„Dopiero w ciąży żona dowiedziała się, że… nie powinna była zachodzić w ciążę. Do porodu nie dotrwała, a ja zostałem wdowcem”

Porzuciłem córkę, ale liczyłem, że nadal będzie chciała mnie znać fot. Adobe Stock, Tiko
„Wróbelek nie doczekał porodu, choć ostatnie tygodnie ciąży spędził pod dobrą opieką. Biedne serce mojej żony nie wytrzymało… Byłem przy niej do samego końca. Naszego syneczka też się nie udało uratować. Nie chciałem być na pogrzebie. Wiedziałem, że ma się tym kto zająć, więc spakowałem plecak i pojechałem w góry… Mój Wróbelek zawsze marzył o takiej wyprawie”.
/ 28.01.2023 12:30
Porzuciłem córkę, ale liczyłem, że nadal będzie chciała mnie znać fot. Adobe Stock, Tiko

Nie lubiła chodzić do lekarzy, nigdy się na nic nie skarżyła, udawała, że czuje się świetnie. A ja niczego nie zauważyłem! Moja żona była malutka, drobna i bardzo ruchliwa. Miała na imię Celina, ale nikt tak na nią nie wołał. Była Mrówką, Kropką, dla mnie Wróbelkiem… Wróble szybko się męczą; mogą latać tylko kilka minut, potem przysiadają, żeby odpocząć. Ona też lubiła posiedzieć w fotelu, położyć się na chwilę albo przycupnąć gdzieś w bezruchu.

Nie wiedziałem, że jest chora

Gdybym wiedział, nigdy nie zgodziłbym się na dziecko! Byliśmy trzy lata po ślubie, nasze rodziny wciąż się dopytywały o dziecko. Według nas był jeszcze czas na potomstwo; Celina miała 24 lata, ja byłem przed trzydziestką. Mój Wróbelek się złościł: „Niech nam dadzą spokój, czego się wtrącają! Urodzę wtedy, gdy sama będę chciała!”. Popierałem ją. Miała rację. Dzisiaj się zastanawiam, czy się nie bała? Może dopadały ją jakieś złe myśli, przeczucia, a może po prostu nie najlepiej się czuła i nie chciała mnie martwić? W końcu Wróbelek wysłał mnie kiedyś po test ciążowy, na którym pokazały się dwie kreski. Wszystkie lęki i obawy prysły; byliśmy szczęśliwi…

Moja kochana słowa nie pisnęła, że szybko się męczy, że jej duszno, szczególnie w nocy. Spałem jak kamień, więc nie zauważyłem, że siedzi, oparta o wysoko ułożone poduszki, i pilnuje, żeby w sypialni było ciągle uchylone okno. Pewnego razu usiadła przy mnie z ręką opartą o poręcz fotela tak, że widziałem na jej przegubie pulsującą bardzo szybko niebieska żyłkę.

Co ci tak tętno wali? – zapytałem.

– Zmęczyłam się trochę – uspokajała mnie. – Położę się na pół godziny i będzie dobrze.

Ja, kretyn, posłuchałem, zamiast ją zaciągnąć do doktora! Pojechaliśmy dopiero wtedy, gdy zemdlała w supermarkecie. Była w dwudziestym ósmym tygodniu ciąży. Wcześniej oczywiście miała kontrolne badania u ginekologa, jednak nikt nie zlecał zajęcia się sercem. Puchły jej nogi, ale tylko trochę i nieczęsto, miała zawroty głowy i lubiła polegiwać co parę minut; lekarka w przychodni twierdziła, że to typowe: „Serce pracuje na zwiększonych obrotach, bo obsługuje dwa organizmy – mówiła. – Unormuje się, kiedy pani urodzi!”.

Dopiero po tym omdleniu dokładnie ją przebadali…

Miała chorobę, która w zasadzie wykluczała zajście w ciążę. Powinna być diagnozowana i leczona w dzieciństwie, lecz nie była. Ona rzadko chodziła do lekarzy, mówiła, że tego nie lubi. Gdyby nie ciąża, ta choroba mogłaby jeszcze długo trwać w ukryciu, tym bardziej że Wróbelek był malutki, a chorzy są raczej wysocy i smukli. Nie zlecono specjalistycznych badań umożliwiających diagnozę.

Ale nie wiedziałem i dlatego ja też przyczyniłem się do nieszczęścia. Wróbelek nie doczekał porodu, choć ostatnie tygodnie ciąży spędził w szpitalu. Biedne serce mojej żony nie wytrzymało… Byłem przy niej do samego końca. Naszego syneczka też się nie udało uratować. Nie chciałem być na pogrzebie. Wiedziałem, że ma się tym kto zająć, więc spakowałem plecak i pojechałem w góry… Mój Wróbelek zawsze marzył o takiej wyprawie. Był już bardzo słaby, od dawna w szpitalu, kiedy poprosił:

– Zabierz mnie tam. Chcę latać nad wierchami, a nie leżeć w zimnie i ciemności. Załatwisz to?

Przyrzekłem, że załatwię

Teściowej oddałem pustą urnę. Jestem pewien, że domyślała się, co chcę zrobić. Nie protestowała. Wczesnym rankiem wyszedłem na szlak. Koło południa byłem tam, skąd jest najpiękniejszy widok na lasy w niebieskiej mgle i zielone polany. Było parno, gorąco, bez wiatru. A jednak zerwał się w tej jedynej chwili, kiedy powiedziałem:

Leć, Wróbelku…

Patrzyłem, jak wzbija się w powietrze, a potem wolno opada szarosrebrną falą, znikając w świerkach, trawach i mchu porastających zbocza. Byłem zupełnie sam, więc mogłem płakać do woli i obiecywać, że nigdy o niej nie zapomnę. Wierzyłem, że ona mnie słyszy i że jest szczęśliwa, bo dotrzymałem słowa i jest wolna jak prawdziwy ptak. Wiem, że istnieje to drugie, inne życie. Wróbelek chciał, żebym mu pomógł być tam, gdzie natura jest jeszcze wolna i piękna. Chciał być jej częścią… Czy miałem prawo odmówić tylko dlatego, że przepisy tego zabraniają?

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA