„Dostałam od mamy wiadomość, że umiera. Okazało się że kłamała, żeby w końcu zobaczyć się ze mną i moim bratem”

kobieta, która nie ma czasu widywać się z własną matką fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Byłam wściekła, że na darmo nas ściągnęła. Była przecież w pełni sił, a ja się tak denerwowałam! Ale potem... uświadomiłam sobie, że zrobiła to z samotności. Ostatnio widzieliśmy się przecież 2 lata temu. A na co dzień pochłaniał nas kierat domowych obowiązków...”.
/ 04.10.2021 05:28
kobieta, która nie ma czasu widywać się z własną matką fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Nienawidzę tego bezglutenowego makaronu – zawsze się, cholerstwo, musi skleić w garnku! Zrobiłam to, co zazwyczaj, gdy nikt nie patrzy: wywaliłam zlepiony glut na deskę, widelcem rozdzieliłam pasma i wrzuciłam z powrotem do gara. I niech tylko Madzia coś bąknie, to raz na zawsze odmówię gotowania zgodnie z najnowszymi trendami, które zmieniają się przynajmniej raz na kwartał! Super, dzwonek telefonu w tej chwili to dokładnie to, o czym marzyłam! Zerknęłam na wyświetlacz. Hirek?! Kosmici wylądowali, czy wreszcie nastąpił ten koniec świata, który brat wieszczy od dobrych ośmiu lat?

– Halo, halo, tu Londyn – przywitałam się naszą sprośną wyliczanką z dzieciństwa. – Co tam?
– Rozumiem, że nie dostałaś listu od mamy? – zapytał ostrożnie.

List od mamy? To jeszcze bardziej niezwykłe niż inwazja z Marsa

– Nie dostałaś – stwierdził. – Kiedy sprawdzałaś skrzynkę?
– Z tydzień temu – wzruszyłam ramionami. – Kto dziś pisze zwykłe listy?
– Mama – wyjaśnił. – Zadzwonię za dwie godziny, chciałbym, żebyś do tej pory skonfrontowała się z rzeczywistością, okej?
– A niby co ja robię przez cały czas?! – wkurzyłam się.
– Ty? – zaśmiał się sarkastycznie. – Tkwisz w swojej bańce, siostra.

Do cholery, z nas dwojga to ja mam rodzinę, pracę i cały ten realny syf na głowie, a nie on… Jakim prawem robi mi wyrzuty facet, do którego nawet nie mogę zadzwonić, kiedy to mi będzie pasowało, bo on nie ma telefonu? A nie ma, żeby „System” (cokolwiek to znaczy) nie mógł go namierzyć…

Ostatni raz mama była taka wylewna po śmierci taty…

– Madzia! – wrzasnęłam na córkę, ale tej, jak słucha swojej muzy, nawet wybuch nuklearny by nie poruszył.

Kiedyś po prostu wyłączałam korki, teraz, gdy wszystko działa na baterie, muszę się pofatygować osobiście.

– Leć no do skrzynki po list – wyrwałam ją z ekstatycznego gapienia się w sufit. – Raz, raz!

Spojrzała wzrokiem konającej sarny.

– Teraz? A Michał nie może?
– Nie wrócił jeszcze z treningu. Mogę iść sama, jeśli zrobisz surówkę.

Przewróciła oczami i zwlokła się z łoża boleści. Nieposłanego, a mieliśmy późne popołudnie. Bokiem mi już wychodzi dodatkowa praca męża – przecież w pojedynkę kompletnie nie da się tego tałatajstwa dopilnować. Wszystko się rozłazi jak sprane gacie. Jadłyśmy same, list stał na szafce. Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że będzie w skrzynce, a kiedy jednak się zmaterializował, nie miałam ochoty go otwierać. Powiedzmy sobie szczerze, nic miłego tam być nie mogło.

– Pojedziesz do babci? – Madzia pokazała oczami na kopertę. – To pewnie znów jakiś jubileusz, tylko zaproszenia jeszcze tak przysyłają.
– Niby jak? Teleportuję się?– wzruszyłam ramionami, ale mi ulżyło.

Tak, na pewno znów coś ze szkoły albo harcerstwa, oni stale mamę honorują jakimiś medalami.

– Ja zrobię prawko, jak tylko skończę osiemnastkę – zadeklarowała Madzia.
– Super – skwitowałam, bo co mogłam powiedzieć?

Że nawet sen o prowadzeniu auta sprawia, że robię się spocona jak mysz? Po obiedzie poszłam się położyć, zgarniając po drodze list. Był podejrzanie miękki, jak na oficjalny kartonik z zaproszeniem i faktycznie, gdy rozerwałam kopertę, na narzutę wypadły kartki zapisane pismem mamy. Nawiasem mówiąc, mocno rozchwianym – chyba zaczynały już poważnie trząść się jej dłonie.

„Kochana Melu” – przeczytałam i już wiedziałam, że nie jest dobrze. Ostatni raz mama była taka wylewna po śmierci taty, na co dzień raczej uważała podobne zwroty za czułostkowość bez klasy. „Nie jestem do końca przekonana, czy powinnam pisać ten list, ale moja lekarka usilnie mnie do tego namawia, twierdząc, że dzieci muszą mieć szansę pożegnać się z matką. Wygląda na to, skarbie, że jednak nie dożyję jak prababcia do setki. Być może medycyna się myli, odradzając spożywanie smalcu i żytniego bimbru… Czasu nie ma już za wiele, byłoby miło, gdybyście mogli mnie odwiedzić z Hieronimem ostatni raz. Wnuków nie zapraszam, wolę, żeby zapamiętały mnie taką, jaka byłam wcześniej– to nieprawda, że mam ładny kształt głowy. Z włosami jednak było lepiej. Kiedy wyląduję w hospicjum, raczej już nie pogadamy – przypuszczam, że nie ma sensu rozmawiać z kimś odurzonym opiatami. I kto by pomyślał, że harcmistrzyni będzie narkomanką!”

Ale jak, kiedy, co jest?! Kiedy widziałyśmy się ostatnio, mam była zdrowa jak rydz

Mało tego, namawiała mnie, bym zaczęła chodzić regularnie na basen, bo woda doskonale rzeźbi figurę. Przecież to było dopiero co, w wakacje… Nie, w zeszłe wakacje, przyjechała przecież na osiemnastkę Michała… Potem złamała nogę i od tej pory nie rusza się nigdzie dalej.

To było dwa lata temu – sprostował Hirek, gdy zadzwonił pół godziny później. – Też byłem na tej osiemnastce, nie zapominaj.

No tak, Michał ma dwadzieścia lat.

– Ale jak byłeś od tamtej pory u mamy, to coś jej się działo? – dociekałam. – Chorowała na coś?
– Nie byłem u mamy od tamtej pory.

No nie wierzę! Facet ma wolny zawód, żadnej rodziny i nie znalazł chwili, by odwiedzić starą matkę?! Ma terenówkę i tak mu się ciężko wyrwać? Cisza się przedłużała, pęczniała, jak zgniły owoc, który eksploduje przy lada dotknięciu. Nie chciało mi się z nim gadać, co za cholerny egoista! Któreś z nas musieli podmienić w szpitalu – szczerze wątpię, byśmy mieli jeden wspólny gen.

– Teraz już nic nas nie uratuje – powiedział, jakby wizyta w rodzinnym domu była wyrokiem.
– Nie ma szans – mruknęłam. – Wątpię, czy dostanę urlop, jesteśmy na końcówce projektu, Jacek się zadłużył i jedzie na dwa etaty, Madzia z Michałem nie dopilnują domu i zwierzaków. Nawet na dworzec kolejowy nie ma mnie kto odwieźć.
– Słyszysz się w ogóle? Mama umiera, ciężka idiotko! Będę u niej w sobotę, a ty dalej rób za służącą i zaniedbuj wszystko inne!

W piątek wieczorem wyjeżdżałam pokłócona ze wszystkimi

Rozłączył się, a ja trwałam z otwartymi w oburzeniu ustami. Że niby co? On ze swoją szajbą, robieniem skrytek po lasach i mądrościami z krańców internetu jest pozytywnym bohaterem, a ja mam robić za czarny charakter?! Zanim Jacek wrócił wieczorem z roboty, przeczytałam list jeszcze ze sto razy, ale jego treść wciąż do mnie nie docierała. Jak to, mama umiera? Tak z dnia na dzień, nie doczeka nawet do Wielkiejnocy? A wyprawa do Międzyzdrojów, którą obiecała mi, gdy zdobędę tytuł magistra? Myślałam, że jednak kiedyś dojdzie do skutku!

W piątek wieczorem wyjeżdżałam pokłócona ze wszystkimi. Z mężem, bo przez to, że odwoził mnie na pociąg, spóźniał się na fuchę za pięć stówek, z Madzią i Michałem, bo zamiast ich zabrać, kazałam pilnować gospodarstwa, z szefem, że wzięłam wolne w poniedziałek. Nawet pies się odwrócił, gdy chciałam go pożegnać. Hirek odebrał mnie w Krakowie. Baliśmy się jechać na wieś i najpierw długo siedzieliśmy w jego terenówce, a potem zatrzymaliśmy się jeszcze po drodze w lesie.

– Myślisz, że to nieodwracalne? – zapytałam cicho.
– Znasz mamę – westchnął. – Nie zawracała nikomu głowy błahostkami.

To prawda. Była taka dzielna, wychowując nas samotnie po śmierci taty. Do tego robiła karierę na uniwerku, prowadziła hufiec… Inna rzecz, że nam też się nigdy nie pozwalała użalać nad sobą.

– Żałowałem zawsze, że nie robi kanapek do szkoły, jak inne mamy– powiedział Hirek.
– A ja, że nie przyszywa guzików – uśmiechnęłam się.– Chodziłam do pani Kowalczykowej, jak mi się jakiś urwał, dopóki mama nie zabroniła mnie wyręczać.

Po raz pierwszy od zamierzchłych przedszkolnych lat wzięliśmy się za ręce. Może i podmienili go w szpitalu, ale czy wspólne dzieciństwo nie wystarczało, byśmy stanowili wspólnotę? A potem Hirek wrzucił gaz i ruszyliśmy dalej. Dom wyglądał jak zawsze, a ponieważ kończyła się zima, trudno było poznać, na ile mama jest sprawna, bo ogródek i tak stanowił żałosny widok. Wiedziałam, że brat zawiadomił ją o naszym przyjeździe, więc fakt, że nikt nie wyszedł na powitanie, był dość przytłaczający. Drzwi były jednak otwarte, więc weszliśmy. Ani żywego ducha. Spojrzeliśmy po sobie i już drugi raz w tym dniu złapaliśmy się za ręce.

– Przeciąg – zmarszczył się Hirek.
– Chyba z gabinetu – odpowiedziałam i ruszyłam w tamtą stronę.

Okno było otwarte, pod nim stała drabinka, używana do mycia szyb, a mama leżała tuż przy niej, z nogą wykręconą pod dziwnym kątem.

Na łożu śmierci myć okna?! Nawet jak na naszą matkę to przegięcie

Hirek chciał zbadać jej puls, ale szarpnęła ręką ze złością.

– Żyję, nie widzisz? Tylko gdy czyściłam „żabki” przy karniszu, cholerne okulary zsunęły mi się z nosa i wpadły za kaloryfer. Nie mogę sięgnąć między żeberkami…
– Pisałaś, że jesteś śmiertelnie chora – patrzyłam na jej rumianą twarz i świeżo farbowane włosy, chyba nawet z ondulacją. – Mamo?
– A niby co miałam zrobić, żeby was zobaczyć?– żachnęła się.– Tęskniłam, to takie dziwne?
– Nie ciąga się ludzi przez całą Polskę po nic – Hirek stał wściekły z rękami w kieszeniach.
– Nawet rodzonych dzieci. Szczególnie rodzonych dzieci!
– Jak po nic? Jak po nic? – oburzyła się. – Przecież bez okularów jestem zupełnie ślepa, a sama ich nie wyjmę. Chodź, Hireczku, spróbuj je jakoś wydłubać, zawsze miałeś palce jak pianista, może raz się do czegoś przydadzą… Ja tymczasem pokroję ciasto. Specjalnie dla ciebie zamówiłam sernik u sąsiadki, wiesz, ten z polewą czekoladową i orzechami.
– O Jezu – jęknął brat, przełykając ślinę. – Wieki całe tego nie jadłem!

Kupiła go tym sernikiem. Zapomniał o aferze z umieraniem, klęknął przy oknie i włożył rękę za kaloryfer.

– No nie – powiedział. – Też nie dosięgnę. Muszę zrobić haczyk z drutu.
– Zuch chłopak – mama rozwichrzyła mu czuprynę, jak małemu chłopcu, i skierowała się do kuchni. – Co tak stoisz, Melu? – spytała, przechodząc obok. – Chodź, pomożesz mi przy krojeniu.

Tego było już za wiele. Hirek sprzedał się za łakocie, ale ja nie zamierzałam udawać – byłam wściekła na matkę, że z nas zakpiła! Co ona sobie wyobrażała? Że po horrorze, na jaki nas naraziła, usiądziemy tak po prostu do wspólnego podwieczorku i będziemy sypać anegdotkami? Nic z tego! Odwróciłam się i wybiegłam z domu. Gdybym miała samochód, to pewnie wsiadłabym do niego i bez zatrzymywania popędziłabym z powrotem do siebie. Ale nie miałam i jedyne, co mogłam zrobić, to potupać sobie ze złości. Zerknęłam z zawiścią na samochód brata i zauważyłam leżącą za przednią szybą paczkę papierosów.

Nie paliłam od dziesięciu lat, ale w tym momencie głód nikotynowy odezwał się we mnie z taką siłą, że rozbiłabym okno, by się dorwać do fajek. Na szczęście samochód był otwarty, a w środku znalazłam też zapalniczkę. Świsnęłam cały zestaw i ruszyłam w stronę starego sadu. Jako dzieci lubiliśmy przesiadywać na tej dzikiej posesji, gdzie nikt z dorosłych nas nie niepokoił. O dziwo, żaden deweloper nie położył jeszcze łapy na tym nieużytku, więc mogłam zaszyć się w gęstych odrostach śliwek.

Wyciągnęłam papierosa z paczki, zapaliłam go i z lubością wciągnęłam dym do płuc

W głowie mi zaszumiało jak po wypiciu drinka, a w nogach poczułam przyjemny bezwład. Tego mi było trzeba. Wszystkie natrętne myśli wyparowały z mojej głowy, pozostawiając niczym niezmąconą pustkę. Po wypaleniu mniej więcej połowy papierosa myśli wróciły, ale emocje już mną nie szarpały. Pomyślałam o tym, jak straszna musi być samotność matki. Nie ma nikogo, z kim mogłaby dzielić radość, smutek czy choćby obowiązki. Nikogo nie obchodzi jej istnienie, nawet nas, jej rodzonych dzieci. Oszukujemy się, że regularnie dzwonimy, dowiadujemy się, czy jest zdrowa, więc o co to halo? Ale przecież to pic na wodę.

Każde żyje własnym życiem i to życie pochłania nas tak bardzo, że wiadomość o śmiertelnej chorobie matki ledwie zdołała nas wyrwać z kieratu codziennych, w sumie mało istotnych spraw... Czy mam prawo gniewać się, że użyła fortelu, by móc nas zobaczyć, pogadać z własnymi dziećmi? Posiedziałam jeszcze trochę, wypaliłam drugiego papierosa, po którym mnie zemdliło i poczułam, że tylko sernik z polewą czekoladową jest w stanie przywrócić mi dobre samopoczucie.

Wstałam i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę domu. Kiedy weszłam do kuchni, mama zaśmiewała się z jakiejś historii, którą opowiadał brat. Na stole stało ciasto i trzy talerzyki. Dwa były już puste, ale na moim leżał duży kawał sernika. Czekał na mnie, oni zresztą też, bo tak jest w naszej rodzinie.

Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami

Redakcja poleca

REKLAMA