„Druga ciąża była dla mnie utrapieniem. Wiedziałam, że nie stać nas na kolejne dziecko i wylądujemy na bruku”

Córka sąsiadki była w ciąży, a ze szpitala wróciła bez dziecka fot. Adobe Stock, ryanking999
„Gdy córeczka usłyszała, że od teraz nie będzie nas stać na jej zajęcia taneczne, wpadła w histerię. Od dawna oszczędzaliśmy na obiadach, nie kupowaliśmy ubrań. Zrezygnowaliśmy z telewizji kablowej. Cięliśmy koszty, gdzie się dało, a i tak ciągle nam brakowało. Jednak tego wieczoru, gdy powiedzieliśmy Kindze o tańcach, coś w nas pękło”.
/ 14.03.2023 13:15
Córka sąsiadki była w ciąży, a ze szpitala wróciła bez dziecka fot. Adobe Stock, ryanking999

Sytuacja była fatalna. Pracowałam na umowie zleceniu i zaszłam w ciążę. Zapytacie, kto tak robi? Komu przychodzi do głowy taki pomysł, by powoływać na świat kolejne dziecko, skoro nie ma się pracy na etat? Odpowiedź jest prosta – nie zawsze się wszystko planuje, czasem ciąża zaskoczy nawet małżeństwo z dużym stażem. Jesteśmy razem dziesięć lat, pobraliśmy się tuż po studiach.

Piotr skończył matematykę, a ja geografię. Pod względem finansowym studia niewiele nam dały. Mąż zatrudnił się jako nauczyciel i zarabiał niewiele, ja tułałam się po wielu firmach jako pracownik biurowy. No i akurat gdy zaszłam w drugą ciążę, straciłam posadę, na której trzymali mnie bez etatu pół roku. Nawet z dwiema pensjami nie było nam łatwo, bo dużą część budżetu pożerał kredyt mieszkaniowy, ale wtedy nasza sytuacja zamieniła się z kiepskiej w beznadziejną.

Nie ukrywam, że wpadłam w rozpacz

Piotr mnie pocieszał, bo martwił się o ciążę. Musiał udawać, że nic wielkiego się nie stało.

– Nie płacz, Aniu, jakoś to będzie…

– Jakoś to będzie? Piotrek, a co ty jesteś, moja matka!? Jakoś, jakoś…

– Przecież zawsze dawaliśmy radę, to i tym razem nam się uda.

– A jak? Masz jakiś plan? Mnie teraz już nikt nie przyjmie do pracy. Z brzuchem? Co najmniej rok będziemy musieli żyć tylko z twojej pensji. A kredyt?

– Wiem, rozumiem. Ale damy radę. Może rodzice trochę pomogą, ja coś dorobię. Może ty znajdziesz jakieś zajęcie. Coś, co można robić w domu.

Nie uspokoił mnie, a właściwie jeszcze bardziej zdenerwował tym swoim optymizmem. „Może rodzice pomogą”… Teściowie mieszkali dwieście kilometrów od nas i sami ledwie wiązali koniec z końcem. A ja miałam już tylko mamę – z lichą emeryturą i kiepskim zdrowiem. Trzeba było zaakceptować fakty i jakoś stawić czoła rzeczywistości. A ta z miesiąca na miesiąc robiła się coraz bardziej ponura. Mimo że przeliczyliśmy budżet i ograniczyliśmy wydatki, nasze skromniutkie oszczędności kurczyły się w dramatycznym tempie. Dużą część pieniędzy pochłaniały wydatki na ciążę i dziecko. Wizyty u lekarza, kupno łóżeczka, wózka, przygotowanie wyprawki. Na trzy miesiące przed rozwiązaniem nie mieliśmy już na koncie żadnych pieniędzy. Żyliśmy od wypłaty do wypłaty. W dziewiątym miesiącu musieliśmy po raz pierwszy pożyczyć kilkaset złotych od mojej mamy. To były jej jedyne zaskórniaki i brałam je z ciężkim sercem.

Nie wiedziałam, kiedy oddam

Nie byłam pewna, czy w ogóle będę w stanie zwrócić jej pożyczkę. O finansach zapomnieliśmy na kilka dni, gdy urodziła się córka. To były chwile radości. Liczyło się tylko to, że Maja jest zdrowa, że w końcu jest z nami. Ale potem znów trzeba się było zająć szarą rzeczywistością. Znów trzeba było codziennie zastanawiać się nad wydatkami, by na koniec miesiąca jakoś się to wszystko zbilansowało. Mąż dorabiał na korepetycjach, lecz wiadomo, nie było z tego dużych pieniędzy. Sytuacja pogarszała się z tygodnia na tydzień. Pierwszy raz tak naprawdę poczułam, że jest z nami bardzo kiepsko, gdy musieliśmy zrezygnować z lekcji tańca, na które starsza córka chodziła od dwóch lat. Zapisaliśmy ją do osiedlowego zespołu młodzieżowego i koszty nie były wielkie, ale nawet te sześćdziesiąt złotych miesięcznie miało teraz dla nas ogromne znaczenie. Nigdy nie zapomnę miny Kingi, kiedy dowiedziała się, że już nie będzie się uczyła tańczyć.

– Ale dlaczego nie możemy płacić za taniec, co się stało? – pytała z rozczarowaniem w oczach.

– Wiesz, kochanie, że straciłam pracę. No i nie mogę teraz szukać kolejnej, bo urodziła się Maja.

– Wszystko przez nią. Po co ona się rodziła?! – wybuchła córka.

– Kinga! – strofował ją mąż.

Nie mów tak. Niedługo wrócę do pracy i znów będzie nas stać na taniec – starałam się łagodzić.

– Niedługo, to znaczy kiedy?

– Nie wiem… Pół roku, rok?

Gdy usłyszała, że ma czekać sześć miesięcy, wpadła w rozpacz. Przez kilka dni chodziła jak struta. Ja też. Od dawna kupowaliśmy coraz tańsze wędliny, oszczędzaliśmy na obiadach, nie kupowaliśmy nowych ubrań, a naprawialiśmy stare. Zrezygnowaliśmy z telewizji kablowej. Cięliśmy koszty, gdzie się dało, a i tak ciągle nam brakowało. Jednak tego wieczoru, gdy powiedzieliśmy Kindze o tańcach, coś w nas pękło. Zwłaszcza w Piotrku. Zaraz po naszej rozmowie siadł do komputera i gapił się w niego przez dwie godziny. Musiałam go zawołać na kąpiel małej, bo całkiem zapomniał, że to już ta godzina. Myliśmy Maję w ciszy, a Piotrek wydawał się błądzić myślami gdzieś bardzo daleko. Następnego dnia po przyjściu z pracy znów siadł do komputera i tkwił przy nim kilka godzin.

Gdy pytałam, co robi, odpowiadał, że nic

Zaglądałam mu przez ramię, ale denerwował się i mnie odganiał. Wstał od komputera dopiero wieczorem, by pomóc mi przy kąpaniu córeczki, lecz znów sprawiał wrażenie nieobecnego. Zapytałam go, czy dobrze się czuje, na co uśmiechnął się nieznacznie i odpowiedział, że jak najbardziej. Ja widziałam swoje. Działo się z nim coś złego.

– Piotrek, zajmiesz się trochę nami, czy będziesz już tak zawsze wgapiał się w monitor? – zapytałam tego wieczora, gdy kładł się do łóżka z zaczerwienionymi oczami.

– Zajmę, zajmę…

– A co ty tam robisz? Nie grasz chyba w jakieś głupie gry, co?

– A gdzie tam! Szukam pracy. Może coś znajdę lepszego.

– Ale ty lubisz być nauczycielem…

Nazajutrz, tuż po przyjściu do domu – po lekcjach i korepetycjach, Piotr znów zasiadł do komputera. I tak przez cały tydzień. Po siedmiu dniach nadeszła pora zapłaty za następny miesiąc tańców. Kinga znów przyszła do mnie po pieniądze – chyba miała nadzieję, że coś się zmieniło.

– Córeczko, rozmawialiśmy już o tym. Nie mamy pieniędzy, przykro mi…

– Ale myślałam…

– Nic z tego.

Gdy zaczęła trząść się jej broda, już wiedziałam, że czeka nas druga odsłona dramatu. Nim jednak pociekły łzy, Kinga pobiegła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Dość mocno, by oderwać od komputera Piotra. Przyszedł zapytać, co się stało, a ja mu opowiedziałam. Machnął wtedy ręką i poszedł do Kingi. Za pięć minut córka wybiegła z pokoju cała rozszczebiotana i zaczęła się ubierać.

– Gdzie idziesz? – zapytałam.

– Zapłacić za następny miesiąc.

– A czym?

Dostałam pieniądze od taty – machnęła mi stówką przed oczami.

Zdębiałam. Stałam tam i patrzyłam na Piotra, który też wyszedł z pokoju. Stał i uśmiechał się do mnie.

– Piotr, przecież wiesz, że nas nie stać… – jęknęłam.

– Coś wymyślę – odpowiedział i wrócił przed ekran komputera.

Ślęczał przed nim przez kolejne dni, a mnie zaczęła zżerać ciekawość. Rodziły się podejrzenia. No, ileż można szukać pracy na portalach? Coś mi tu śmierdziało kłamstwem. Próbowałam go zaskoczyć, gdy siedział przy klawiaturze, ale ilekroć zerkałam, wyświetlały się strony pośredników pracy. Nie uspokajało mnie to wcale. Dlatego któregoś dnia, gdy mąż poszedł do pracy, zrobiłam coś, czego się wstydzę do dziś. Zaczęłam przeglądać historię odwiedzanych przez niego w internecie stron. No i zdębiałam. On nie szukał pracy – on przeglądał portale internetowe z notowaniami giełdowymi. Zamiast się uspokoić, jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Czyżby to był jego sposób na to, by wyciągnąć nas z finansowego dołka? Nie mam zaufania do tego typu zarobku. Dla mnie to ogromne ryzyko. Emocjonalna pułapka na tych, którzy nie wiedzą, kiedy przestać. A przecież Piotrek zawsze się tym interesował. Oglądał programy biznesowe, czytał gazety, ekscytował się wynikami.

Czyżby teraz postanowił spróbować własnych sił?

Jeszcze tego nam było trzeba! Katastrofy finansowej i długów! Kiedy wrócił do domu, nie czekałam nawet, aż się rozbierze. Od razu zaciągnęłam go do komputera. Pokazałam mu jedną ze stron, na której grał, i czekałam, co powie. Pełna była tabel i cyfr. Przesuwały się zielone i czerwone paski.

– Piotrek, co to jest? – zapytałam ostrym tonem, wskazując to, co wyświetliło się na ekranie.

Giełda. Znaczy strona z wynikami.

– A po co ci to?

– Żeby wiedzieć, co się dzieje.

– Ale po co? Grasz?! – krzyczałam.

– No tak…

– Piotrek, czyś ty oszalał?

– Biznes i matematyka! Zanim urządzisz awanturę, spójrz. O, proszę, to moje saldo. Zerknij, ile jestem na plusie – pokazał mi palcem kwotę, a ja drugi raz tego dnia zdębiałam.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Strach ustąpił miejsca ciekawości i zaczęłam dopytywać Piotrka, jak to zrobił. Przecież wszyscy wiedzą, że na giełdzie wygrywają tylko bogaci. Piotrek wytłumaczył mi wtedy, że wcale nie. Że grać może każdy, kto tylko chce. Ale wygrywają tylko ci, co mają łeb na karku i wiedzę.

– A przecież wiesz, że ja wiedzę mam. Nie wątpisz chyba w moją inteligencję? – zapytał.

– No nie, gdzie tam… Ale przecież ty nie jesteś finansistą. Jesteś matematykiem, przypominam ci.

– A to jest właśnie matematyka. Wszystko jest matematyką, zawsze ci to powtarzam, a ty mi nie wierzysz. Poza tym interesuję się giełdą od dawna. Przecież wiesz.

– No wiem, wiem…

– A na studiach miałem zajęcia z matematyki finansowej. Nic się nie przejmuj. Dawno powinienem był się tym zająć. Tylko nigdy nie było pieniędzy – dodał; a mnie wtedy przyszło do głowy kolejne pytanie: – No a skąd miałeś pieniądze teraz?

Przecież nie mamy oszczędności!

Pożyczyłem.

– Skąd? Od kogo?

– Od nikogo.

– Znów zaczynam się denerwować!

– W banku wziąłem pożyczkę…

– Ile?

– Dziesięć.

– Co?! Trzymajcie mnie! Dziesięć tysięcy złotych! W kredycie gotówkowym!

Pytałam Piotra, ile wyniesie rata od tej kwoty, ale nie chciał mi powiedzieć. Zapewniał tylko, że wszystko spłaci, i jeszcze wyjdzie na plus. Długo się tego wieczora kłóciliśmy. W zasadzie bez celu, bo nic nie można było już zrobić. Gdy kazałam sprzedać akcje, spłacić bank i zamknąć temat, usłyszałam, że to niemożliwe.

– Nie mogę teraz sprzedać, bo bym stracił – mąż wzruszył ramionami, jakby to było coś bardzo oczywistego.

– Jak to?!

– Po prostu. Zainwestowałem w akcje, które nisko stoją, żeby sprzedać je, jak ich cena wzrośnie.

– A kiedy to będzie?

– Niedługo.

– To znaczy?!

– Nie wiem. Za miesiąc. Może dwa.

Czyli do tej pory jesteśmy załatwieni.

– Tak bym tego nie nazwał…

No i znów ugięły się pode mną nogi. Byłam wystraszona, ale nic nie mogłam zrobić. Jedyne, co wskórałam, to że Piotr obiecał spłacić kredyt gotówkowy, gdy tylko stanie się to możliwe. Usłyszałam to zapewnienie i poszłam spać. Miałam już dość. Gdy obudziłam się rano i przypomniałam sobie naszą rozmowę, odeszła mi ochota do życia. Do wszystkich naszych problemów doszło jeszcze ryzyko całkowitego bankructwa. Uczucie stąpania po kruchym lodzie towarzyszyło mi przez cały miesiąc. Codziennie ciężko wzdychałam po przebudzeniu, a wieczorem modliłam się, żeby mąż nic nie stracił. Aż w końcu któregoś dnia Piotr wszedł do kuchni i z oficjalną miną zaprosił do komputera. Zakręciło mi się w głowie. Okej, niech się wszystko rozstrzygnie. W końcu dowiem, na czym stoimy – pomyślałam i poszłam za nim. Ale czekała mnie niespodzianka. I to duża. Piotr pokazał mi saldo, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– To są twoje pieniądze? – zapytałam.

– Tak – uśmiechnął się zadowolony. – Zarobiłem w niecałe dwa miesiące.

– Co ty mówisz, Piotr?!

– No tak. Sama zobacz.

– Czyli… czyli, że spłacisz bank i wszystko wróci do normy?

– A na pewno tego chcesz? Nie wydaje ci się, że to może być nasza szansa na lepsze życie? Mogę pomnożyć jeszcze tę kwotę. Potem spłacę bank.

– Nie! Jezus, sama nie wiem…

Wykorzystał tę moją niepewność i namówił mnie, żebym pozwoliła mu dalej inwestować. Skusiłam się, nie powiem. Pozwoliłam mu, choć kolejny miesiąc znów się bardzo denerwowałam. Ale w trzecim i czwartym już mniej. A kiedy po pół roku Piotr spłacił bank, odetchnęłam. Tym bardziej że jeszcze zostało mu dość pieniędzy, by łatać dziury w domowym budżecie. Piotr był naprawdę dobry i przez cały rok zarabiał na giełdzie tyle, że wróciliśmy do dawnego standardu życia. W tym czasie mogłam zająć się Mają, aż dorosła do wieku żłobkowego, a potem spokojnie wrócić do pracy. Znalazłam sobie całkiem przyjemną posadę i w końcu jestem na etacie. Żyjemy dziś spokojnie i wygodnie. Jestem szczęśliwa, bo wiem, że tak mało rodzin może w dzisiejszych czasach cieszyć się z wygody finansowej. My tak. Mąż zapewnia mnie, że rozłożył pieniądze i ryzykowne inwestycje zabezpiecza tymi pewnymi, więc jesteśmy bezpieczni. Nic z tego nie rozumiem, ale jak mu nie zaufać? W końcu nas uratował. Całą rodzinę. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA