Wszedłem na podwórko. Pod stodołą stał drugi pieniek, o który była oparta naostrzona siekiera. Wziąłem ją i bez słowa zacząłem także rąbać polana. Pracowaliśmy ramię w ramię, okolicę wypełnił stukot na dwa głosy. Julita się nie odezwała, nie zaszczyciła mnie ani jednym spojrzeniem, ale… Cieszyłem się chociaż z tego, że od razu nie wyrzuciła mnie za furtkę. Jeszcze nie tak dawno pewnie by tak zrobiła.
Moja radość nie trwała jednak długo
Kiedy tylko skończyła łupanie górki drewna, którą sobie przygotowała, stanęła, opierając się na siekierze wspartej na pieńku, i spojrzała na mnie tak, że zimny podmuch wiatru niosącego pierwszy śnieg wydał mi się wprost lodowaty.
– Zaprosiłabym cię do środka na herbatę, ale właśnie mi się skończyła – wycedziła przez zaciśnięte zęby i weszła do domu, starannie, zamykając za sobą drzwi. A ja zostałem, jak idiota, na jej podwórku. Dorąbałem „swoją” górkę drewna do końca.
Ułożyłem je starannie tak, aby nie zamokło i stanąłem bezradnie. „Zapukać czy odejść?” – przebiegło mi przez głowę. – „Chyba jednak zapukam, przecież jechałem tutaj trzy godziny, łamiąc co chwilę ograniczenie prędkości…”
Nie otworzyła mi od razu. Ale w końcu drzwi się uchyliły i padło krótkie pytanie:
– Dlaczego mi nie dasz spokoju?
– Bo cię kocham! – odparłem po prostu. Nie miałem pojęcia, czy mi uwierzy, czy zaufa. W końcu chyba nikt jej nie skrzywdził tak jak ja. Ale jednak drzwi rozchyliły się szerzej i padło magiczne:
– Wejdź.
Radości, jaka wypełniła moje serce, nie sposób do niczego porównać! Nabrałem głęboko w płuca świeżego powietrza i przekroczyłem upragniony próg domu. „Teraz nie spieprz tego!” – pomyślałem.
Chociaż byłem zdenerwowany, to jednak rozejrzałem się ciekawie po wnętrzu. Było urządzone z gustem, jak się tego spodziewałem. Julita zawsze miała dobrą rękę do dekoracji i talent. Byłem pewien, że misterne ludowe wycinanki zdobiące kredens są jej autorstwa.
– Mam tylko kawę – powiedziała. Skinąłem głową. Chociaż ostatnio starałem się ograniczać kofeinę, idąc za radą lekarza, z rąk Julity wypiłbym teraz nawet cykutę! Wszystko, byle tylko mnie wysłuchała i wybaczyła.
Paskudnie się wobec niej zachowałem i perfidnie
Sam nie wiem, jak mogłem, skąd się we mnie wzięło tyle podłości. A wszystko przez żądzę władzy i pieniędzy… Wiele lat temu byłem doskonale zapowiadającym się menadżerem. Odpowiednie studia, dyplom MBA… To wszystko sprawiało, że marzyło mi się wysokie stanowisko i adekwatna do niego pensja. Niestety, rzeczywistość okazała się inna i niezwykle przykra. Nie było już tak łatwo zrobić kariery, jak kiedyś. Nawet w zagranicznych firmach stołki były poobsadzane przez rodaków, którzy kombinowali, ile wlezie.
Na porządku dziennym były donosy i nepotyzm – dobre stanowisko można było zdobyć tylko po znajomości. A jak się miało „jedynie” wykształcenie, to się było robolem wykorzystywanym przez szefów.
Harowałem, dawałem się poznać z jak najlepszej strony, zostawałem po godzinach, brałem dodatkowe zlecenia i… nic. Podczas rozdawania premii i awansów nikogo nie obchodziło moje zaangażowanie i poświęcenie. Po kilku latach miałem już tego serdecznie dosyć! Starzałem się. Może to śmiesznie brzmi w ustach zaledwie trzydziestolatka, ale rok w korporacji to jak trzy lata normalnego życia. Niedosypianie, przemęczenie i ogromny stres robią swoje. Lekarz kazał mi przystopować, ale jak miałem to zrobić, skoro nic do tej pory nie osiągnąłem?
Niespodziewanie jednak pojawiła się szansa – w jednej z firm, o której chodziły słuchy, że jest „normalna”, szukali kogoś na stanowisko takie jak moje. Miałem odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie. Wysłałem więc aplikację i dostałem się! Zaprawiony w korporacyjnych bojach szybko zorientowałem się, że wpisy na rozmaitych forach internetowych nie kłamały. Firma była naprawdę porządna i panowały w niej zdrowe zasady. Kiedy trochę popracowałem i poznałem już zależności między ludźmi, wyszło mi, że mam tylko jedną rywalkę do wyższego stanowiska – Julitę.
Zatem gdy pojawiła się możliwość awansu, wiedziałem, że tylko z nią będę rywalizował. A będzie to ostra walka, bowiem Julita zatrudniona była w firmie od kilku lat i nie tylko doskonale wypełniała swoje obowiązki, ale także była bardzo lubiana. Miała większe szanse niż ja…
Nie miałem pojęcia, jak to zmienić
Postanowiłem na razie wybadać sytuację, zbliżając się do „wroga”. Zacząłem zagadywać Julitę, chodzić z nią na lunch i w ogóle byliśmy w doskonałej komitywie. Gdybym nie był wtedy takim cholernym burakiem, nastawionym tylko na realizację swojego perfidnego planu, to pewnie bym zauważył, jaka z niej świetna dziewczyna! Inteligentna, zabawna i naprawdę bardzo ładna…
Ale ja widziałem w niej tylko rywalkę. I dlatego, gdy pojawiła się taka możliwość, nie zawahałem się ani na moment, tylko zrealizowałem do końca swój plan. Udało mi się to przypadkiem, improwizowałem cały czas, bojąc się, że wszystko się wyda i polegnę, ale… jak to czasami bywa z niedogranymi planami, wszystko poszło dosłownie jak z płatka! Nasz szef miał po prostu hysia na punkcie uczciwości. Samochody służbowe miały wbudowanego GPS-a i nie można było ich używać do prywatnych celów. Dobrze było widziane, aby na weekendy zostawały na służbowym parkingu.
Julita zawsze się stosowała do tych zaleceń i już od dawna zastanawiałem się, jak to wykorzystać. Ale przejażdżka za firmowe pieniądze wydawała mi się zdecydowanie za małym wykroczeniem. Potrzebowałem czegoś więcej!
I pewnego piątkowego popołudnia zauważyłem, że Julita zostawiła na biurku klucze do kasy! Sam nie wiem, jak mogło jej się to przydarzyć, była przecież taka uważna i zorganizowana. Powinienem zabezpieczyć te klucze i dać jej znać, że są w moim posiadaniu. Ale tego nie zrobiłem… Za to zamarudziłem dłużej w pracy i kiedy wszyscy wyszli, otworzyłem sejf.
Był to podręczny sejf i wiedziałem, że nie znajdę w nim mnóstwa gotówki. Ale mi to odpowiadało, nie chciałem przecież mieć na głowie policji, którą firma z pewnością by wezwała w razie większej kradzieży. Chciałem zwyczajnie tylko skompromitować Julitę, która nie będzie w stanie udowodnić, że to nie ona zgarnęła pieniądze. Nie bałem się, że się wsypię. Była już jesień, miałem rękawiczki, więc nie zostawiłem żadnych śladów. W pokoju nie było także kamery ochrony – duży błąd, który zadziałał na moją korzyść. A na korytarzach żywego ducha – żadnego ryzyka.
Wziąłem sześć tysięcy złotych
Ale to był tylko początek mojego przebiegłego planu! Miałem koleżankę, z którą byłem dość blisko. Krótko mówiąc, oboje samotni czasami spędzaliśmy razem noc. Tak naprawdę, to jej bardziej zależało i była zachwycona, kiedy zadzwoniłem do niej, proponując jej weekend w jakimś przyjemnym miejscu. Wybrałem w tym celu drogi, luksusowy hotel na Mazurach.
Do pełnego zrealizowania planu potrzebowałem jeszcze tylko służbowego auta Julity. Wziąć je było łatwo, byłem pewien, że ochroniarz z budki mnie nie zatrzyma. Więc nie to było problemem. Jednak zależało mi, żeby potwierdził, że za kółkiem nie siedziałem ja, tylko Julita! I po to mi właśnie była potrzebna Ewka. Nie wspomniałem, że moja przyjaciółka była w typie Julity – wysoka blondynka z włosami do ramion. Pewnie, że nie są identyczne i gdyby ochroniarz miał szansę przyjrzeć jej się bliżej, to by szybko stwierdził, że to nie Julita. Ale on ją widział przecież zaledwie przez moment, w późno popołudniowych ciemnościach.
Tylko mu mignęła i potem zaklinał się na wszystkie świętości, że to była moja koleżanka z pracy, Julita, którą codziennie widywał! Skąd miałem kluczyki do auta? To akurat był najłatwiejszy do zrealizowania punkt mojego planu.
Wyśledziłem, że te zapasowe ma facet zarządzający firmową flotą i trzyma je w idealnym porządku na specjalnej, odkrytej tablicy. Miałem stare kluczyki od samochodu taty, więc… pewnego dnia je podmieniłem, niezauważony przez nikogo! Wiedziałem, że jeśli los będzie mi sprzyjał, to nikt tego nie sprawdzi, czy pasują do samochodu Julity, czy nie. Po prostu szefowi floty wystarczyło, że coś wisi na haku pośród kilkudziesięciu innych kluczy oznaczonych rejestracjami firmowych aut, aby uważał, że są na miejscu. Dla niego było ważne, by stan się zgadzał.
Po zrealizowaniu swojego planu oczywiście znowu podmieniłem klucze na właściwe, by nic się nie wydało. Namówić Ewę na to, aby prowadziła samochód nie było trudno, zwyczajnie powiedziałem jej, że jestem trochę „wczorajszy”. Parking firmowy jest bardzo duży, ochroniarz siedzi tylko przy szlabanie, który uchylił dla nas nawet bez wychodzenia z budki. Owszem, powiedział potem szefowi, że przy „Julicie” siedział jakiś facet, ale nie miał pojęcia, kto. Odpowiednia czapka i szalik zrobiły swoje, a to, że „Julita” jechała z mężczyzną, tylko ją jeszcze bardziej pogrążyło.
Cały mój perfidny plan opierał się bowiem na stworzeniu wrażenia, że pojechała sobie beztrosko na weekend służbowym samochodem, w dodatku defraudując przy tym firmowe pieniądze. GPS w aucie wskazał dokładnie miejsce pobytu „Julity” w weekend. A spora łapówka dla recepcjonistki, dana pod pretekstem „jestem z kochanką, żona nie może się dowiedzieć” sprawiła, że nie poprosiła nas z Ewą o dokumenty, tylko wpisała podane przez nas dane… Przypadkowo – były to dane Julity.
Wszystko poszło jak z płatka! Nie zaprzątałem sobie nawet głowy tym, żeby odprowadzić potem auto na służbowy parking, tylko… bezczelnie zaparkowałem je pod domem Julity! Z samego ranka, w poniedziałek, w pracy rozpętało się istne piekło! Wszelkie tłumaczenia Julity, że ona nie ma pojęcia, skąd auto się wzięło pod jej blokiem i że nigdzie nim nie jeździła w weekend, zwyczajnie wyśmiano. A jeszcze kiedy zaczęła „robić komedię” z kluczami do kasy i odkryto brak gotówki, nie miała najmniejszych szans na wyjaśnienia!
Szef przesłuchał parkingowego, zadzwonił do hotelu na Mazurach, gdzie opisano mu Ewę-Julitę i pozbył się wszelkich wątpliwości!
Moja koleżanka z pracy została uznana za winną
Zagrożono jej dyscyplinarnym zwolnieniem i podaniem sprawy na policję. Przestraszyła się, widząc, że nie ma szans na obronę i… za podszeptem szefa zwolniła się sama. Firma była zadowolona, bo zniknęła groźba sądu pracy, która zawsze pojawia się przy zwolnieniu dyscyplinarnym.
A Julita? Widziałem jej oczy, kiedy wychodziła z budynku z tekturowym pudełkiem wypełnionym swoimi rzeczami. Były jak oczy sarny potrąconej przez samochód, który pojawił się nie wiadomo skąd na jej drodze. Zmatowiałe, wystraszone, pełne ogromnego bólu… Podeszła do mnie palącego papierosa przed budynkiem i krótko mnie uściskała. Mnie jednego, być może dlatego, że nie rzucałem jej ironicznych spojrzeń i nie plotkowałem za jej placami. Wzięła to za odruch szczerej sympatii z mojej strony. Jakże się pomyliła!
Dotyk jej dłoni na mojej ręce palił mnie jeszcze długo po tym, jak zniknęła mi z oczu. Sądziłem, że na zawsze. Odetchnąłem z ulgą. Ale nie na długo. Obraz Julity wracał do mnie niespodziewanie w snach i na jawie, z przerażającą regularnością. Sądziłem, że mnie prześladuje, bo przecież zrobiłem jej krzywdę. Ale pewnego dnia uświadomiłem sobie prawdziwy powód… Ja się w Julicie po prostu zakochałem!
Kiedy to do mnie dotarło, to jakbym dostał obuchem w głowę! Zrozumiałem, że mi jej zwyczajnie brakuje. Jej widoku, uśmiechów, tego, jak poprawia niesforną grzywkę. Naszych rozmów.
Byłem tym zaskoczony i usiłowałem od siebie odsunąć myśli o Julicie, tłumacząc sobie zdroworozsądkowo, że przecież nie po to ją wygryzłem, aby o niej teraz marzyć. Ale nic nie pomagało.
Zacząłem poszukiwać informacji o tym, co teraz robi. Minęło już kilka miesięcy od jej zwolnienia i sądziłem, że ma jakąś drugą, dobrą pracę. Przecież nie napaskudzili jej w papierach, a fachowcem jest dobrym. Ale odkryłem ze zdumieniem, że Julita… wyprowadziła się na wieś! Co tam robiła, ona, specjalistka od promocji? Zajęła się propagowaniem regionu, jakiejś zapyziałej dziury na wschodzie Polski. Moim zdaniem świadczyło to tylko o tym, że… straciła rozum.
Dostałem upragniony awans
Ale świadomość tego, jakim sposobem go zdobyłem, powoli mnie zżerała od środka, jak jakiś rak. W końcu pewnego dnia dostałem takiego bólu serca, że myślałem, iż mam zawał. W wieku 34 lat… – Żaden zawał, tylko stres. Nerwy! Panie, wyluzuj pan trochę – stwierdził lekarz. – Ja to panu przecież powtarzam od lat! No tak… Ale jak tu wyluzować, skoro świadomość wyrządzonej krzywdy nie dawała mi spać? Nawet fakt, że mam ten wymarzony awans nie uspokajał mnie, nie cieszył.
Tyle się mówi o grzesznikach, którzy pod wpływem rozmowy z księdzem zapłakali i nawrócili się. Ja nie jestem religijny. Moim konfesjonałem stał się las, a kościołem góry. Pewnego dnia wyrwałem się bowiem z roboty na krótki urlop i pojechałem pochodzić po moich ukochanych pagórkach. Niestety, nie byłem w stanie wejść na żaden, bo łapała mnie kolka. Przez cały czas moje myśli krążyły wokół niewesołych spraw. Wtedy zrozumiałem, że jeśli się nie oczyszczę, to faktycznie zejdę na zawał za kilka lat. I co mi wtedy przyjdzie ze stanowiska i wysokiej pensji?
Przyznałem się do wszystkiego, mając pełną świadomość tego, że w ten sposób stracę to, co dotychczas zdobyłem. Szef był absolutnie zszokowany i nazwał mnie kanalią. Słusznie. Stwierdził także, że nie wezwie policji, jeśli sam się zwolnię, ale musiałem się zobowiązać, że… podam powód swojego zwolnienia do publicznej wiadomości. Czyli mówiąc wprost, miałem przyznać się otwarcie, przed wszystkimi pracownikami, do swojego czynu!
Było to trudne, ale przypomniałem sobie Julitę z kartonowym pudełkiem, jak wychodziła z biura pod obstrzałem spojrzeń i… jakoś poszło. Byłem pewny, że teraz Julita wróci do pracy w glorii chwały, bo oczywiście jej to od razy zaproponowano, ale… ku mojemu zdumieniu odmówiła! Stwierdziła, że ma dosyć miasta, korporacji, rywalizacji, pośpiechu i kariery. I że jest jej dobrze tam, gdzie jest. Wiedziałem jedno – muszę ją osobiście przeprosić za wszystko. Dostałem więc jej adres od jednej z koleżanek, u której go wybłagałem i… pojechałem.
Byłem zaskoczony tą wioseczką na końcu świata
Tym, że Julita zamieniła swoje pięknie urządzone mieszkanie w mieście na taką skromną chatynkę z ogródkiem. Nie spodziewałem się wiele, więc nie zdziwiło mnie wcale, że nawet mnie nie wpuściła za płot. Kazała mi po prostu odejść – spokojnie, ale stanowczo. Ja jednak tak łatwo nie dałem się spławić. Zrozumiałem, że ją kocham i zrobię wszystko, aby jej wynagrodzić krzywdę. Pojawiałem się więc przed jej domem regularnie, co tydzień…
Teraz osiągnąłem tyle, że poczęstowała mnie kawą. Pyszną, aromatyczną… Skąd ona w tej dziurze wzięła kardamon?
– Nawet nie wiesz, jak mi przykro z powodu tego, co zrobiłem… – wymamrotałem, prawie parząc sobie usta napojem. Patrzyłem na nią błagalnie, jak pies.
– Wiem – odparła tylko. Spojrzałem na nią prawdziwie zaskoczony.
– Zrobiłbym naprawdę wszystko, abyś mi wybaczyła – brnąłem dalej.
– Wszystko? – uśmiechnęła się nieco ironicznie, ale w jej oczach zobaczyłem błysk rozbawienia. Dodało mi to otuchy i bohatersko skinąłem głową.
– Widzisz te papiery na tamtym stoliku? – wskazała mi głową. – To są dokumenty, które muszę wypełnić, aby dostać dotację z Unii na moją regionalną fundację. Wiesz dobrze, jak ciężko się to robi, wystarczy tylko drobny błąd, aby wniosek cofnięto. Pomożesz mi go wypełnić? – spojrzała przekornie.
Przełknąłem ślinę. Wiedziała, że kiedyś to robiłem, zatrudniony w firmie zajmującej się właśnie funduszami europejskimi.
– Jasne – odparłem.
– Mają być gotowe na jutro – dodała.
– No, to na co czekamy? Czasu jest mało, zabierzmy się do pracy!
Kiedy wypełnialiśmy wiosek, przez moment było tak, jak dawniej, kiedy pracowaliśmy razem. Przysiągłem sobie, że takich momentów będzie coraz więcej i zaangażowałem się w działania Justyny. Poświęcam im każdą chwilę wolną od pracy zarobkowej, ale te dojazdy do jej wsi mnie zabijają. Myślę o tym, żeby zmienić pracę i przenieść się tam na stałe. Tylko gdzie będę mieszkał? Czy zaproponuje mi pokój w swoim domu? Liczę na to, że tak, i że kiedyś znajdzie dla mnie miejsce także w swoim sercu…