„Mam czwórkę dzieci i kolejne w drodze, każde ma innego ojca. Piątego dziecka nie wykarmię, muszę oddać je do adopcji”

Kobieta, która piaty raz jest w ciąży fot. Adobe Stock, dragonstock
„Ludzie za plecami mówią, że jestem łatwa, że mam każde dziecko z innym. Wszystkie poczęłam z nadzieją, że będę szczęśliwa, że dzięki nim zatrzymam przy sobie mężczyznę, bo dziecko to najlepsze spoiwo. Kiedy już wierzyłam, że to miłość na zawsze, żeprzestawałam się pilnować...”
/ 14.10.2021 10:12
Kobieta, która piaty raz jest w ciąży fot. Adobe Stock, dragonstock

Zawsze najbardziej lubiłam towarzystwo chłopców. Ich zaloty, umizgi sprawiały, że czułam się jak księżniczka. Jednak z żadnym nie spotykałam się dłużej niż miesiąc. Może to ze mną było coś nie tak, może z nimi, w każdym razie zrywali ze mną szybko. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież byłam ładna, zgrabna, zawsze uśmiechnięta i ładnie ubrana. Złośliwe koleżanki mówiły, że za chętna jestem, ale ich nie słuchałam. Zakochałam się.

– Jacek jest taki dojrzały – zachwalałam koleżance nowego amanta.– W zeszłym roku zdał maturę.

– Ja tam nie mam teraz czasu na chłopaków – odpowiedziała. – Ty też nie powinnaś zawracać sobie nimi głowy. W tym roku to nas czeka matura.

– Bez obaw, zdam bez problemu – machnęłam ręką.

Cóż, pomyliłam się. Matury nie zdałam, bo zamiast się uczyć, wolałam spędzać czas z Jackiem. Rodzice byli wściekli i rozczarowani. Jeszcze bardziej rozgniewała ich wiadomość, że jestem w ciąży.

– Czy ty oszalałaś? – krzyczała mama. – Osiemnaście lat, bez matury, zawodu, za to z brzuchem!

– Jacek mnie kocha i się ze mną ożeni – broniłam się, pewna, że mój ukochany dotrzyma słowa; przecież sam mówił, że jestem miłością jego życia.

Kiedy dowiedział się o ciąży, przestał się odzywać

Potem okazało się, że wyjechał do Niemiec, do brata. Rodzice zachwyceni nie byli, ale mi pomogli. Wspierali mnie w czasie całej ciąży i po porodzie.

– Trudno, stało się – orzekła mama. – Jeszcze raz podejdziesz do matury, a potem pójdziesz na studia i do pracy. My ci pomożemy przy małym.

Wysłali mnie na kurs przygotowujący do matury. Tam poznałam Andrzeja – od razu wpadliśmy sobie w oko. Wspólnie się uczyliśmy, czasami wychodziliśmy na spacer z moim synkiem. Maturę zdałam i rozpoczęłam pierwszy rok studiów. Nie skończyłam go, bo… bo znowu zaszłam w ciążę.

– A to na pewno moje dziecko? – upewniał się Andrzej. – No, sorry, ale już jedno miałaś, gdy cię poznałem.

Nie udało mi się go przekonać, że jest ojcem. Zrobił to dopiero sąd, który nakazał mu płacenie alimentów. Andrzej odszedł, zostałam z dwójką maluchów.

– Dziewczyno, przestań szukać chłopa, tylko zdobądź zawód i znajdź pracę – powtarzali rodzice. – Jak chcesz utrzymać dzieci?

– Dam radę – odpowiadałam, choć nie byłam już taka pewna siebie jak kiedyś.

Ponieważ żyliśmy z emerytury ojca, niskiej pensji mamy i nieregularnych alimentów, musiałam poszukać pracy. Udało mi się znaleźć posadę sprzedawczyni w sklepie odzieżowym. Od tego czasu wiodło nam trochę lepiej. Trochę, bo jednak utrzymanie dwójki dzieci kosztowało sporo.

Tym razem znalazłam mężczyznę mojego życia

W sklepie poznałam Roberta. Zaczęliśmy się spotykać. Polubił i zaakceptował moje dzieci. Wydawało się, że złapałam pana Boga za nogi.

– Jestem taka szczęśliwa – opowiadałam mamie. – Robert chce wynająć mieszkanie, w którym zamieszkamy wszyscy razem.

– On mi się nie podoba – nie wiedzieć czemu, mama kręciła nosem. – Tylko nie zróbcie kolejnego dziecka, bo zostaniesz z trójką – ostrzegała.

– Mamo, on nas kocha. Mnie i dzieci. Wszystko będzie dobrze!

Bardzo chciałam w to wierzyć, więc razem z synkami przeprowadziłam się do mieszkania, które Robert dla nas wynajął. Urządzałam nasze gniazdko, dbałam o nie. Zrezygnowałam nawet z pełnego etatu, żeby móc lepiej zajmować się dziećmi, domem i moim cudownym nowym mężczyzną.
Mniej zarabiałam, ale Robert nie miał nic przeciwko temu. Zmienił zdanie, kiedy zaszłam w ciążę.
Sądziłam, że nie muszę się pilnować, skoro się kochamy, skoro twierdził, że chciałby kiedyś mieć ze mną dziecko… Naiwna byłam. Znowu.

– Milenko, wiesz, to chyba jednak nie to – powiedział pewnego wieczoru, kiedy położyłam dzieci spać.

Z początku nie zrozumiałam.

– Ale co masz na myśli?

– Nas mam na myśli. To się nie uda.

Próbowałam go przekonać, płakałam, błagałam, ale w końcu musiałam się wyprowadzić i wrócić do rodziców.

– Milena, jak my się tu pomieścimy? – mama załamywała ręce. – Przecież mamy tylko dwa pokoje! A Robert co? Nie poczuwa się do ojcostwa?

– Powiedział, że będzie płacił alimenty – odparłam ze smutkiem.

Kochałam go. I nie rozumiałam, dlaczego on nagle przestał kochać nas. I to w chwili, w której tak bardzo potrzebowałam jego wsparcia. Przynajmniej okazał się na tyle słowny, że przysyłał regularnie alimenty, i nie musiałam chodzić po sądach. Minęło kilka lat, rodzice nie mieli już tyle sił co dawniej, jednak wciąż pomagali mi przy dzieciach, ile mogli.

Dzieciaki rosły, a my wciąż gnietliśmy w dwupokojowym mieszkaniu, w którym naprawdę brakowało miejsca. Na szczęście pomogło mi miasto. Dostałam mieszkanie do remontu. Ojciec obiecał pomóc, zorganizował jakąś niedrogą ekipę i niebawem przeniosłam się z dziećmi do własnego, odnowionego mieszkania.

Teraz wszystko się już ułoży – byłam dobrej myśli. Tym bardziej że jeden z pracowników ekipy remontowej zaczął wpadać na kawę, niby, żeby sprawdzić, czy nic nie cieknie, nie odlepia się, nie szwankuje. Z biegiem czasu przychodził codziennie, potem zdarzało mu się zostać na noc, wreszcie zaczął pomieszkiwać.

– Dziewczyno, kiedy ty się nauczysz, żeby trzymać chłopów na dystans? Wiadomo, czego od ciebie chcą. Od matki trójki dzieci! Za łatwą cię mają albo za zdesperowaną!

Mama patrzyła na mnie z wyraźną dezaprobatą, gdy opowiedziałam jej o glazurniku Maćku.

– My z ojcem młodsi się nie robimy, nie damy rady wiecznie ci pomagać.

– Nie martw się, mamo. Tym razem będzie inaczej – przekonywałam ją.

– Maciek myśli o nas poważnie. Powiedział, że zawsze chciał mieć gromadkę dzieci, a moje kocha jak własne.

– To może przynajmniej weźcie ślub? – wtrącił się ojciec. – Skoro myśli tak poważnie o wspólnym życiu z wami, niech to udowodni.

Przemyślałam temat. Spodobała mi się wizja bycia żoną. Oficjalnie, na papierze. Więc zapytałam Maćka, czy mógłby rozważyć ślub.

– Milenko, kochanie, jeśli ludzie się kochają… – zaczął. – …to nie potrzebują formalności – dokończyłam.

– Ale postaw się w mojej sytuacji. Chciałabym mieć w końcu pełną, szczęśliwą rodzinę. Mama, tata i dzieci. Jak trzeba.

– No, skoro tak ci zależy, żebym zrobił z ciebie porządną kobietę… dobrze – oznajmił z uśmiechem. – Jutro pójdziemy do urzędu i to załatwimy.

Aż mu się rzuciłam na szyję z radości.

To nie jest prawda, że ja się nie zabezpieczam

Rano szczęście się skończyło. Kiedy wstałam, by obudzić dzieci, Maćka już nie było. Razem z nim zniknęło kilka jego rzeczy, które miał u nas w domu. Czyli nie planował powrotu. Nie mogłam się też do niego dodzwonić, a w firmie, w której pracował, powiedzieli, że został zwolniony tydzień temu. Ciężko przeżyłam to, że nas zostawił. I… znowu byłam w ciąży.

Rodzice nie zostawili na mnie suchej nitki. Nerwy im puściły. Zwłaszcza mamie. Usłyszałam, że jestem bardziej głupia, niż ustawa przewiduje, że kompletnie nie uczę się na błędach, że nawet zabezpieczyć się nie potrafię i zachodzę w ciążę ot tak, jakbym była wiatropylna.

– Chciałam kochać i być kochaną! – płakałam. – Co w tym złego? Chciałam mieć pełną rodzinę! Normalny dom! Gdybym nie powiedziała o tym cholernym ślubie, to by nie uciekł!

To nie tak, że się nie zabezpieczałam. Ze względów zdrowotnych nie bardzo mogłam stosować pigułki, ale wiedziałam, do czego służą prezerwatywy i nawet osobiście je kupowałam. Tylko że potem… Kiedy już wierzyłam, że to miłość na zawsze, że tym razem naprawdę się uda, że będę szczęśliwa, przestawałam się pilnować. Przecież dziecko to najlepszy dowód miłości między mężczyzną a kobietą. Nigdy nie żałowałam, że dałam życie kolejnemu cudowi. Niestety, miałam pecha do wyboru ojców. Widać kompletnie się nie znałam na mężczyznach. Albo za bardzo chciałam im ufać. Za bardzo pragnęłam być kochana.

Córeczka urodziła się zdrowa, w terminie. Maciek się nami nie zainteresował, więc musiałam sądownie dochodzić praw do alimentów. Od tej pory – zgodnie z zaleceniem mamy – darowałam sobie szukanie miłości i zajęłam się wyłącznie dziećmi oraz pracą. Wychowanie czwórki dzieci nie było łatwe, ale jakoś, przy pomocy rodziców, udawało mi się pogodzić obowiązki matki z pracą.

Nasza rodzina żyła spokojnie przez kilka lat i pogodziłam się już z tym, że pisana mi samotność. Co nie znaczy, że umarłam dla świata. Czasem dawałam się koleżankom z pracy wyciągnąć na jakąś imprezę. Mogłam wtedy znowu błyszczeć. Tak, przyznaję się do grzechu próżności – powalałam się adorować mężczyznom, czasem sporo młodszym ode mnie. Mimo upływu lat, mimo czterech porodów, wciąż miałam zgrabną figurę, ładną twarz i piękne włosy. Widząc zachwyt w męskich oczach, czułam się pełna życia, optymizmu, nadziei jak nastolatka.

No i stało się, wewnętrzny strażnik zasnął i popłynęłam. Z jednym z nowo poznanych znajomych wylądowałam w osobnym pokoju. Nie pamiętam ani jego imienia, ani twarzy. Chwila szaleństwa, zapomnienia. O zabezpieczeniu nie pomyślałam. On też nie.

Biedny chłopak pięściami bronił mojego honoru…

Kiedy test ciążowy wyszedł pozytywnie, autentycznie się załamałam. Czułam, że więcej nie udźwignę. Co gorsza, przecież nie kochałam tego faceta, więc to nie było dziecko miłości, tylko głupoty i pożądania.

– Nie chcę tego dziecka – wyznałam lekarzowi. – Nie mogę. Mam już czwórkę, sama je wychowuję. Nie dam rady, więcej już nie dam rady.

Lekarz patrzył na mnie długo, poważnie, ze współczuciem, ale odmówił wykonania aborcji.

– Proszę dać temu maleństwu szansę, proszę je urodzić, a jeśli nie zmieni pani zdania, oddać do adopcji. Są ludzie, którzy marzą o rodzicielstwie.

Wyszłam od niego znękana, ale wiedziałam, że ma rację. Co to biedne dziecko winne? Czemu ma zapłacić życiem za mój błąd? W końcu musiałam wyznać gorzką prawdę rodzicom. Od razu powiedziałam też o pomyśle z adopcją.

– No chyba że tak – mruknęła mama. – Bo z piątką sama nie uciągniesz. Nie dasz rady ani ich utrzymać, ani na porządnych ludzi wyprowadzić. My już naprawdę nie mamy tyle sił, żeby niańczyć kolejnego niemowlaka.

Rozumiałam ją i nie miałam za złe. W końcu to były moje dzieci, moja odpowiedzialność, więc ją poniosę, choćby nie wiem jak bolało. Łatwo powiedzieć… Mam urodzić za niecałe dwa miesiące. Patrzę na bawiące się dzieci, na mój rosnący brzuch i dzień w dzień biję się z myślami. Mam tak po prostu oddać moją kruszynę? Zrzec się do niej praw, oddać obcym? A jeśli trafi na złych rodziców? Jeśli nie będą jej kochali? Jeśli będzie nieszczęśliwa? I co powiem moim dzieciom? Oddałam waszą siostrzyczkę? Już wiem, że to dziewczynka. Malutka Ola.

Lekarz mówił, że jeśli naprawdę myślę o oddaniu dziecka, nie powinnam się do niego przywiązywać. Tylko jak mam wyłączyć uczucia? Nie potrafię. Oleńka rośnie pod moim sercem i ciężko mi ze świadomością, że za niecałe dwa miesiące będę musiała się z nią pożegnać.

Ale chyba nie mam innego wyjścia. Nie poradzę sobie z piątką. Dzieci to nie chwasty, nie rosną same, potrzebuję opieki, troski, czasu i pieniędzy, by mogły się uczyć, rozwijać. Nie chcę, by skończyły jak ja. Bez matury, porządnego wykształcenia, bez ambicji, aspiracji i szacunku do samych siebie.
Jeszcze niecałe dwa miesiące…

Przyjdzie mi bardzo drogo zapłacić za pragnienie bycia kochaną przez mężczyznę. Czemu nie mogła mi wystarczyć miłość dzieci i rodziców? Ostatnio mój najstarszy syn wrócił ze szkoły z podbitym okiem, rozciętą wargą i porwaną kurtką. Zapytany, co się stało, wykręcał się, ale nalegałam, więc w końcu powiedział, że to przeze mnie. Nie rozumiałam, więc kazałam mu wyjaśnić. I usłyszałam, co mówią za moimi plecami ludzie, a ich dzieci to powtarzają: że jestem puszczalska, że mam każde dziecko z innym.

Niby racja. Boże święty, mam czwórkę dzieci, piąte w drodze, i każde ma innego ojca. Kocham je bardzo, każde było dzieckiem miłości, każde poczęłam z nadzieją, że będę szczęśliwa, że dzięki niemu zatrzymam przy sobie jego ojca… Boże, czy właśnie o to chodziło? Czyżbym była aż tak naiwna? A teraz mój nastoletni syn musi pięściami bronić mojego honoru. Jak nigdy wcześniej uderzyło mnie, że moje pragnienie miłości to straszliwa, niszcząca siła.

Czytaj także:
„Iwona prawie rozwiodła się z mężem darmozjadem. W ostatniej chwili zrezygnowała, bo nie chciała robić wstydu dzieciom”
„Wierzyłam, że na wakacjach poznałam miłość życia. Mój habibi okazał się zwykłym krętaczem”
„Małżeństwo powinno być umową zawieraną na 15 lat. Po tym czasie to i tak jest tylko wegetacja”

Redakcja poleca

REKLAMA