ale choć dziadek zrzędził, że mama mu w domu „jakieś modernizacje robi”, to Boże Narodzenie wyglądało dokładnie tak samo jak zawsze. Pamiętam jak w 2019 przy stole rozmawialiśmy o tym dziwnym wirusie, o którym było coraz głośniej. Ale nikomu z nas nie przyszło do głowy, że choroba przyjdzie i do Polski. I że wywróci nasze życie do góry nogami.

Do tego stopnia, że w 2020 po raz pierwszy nie było prawdziwego Bożego Narodzenia. Wiedziałam, że mamie ta decyzja nie przyszła łatwo. Szczególnie że Ala w tym roku miała już przyjechać na pewno. A nawet Jurek coś przebąkiwał, że chyba przez pandemię święta spędzą w Polsce i przyjadą na wieś.

– Jeszcze nie rozmawiałam z Alą ani Jurkiem. Gotowi pomyśleć, że ja odwołuję Wigilię, byle nie spotkać się z Dagmarą. Ale to przecież nie tak. Ja naprawdę się boję… Może ty im powiesz, Kasia? – mama uśmiechała się, ale głos jej się łamał.

Pożegnałyśmy się i poszłam do łazienki popłakać. Znałam mamę. Wiedziałam, że robi to samo. Zadzwoniłam do siostry i brata. Ala nawet się ucieszyła.

– Wiesz, też od jakiegoś czasu myślę, że ta nasza Wigilia to w tym roku nie jest dobry pomysł. Dobrze, że mama to zrozumiała.

Z bratem nie poszło mi tak łatwo.

– No co ta mama! Przecież tak zawsze narzekała, że nigdy nie przyjeżdżamy. Dagmara chciała się w tym roku poświęcić… Znaczy, wiesz – brat się zorientował, że się zapędził. – No wiesz, jaka ona jest. Ale chciała jechać. Już nawet zaczęła kupować prezenty. Co my teraz zrobimy? Może gdzieś w Polsce znajdziemy jeszcze jakąś ofertę. No trudno, pa.

Nie bardzo wiedziałam, jak przekazać tę wiadomość mojej rodzinie. Pomyślałam więc, że najpierw pogadam z teściową.

– Kasia, no co mam ci powiedzieć. Wiem, że ci przykro. Ale ja twoją mamę rozumiem. Lepiej na zimne dmuchać. Ale nie ma tego złego… To ja urządzę Wigilię.

Sześć osób to może niewiele, ale lepiej niż cztery – pomyślałam. I może u teściów się nawet choinka zmieści. Jakoś przetrwamy… Wiem, że gorzej pójdzie mi z dziećmi. Karol ciągle mówi o zaległym rewanżu w ping-ponga na kuzynie. Chłopcy spotykają się tylko w święta, bo rodzina Dawida mieszka w Londynie. Karol bardzo przeżywał dawną porażkę w meczu o mistrzostwo rodziny. Po powrocie zapisał się do kółka ping-pongowego.

Jak mam mu powiedzieć, że rewanżu znowu nie będzie, tak jak w tamtym roku? Z kolei Maja miała być w tym roku Pierwszym Aniołem (ten numer jest dla niej z jakiegoś powodu ważny) w parafialnych jasełkach. Kilka dni temu pokazywała mi z wypiekami na twarzy zdjęcia skrzydeł, które zrobiła dla niej ciocia Jola. Nie wiem, co mogłabym wymyślić, żeby jej osłodzić to rozczarowanie. Wiem jedno: muszę z nimi porozmawiać. Im szybciej, tym lepiej. Ale ciągle nie mogę się na to zdobyć. 

Czytaj także:
W Wigilię mój kochanek miał zostawić żonę i spędzić ze mną święta. Wyłączył telefon
W Wigilię znowu będę sama. Mój mąż pojedzie do dzieci i byłej żony. Ja zawsze jestem gorsza
Moja wnusia prosi Mikołaja, żeby jej mama wróciła z zagranicy. Nie wie, że ją porzuciła

Redakcja poleca

REKLAMA