„Dorosła baba, a wierzy w duchy i inne bzdety… Wstyd mi czasem za to, jaka jestem, nawet najbliżsi mnie nie rozumieją”

Jestem po 40-stce i całowałam się ze studentem fot. Adobe Stock, Bits and Splits
„Może to nienormalne, że kobieta w moim wieku, matka dzieciom i babcia dwumiesięcznej wnuczki, jest wielbicielką serialu „Z archiwum X” i jeździ dwa razy w roku na zloty fanów, ale takie są fakty. Znam na pamięć każdy odcinek, wiem wszystko o aktorach, kolekcjonuję filmowe gadżety”.
/ 11.02.2023 08:30
Jestem po 40-stce i całowałam się ze studentem fot. Adobe Stock, Bits and Splits

Może to nienormalne, że kobieta w moim wieku, matka dzieciom i babcia dwumiesięcznej wnuczki, jest wielbicielką serialu „Z archiwum X” i jeździ dwa razy w roku na zloty fanów, ale takie są fakty. Znam na pamięć każdy odcinek, wiem wszystko o aktorach, kolekcjonuję filmowe gadżety. Kocham ten serial, choć w żadne pokazywane tam historie nie wierzę. To znaczy wierzę, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale nie w to, że kosmici odwiedzają Ziemię i porywają ludzi, żeby na nich eksperymentować…

Na tegoroczny zlot przyjechało tylko sześć osób

Obecność deklarowało dwa razy tyle, lecz na przeszkodzie stanęły dzieci, wakacyjne plany, praca i brak pieniędzy, a w jednym wypadku, zazdrosna narzeczona. Tak więc w małej miejscowości pod Poznaniem pojawili się w piątek wieczorem: Roman zwany Miśkiem, Zoja zwana Ufikiem, Marcin zwany Foksem, Agnieszka zwana Palaczką, Daniel zwany Danielem, no i ja, Kaśka, znana jako Gillian. Tych, co nie wiedzą, jak taki zlot wygląda, uprzejmie informuję, że się na nim rozmawia, ogląda ulubione odcinki, chwali gadżetami i znalezionymi w sieci ciekawostkami, mało się śpi, dużo pije i je. Pierwszego wieczoru zamarzyły się nam kiełbaski pieczone w prawdziwym ogniu. Za domkiem było miejsce na ognisko, wokół gęsty las z mnóstwem badyli i chrustu.

– Chłopaki idą po opał, dziewczyny szykują kolację! – zarządził Daniel.

Ja nie chłopak, ale też pójdę – zdecydowałam, bo chciałam rozprostować kości po dziewięciogodzinnej podróży autobusem.

Niestety, suchych gałęzi było jak na lekarstwo i chłopaki musieli wejść głębiej w las. Ja zostałam na skraju, bo kiepsko orientuję się w terenie i potrafię zabłądzić nawet na własnej ulicy. Zamierzałam przejść się wzdłuż rowu, bowiem mignęło mi w świetle latarki coś, co przypominało z daleka odłamany konar. Kiedy do niego dotarłam, okazało się, że to zasuszony krzak, w dodatku kłujący, więc całkowicie na ognisko nieprzydatny. 

Do dupy z tym wszystkim – mruknęłam pod nosem.

Ułamek sekundy później, z zupełnie nieznanych przyczyn, zgasła mi latarka.

Całkiem nowa latarka, z nowymi bateriami

Potrząsanie, klepanie na niewiele się zdało, a że niebo było zachmurzone, to w jednej chwili zapadły wokół mnie egipskie ciemności. Spojrzałam w stronę lasu, mając nadzieję, że dostrzegę błyski latarek chłopaków, lecz nie dostrzegłam. Rzuciłam okiem w kierunku domku i odkryłam, że tam też panuje mrok, co szczególnie dziwne nie było, bo na takich – za przeproszeniem – zadupiach – często zdarzają się przerwy w dostawie prądu. Sapnęłam więc z rezygnacją i przycupnęłam sobie na wielkim, zimnym kamieniu. Postanowiłam poczekać na zbieraczy chrustu. Nie chciałam wracać sama. Na polu pełno było dziur i pokrzyw, a poza tym czułam się w tych ciemnościach trochę nieswojo. Żeby czymś je rozproszyć, wyjęłam z kieszeni zapalniczkę i papierosy. Nie palę dużo, góra trzy dziennie i tylko wtedy, kiedy się wkurzę. Nie jestem też nałogowcem, bo potrafię wytrzymać bez fajek całe tygodnie, jednak wtedy ogarnął mnie nagły tytoniowy głód. Zaciągałam się jak szalona, upajając smakiem nikotyny. Latarka dalej nie chciała się zapalić, chłopaki ciągle tkwili w lesie, zrobiło się cicho jak w grobie, chłodniej jakoś i dziwnie nieprzyjemnie. Kiedy wykopałam podeszwą buta mały dołek i wrzuciłam tam peta, zauważyłam kątem oka cienie między drzewami, a do moich uszu dotarła seria głośnych trzasków i szelestów oraz dziwne, nierytmiczne tupanie.

W pierwszej chwili bardzo się ucieszyłam. Pomyślałam, że to chłopcy wracają z podpałką, jednak zaraz potem w moim sercu pojawił się niepokój, ponieważ zdałam sobie sprawę, że ledwie trzech facetów nie ma prawa robić takiego hałasu. Zastanawiąjące było również to, że dźwięki zdawały się błyskawicznie zbliżać, a ludzkich sylwetek między drzewami nie widziałam, choć wgapiałam się w gęstwinę intensywnie, że o mało oczy nie wyszły mi z orbit.

Wreszcie coś się wyłoniło

Dobrze, że siedziałam, bo pewnie padłabym z wrażenia; i dobrze, że nieruchomo, ponieważ nie zwracałam na siebie uwagi. Jakieś dziesięć metrów ode mnie wyłoniło się z lasu sześć dzików – czarnych, wielkich i kosmatych. Nie znam się na zwierzynie, ale myślę, że były to dorosłe osobniki, tak sądziłam po ich rozmiarach, a niektóre miały szable. Biegły gęsiego w równych odstępach, z łbami nisko przy ziemi, w ciszy, bez chrumkania, i kierowały się w stronę domku. Było w ich widoku coś nienaturalnego. Dopiero gdy zatrzymały się jednocześnie na środku pola jak dobrze wyszkolone wojsko i zgodnie zadarły do góry łby, dotarło do mnie, ze zachowują się jak roboty – jakby coś nimi sterowało. Mimowolnie też spojrzałam w niebo i przeszedł mi po karku zimny dreszcz – w ciemnych, wiszących nisko chmurach, pojawiła się czerwona, przypominająca błyskawicę, szczelina, a powietrze nabrało metalicznego posmaku.

Po chwili w ciszę nocy wdarło się dziwne buczenie. Nie było głośne, lecz nieprzyjemnie drażniło bębenki i spowodowało na moim ciele gęsią skórkę. Pchana chyba instynktem samozachowawczym, zsunęłam się wolno z kamienia i najzwyczajniej w świecie za niego schowałam. Jakiś wewnętrzny głos, pierwotny lęk może, podpowiadał mi, że na polu dzieje się coś dziwnego, i że powinnam trzymać się od tego z daleka. Dziki tkwiły w miejscu. Nie wyglądały na zalęknione. Sprawiały wrażenie, jakby ktoś je zaczarował albo zmienił w kamienie. To właśnie budziło we mnie największy strach – widok tych dzikich zwierząt wpatrujących się nieruchomo w niebo – w intensywnie karmazynową wyrwę między chmurami. Atmosfera zrobiła się napięta, dosłownie i w przenośni. Czułam, wiedziałam, że coś się za moment wydarzy, bo wiatr przestał wiać, drzewa szumieć, a cisza stała się złowieszcza. Wstrzymałam oddech.

Serce waliło mi jak młotem

Ból w uszach się nasilił, musiałam zakryć je rękami. Przez niebo przetoczył się pojedynczy grzmot. Przywodził na myśl ryk silnika odrzutowego samolotu. Odruchowo podniosłam głowę i na moment straciłam dziki z oczu. Kiedy kilka sekund później ponownie spojrzałam na pole, zwierząt już nie było. Zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu! Znikła również szczelina w chmurach, a nieprzyjemne buczenie przestało ranić mi bębenki. Niebezpieczeństwo minęło. Wtedy latarka, którą wciąż zaciskałam w dłoni, nagle zabłysła, świecąc mi prosto w twarz. Z moich ust wyrwał się okrzyk przerażenia. Zgasiłam ją z przekleństwem na ustach i jeszcze raz uważnie przeczesałam wzrokiem pole. Nie wiem, chyba miałam głupią nadzieję, że dziki są tam nadal, i że zobaczę je w innym miejscu. Zamiast tego ujrzałam chowający się za linią horyzontu obiekt.

Wyglądał jak spadająca gwiazda, jednak na pewno nią nie był, bo miał kształt stożka i poruszał się zygzakiem. Czy to bliskie spotkanie pierwszego stopnia? Zanim zaczęłam wyciągać daleko idące wnioski, uszczypnęłam się boleśnie w udo. Chciałam zyskać pewność, że nie śnię, bo przecież trudno było mi uwierzyć, że zobaczyłam niezidentyfikowany obiekt latający, a wcześniej, dematerializację sześciu dorodnych dzików. Nie spałam, więc konkluzja była jedna – kosmici w jakiś sposób sprowadzili zwierzęta na pole i teleportowali je na swój statek. Doświadczyłam bliskiego spotkania pierwszego stopnia. Może nawet drugiego… Jako fanka serialu „Z archiwum X” powinnam była piać z zachwytu, ale wcale nie czułam się uradowana. Zdjął mnie raczej paniczny lęk, bo zrozumiałam, że porwania przez UFO nie są bujdą wyssaną z palca, tylko całkiem realnym zagrożeniem.

Postanowiłam olać chłopaków i wrócić do domku

W oknach znów paliło się światło, a niczego bardziej nie pragnęłam, jak znaleźć się w jasnym pomieszczeniu, w bezpośredniej bliskości innych ludzi. Stękając cicho, wyczołgałam się zza kamienia, rozprostowałam zdrętwiałe w kolanach nogi i pobiegłam truchtem w stronę ogrodzenia. Dziewczyny krzątały się po prowizorycznej kuchni, rozmawiały jak gdyby nigdy nic o najlepszym sposobie ugniatania ciasta na pizzę i kroiły warzywa na sałatkę .

Widziałyście tę czerwoną wyrwę w niebie? – spytałam podekscytowanym tonem. – Słyszałyście to okropne buczenie i grzmot?

– Przecież ani ślepe, ani głuche nie jesteśmy – odparła Zoja. – Jakaś krótka burza z gwałtownym wyładowaniem musiała to być, bo prąd na kilka minut wyłączyli. Coraz dziwniejsze te zjawiska pogodowe – skomentowała. – Dużo żeście chrustu nazbierali? Gdzie chłopaki?

– W lesie, bo na polu żadnych suchych gałęzi nie było.

– Powiedziałaś buczenie? – podchwyciła temat Palaczka. – Tutaj nic nie buczało. Pomruki niebios masz na myśli, tak?

– Niezupełnie. Zdaje się, że miałam wątpliwą przyjemność… – zaczęłam i urwałam w pół zdania.

Jakoś nie mogły przejść mi przez gardło słowa, że buczał silnik latającego spodka, że kosmici porwali sześć dzików. W przytulnych ścianach drewnianego domku, przy dźwiękach płynącej z radia muzyki, sama myśl o ufoludkach wydawała się czystym absurdem. Czułam, że kobitki by mnie wyśmiały albo wysłały na badania. Znałam je od lat i dobrze wiedziałam, że twardo stąpają po ziemi.

– No, to co za przyjemność miałaś? – ponagliła mnie Zojka.

– Potem wam opowiem. Pomóc wam? – zmieniłam temat.

– Jasne. Chleb pokrój albo, jak chcesz, to ziemniaki w folię poowijaj – zaordynowała Palaczka.

Panowie wrócili kilka minut później i przywlekli ze sobą pokaźną ilość suchych gałęzi. Sapali, jęczeli i skarżyli się na podrapane ręce, ale nie dostrzegłam w ich oczach błysku ekscytacji.

Stąd wywnioskowałam, że oni też nic nie widzieli...

– Tak myślałem, że znudziło ci się czekać, i wróciłaś do dziewczyn – stwierdził na mój widok Roman.

– Zgasły wam może latarki? – zagadnęłam ostrożnie.

– Nie, czemu? Wyłączyliśmy, żeby mieć wolne ręce. Grzmiało chyba, nie? Żeby tylko nie padało, bo wtedy nici z ogniska – zaniepokoił się.

– Nie będzie – uspokoił go Marcin. – Chmury się rozwiały. Parę gwiazd nawet widać… Dobra, szkoda czasu. Chodźcie, chłopy, trzeba większe gałęzie porąbać albo połamać, stos ułożyć, patyki wystrugać!

Nie słuchałam ich dłużej. Wszystko wskazywało na to, że tylko ja miałam kontakt z nieznanym. Przez resztę wieczoru zastanawiałam się, czy powiedzieć im o tym, czy nie. Koło północy doszłam do wniosku, że jednak nie powiem, zresztą po trzech piwach przestałam ufać swoim zmysłom. Po czwartym doszłam do wniosku, że coś mi się przywidziało: zwierzyna gdzieś sobie poszła, buczenie było efektem burzy, a znikający za horyzontem obiekt złudzeniem. Następnego dnia, poszliśmy na zakupy, uzupełniliśmy zapasy alkoholu i jedzenia, a wieczorem, zamiast ogniska był grill – karkówka, kiszone ogórki, wino i wyświetlany z projektora piąty sezon „Z archiwum X”. Wróciłam do domu zadowolona, odprężona i naładowana pozytywną energią, lecz coraz trudniej mi udawać, że nic się w miniony piątek pod lasem nie wydarzyło, i że padłam ofiarą własnej wyobraźni.

Widziałam, co widziałam. Pamiętam ból uszu, ciarki na ciele i metaliczny posmak w ustach. Ciągle mam przed oczami obraz sześciu nieruchomych dzików, które w kilka sekund znikły z powierzchni ziemi. Głowy nie dam, że porwali je kosmici, ale całkowicie wykluczyć tego nie mogę. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA