„Wybrałam karierę zamiast miłości. Los jednak po raz drugi postawił Franka na mojej drodze. A potem po raz trzeci”

wybrałam karierę zamiast miłości fot. Adobe Stock
Wolałam robić karierę, więc nie przyjęłam pierścionka zaręczynowego. Franek szybko wziął ślub z inną. Zaczęłam zdawać sobie sprawę ze swojego błędu, ale było za późno...
/ 02.11.2020 11:53
wybrałam karierę zamiast miłości fot. Adobe Stock

To ja pierwsza zobaczyłam Franka w supermarkecie. Stał w kolejce do kasy, a wózek miał wyładowany po brzegi. „Zakupy dla całej rodziny” – pomyślałam z goryczą. „A mógł je robić dla mnie…”. Niestety, osiem lat temu wszystko udało mi się koncertowo schrzanić! A przecież byliśmy parą przez pięć lat! To była naprawdę wielka miłość, jaka nie zdarza się zawsze i każdemu. Do dzisiaj mam takie przekonanie. Co mi więc odbiło, żeby odejść?

Wtedy myślałam, że tak właśnie wygląda dorosłość i odpowiedzialność

Sądziłam, że każdy człowiek powinien najpierw do czegoś dojść, coś w życiu osiągnąć, a dopiero potem zakładać rodzinę. Wolałam zająć się pracą, karierą. Małżeństwo mnie nie interesowało.
Teraz wiem, że po prostu mnie przerażało. Nagle miałabym wziąć odpowiedzialność za losy kogoś innego? Przecież ja ledwo umiałam być odpowiedzialna za samą siebie! Wychuchana jedynaczka z dobrego domu, w dodatku rozpieszczona przez babcię, która uważała, że jestem jak księżniczka, której należy się w życiu wszystko, co najlepsze.

Ona także uważała, że nie powinnam się spieszyć do ołtarza.

– Jesteś młoda, kto wie, kogo jeszcze w życiu spotkasz… – mówiła.

Myślę, że w tych słowach pobrzmiewały jej własne ambicje. Kiedyś była bardzo dobrą skrzypaczką, koncertowała, wygrywała konkursy. Ale małżeństwo z moim dziadkiem i urodzenie trójki dzieci zatrzymało ją w domu, przekreślając marzenia o wielkiej karierze.

– Albo rodzina, albo zagraniczne wyjazdy – tłumaczyła mi tę sytuację. – Dziadek mnie w domu nie wyręczał. Wręcz przeciwnie, wymagał pełnej obsługi. Nie wyobrażał sobie, jak mogłabym nagle wyjechać na tournée, zostawiając wszystko na jego głowie. Ja zresztą także kochałam jego i swoją rodzinę, schowałam więc młodzieńcze marzenia do lamusa…

Babcia została nauczycielką muzyki, prowadziła zajęcia w domu kultury i pozornie wyglądała na szczęśliwą. Okazało się jednak, że potajemnie marzyła o wielkich salach koncertowych i w głębi duszy uważała swoje życie za porażkę.

– Gdybym tak wcześnie nie wyszła za mąż, tylko najpierw zajęła się karierą, może bym jednak wszystko to pogodziła... – zastanawiała się często i to właśnie tak mocno utkwiło mi w głowie.

Najpierw kariera, potem dom. Dzieci nie uciekną, teraz kobiety rodzą późno, a pociąg do sukcesu nie podjedzie po raz drugi. A jeśli nawet, to jako pierwsi wsiądą do niego ci młodsi i nie obciążeni rodziną” – myślałam.

Sądziłam, że Franek rozumuje podobnie. On miał jednak inne priorytety.

Uważał, że tuż po studiach powinniśmy się pobrać

– Przecież nie musimy od razu decydować się na dziecko – dowodził.
Ale ja wiedziałam swoje. Ślub się bierze po to, aby założyć rodzinę, a rodzina to rodzice i dzieci. Po co inaczej mielibyśmy bawić się w kosztowne wesele. Możemy przecież zamieszkać na kocią łapę.
– Ja tak nie chcę. Kocham cię i pragnę nazywać cię żoną – uparł się Franek, i kupił mi zaręczynowy pierścionek.

Na jego widok poczułam tak gwałtowny atak paniki, że nawet sama się zdziwiłam, że tak to na mnie podziałało. Nie przyjęłam go. Franek się obraził. Poczuł się zlekceważony i odrzucony.

– Nigdy mnie tak naprawdę nie kochałaś! – zarzucił mi, po czym rozstaliśmy się w nieprzyjemnej atmosferze wzajemnych pretensji i oskarżeń.

Jeszcze ubodło mnie to, że rok po naszym rozstaniu Franek się ożenił! Z jakąś dziewczyną, którą poznał w nowej pracy.

„A więc jednak moja kochana babcia miała rację... Nie tyle zależało mu na przypieczętowaniu wielkiej miłości, co na uziemieniu w domu kogoś, kto będzie mu sprzątał, prał i gotował… – pomyślałam złośliwie. - A żona do tego jest najlepsza, bo nie tylko nie trzeba jej płacić, ale jeszcze często sama przyniesie do domu jakieś pieniądze.

Ja zajęłam się tymczasem moją karierą, która rozwijała się w szybkim tempie i wszystko wskazywało też na to, że idzie w odpowiednim kierunku. Zostałam doceniona w pracy i wysłana na dwa lata do filii w Szczecinie, abym zorganizowała tam biuro. To był kawał drogi od Krakowa, ale przynajmniej mogłam zapomnieć kompletnie o Franku.

Miałam wrócić potem do swojego rodzinnego miasta, ale jednak zamiast tego zmieniono mi „przydział” na Gdańsk. A kiedy po Gdańsku przyszła kolej na Wrocław zorientowałam się, że to w gruncie rzeczy wcale nie są kolejne „awanse”, tylko firma wykorzystuje mnie w ten sposób, bo nie mam rodziny!

Gdy obejrzałam się za siebie po tych prawie siedmiu latach tułaczki po Polsce, nagle się ocknęłam. „Co ja tak naprawdę osiągnęłam?” – zastanowiłam się. „Jestem trzydziestoczteroletnią singielką, którą firma karmi złudną karierą. W tym samym czasie moje koleżanki zawodowo osiągnęły niewiele mniej, a mają rodziny i dzieci. Jak mogłam się dać tak omamić?”.

A co najgorsze, w moim życiu nie było mężczyzny i nie miałam specjalnych nadziei na to, że go spotkam. Okazało się, że wcale nie jest o to tak łatwo, szczególnie że do wzięcia pozostali jedynie ci faceci, którzy tak jak ja, przedkładali karierę nad związek. Reszta już dawno miała rodziny.

„Tak jak Franek, który właśnie robi familijne zakupy” – myślałam skryta za regałem. Nie chciałam, aby mnie zauważył. Wolałam odczekać, aż zapłaci i pójdzie.

Wszystkie wspomnienia wróciły, gdy zobaczyłam Franka

– Ewa? – dobiegł mnie nagle czyjś głos za plecami.
Aż podskoczyłam. To był on!
– Tak mi się właśnie wydawało, że cię widziałem, ale nie byłem pewny... Przyszedłem sprawdzić, czy to na pewno ty… – stwierdził.
„Co robić?” – przebiegło mi przez głowę. Po czym usiłowałam się beztrosko uśmiechnąć, chociaż zaczęło mi brakować tchu. Gdy tylko ujrzałam go z daleka, wspomnienie naszych wspólnych chwil wróciło. W dodatku poczułam dobrze znany mi zapach wody kolońskiej, i aż zakręciło mi się w głowie. Poczułam tak gwałtowne pożądanie pomieszane z uczuciem żalu i oszołomienia, że miałam wrażenie, iż za chwilę się rozpłaczę!

Spojrzałam jednak bohatersko na Franka i ze zdumieniem odkryłam, że wpatruje się w mój koszyk z zakupami. „Co go tam tak zainteresowało?” – pomyślałam. „Czyżby… ten samochodzik?”. Tak, włożyłam do koszyka zabawkę dla czteroletniego synka swojej przyjaciółki. Szłam do niej wieczorem z wizytą, a wiedziałam, że mały miał niedawno urodziny, więc kupiłam mu prezent.

– Co u ciebie? – spytał Franek i wydał mi się nagle jakiś przygaszony.
„Powiedzieć mu prawdę?” – przebiegło mi przez głowę. Ale spojrzałam na jego wielki wózek z rodzinnymi zakupami i stwierdziłam: „Nigdy!”.
– A, nic ciekawego – wzruszyłam pozornie obojętnie ramionami. – No wiesz, dom, rodzina, praca… Taki zwyczajny, codzienny kierat.
– Rodzina? – jakby lekko przybladł.
– Tak, mam czteroletniego synka – skłamałam nad podziw gładko. – A ty?
– No… U mnie też wszystko w porządku – odparł enigmatycznie i nie rozwinął tematu.
Wiedziałam jednak, że nigdy nie był specjalnie wylewny, a dziecięce chrupki widoczne wśród jego zakupów powiedziały mi wszystko. Miał dzieci!
– Słuchaj, muszę już lecieć, trochę się spieszę – stwierdziłam .
– Ja też, to na razie, wszystkiego dobrego… Może się jeszcze kiedyś spotkamy – odparł Franek.
– Może – kiwnęłam głową.

I rozeszliśmy się w dwie strony.

Płakałam po tym spotkaniu przez całe popołudnie

„Schrzaniłam sprawę, schrzaniłam sobie życie!” – myślałam. „Przecież ja tego faceta kochałam i wciąż kocham! Gdybym tylko mogła wszystko naprawić!”. Miłość to nie jest jednak film, który można przewinąć do tyłu, inaczej nakręcić niektóre sceny. Było, minęło… Musiałam się z tym pogodzić.

Dlatego mimo że wcześniej obiecałam sobie, iż już nie dam się nigdzie wysłać, do żadnej filii, to jednak teraz, kiedy mój szef coś zaczął nieśmiało przebąkiwać o Warszawie, zgodziłam się tak szybko na przeniesienie, że nawet on był zaskoczony.

A ja po prostu chciałam uciec jak najdalej od Krakowa, gdzie mieszkał Franek ze swoją rodziną. Nie zniosłabym myśli, że mogę go kiedyś spotkać na plantach, z żoną i gromadką dzieci. Nie mogłabym patrzeć na ich szczęście. Serce pękłoby mi z żalu...

Na miejscu przekonałam się, że wyjazd to była naprawdę dobra decyzja. W biurze w stolicy było tak wiele do zrobienia, że rzuciłam się w wir pracy, zapominając o bożym świecie. Po kilku miesiącach zaczęłam się także spotykać z całkiem miłym facetem, kierownikiem działu handlowego. Był przystojny i zabawny, a w dodatku cztery lata młodszy ode mnie, co mnie natychmiast zdopingowało, aby się wziąć za siebie.

Zapisałam się na siłownię. I trzy razy w tygodniu ćwiczyłam w klubie pod okiem instruktora, ciesząc się, że moja sylwetka wyraźnie się zmienia. W ciągu paru miesięcy poznałam tam również kilka fajnych kobiet, z których szczególnie jedna przypadła mi do gustu. Miała na imię Jola i była mniej więcej w moim wieku. Także samotna, ale rozwódka. Opowiadała mi o swoim małżeństwie jako o kompletnie straconym czasie.

– Wydawało mi się, że wyszłam za mąż z wielkiej miłości. Ale jak widać, co nagle to po diable. Byliśmy kompletnie niedobrani... Rozwiedliśmy się po czterech latach męki i prób dostosowania się do siebie nawzajem. Przez całe małżeństwo miałam wrażenie, że mój eks chce mnie przerobić na kogoś innego. Jakby bawił się w Fidiasza... – usłyszałam. – Początkowo mu na to pozwalałam, ale potem zorientowałam się, że tak naprawdę cały czas jestem do kogoś porównywana. Wypytałam dyskretnie jego przyjaciół i upewniam się, że moje odczucia są prawdziwe. Jego wcześniejsza ukochana była tym niedoścignionym wzorcem, z którym bezskutecznie konkurowałam. W końcu dałam sobie spokój… – wyznała mi Jola. – Na szczęście, bo teraz poznałam świetnego faceta i wygląda na to, że wszystko się między nami ułoży!

– Jesteś szczęściarą – jej szczerość sprawiła, że nagle poczułam, iż muszę się przed kimś wygadać. – Ja też poznałam fajnego faceta, ale… wydaje mi się, że też go porównuję do mojego byłego chłopaka. Jego i wszystkich, z którymi się spotykałam po zerwaniu tego najważniejszego dla mnie związku. Teraz rozumiem, jak musieli się czuć. Nic dziwnego, że żaden z nich nie zaproponował mi małżeństwa… A w dodatku sama odeszłam od mojej wielkiej miłości. Nie masz nawet pojęcia, jak teraz tego żałuję!

– Nie możesz do niego wrócić? Może jeszcze nie wszystko stracone? – zapytała ze współczuciem Jola.

– Nie… – westchnęłam. – On jest żonaty, dzieciaty, szczęśliwy… A ja przegapiłam swoją szansę.
Ta szczera rozmowa bardzo nas ze sobą zbliżyła. Umówiłyśmy się nawet kilka razy na kawę. Pewnego dnia także zaproponowałam, abyśmy po ćwiczeniach poszły pogadać do kawiarenki, ale mnie przeprosiła, że nie może.

– Przyjechał mój eksmąż. Zadzwonił i poprosił, żebyśmy się spotkali. Już mu obiecałam – stwierdziła.
– Macie dobre stosunki… – pokiwałam głową.
– Zostaliśmy przyjaciółmi – przytaknęła. – Wiesz, po jakimś czasie przestałam go obwiniać o życie przeszłością, bo zdałam sobie sprawę, że wtedy sama żyłabym czasem przeszłym. I nagle stwierdziłam, że to całkiem miły gość. Chcesz go poznać? Przyjedzie po mnie, może się razem wybierzemy na kawę?

– Nie, nie chcę wam przeszkadzać! – roześmiałam się.
– Nie będziesz… – zapewniła mnie, ale jednak się wykręciłam.
Po ćwiczeniach wzięłyśmy prysznic, po czym wyszłyśmy razem do holu.
– No to cześć! – powiedziałam do Joli, odwróciłam się, aby wyjść z klubu i…

W drzwiach wpadłam prosto na Franka

Obojgu nam odebrało mowę. Staliśmy tak jak dwa słupy soli wpatrzeni w siebie. Ja pierwsza odzyskałam głos.
– Cześć – stwierdziłam.
– Cześć – odparł Franek.
– To wy się znacie? – zdziwiła się Jola.
Znów zapadła cisza. Wzięłam głęboki oddech, zdając sobie sprawę z tego, jaka jest prawda. To Franek jest byłym mężem Joli, nie ma dzieci, dla kogo więc kupował te cholerne chrupki?
– Dla siostrzeńców! – wyjaśnił mi dwie godziny później, kiedy Jola zostawiła nas już samych, żebyśmy się nagadali.
Nie wiem, czy zrozumiała, że to ja jestem „przeszłością” Franka, przez którą rozpadło się jej małżeństwo. Zamierzałam jej to potem wyjaśnić.
– No tak, że też nie wpadłam na to, że Kasia ma dzieci! – palnęłam się w głowę.
– A jak tam twój synek, teraz już pięcioletni? – zagadnął.
– Nie mam żadnego synka, to był prezent dla dziecka przyjaciółki – przyznałam się.

– Wiedziałem! – Franek aż klepnął się po udzie. – Coś mi w tym wszystkim nie pasowało! Zauważyłem cię przecież drugi raz, kiedy wyjeżdżałaś już samochodem z parkingu i stwierdziłem, że nie masz na tylnym siedzeniu dziecięcego fotelika!

– Mogłam jechać samochodem męża – mruknęłam.
– Nie masz męża, Ewuniu – dotknął ciepło mojej ręki. – A ja nie mam żony. Myślisz, że moglibyśmy spróbować to zmienić?
– Chcesz się ożenić? – przełknęłam nerwowo ślinę.
Tak, z dziewczyną, której pozwoliłem odejść dziewięć lat temu, powodowany męską dumą. Skrzywdziłem tym siebie i Jolę, z którą się ożeniłem chyba tylko dlatego, aby ci dopiec. Nawet nie wiem, czy mi się to udało…

Milczałam dyplomatycznie, a on kontynuował.
– Jola sobie na to nie zasłużyła, zrozumiałem to po latach, gdy ode mnie odeszła. Ale nadal nie potrafiłem przyznać się przed sobą, że tęsknię za tobą jak wariat. Zniknęłaś z Krakowa, a ja cię nie szukałem. To był błąd.

– Możemy go teraz naprawić – szepnęłam, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Dzisiaj jesteśmy już po ślubie i... oczekujemy naszego pierwszego dziecka. Wiemy, że jego chrzestną zostanie Jola, która już się na to zgodziła. Powiedziała, że po naszej szczerej rozmowie, wtedy w siłowni, wie, że zawsze szczerze kochałam Franka i najwyraźniej to ja jestem mu przeznaczona. Jej teraz także świetnie się układa z nowym facetem, planują ślub. Cieszę się, że także znalazła szczęście, na które zasługuje.

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Tomek mnie oszukał. Był striptizerem
Spadek po babci prawie doprowadził mnie do ruiny
Wdałam się w romans z kolegą z pracy
Ojciec zostawił nas, gdy miałam 3 lata
Grzegorz udawał miłość, aby zmusić mnie do prostytucji

Redakcja poleca

REKLAMA