Ech, my ojcowie! Chcieliśmy tylko, aby dzieci miały frajdę. Ale okazało się, że zupełnie zawiodła nas wyobraźnia. Zapowiadał się piękny zimowy weekend. a że mieszkamy z żoną poza miastem, to przyjechali do nas z wizytą znajomi. Nasze panie zajęły się od razu ploteczkami, a my z Jackiem oddaliśmy się bardziej męskim zajęciom, takim jak palenie w kominku i dyskusja nad domowymi sposobami warzenia piwa.
Po jakimś czasie do salonu wpadła moja żona
– Chłopaki, zabierzecie dzieci na spacer? – zaproponowała lekkim tonem, który dobrze znam.
Oznacza on: „proszę, ale tak naprawdę nakazuję”! Dla wzmocnienia efektu dodała jeszcze:
– Bo my z Aśką gotujemy obiad!
Doskonale wiedziałem, że to tylko wymówka, bo obiad już dawno był gotowy, ale podjąłem grę i stwierdziłem, że z przyjemnością i dlaczego nie.
– Weźcie sanki, stoją w garażu! – rzuciła na odchodne Ewa.
To był akurat dobry pomysł, bo wędrowanie przez zaspy z pięciolatkiem i czterolatką bywa wyczerpujące. A sanki mamy bardzo fajne, jeszcze moje z dzieciństwa – duże i solidne. Swobodnie mieści się na nich dwójka dzieci.
– Pamiętam, kiedy byliśmy z moją siostrą mali, to dziadek przyczepiał nam te sanki do kucyka i ten je ciągnął po ogródku. To dopiero była zabawa! – zwierzyłem się Jackowi, kiedy uszliśmy już kawałek.
Każdy z nas był nieco zasapany, bo sanki z dwójką okutanych przed mrozem maluchów do lekkich nie należą. Jacek spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a potem powiódł wzrokiem po okolicznych krzakach, w których buszował jego pies, mieszanka owczarka berneńskiego z innym dużym czworonogiem. Bydle wielkie i silne, a przy tym łagodne jak baranek.
– No, ale do tego musi być specjalna uprząż, żeby pies się nie udusił… – stwierdziłem z żalem, czytając w jego myślach, bo Reno byłby faktycznie jak znalazł jako „koń pociągowy”.
– Taka? – spytał na to Jacek, wyciągając z kieszeni, ruchem magika szelki dla psa.
– No… A skąd to masz?! – zrobiłem wielkie oczy.
– Wiesz, że ja często jeżdżę na rowerze, a wtedy Reno biegnie obok mnie – wyjaśnił krótko.
– To co, przyczepiamy? – zapaliłem się.
– No pewnie, że przyczepiamy! – roześmiał się mój przyjaciel.
Szliśmy polną droga, jak okiem sięgnąć wszędzie była tylko biała pustka. Szanse na to, że pojawi się tutaj jakiś samochód były niewielkie, a poza tym zobaczylibyśmy go z kilometra.
Jacek zagwizdał więc na psa
Reno karnie przybiegł i bez problemu dał się przywiązać do sanek. Dzieciaki aż zapiszczały z uciechy!
– Reno, szybciej, szybciej! – wołały jedno przez drugie, gdy pies truchtał, bez żadnego wysiłku ciągnąc sanki.
„Ale mają fajny kulig!” – pomyślałem.
Nikt z nas w tym momencie nie spodziewał się, że za sekundę ta miła przejażdżka przerodzi się w… horror! Nagle zza jednego z przydrożnych krzaków smyrgnął wystraszony zając i, przeskakując przez drogę, wprost pod nosem Reno, zaczął uciekać przez pole. No, tego by nie zniósł żaden szanujący się pies, nawet tak spokojny i ułożony jak Reno. Dlatego od razu spiął się, warknął, po czym ruszył przed siebie pędem, w pogoni za zającem! Nawet nie zdążyliśmy z Jackiem wrzasnąć, kiedy sanki z naszymi dziećmi były już kilkadziesiąt metrów dalej i oddalały się od nas w szalonym tempie, podskakując na nierównościach terenu.
– Reno, stój! – wydarliśmy się jednocześnie, ale pies ani myślał nas słuchać, opętany łowieckim instynktem.
– Jezus, on je zaraz wywali! – jęknąłem, rzucając się w pogoń za psem.
Oczami wyobraźni widziałem już nasze dzieci ze skręconymi karkami! Obok mnie sadził wielkie susy Jacek, wrzeszcząc cały czas na psa, aby natychmiast wracał. Zając, nie w ciemię bity, ruszył tymczasem w stronę lasu.
– Przetnę im drogę! – wrzasnąłem.
Linia lasu zbliżała się nieubłaganie, a wraz z nią groźba roztrzaskania sanek na najbliższym drzewie, które stanie im na drodze.
Strach o moją córeczkę dodał mi skrzydeł
Pobiłem swój rekord w biegu na sto metrów, a może nawet przy okazji rekord światowy. Ogłupiały zając skręcił nagle w moją stronę, a za nim Reno, który ominął mnie w ostatniej chwili. Rzuciłem się na niego! Padłem na sznurek między psem a sankami, które trzasnęły mnie w bok. Siedząca z przodu Kasia wyleciała jak z katapulty i wpadła w najbliższą zaspę, która na szczęście zamortyzowała upadek. Dominik został w sankach i patrzył na świat okrągłymi ze zdumienia oczami. Po chwili dopadł do niego Jacek, z ojcowską troską oglądając go ze wszystkich stron. Ja podlazłem na czworakach do Kasi. Byłem pewny, że córka jest na śmierć wystraszona, a tymczasem… ona się śmiała.
– Tata, było super! Jeszcze! – krzyczała.
Po chwili do jej zachwytów dołączył Dominik. Popatrzyliśmy po sobie z Jackiem i… już bezpiecznie, sami ciągnąc dzieci na sankach, wróciliśmy do domu.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”