„Mam 4 dzieci z 3 różnymi facetami. Ludzie niesłusznie mnie oceniają. Ja po prostu nie mam szczęścia w miłości”

kobieta, którą uważają za puszczalską fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Zaczęłam zauważać pełne pogardy spojrzenia, szepty za plecami, ironiczne uśmiechy. Martynka spytała mnie kiedyś, co to znaczy, że są bękartami. – Bo tak ta pani z dołu do mnie powiedziała. A Jaś na placu zabaw, taki co mieszka obok, to mówił, że nasza mama ma niezły przebieg. To chyba nie było miłe mamusiu, co? – spytała”.
/ 30.03.2023 07:15
kobieta, którą uważają za puszczalską fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Sąsiadka nie po raz pierwszy już zignorowała moje „dzień dobry” i z pogardą zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. Miałam wrażenie, że zaraz splunie mi pod nogi. Albo co gorsza na mnie. Gdyby nie resztki przyzwoitości, zapewne by to zrobiła.

Nie rozumiałam ludzi. Ja nikogo nie oceniałam po pozorach, nie budowałam sobie opinii na podstawie kilku usłyszanych zdań. Może i prawdziwych, ale nieco przeinaczonych, bez kontekstu, bez wyjaśnienia… Ale inni tak postępowali. Tym sposobem już kilkanaście dni po wprowadzeniu się do kamienicy zauważyłam, że jestem dla większości persona non grata.

Czułam się z tym okropnie. Nie jestem święta, jak każdy popełniam błędy i czasem podejmuję złe decyzje. Ale konsekwentnie za nie płacę i nie potrzeba mi jeszcze ciągłego wytykania palcami. Najbardziej boli mnie to, że także moje dzieci są źle traktowane, wyśmiewane, wydrwiwane

Kiedy mnie pobił, uciekłam z domu

Urodziłam się w niewielkim miasteczku na Kaszubach. Mam dwie siostry. Kiedy miałam 7 lat, nasza mama zmarła, a ojciec zaczął pić. Stoczył się tak bardzo, że babcia musiała wziąć nas na wychowanie. Mieszkała w Poznaniu i to tam przeprowadziłam się razem z młodszą siostrą. Starsza miała już wtedy 17 lat, kończyła liceum i postanowiła zostać w domu.

– Dam sobie radę, nie jestem już dzieckiem. Nie chcę zostawiać szkoły, przyjaciół… – mówiła. – Poza tym ojciec jest, jaki jest, ale to nasz ojciec. Ktoś mu musi ugotować, posprzątać, ogarnąć sprawy urzędowe… Inaczej umrze z głodu i zarośnie brudem.

Dorastałam więc w stolicy Wielkopolski i tutaj poznałam Marcina. Chodziliśmy ze sobą kilka lat, potem wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy z jego rodzicami. Po dwóch latach urodziłam Martynę, rok później Monikę. W pewnym momencie Marcin zaczął pić, podejrzewałam też, że mnie zdradza. Nie wiem, dlaczego to się stało. Myślę, że bez szczególnego powodu. Po prostu… ludzie się zmieniają.

Nosiłam się z zamiarem odejścia od niego, ale ciągle brakowało mi odwagi. Zrobiłam to dopiero, kiedy mnie pobił. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wróciłam z dziewczynkami do babci. Monika nie była niczego świadoma, miała zalewie półtorej roku. Martyna rozumiała więcej, ale na szczęście jakoś się z tą sytuacją uporałyśmy. Mąż prosił mnie o kolejną szansę, obiecywał poprawę, ale nie potrafiłam mu zaufać. Na szczęście nie robił mi większych problemów przy rozwodzie.

Krótko po nim poznałam Łukasza. Od początku mnie adorował, jednak ja byłam ostrożna. Nie od razu rzuciłam mu się w ramiona. Moją czujność skutecznie uśpił, rozkochując w sobie dziewczynki. Często zabierał nas na lody, na plac zabaw, do zoo. Zachłysnęłam się tym, że ktoś może chcieć rozwódkę z dwójką dzieci. Przestałam myśleć i to był mój błąd. Kiedy oznajmiłam Łukaszowi, że jestem w ciąży, zaczął wycofywać się z tej relacji.

– Miło spędzaliśmy czas, ale wiesz… Ja podchodziłem do tego raczej niezobowiązująco, nie mam zamiaru zakładać rodziny – tłumaczył się.

Miałam ochotę przywalić mu w twarz! Spotykał się ze mną przez prawie rok, a ostatnio w zasadzie pomieszkiwał w domu babci. Mówił, że mnie kocha. Robił wodę z mózgu moim córkom, pozwolił, by go polubiły i się do niego przyzwyczaiły… A teraz twierdzi, że to była tylko zabawa?!

Nie wiedziałam, co zrobić. Łukasz wprawdzie obiecał, że da dziecku nazwisko i będzie łożył na jego utrzymanie, ale ja i tak byłam załamana. Już wcześniej czułam się ciężarem dla babci, siedząc jej na głowie z dwójką dzieci. A miało urodzić się kolejne…

Ludzie obgadywali mnie za plecami

Wypłakiwałam się w słuchawkę mojej siostrze, gdy nagle ona powiedziała:

– To wracaj do domu. Z tatą jest nieco lepiej, nie pije już tyle, a dom jest duży, pomieścimy się.

Aga kilka lat temu wyszła za mąż. Doczekali się z Piotrkiem córeczki. Przez kilka dni rozmyślałam nad jej propozycją i w końcu podjęłam decyzję – wracam do domu.

Małe miasteczka mają to do siebie, że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Czasem nawet więcej, niż sami zainteresowani. Już po kilku dniach dotarły do mnie plotki, że wróciłam, bo mnie mąż pogonił, kiedy dowiedział się, że trzecie dziecko nie jest jego. Większej bzdury w życiu nie słyszałam… Nic jednak na ludzkie gadanie nie mogłam poradzić. Ludzie przecież zawsze gadają. Postanowiłam skupić się na wychowywaniu córeczek, ciąży i pracy. Jako tłumacz miałam ten przywilej, że mogłam pracować w domu, w dogodnych dla siebie godzinach i warunkach.

Kiedy urodziłam Majkę, przestałam żałować, że poznałam Łukasza. Była taka śliczna! Zresztą tak, jak Monika i Martyna. Dzięki pomocy siostry i – o dziwo – taty, robiłam coraz więcej zleceń. Jednym z moich stałych klientów był niejaki Tomasz. Nigdy go nie widziałam, bo kontaktowaliśmy się wyłącznie telefonicznie, bądź mailowo, ale wydawał mi się bardzo sympatyczny. Polubiłam go. Do rozmów wplatał czasem jakieś osobiste pytanie: o samopoczucie, plany weekendowe czy ulubiony film.

Któregoś dnia zaproponował, że osobiście przywiezie mi wszystkie dokumenty. Sama nie wiem, czemu się wtedy tak denerwowałam. Trzy razy poprawiałam makijaż, stroiłam się… Sama na siebie byłam o to zła. Tomasz okazał się całkiem przystojnym mężczyzną, kilka lat starszym ode mnie. Zaprosiłam go do starego składu, szumnie nazywanego przeze mnie „gabinetem”. Omówiliśmy sprawy służbowe, potem porozmawialiśmy trochę na neutralne tematy. Przy kolejnym spotkaniu Tomasz zaproponował wspólną kolację.

– Wspominając o swoich planach, zawsze piszesz „ja z córeczkami”, mam nadzieję, że słusznie się domyślam, że nie ma żadnego mężczyzny w twoim życiu? – zapytał wprost.

Z jednej strony bardzo mnie ta propozycja ucieszyła. Z drugiej tyle razy się już sparzyłam, że zwyczajnie się bałam. Odmówiłam…

Tomasz był jednak uparty. Przyjeżdżał, pisał, dzwonił, wysyłał kwiaty… W końcu dałam się zaprosić na tę kolację. Jedną, drugą, trzecią. Po pewnym czasie zaczęliśmy się spotykać również w towarzystwie dzieci. On sam nie doczekał się potomstwa, jego żona zmarła na raka dwa lata po ślubie.

Spotykałam się z nim już ponad dwa lata, zanim zdecydowałam się na poważny krok i pierwszy wspólny weekend. Bałam się kolejnego zawodu, rozczarowania. Bałam się, bo dziewczynki bardzo polubiły Tomasza… Czułam jednak, że mogę mu zaufać.

Miałam nadzieję, że teraz się już ułoży…

Po czterech latach okazało się, że jestem w ciąży. Ot, antykoncepcja zawiodła. Tomek skakał do nieba, był szalenie szczęśliwy. Następnego dnia przyjechał z ogromnym bukietem kwiatów, pierścionkiem i… oświadczył mi się! Nie posiadałam się z radości i wprost nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę!

– No to teraz nie ma wyjścia, musimy razem zamieszkać! – powiedział.

Zaczęliśmy szukać mieszkania. Nie było to jednak łatwe, musieliśmy załatwić wszelkie formalności związane z kredytem. Nadal nie byliśmy małżeństwem, co nie ułatwiało sprawy.

Wreszcie, pod sam koniec ciąży, udało się wszystko załatwić i odebraliśmy klucze do ogromnego, trzypokojowego mieszkania w kamienicy. Wymagało drobnych poprawek i niewielkiego remontu, więc zdecydowaliśmy, że przeprowadzimy się tam dopiero po narodzinach dziecka.

Ku wielkiej radości mojej i Tomka urodziłam ślicznego, zdrowego synka. Maciuś z miejsca stał się też oczkiem w głowie mojego taty – w końcu wnuk! Prosto ze szpitala Tomek zabrał mnie do naszego nowego mieszkania, gdzie były już dziewczynki. Z niecierpliwością wyczekiwały młodszego brata. Byłam taka szczęśliwa!

Myślałam, że teraz wszystko już się ułoży. Niestety, moja „zła sława” dotarła także tutaj. Ludzie nie znali mojej historii. Dla nich byłam pierwszą lepszą, która ma czwórkę dzieci z trzema różnymi mężczyznami… Już po kilku dniach zaczęłam zauważać pełne pogardy spojrzenia, szepty za plecami, ironiczne uśmiechy. Martynka spytała mnie kiedyś, co to znaczy, że są bękartami.

– Bo tak ta pani z dołu do mnie powiedziała. A Jaś na placu zabaw, taki co mieszka obok, to mówił, że nasza mama ma niezły przebieg. To chyba nie było miłe mamusiu, co?

Myślałam, że pęknie mi serce. Jak miałam wyjaśnić to wszystko niespełna dziewięcioletniej dziewczynce? Jak ktoś mógł powiedzieć jej coś takiego? Dlaczego ludzie są tacy okrutni?

Wieczorem płakałam w rękaw Tomkowi. On dobrze znał mnie i moją historię, wiedział, że nie jestem żadną latawicą, tylko po prostu źle trafiałam… Przytulił mnie mocno i powiedział:

– Kochanie, daj im trochę czasu. Zaraz sobie znajdą nowy temat do plotek. A jak nas lepiej poznają, na pewno szybko zmienią zdanie. Ciebie przecież nie można nie polubić!

Byłam mu wdzięczna za te słowa. I poczułam, że ma rację. Najważniejsze, że jesteśmy razem, kochamy się, jesteśmy zdrowi i szczęśliwi. Cała reszta jakoś się ułoży. A sąsiadkom tak długo będę się kłaniała, aż w końcu dla świętego spokoju zaczną mi odpowiadać.

Czytaj także:
„Sąsiadki plotkują, że moja lokatorka to puszczalska. Może i sypia z żonatym, ale za to w domu pomoże i płaci na czas”
„Mam czwórkę dzieci i kolejne w drodze, każde ma innego ojca. Piątego dziecka nie wykarmię, muszę oddać je do adopcji”
„Mój ukochany synek związał się ze starszą o 10 lat rozwódką z dzieckiem. Nie lubię jej, bo zasłużył na kogoś lepszego”

Redakcja poleca

REKLAMA