„Co ze mnie za ojciec? Myślałem, że przypięcie sanek z małym dzieckiem do psa to dobry pomysł. Prawie doszło do tragedii”

Przypiąłem sanki z dzieckiem do psa fot. Adobe Stock, fotoduets
„Nagle zza jednego z przydrożnych krzaków smyrgnął wystraszony zając. Pies warknął, po czym ruszył przed siebie pędem, w pogoni za zającem! Nawet nie zdążyliśmy z Jackiem wrzasnąć, kiedy sanki z naszymi dziećmi były już kilkadziesiąt metrów dalej i oddalały się od nas w szalonym tempie, podskakując na nierównościach terenu”.
/ 04.04.2023 18:30
Przypiąłem sanki z dzieckiem do psa fot. Adobe Stock, fotoduets

Ech, my ojcowie! Chcieliśmy tylko, aby dzieci miały frajdę. Ale okazało się, że zupełnie zawiodła nas wyobraźnia. Zapowiadał się piękny zimowy weekend. a że mieszkamy z żoną poza miastem, to przyjechali do nas z wizytą znajomi. Nasze panie zajęły się od razu ploteczkami, a my z Jackiem oddaliśmy się bardziej męskim zajęciom, takim jak palenie w kominku i dyskusja nad domowymi sposobami warzenia piwa.

Po jakimś czasie do salonu wpadła moja żona

– Chłopaki, zabierzecie dzieci na spacer? – zaproponowała lekkim tonem, który dobrze znam.

Oznacza on: „proszę, ale tak naprawdę nakazuję”! Dla wzmocnienia efektu dodała jeszcze:

Bo my z Aśką gotujemy obiad!

Doskonale wiedziałem, że to tylko wymówka, bo obiad już dawno był gotowy, ale podjąłem grę i stwierdziłem, że z przyjemnością i dlaczego nie.

– Weźcie sanki, stoją w garażu! – rzuciła na odchodne Ewa.

To był akurat dobry pomysł, bo wędrowanie przez zaspy z pięciolatkiem i czterolatką bywa wyczerpujące. A sanki mamy bardzo fajne, jeszcze moje z dzieciństwa – duże i solidne. Swobodnie mieści się na nich dwójka dzieci.

– Pamiętam, kiedy byliśmy z moją siostrą mali, to dziadek przyczepiał nam te sanki do kucyka i ten je ciągnął po ogródku. To dopiero była zabawa! – zwierzyłem się Jackowi, kiedy uszliśmy już kawałek.

Każdy z nas był nieco zasapany, bo sanki z dwójką okutanych przed mrozem maluchów do lekkich nie należą. Jacek spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a potem powiódł wzrokiem po okolicznych krzakach, w których buszował jego pies, mieszanka owczarka berneńskiego z innym dużym czworonogiem. Bydle wielkie i silne, a przy tym łagodne jak baranek.

– No, ale do tego musi być specjalna uprząż, żeby pies się nie udusił… – stwierdziłem z żalem, czytając w jego myślach, bo Reno byłby faktycznie jak znalazł jako „koń pociągowy”.

– Taka? – spytał na to Jacek, wyciągając z kieszeni, ruchem magika szelki dla psa.

No… A skąd to masz?! – zrobiłem wielkie oczy.

– Wiesz, że ja często jeżdżę na rowerze, a wtedy Reno biegnie obok mnie – wyjaśnił krótko.

– To co, przyczepiamy? – zapaliłem się.

– No pewnie, że przyczepiamy! – roześmiał się mój przyjaciel.

Szliśmy polną droga, jak okiem sięgnąć wszędzie była tylko biała pustka. Szanse na to, że pojawi się tutaj jakiś samochód były niewielkie, a poza tym zobaczylibyśmy go z kilometra.

Jacek zagwizdał więc na psa

Reno karnie przybiegł i bez problemu dał się przywiązać do sanek. Dzieciaki aż zapiszczały z uciechy!

– Reno, szybciej, szybciej! – wołały jedno przez drugie, gdy pies truchtał, bez żadnego wysiłku ciągnąc sanki.

„Ale mają fajny kulig!” – pomyślałem.

Nikt z nas w tym momencie nie spodziewał się, że za sekundę ta miła przejażdżka przerodzi się w… horror! Nagle zza jednego z przydrożnych krzaków smyrgnął wystraszony zając i, przeskakując przez drogę, wprost pod nosem Reno, zaczął uciekać przez pole. No, tego by nie zniósł żaden szanujący się pies, nawet tak spokojny i ułożony jak Reno. Dlatego od razu spiął się, warknął, po czym ruszył przed siebie pędem, w pogoni za zającem! Nawet nie zdążyliśmy z Jackiem wrzasnąć, kiedy sanki z naszymi dziećmi były już kilkadziesiąt metrów dalej i oddalały się od nas w szalonym tempie, podskakując na nierównościach terenu.

– Reno, stój! – wydarliśmy się jednocześnie, ale pies ani myślał nas słuchać, opętany łowieckim instynktem.

Jezus, on je zaraz wywali! – jęknąłem, rzucając się w pogoń za psem.

Oczami wyobraźni widziałem już nasze dzieci ze skręconymi karkami! Obok mnie sadził wielkie susy Jacek, wrzeszcząc cały czas na psa, aby natychmiast wracał. Zając, nie w ciemię bity, ruszył tymczasem w stronę lasu.

– Przetnę im drogę! – wrzasnąłem.

Linia lasu zbliżała się nieubłaganie, a wraz z nią groźba roztrzaskania sanek na najbliższym drzewie, które stanie im na drodze.

Strach o moją córeczkę dodał mi skrzydeł

Pobiłem swój rekord w biegu na sto metrów, a może nawet przy okazji rekord światowy. Ogłupiały zając skręcił nagle w moją stronę, a za nim Reno, który ominął mnie w ostatniej chwili. Rzuciłem się na niego! Padłem na sznurek między psem a sankami, które trzasnęły mnie w bok. Siedząca z przodu Kasia wyleciała jak z katapulty i wpadła w najbliższą zaspę, która na szczęście zamortyzowała upadek. Dominik został w sankach i patrzył na świat okrągłymi ze zdumienia oczami. Po chwili dopadł do niego Jacek, z ojcowską troską oglądając go ze wszystkich stron. Ja podlazłem na czworakach do Kasi. Byłem pewny, że córka jest na śmierć wystraszona, a tymczasem… ona się śmiała.

– Tata, było super! Jeszcze! – krzyczała.

Po chwili do jej zachwytów dołączył Dominik. Popatrzyliśmy po sobie z Jackiem i… już bezpiecznie, sami ciągnąc dzieci na sankach, wróciliśmy do domu. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA