Nigdy nie bałam się starości. Najpierw w ogóle jej sobie nie wyobrażałam. A potem, kiedy już do mnie dotarło, że i ja jej ulegnę, snułam romantyczne marzenia, jak to będziemy sobie żyli z Jackiem szczęśliwi oboje, obserwując zmieniające się za oknem pory roku. Teraz też się nie boję, bo i czego? Wszystko, co najgorsze, już się wydarzyło: mąż odszedł nagle, usunięty ze świata przez pijanego kierowcę, dzieci rozjechały się, każde w swoją stronę… Ba, nawet przez okno, zamiast rozległych łąk mogę zobaczyć dziś jedynie szarą ścianę marketu, który zbudowano kilka lat temu.
Może źle zrobiliśmy, posyłając dzieci w świat?
Myślałam, że już nic mnie nie poruszy, nawet z karnawałową gorączką już sobie radzę: słucham płyt na starym gramofonie Jacka, nie włączam telewizora, wybierając książkę. Wszelkie świąteczne życzenia odbieram dopiero Nowym Roku, i to i tak tylko kartki z fabrycznym nadrukiem, zaledwie podpisane przez tych, którzy tak bliscy, nie wiedzieć kiedy oddalili się o całe lata świetlne. Zamknęłam się we własnym świecie… do dziś. Rano wstałam wcześniej, bo obudziło mnie przeraźliwe zimno. Jakim cudem, skoro na noc, jak zwykle, podłożyłam do pieca? Otulona płaszczem zeszłam na dół do kotłowni i zamarłam ze zgrozy: całe pomieszczenie zalane było wodą, na powierzchni której zaczynała już szklić się lodowa powłoka. Najwyraźniej zepsuł się piec... Koniecznie trzeba wezwać hydraulika. Wróciłam na górę i sięgnęłam po książkę telefoniczną.
Zaczęłam wydzwaniać, ale każdy kolejny fachowiec natychmiast mnie zbywał… Zadzwoniłam do koleżanki.
– Nie mogę ci pomóc, Aniu – krygowała się Kazia. – Właśnie przyjechał syn z żoną i wnukami, urwanie głowy! Nie wyrwę się teraz… Ale wiesz, przebiegnę się po sąsiadach i popytam o fachowca.
Czekałam na jej telefon i robiło mi się coraz smutniej. Widziałam oczami wyobraźni radosnych ludzi w gronie rodziny, roześmianych, podczas gdy ja tutaj zamarznę samotnie. Cóż z tego, że syn Kazi to dorobkiewicz bez matury, a mój Krzysio jest docentem na uniwersytecie w Toronto? Majka też mi nie pomoże – wciąż szuka samej siebie gdzieś w Indiach, cokolwiek to znaczy… Może źle zrobiliśmy z Jackiem, wypychając dzieci w świat? Może raczej trzeba było pomyśleć o jakimś wsparciu, gdy siły zawiodą? Rozżaliłam się, zupełnie zapominając o bożym świecie i, jakby nie telefon od Kazi, niechybnie bym się popłakała nad swoim losem.
– Anulka, musisz jechać do sklepu żelaznego na Podwodziu – poradziła. – Podobno oni mają piece i najlepsze kontakty. Na pewno coś załatwisz!
Ubrałam się, wyprowadziłam auto i pojechałam. Nawet byli mili, pewnie mieli to wliczone w cenę, bo piece były drogie, jakby je zrobiono ze szczerego złota. Już bym odżałowała, ale co z tego, skoro nadal nie było nikogo, kto by mi to ustrojstwo podłączył?
– Nie może pani do kogoś jechać i przeczekać w cieple? Jak wróci szef po urlopie to w try miga się to załatwi, teraz nie mam ludzi.
– Zapłacę ekstra – uderzyłam w błagalne tony, chociaż, Bogiem a prawdą, mój budżet chyba nie zniósłby takiego obciążenia. – Jestem całkiem sama, nie mam do kogo wyjechać… Po prostu zamarznę – zebrało mi się na płacz.
– Proszę posłuchać – kierownik oparł się o ścianę. – Ja tylko prowadzę sklep, sam nie umiem naprawiać. Przykro mi.
– Panie Waldku, przywiozłem te rurki, co zostały – jakiś młody mężczyzna wkroczył między nas. – Co się dzieje?
Zauważył mnie
– Kłopoty?
– Nie, nic, Mieciu, leć, twoja narzeczona już tu była rano i pytała o ciebie. Leć!
Facet jednak stał jak słup i wciąż się przyglądał, aż zrobiło mi się głupio. Przetarłam dłonią twarz, może się czymś ubrudziłam?
– Przecież widzę, że jest problem – odezwał się wreszcie. – O co chodzi?
Kierownik wzruszył ramionami i odszedł, a ja, czepiając się ostatniej deski ratunku, wyłuszczyłam moją sprawę.
– Jedźmy to zobaczyć – zaproponował.
Zeszliśmy do kotłowni i pan Miecio od razu wziął się do roboty.
– Da się naprawić – wyjaśnił krótko.
Poszłam na górę, a on zajął się pracą. Było już dość późno, gdy skończył naprawiać piec. Potem odpowietrzył mi jeszcze kaloryfery.
– Ile się należy? – zapytałam.
– Pani mnie nie poznaje? – zapytał.
– Nie... – bąknęłam zawstydzona.
– Pamięta pani żebraka, któremu dała pani kiedyś parę groszy?
Coś zaczęło mi świtać… To zdarzyło się wkrótce po śmierci Jacka. Gdy podpity chłopak na ulicy stwierdził, że nie chce żyć w świecie, gdzie żony odchodzą z najlepszymi przyjaciółmi, współczułam mu. Ale żeby to był pan Miecio?!
– Nigdy nie zapomnę, że dała mi pani pieniądze i powiedziała, że beze mnie ten świat będzie jeszcze gorszy... Cieszę się, że mogłem się pani jakoś odwdzięczyć – powiedział i już go nie było.
Hmm... Podobno wszystko, co robimy, do nas wraca i możemy oczekiwać tylko wyników własnych uczynków... Nawet nie zauważyłam, kiedy koc zsunął mi się z pleców i nic dziwnego, bo w domu robiło się coraz cieplej.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”