Tak, to przeze mnie Irena wyleciała z pracy. Doniosłam na nią szefowi, w nagrodę dostałam awans i podwyżkę.
Jej problem był dla mnie dużą szansą, ale sumienie mnie gryzło. Czy na pewno źle zrobiłam? Czy tylko wykorzystałam możliwość?
Mam ciężką sytuację rodzinną
Każdego z nas życie stawia czasem przed trudnymi wyborami. Nie dostrzegamy prawdy tego stwierdzenia, dopóki nie staniemy przed koniecznością podjęcia decyzji, od której będzie zależeć przyszłość naszej rodziny czy szacunek do samego siebie. W moim przypadku na szali stanęły oba te elementy.
Żeby lepiej zarabiać, żeby w końcu starczało od pierwszego do pierwszego, musiałam zdecydować, czy powiedzieć szefowi prawdę, czy udawać, że nic nie widziałam. Czy chronić koleżankę, która miała problemy? Od razu przyznam się, że ją wydałam, że podjęłam decyzję, po której ciężko mi spojrzeć w lustro, ale jeśli ktoś chce mnie z góry potępić, powinien cierpliwie wysłuchać mojej historii.
Mam czterdzieści dwa lata, trójkę dzieci i męża po wylewie. Pracuję w fabryce kosmetyków na taśmie produkcyjnej, więc chyba nie muszę dodawać, że rzadko udaje nam się związać koniec z końcem. Zawsze potrzebujemy jakiejś zapomogi. Do tego starsze dzieci, 17-letni Arek i 15-letnia Monika też muszą dorabiać i oddawać zarobione pieniądze, żebyśmy mieli na jedzenie.
To jest najtrudniejszy moment miesiąca, gdy muszę wziąć od nich te grosze. Płakać mi się wtedy chce, nie mogę spojrzeć im w oczy, czuję, że to ja powinnam im dawać kieszonkowe, a nie zabierać z trudem zarobione zaskórniaki. Czas, który poświęcają na pracę, to stracone chwile dzieciństwa. A tak bardzo chciałam, żeby miały wszystko.
Jak byłam młoda, marzyłam, że nasza rodzina będzie radosna, spokojna, zdrowa i nie będziemy się musieli martwić o to, co włożyć do garnka następnego dnia. Ale dzieci nigdy nie mają pretensji, że im zabieram to, co zarobią.
– Nie martw się, mama, w tym tygodniu był w sklepie mały ruch, więc się dużo obijałem. Kasa łatwo przyszła, nie mam żalu jej oddawać – zapewniał mnie z uśmiechem syn.
No nic, staram się zachować optymizm mimo wszystko. Tak teraz radzą, że tak należy żyć. No i tak żyję. Pracuję do późna, bo biorę nadgodziny, a potem zajmuję się domem, mężem i dziećmi. Nie mam ani chwili dla siebie, ale nie narzekam, nie jest mi z tym źle. Mam przynajmniej tę moją śliczną, mądrą, wesołą trójeczkę. No i męża, którego mogę potrzymać za rękę. Wiem, że szczęście to kwestia dobrego nastawienia. Utwierdzam się w tym przekonaniu zwłaszcza wtedy, gdy widzę Irenkę.
Znałyśmy się wiele lat
Pracujemy razem w fabryce, ale ona ma to szczęście, że siedzi w dziale księgowości. Siedzi to dobrze powiedziane, bo ma dużo wolnego czasu i często stara się mnie na przerwie wyciągnąć na obiad do stołówki. Rzadko z nią chodzę, bo nie mam na to pieniędzy. Znamy się od podstawówki, to ja jej kilka lat temu powiedziałam, że jest u nas wakat dla księgowej.
Irenka jest inna niż ja. Zupełnie inne jest też jej życie. Jej mąż jest lekarzem, ma prywatną praktykę i jeszcze pracuje w szpitalu. Mają mnóstwo pieniędzy, dwa samochody, przepiękny dom i tylko jedno dziecko, 15-letnią Dominikę. Wszystkiego jest więc u nich w bród i borykają się ze znacznie mniejszymi problemami.
Mimo to, Irenka jest wiecznie nieszczęśliwa. I to tak do głębi. Zawsze taka była, trochę melancholijna, trochę nadąsana na świat, trochę wszystkim zmęczona. Taki typ hrabiny, co to ciągle ma globusa, tylko nie bardzo wie dlaczego. Ale lubię ją, bo znamy się długo, a poza tym tak naprawdę to mi jej szkoda. Zastanawiała mnie jej zmienność nastrojów
– Marysiu, jak ty to robisz, że się ciągle uśmiechasz, że masz siłę do życia? – pytała mnie, kiedy siedziałyśmy w stołówce. Ja tylko nad zupą albo herbatą, a ona nad drugim daniem i deserem czekającym na swoją kolej. – Przecież to wszystko wokoło jest takie przytłaczające…
– Ale co dokładnie, Irenko?
– To, że się starzejemy, że już młodość mamy za sobą. To były takie piękne czasy, wierzyłyśmy, że wszystko przed nami. No wiesz, miłość, seks… – na jej jasnej skórze pojawił się rumieniec. Irenka zawsze była blada. Unikała słońca, bo bała się raka. Zresztą, bała się wielu rzeczy.
– No, ale ty przecież masz męża. I to niczego sobie. Biega, dba o siebie…
– To już nie to samo. Nie ma tego… No wiesz, żaru. Zresztą co ci będę mówiła, też jesteś kobietą… – tłumaczyła mi.
– No tak, tak – zarumieniłam się, bo co miałam odpowiedzieć.
Mój ukochany od sześciu lat siedział tylko na wózku. Czasem miał lepsze dni, to można było zamienić z nim parę słów. O tych sprawach, o których mówiła Irena, dawno zapomniałam. Chyba to dostrzegła w moich oczach.
– Oj przepraszam, ty przecież… Twój mąż… Nie gniewasz się?
– Nie, nie. Nic nie szkodzi – machałam ręką, a to ją chyba szybko uspokoiło, bo zaraz się uśmiechnęła. Ostatnio zauważyłam, że miała spore wahania nastrojów.
– Ale wiesz, co? Ty chyba powinnaś sobie kogoś znaleźć. No… na boku.
Skrzywiłam się, ale ona mówiła dalej:
– Powinnaś, powinnaś. Ja sobie chyba kogoś znajdę. Nie patrz tak na mnie. Chcę jeszcze poczuć, że żyję – ostatnie zdanie tak jakoś wyjęczała i znów popsuł jej się humor. Błyskawicznie. Nachyliła się tylko nad blatem i wyszeptała do mnie. – Ja chcę poczuć, że żyję, bo się boję śmierci, Marysiu. Strasznie. Dużo o niej myślę…
Dramatycznie zadrżał jej przy tym głos, a ja poczułam od niej alkohol. Wtedy do mnie dotarło, skąd te nagłe zmiany nastrojów. Od dłuższego czasu już je u niej obserwowałam i w końcu dotarło do mnie, co jest ich powodem. Irena miała już nie tylko problem z odnalezieniem sensu w życiu, ale też z alkoholem.
Alkohol był winien jej humorom
Zawsze mnie to bardzo dziwiło, że małżeństwo i dobrobyt nie poprawiły jej nastrojów. Myślałam, że jak znajdzie sobie przystojnego i bogatego męża, że jak będzie stać ją na własny samochód, że jak będzie jeździć na zagraniczne wycieczki, to w końcu poczuje, że żyje. A już byłam pewna, że po urodzeniu dziecka nabierze chęci do życia. Przecież to właśnie moja kochana trójeczka tak mnie do niego napędzała.
Irena jednak nie znalazła w tym sensu istnienia. Na początku, owszem, jak Dominika była mała, Irena chodziła wniebowzięta. Stroiła ją w najpiękniejsze sukienki, zdobiła naszyjnikami, plotła warkocze. Szybko, jak dla mnie nawet za szybko, przebiła małej uszy, bo – jak mówiła – Dominisia będzie modelką.
Niestety, dziecko w pewnym momencie zaczęło wyrastać z maminych marzeń, zbuntowało się, zaczęło nosić czarne długie swetry, czytać jakąś mroczną poezję i słuchać smętnej muzyki – której, zresztą, rozchwiana i histeryczna Irena się bała.
Niespełnione nadzieje Ireny pokładane w Dominice bardzo źle się odbiły na ich stosunkach. Irena ciągle krytykowała swoją córkę, że jest za gruba, że źle się maluje, źle ubiera i w ogóle nie stara się być kobieca. Dziewczynę prowokowało to do jeszcze większego buntu…
Irena wielką wagę przywiązywała do urody. Sama była ładna, ale jej uroda szybko gasła. Jej problemy psychiczne – a jak się teraz okazało i alkoholowe – zaczęły się więc przed czterdziestką. Nie dawała sobie rady.
Raz nawet powiedziała do mnie tak:
– Ty masz lepiej, bo nigdy nie byłaś najpiękniejsza.
Nawet trochę się obraziłam. Teraz już wiedziałam, że przemawiał przez nią alkohol, bo zawsze w przeszłości prawiła mi komplementy. No chyba, że była aż tak fałszywa, ale nie chciałam jej o to podejrzewać. Jednak z drugiej strony nie sądziłam też, że zaniedba swoją pracę przez alkohol. I to do tego stopnia, że firma będzie miała przez nią problemy. A tak właśnie się stało.
Spowodowała problemy firmy
O tym, że naraziła fabrykę na duże straty, dowiedziałam się od innej koleżanki, a nie od niej samej. Rozmawiałam z Ireną każdego dnia, ale nic mi nie powiedziała. Kiedy usłyszałam tę wiadomość, już cały zakład huczał od plotek. Wszyscy wiedzieli też, że ją zwolnią. Rozstrzygało się tylko, w jaki sposób. Czy za porozumieniem stron, czy dyscyplinarnie. Bo o tym, że w grę wchodzić będzie jakaś odprawa, nie było mowy.
Myślałam, że Irena zgodzi się na porozumienie stron, ale okazało się, że ona idzie w zaparte. Kiedy w końcu zdecydowała się ze mną o tym rozmawiać, to była bardzo pewna siebie i urażona.
– Nie dam się tak po prostu wywalić. Za długo tu pracowałam, żeby teraz słono nie zapłacili za moje odejście – unosiła się honorem.
– A ta kara, co firma będzie musiała zapłacić w skarbówce? – pytałam.
– Co kara? Co kara? Wierz mi, ja znam ich finanse. To dla nich kropla w morzu. Niech już nie przesadzają, że taka się stała tragedia. Wyliżą się, kochana, wierz mi!
Tak mnie omotała, że nie miałam śmiałości wspomnieć o alkoholu. A przecież dobrze wiedziałam, że pije go w pracy dzień w dzień. W niedużych ilościach, żeby nie było łatwo wyczuć. Ale ja dobrze ją znałam, i wiedziałam, jaka była wcześniej, na trzeźwo.
Tak, tak. Byłam przekonana, że codziennie jest podchmielona. Gdybym ja zrobiła coś podobnego, i do tego pijąc w pracy, to cieszyłabym się, że odsyłają mnie za porozumieniem stron. Ale ona miała tupet i postanowiła jeszcze walczyć o odprawę. No, nie powiem. Bardzo śmiało. Ta jej batalia o pieniądze – które przecież wcale dla przetrwania jej rodziny nie miały znaczenia – trwała kilka tygodni i żył nią cały zakład.
Wszyscy o tym mówili. Jedni stali po stronie firmy, a drudzy po stronie Ireny. Na niej też ta walka się poważnie odbiła, bo któregoś wieczora odebrałam od niej telefon. Akurat mój mąż gorzej się poczuł i zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać pogotowia. Dzwonek telefonu oderwał mnie od przygotowywania leków dla niego.
– Marysiu, masz chwilę? – usłyszałam w słuchawce głos Ireny.
– Wiesz, nie bardzo, bo lekarstwa daję Józkowi…
– Matko, ty to jesteś dzielna! – wybuchła mi płaczem w słuchawkę. – Jak ty to robisz, jak ty idziesz przez to swoje przykre życie z taką radością i siłą? Powiedz mi… – była pijana i rozhisteryzowana.
– No nie jest chyba takie przykre… – jęknęłam w słuchawkę, bo nie miałam ani ochoty, a już na pewno czasu na taką rozmowę.
– Boże, mój Boże. Jaka dzielna! Mimo wszystko optymistka… Jak ty to robisz? Daj mi swojej siły trochę. Po tobie widać, że pieniądze szczęścia nie dają. Ja je mam i jestem taka nieszczęśliwa. A ty? Ty nie masz nic, tylko te swoje dzieci i jesteś zadowolona…
– Irenko, muszę mężowi tabletki…
– No i jeszcze mąż. Taki ciężar… Może ja bym ci mogła jakoś pomóc? Mąż ma znajomości w świecie lekarskim. Może jakiś ośrodek…
Zatkało mnie. Nic nie powiedziałam. Zapanowała między nami cisza.
– Wiem, wiem, nie masz pieniędzy, przepraszam cię – zreflektowała się. – Nasze światy dzieli przepaść i dlatego ja tak czasem… Zresztą, może to i lepiej, że masz go w domu i musisz przy nim robić. Nie myślisz wtedy tyle. Ja myślę i mówię ci, straszne rzeczy przychodzą mi go głowy. Ty nie masz czasu, żeby zobaczyć, jaki świat jest okropny, jaka przed nami pustka. Jak ty masz dobrze…
Nie wytrzymałam dłużej tego pijackiego bełkotu. Rozłączyłam się bez pożegnania i poszłam dać mężowi leki. Ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania i sporą część najdroższego z nich rozlałam mu po brodzie. Zaklęłam szpetnie, a on wtedy spojrzał na mnie z bólem w oczach.
– To nie przez ciebie, kochany. Tylko lekarstwa szkoda… – zawstydziłam się, pocałowałam go w czoło i poszłam nalać kolejną porcję.
Tej nocy długo leżałam w łóżku zanim zasnęłam. I mimo że właściwie nic takiego strasznego się nie stało, to pierwszy raz od wielu już lat rozpłakałam się ze smutku i żalu.
Rano byłam na siebie zła. Postanowiłam wziąć się w garść. Okazało się jednak, że poskładałam się do kupy tylko na chwilę, bo nowe wydarzenie wybiło mnie z rytmu. Dostałam propozycję, która spowodowała, że stanęłam przed jedną z najważniejszych, a na pewno najtrudniejszą w życiu decyzją.
To była trudna decyzja
Zawołał mnie do siebie kierownik i zapytał, czy słyszałam o sprawie z Ireną. Odpowiedziałam, że tak – przecież nie będę udawać głupiej. Chyba to docenił, bo zaczął mówić, że od jakiegoś czasu szykuje się, żeby zrobić ze mnie kierowniczkę zmiany, chwalił, że dobrze pracuję, że jestem rozsądna, zrównoważona i potrafię rozmawiać z ludźmi. Było mi tak przyjemnie, taka byłam zaskoczona i wzruszona, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale za chwilę straciłam rezon.
– Pani Marysiu, jest tylko jeden warunek. Ja wiem, że pani koleżanka Irena przychodziła do pracy pijana. I że po pijaku tak firmę urządziła. Potrzebuję jednak świadka, bo inaczej i mnie zwolnią za to, że nie potrafię znaleźć nikogo, kto pomógłby w zwolnieniu tej Ireny. Pani przecież wie, jaki to człowiek…
– No niby tak, ale jednak koleżanka.
– Cóż mogę powiedzieć? Taki los kierownika. To pani pierwszy sprawdzian. Albo pani da radę, albo będę miał pewność, że nie nadaje się pani na to stanowisko.
Tak skończyła się ta rozmowa. Wyszłam z jego gabinetu, czując się, jak po uderzeniu w głowę. Nie spałam dwie noce, w pracy chodziłam jak widmo. Długo biłam się z myślami. Czasem przeważały te, że jednak nie powinnam, że jestem zła, choćby już przez to, że się zastanawiam nad tym, czy ją wydać.
Potem jednak wracałam do domu i patrzyłam na moje dzieci i męża, i myślałam o ile łatwiej byłoby mi z tymi pieniędzmi i z tą posadą. Zarabiałabym znacznie więcej i w związku z tym nie musiałabym brać tylu nadgodzin. Może i dzieci nie musiałyby chodzić więcej do pracy… Ale z drugiej strony, czy byłabym w stanie spojrzeć potem w lustro?
Decyzję podjęłam w jednej chwili. Wychodziłam późnym wieczorem z fabryki i zobaczyłam, jak Irena najpierw obściskuje się z jednym takim młodzieniaszkiem od nas z fabryki, a potem wsiada do jego samochodu. Po tym właśnie uznałam, że ona nie jest warta mojego poświęcenia. Skoro ma w nosie własną rodzinę i realizuje swoje niespełnione pragnienia, to dlaczego ja mam dla niej z czegoś rezygnować?
Nazajutrz zeznałam, że Irena przychodziła do pracy pijana. Jeszcze tego samego dnia wyleciała. Zrobiłam to dla swoich bliskich, dla męża i dzieci
Nigdy więcej do mnie nie zadzwoniła. Nawet z pretensjami. Chyba uniosła się honorem, choć w głębi duszy mam nadzieję, że może zrozumiała, dlaczego to zrobiłam…
Jestem szefową zmiany, ale koleżanki w pracy nie traktują mnie dobrze. Nie mam z kim porozmawiać czy pójść do bufetu. Cóż, przychodzę, robię swoje i wychodzę. Udaję, że mi to odpowiada, ale skrycie czekam na to, aż w końcu choć jedna osoba podejdzie do mnie i powie:
– Pani Mario, dobrze pani zrobiła. Też bym tak się zachowała, gdybym była na pani miejscu.
Na razie nikt taki się nie trafił, może kiedyś… Bo przecież cała ta sytuacja nie jest jednoznaczna. Na pewno nie… Chyba… Sama już nie wiem.
Czytaj także:
,,Uknułem intrygę, by dostać awans. Julitę zwolniono przeze mnie, a teraz próbuję zdobyć jej wybaczenie i miłość"
„Brat prezesa działał na szkodę ich wspólnej firmy. Prezes nie mógł go zwolnić, więc wymyśliłem, co zrobić, żeby sam odszedł”
„Koleżanka zamiast pracować, wolała plotkować przy kawie. Gdy poszła fama, że chcą ją zwolnić, stanęłam za nią murem”