„Do żony szacunku nie miałem za grosz, bo sobie nie zasłużyła. Wypadek to zmienił”

Strapiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, kali9
„Jak wróciła ze szpitala, to coś się zmieniło. Takich cudów to u nas na Podlasiu jeszcze nie widziałem. Może Jolce coś się poprzestawiało w głowie?”.
/ 23.09.2023 19:45
Strapiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, kali9

Gdzie ja miałem rozum, żeniąc się z Jolką, myślałem, patrząc na ślubną krzątającą się po kuchni w laczkach i spranym dresie. Do tego ta bez przerwy otwarta gęba… Jak to jest, że amerykańskie aktorki wyglądają seksownie z uchylonymi ustami, a moja Jola jak zagłodzony karp?

– Obiad to będzie dzisiaj w ogóle? – zapytałem.– Słyszałaś, że jak ktoś jest chory, to musi się dobrze odżywiać?

– Ryż będzie, Damian. Lekkostrawny jest.

– A co, ja Chińczyk jestem? Przyjrzyj no się – odrzuciłem kołdrę, a potem, jak już się napatrzyła, poleciłem. – Kartofli ugotuj. Dzień jest wystarczająco ch… i bez twojego cudowania.

Szlag by to trafił. Dziś po robocie mieliśmy z chłopakami na ryby jechać, weekend się szykował jak ta lala, bo Waldka szwagier pozwolił skorzystać z domku nad jeziorem. Procenty zakupione, Heniek wspominał, że ponton weźmie… A tu w środku nocy złapały mnie dreszcze i poty na przemian, ledwo z rana zebrałem się w sobie, by do szefa zadzwonić i wolne wziąć.

Ocknąłem się dopiero przy ołtarzu

Ryby poszły się walić i jeszcze tego głupola od rana muszę oglądać, jak snuje się niczym smród za wojskiem. Syf tylko robi dookoła… Mamusia jak gotowała, to porządek był wkoło jak w aptece, a ta tu łyżka, tam rondel, wody nie dokręci, szafki nie domknie… Ech, kocmołucha żeś sobie, Damian, wziął.

Wszystko przez te włosy, przypomniałem sobie. One mnie zauroczyły, gdy ją poznałem: gęste, o miodowym odcieniu, spływające falą na ramiona. Identiko jak u Marioli, w której kochałem się przez całe technikum i która, ostatecznie, wyszła za Konrada i razem z nim wyjechała do Niemiec. Jak wpadłem w te Jolki sploty, jak zacząłem wąchać i całować, to ocknąłem się dopiero przy ołtarzu, jak jakiś frajer. Teraz włosy wyblakły jak reszta ślubnej, zwinięte w kolebiący się koczek na czubku jej pustego łba. Pogratulować, chłopie!

– Jezusie – ślubna stanęła przy oknie. – Burza idzie! Nad Kowalczykami już błyska. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć…

Huknęło. Ładne mi nad Kowalczykami, chyba że się do miasteczka przeprowadzili!

– Leć no, Jola, motor mi wprowadź do szopy, zanim lunie – przerwałem kolejne odliczanie. – Tylko migiem.

– Boję się – pisnęła. – Coraz bliżej jest.

– Mam wstać? – zapytałem.

Wystawiłem nogę spod kołdry i poszła jak przeciąg.

W sumie, pomyślałem, mogłoby ją walnąć, raz by spokój był. Chłopów teraz mało, bo za granicą robią, miałbym jako wdowiec lepsze używanie niż z tym klocem.

I nagle, jak nie grzmotnie! Aż szklanki w kredensie zabrzęczały. A lunęło!

– To baba durna – przez niedomknięte okno woda zaczęła spływać na stół. – Burzy się boi, a zamknąć okna nie potrafi… Wszystko byle jak…

I do tego nie wraca, musiałem z łóżka wyleźć i sam się tym zająć. Docisnąłem futrynę i zastygłem: co ta kretynka najlepszego robi? Deszcz napieprza jakby biblijny potop nadchodził, a ta się wyleguje na trawie, zamiast do motoru lecieć. Walnąłem pięścią w szybę – nic. Drugi raz – ani drgnie. Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy musiał wysłuchać mych próśb i piorunem babę po dupsku przeciągnął.
No i pies ci mordę lizał, pomyślałem i wpakowałem się z powrotem do łóżka.

Ale potem zacząłem główkować: przyjadą psy, jeszcze mnie za morderstwo posadzą albo nieudzielenie pomocy. Za takiego tłuka mam siedzieć?

Odkaszlnąłem raz i drugi, sięgnąłem po telefon, do sołtysa wykręciłem i mówię, że baba na dwór wyleciała i nie wraca, nie wiem, co się dzieje.

– To może idź i sprawdź – ten mi na to.

O, skurkowaniec, tak się o troszczy o ludność, która go wybrała na stanowisko? Czekaj, jak na ciebie drugi raz zagłosuję, pomyślałem, ale na głos tylko jęknąłem, że chory jestem i z łóżka się od rana dźwignąć nie mogę.

– Umieram chyba – jęknąłem. – A ta po deszczu gdzieś łazi. Piorun blisko uderzył, może w moją Jolę… Pomóżcie, kumie, odwdzięczę się.

Cała wiocha się na podwórko zbiegła

Szumu się narobiło, aż żałowałem, że muszę w łóżku leżeć nakryty po szyję i umierającego odgrywać. Deszcz leje, pioruny błyskają wokół, ale wiocha się na podwórko zbiegła. Baby piszczały, chłopy stały wokół i pewnie komentowały, jak ich znam. Karetka w końcu przyjechała, połazili wte i wewte, dupę potruli, w końcu Jolkę wzięli i sruuu do szpitala na sygnale. Znaczy się, przeżyła chyba? Sołtys zajrzał, coś tam bredził o porażeniu wtórnym, fachowiec się znalazł. I poszedł sobie. Nawet tych nieszczęsnych kartofli nie raczył wstawić na gaz, nieużyty palant.

Jakoś sobie poradziłem przez weekend, szczęście w nieszczęściu, że sąsiadka czasem zajrzała i coś do żarcia podrzuciła. Różaniec mi jeszcze przyniosła, żebym się za ślubną modlił.
– Boga proś, Damian, o pomoc i przebaczenie – powiedziała. – Sami sobie jesteście winni nieszczęścia, nawet gromnica w oknie nie postawiona!

Jakbyś była młodsza, pomyślałem, chętnie bym ci moją gromnicę pokazał!

Do chłopaków zadzwoniłem, obiecali, że zajrzą, jak z ryb będą wracać w niedzielę wieczorem. Teraz przynajmniej kolegów można było zaprosić, gdy kocmołuch się wymiksował z gospodarstwa. Miałem nadzieję, że trochę poleży, człowiek odetchnie, nacieszy się życiem.

– Ty się, Damian, lepiej martw o to, żeby ci Jolka w postaci warzywa nie wróciła – Waldek jeszcze dobrze ryb nie rozpakował, a już zaczął te swoje pesymistyczne smęty.

– Że niby co? – zaśmiałem się. – Myślisz, że mi buraka oddadzą, a ja się nie skapnę?

– Buraka to teraz masz – zarechotał Heniek.

– Jezu – jęknął Waldek.– Przecież uderzenie pioruna to poważna sprawa, mogły jej się obwody poprzepalać! Przywiozą ją i Damian będzie do końca życia pampersy zmieniał!

– E, tam – nadrabiałem miną. – Sołtys mówi, że to porażenie pośrednie czy coś takiego. – Popieściło ją tylko.

– To miała baba chociaż raz w życiu przyjemność – podsumował Heniek. – Co najpierw: wódeczka czy rybki?

A bo to nie da się razem? Dało się!

Pojadłem w końcu, wypiłem i od razu mi się zdrowie poprawiło. Najważniejsze, po męsku wszystko załatwiać, a nie rozczulać się nad sobą jak baba. Rano pojechaliśmy do roboty chłopaków autem, bo już im się nie opłacało do domu wracać. A jak byłem bez motoru, to i z powrotem musieli mnie odwieźć. I tak nam schodziło z dnia na dzień w wesołej kompanii.

Pod koniec tygodnia zajrzał sołtys i pyta, czy nie zamierzam Joli w szpitalu odwiedzić. Podobno mają ją lada dzień ze śpiączki wybudzać. Czy on myśli, że dla mnie to jakaś nowina śpiącą babę oglądać? Pewnie jak zwykle rozwalona, gęba otwarta, tyle że z tymi lekarskimi rurkami powtykanymi tu i tam. Poza tym, ja szpitala nie lubię, w szpitalu ludzie umierają. Przychodzi człowiek w odwiedziny i nikt mu nawet maseczki nie da, żeby się bakterii nie nałykał– ciekawe, że lekarze jak jeden mąż takie noszą. Przypadek? Nie sądzę.

– Pojadę, pojadę na pewno – powiedziałem jednak sołtysowi, bo co się będę urzędniczej mendzie zwierzał. – Tylko łańcuch do motoru kupię, żeby mi łobuzy maszyny nie ukradli, jak pod szpitalem zaparkuję.

Popatrzył tylko spode łba i polazł. Krzyż mu na drogę.

Któregoś dnia, akurat mecz leciał wieczorem, dzwoni teściowa, że Jolkę nazajutrz wypisują. I pyta, czy po nią przyjadę, czy oni z teściem mają mi kobitę przywieźć. I bądź tu mądry! Też mi wybór, jak między dżumą a cholerą; albo muszę auto nająć, bo przecież siermięgi na motorze nie przywiozę, albo ta dwójka starych nudziarzy mi się zwali w bonusie i jeden Pan Bóg wie, ile będą siedzieć.

– Załatwię samochód – zdecydowałem.

Poodwiedzali sobie córcię w szpitalu, to już im chyba starczy, nie? Tylko niech te wszystkie wypisy i inne pierdoły pozałatwiają, żebym szast-prast Jolkę zwinął i do domu. Kierowca też nie będzie czekał godzinami, przecież bym z torbami poszedł.

– Coś mam kupić? – zapytałem, żeby się zorientować, w jakim stanie Jola jest. – Jakieś pieluchy, czy co?

– Chyba dla siebie – burknęła teściowa.

– Wystarczy, że się w końcu zjawisz, chyba cię to nie przerasta, co? – i rozłączyła się.

Babsko złośliwe się na starość zrobiło jak kobra królewska – pluje jadem dalej niż widzi! A jej chłop, zamiast gada utemperować, chodzi jak zegarek.

Ostatecznie Jolkę Waldek mi przywiózł do chałupy w zamian za to, że mu baniak do bimbru obiecałem pożyczyć. Odstawił mi ślubną pod drzwi, baniak złapał w łapę i chodu, nawet na kawę nie wstąpił.

Ślubna, zresztą, wcale nie myślała mu poczęstunku proponować. Weszła jak jakaś hrabini do chłopskiej chaty i zamiast zapytać, jak sobie dawałem radę sam tyle czasu, skrzywiła się:

– Syf jak w oborze!

– O co ci chodzi? – zapytałem grzecznie, bo trochę zgłupiałem.

Kto niby miał sprzątać, jak jej nie było?

– Zła jesteś, że cię w szpitalu nie odwiedzałem, czy co?

– Przecież wiem, że się szpitala boisz jak diabeł święconej wody – wzruszyła ramionami. – Zresztą, wstydu byś mi tylko narobił wśród ludzi.

Że co?! Byłbym jej zaraz na wejściu przyłożył, ale akurat schyliła się po jakąś puszkę, która na jej fotelu leżała i te cholerne włosy spłynęły jej na twarz zupełnie jak Mariolce w technikum… Możliwe, żeby tak w szpitalu urosły?

Tak mnie zatkało przez te kudły i bezczelność w komplecie, że tylko się gapiłem jak szpak. A ta puszkę w jednej dłoni zgniotła na placek, jakby to nie była blacha, tylko papier i sruu do kubła – ze trzy metry i trafiła w sam środek!

Uciekać czy jednak czekać, co będzie dalej?

Coś tu, kurna, Damian, nie gra, pomyślałem. Nie gra jak jasna cholera.

– Jak się czujesz, Jola? – postanowiłem być ostrożny.

– Lepiej niż kiedykolwiek – odpowiedziała i sięgnęła po brudną szklankę na stół, ale wyjąłem jej natychmiast szkło z ręki i sam włożyłem do zlewu, bo, sorry, ale krwi nienawidzę gorzej jeszcze niż szpitala. – Jestem taka… Jak nowo narodzona – zaśmiała się. – Czuję, że jak się weźmiemy do roboty, to zajdę w ciążę od pierwszego strzału. Koniec z jeżdżeniem po lekarzach. Oczywiście – rozejrzała się – najpierw musisz uprzątnąć ten chlew.

– Ja?

– Gówno mnie obchodzi kto, Damian, możesz nająć sprzątaczkę. Idę się teraz wykąpać, a jak wrócę, ma być czysto. Ech – podeszła i objęła mnie tak, że mi wszystkie żebra zatrzeszczały. – Zrobimy sobie bobasa. Ale teraz ruchy, ruchy!

Widziałem przez uchylone drzwi, jak się rozbiera w łazience. Zdjęła bluzkę, a tam jakieś esy-floresy na skórze… Niedoczekanie, żebym z takim dziwolągiem do łóżka poszedł!

– Ładne, co? – zauważyła, że się przyglądam. – Można na tatuażach zaoszczędzić! Lekarz mówił, że to się nazywa figura Lichtenberga, czy jakoś tak. Chcesz się ze mną wykąpać?

– Eee, nie – cofnąłem się. – Posprzątam najpierw.

– Dobry pomysł – uniosła kciuk i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Jezusie, rozejrzałem się w panice. Co robić? Uciekać, czy jednak tu ogarnąć i zobaczyć, co dalej będzie? Byle tylko dziecka nie zrobić, póki Jolce nie minie, drugiego batmana w domu nie zniosę!

Czytaj także:
„Kochałem Emilkę, ale miała jedna wadę - marzyła, żeby zamieszkać na wsi. A ja dopiero co stamtąd uciekłem”
„Moja żona była niereformowalnym mieszczuchem. Zamieniłem ją na dom na wsi i hodowlę kaczek”
„Życie na spokojnym osiedlu zamieniło się w koszmar. Żałowałam, że spełniliśmy marzenie o domu na wsi”

Redakcja poleca

REKLAMA