„Do 8. roku życia nie znałam miłości. Dopiero w adopcyjnej rodzinie dowiedziałam się, że mamy przytulają i kochają”

Przykro mi, że moja córka nie ma rodziny fot. Adobe Stock, Mediaphotos
„Patrzyłam jak dwóch potężnych policjantów próbuje wsadzić matkę do radiowozu. Pijaną, brudną, prawie nagą i agresywną: wyzywającą ich od najgorszych, plującą, kopiącą po kostkach, wyjącą niczym zwierzę. Pamiętam, że chwyciłam dłoń siedzącego obok mnie młodszego brata i pomyślałam, że nigdy więcej nie chcę widzieć tej kobiety”.
/ 25.04.2023 08:30
Przykro mi, że moja córka nie ma rodziny fot. Adobe Stock, Mediaphotos

Pierwszy raz poczułam ten ból, gdy zabierano ją z naszego domu. Przeszywający czaszkę i pulsujący milionem wibracji. Nie do zniesienia nawet teraz, po latach, chociaż tamtego wieczoru wytrzymałam bez tabletek. Miałam osiem lat i właśnie straciłam matkę. Przyklejona do szyby auta kuratorki patrzyłam jak dwóch potężnych policjantów próbuje wsadzić ją do radiowozu. Pijaną, brudną, prawie nagą i agresywną: wyzywającą ich od najgorszych, plującą, kopiącą po kostkach, wyjącą niczym zwierzę. Pamiętam, że nie odrywając od niej wzroku, chwyciłam dłoń siedzącego obok mnie młodszego brata i pomyślałam, że nigdy więcej nie chcę widzieć tej kobiety.

Tamtej nocy pojechaliśmy do pogotowia rodzinnego

Jacyś przejęci ludzie nakarmili nas chlebem z cudownie rozpływającym się po podniebieniu masłem i czymś, czego nazwę dopiero poznałam – szynką. Do picia podano nam gorące kakao. Podejrzliwie przyglądaliśmy się kubkom, smakując ostrożnie czubkami języków dziwny, słodkawy napój. Po kolacji mężczyzna i kobieta przenieśli nas do łazienki. Umyci, czyści, przebrani w pachnące koszule zostaliśmy potem położeni do łóżek. Tomek, mój braciszek, zasnął od razu. Ja nie mogłam zmrużyć oka. Później trafiliśmy do rodzinnego domu dziecka i nareszcie mieliśmy kogoś, kogo mogliśmy nazywać mamą i tatą.

– Rodzice, ro-dzi-ce, rooodziiiiceee – nie zapomnę, jak bawiłam się tym słowem i ćwiczyłam przed lustrem jego poprawną wymowę, robiąc przy tym głupie miny.

Nigdy nie miałam rodziców. Nie znałam ojca, jak przez mgłę pamiętałam tatę Tomka i nagle miałam ich oboje, i jakby tego było mało, dostałam też w prezencie dziadków, ciocie, wujków, kuzynów i kuzynki.

– To jest twoja rodzina, zobacz, jaka duża – powiedziała do mnie mama po pierwszym spotkaniu w tak licznym gronie.

– Moja rodzina – powtarzałam sobie potem przez następne tygodnie, a może nawet miesiące czy lata, bo w sumie nigdy nie przestałam się dziwić, że mam tylu bliskich, którym na mnie zależy.

Że tata przeżywa każdą moją porażkę w szkole, że mama ciekawa jest, jak się czuję i co myślę, babcia cierpi, gdy dopadnie mnie nawet lekki katar, dziadek tęskni, ciocia przysyła paczki… Moja rodzina. Powinna być lekiem na całe zło, a jednak… Ból nigdy nie minął. Nasilał się w stresujących momentach. Trwał dzień lub trzy, promieniował na oczy, nos, uszy. Żeby nie cierpieć, chowałam się w ciemnym pokoju, nakrywałam poduszką, uciekałam przed dźwiękami i zapachami.

– Migrena – stwierdziła internistka.

„Migrena” – to słowo zapamiętałam od razu, i nauczyłam się z nim żyć.

Przyczajona jak tygrys, wiedząc, że wróci, korzystałam z życia. Pływałam, wygrywałam konkursy recytatorskie, walcząc z nieśmiałością, uczyłam się tańca towarzyskiego, jeździłam na kolonie, obozy. Zawsze zachłannie, szybko, jakby bojąc się, że za chwilę zniknę za drzwiami pokoju być może nawet na tydzień. A cała rodzina będzie chodzić na paluszkach, żeby nie wywołać u mnie jeszcze większych dolegliwości. Z wiekiem cierpiałam coraz bardziej i częściej, nie znając źródła ani sposobu, jak się pozbyć swojego bólu.

Przypadłość księżniczek – mawiali złośliwi i nie wiedzieli, jaką mi tymi słowami sprawiają przyjemność.

„Ja, to biedne, przerażone, głodne dziecko i księżniczka? Czemu nie!” – żartowałam z nich w głębi duszy.

Nie szukałam biologicznej matki

Nie interesowało mnie, czy żyje. A jednak pewnego dnia wpadłam na nią. W zasadzie nie zdążyłam jej jeszcze zobaczyć, a już poczułam, że to ona. Zobaczyłam grzebiącą w śmietniku staruszkę, chociaż pewnie nie miała więcej niż czterdzieści lat i ból rozsadził mi czaszkę. Przed oczami zamigotało mi milion drobnych światełek i omal nie zemdlałam. Nie byłam księżniczką, tylko dzieckiem ulicy, które kiedyś, jak ta kobieta dzisiaj, szukało nawet najstarszej kromki spleśniałego chleba, by móc zaspokoić głód. Oparłam się o mur, zamknęłam oczy, wciągnęłam głęboko w płuca powietrze i wypuściłam ze świtem. Gdy otworzyłam oczy, jej już nie było.

„Tak wygląda ta kobieta” – myślałam, wracając do domu.

Tego popołudnia przygotowałam dla wszystkich pyszny obiad i dopiero w połowie drugiego dania uzmysłowiłam sobie, że nie cierpię. Powinnam zwijać się z bólu, a ja siedzę przy stole z bliskimi. Uśmiechnęłam się do Tomka.

– O czym myślisz siostrzyczko?

O tym, jaka jestem szczęśliwa – powiedziałam i poszłam po deser.

Wiedziałam, że muszę włożyć tyle pracy, ile tylko mogę w to, aby zapomnieć o przeszłości. Może miałam pecha, że moje życie rozpoczęło się w taki sposób. Ale na pewno mam największe szczęście na świecie, że trafiłam na moją nową rodzinę. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA