„Długo broniłam się przed związkiem z młodszym. I słusznie, po roku zostawił mnie dla jakiejś siksy”

Dojrzała kobieta po rozstaniu fot. Adobe Stock
Na początku próbowałam zniechęcić Karola, poniżałam się, tłumacząc, dlaczego nie powinniśmy być razem. Nie przekonałam go.
/ 18.03.2021 09:02
Dojrzała kobieta po rozstaniu fot. Adobe Stock

Stoję naga przed dużym lustrem. Patrzę w swoje odbicie. Widzę zgrabną, atrakcyjną kobietę. Długie, szczupłe, muskularne nogi. Przyjemnie zaokrąglone biodra, płaski brzuch, wyraźnie zaznaczone wcięcie w talii. Długa, smukła szyja i drobne ramiona. Jak u baletnicy. Patrzę dalej. Też jest lepiej niż dobrze. Ciemnobrązowe, gęste, puszyste włosy okalają owalną twarz. Duże, szarozielone oczy spoglądają spod długich, podwiniętych rzęs. Nos jest prosty i lekko zadarty, a usta pełne i zmysłowe…

Ale raczej nikt mnie nie pomyli z Mirandą Kerr. Może dwadzieścia lat temu byłoby to możliwe, dzisiaj już nie. Bo lustro pokazuje też inne rzeczy – rzeczy, których wcale nie chcę widzieć. Moje piersi lekko obwisają. Kiedyś były jędrne i sterczące; już takie nie są. Dekolt też nie jest gładki, skóra zrobiła się tam jakby za luźna. Jeszcze gorzej wygląda szyja – szpecą ją zmarszczki, całe tabuny zmarszczek. Zmarszczki czają się też pod oczami i wokół ust. Gdybym stanęła tyłem do lustra i obejrzała się przez ramię, zobaczyłabym, że moje pośladki zwiotczały i opadły. Ale nie chcę tego oglądać, wystarczy, że o tym wiem. No i dłonie – zbyt szczupłe, zbyt żylaste – dłonie starej czarownicy.

Nie jestem już młodziutka

Kiedy kupuję w sklepie czerwone wino, mogę mieć pewność, że sprzedawczyni nie poprosi mnie o pokazanie dowodu osobistego. Skończyłam pięćdziesiąt dwa lata i choć na tyle nie wyglądam, choć jestem zadbana i nadal ładna, widać wyraźnie, że moja młodość przeminęła. Dlaczego się tym przejmuję? Czy jestem aktorką, dla której przekwitnięcie urody oznacza automatycznie popadnięcie w zawodowy niebyt? Nie. Czy zostałam zmanipulowana przez popkulturę i uważam, że wieczna młodość to priorytet każdej kobiety? Nie. Czy jestem próżna? Nie, nie w tym rzecz.

Nigdy dotąd nie przejmowałam się swoim wiekiem ani wyglądem… dopóki nie spotkałam Karola. Poznaliśmy się na gruncie zawodowym. On jest policjantem, ja adwokatem. Szczerze mówiąc, byłam pozytywnie zaskoczona jego inteligencją i kulturą osobistą – siłą rzeczy spotykam w swojej pracy wielu policjantów i z przykrością stwierdzam, że zwykle intelektem i ogładą nie grzeszą.

Karol zaimponował mi swoim spokojem, rozsądkiem i łagodnością. Był twardy jak skała, a równocześnie ciepły niczym wełniany koc. Fakt, że był diabelnie przystojny, stanowił dodatkowy bonus. Pomyślałam o nim, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu, właśnie takich stróżów prawa nam potrzeba! Zrobiło mi się miło, kiedy zaprosił mnie na kawę po pracy. Sądziłam, że to taki sympatyczny gest, bez żadnych podtekstów, więc się zgodziłam.

Zadurzyłam się, ale go od siebie odsuwałam, był za młody

Poszliśmy na kawę, tydzień później na ciastko, potem na kolację. Świetnie nam się rozmawiało, nadawaliśmy na tych samych falach. Kroiła się naprawdę sympatyczna znajomość. Tyle że Karol chciał więcej. Podobno zauroczyłam go już przy pierwszym spotkaniu, ale wyznał mi to dopiero po miesiącu pozornie niewinnych, przyjacielskich „randek”. Zdążyłam go już wtedy bardzo polubić. Najbardziej za to, że potrafił mnie rozśmieszyć. No i za to, że tak dobrze słuchał i zawsze zadawał właściwe pytania. Ale nie brałam pod uwagę romansu.

Kiedy wyznał, że mu się podobam i chciałby zmienić charakter naszej znajomości, byłam w szoku. Czemu? Bo Karol ma czterdzieści lat! Niby nie smarkacz, ale jednak dwanaście lat młodszy ode mnie. Okrutna prawda wygląda tak – on jest mężczyzną w sile wieku, ja kobietą w średnim. Chyba powinnam była go wtedy grzecznie pogonić. Powiedzieć: daj spokój, poszukaj sobie kogoś młodszego, kto ci dzieci urodzi. Ale skoro już się zdeklarował, skoro patrzył na mnie maślanymi oczami, nie potrafiłam z niego ot tak zrezygnować. Może za długo byłam sama i stęskniłam się za silnym uściskiem męskich ramion…

Zaprosiłam go dziś na kolację. Już wszystko ugotowałam, wystarczy podgrzać, jak przyjdzie. Będziemy jedli zupę serową z grzankami, makaron po mediolańsku i sałatę z sosem winegret. Prosto, lekko i pysznie. Lubię gotować, ale dla samej siebie mi się nie chce. Rzadko mam okazję przyrządzać potrawy dla kogoś, na kim mi zależy, a to taka frajda! Muszę jeszcze tylko pójść do sklepu po czerwone wino, potem włożyć czerwoną suknię, upiąć włosy, zrobić dyskretny makijaż, zapalić świece…

Zdaję sobie sprawę z tego, że ani świetnie dobrany strój, ani perfekcyjny make up, ani półmrok nie ukryją w pełni oznak starzenia widocznych na moim ciele i twarzy. Dlaczego mimo to chcę je maskować, skoro Karol doskonale wie, ile mam lat? Bo dziś pierwszy raz pójdziemy ze sobą do łóżka. Czuję, że nadszedł ten moment. Dziś pierwszy raz zobaczy mnie nagą. Tak bardzo się boję, że będzie rozczarowany! Wiem, to śmieszne. Dojrzała kobieta nie powinna zachowywać się jak stremowana, zakompleksiona nastolatka. To głupie, ale i tak jestem potwornie zdenerwowana.

Kochaliśmy się długo, namiętnie i czule. Niesamowite doświadczenie. Piękne. Potem leżeliśmy przytuleni. Było tak słodko, spokojnie i dobrze. I oczywiście musiałam to spieprzyć. Wzięłam go za rękę i powiedziałam:
– Chciałabym, żeby wszystko było między nami jasne, żebyśmy mieli klarowny układ.
– Układ? – pytająco uniósł brwi.
– Nie stworzymy żadnego związku. To może być tylko przyjaźń i od czasu do czasu seks. Więcej nie mogę ci dać.
– Dlaczego tak mówisz? Przecież ja cię kocham! – chciał mnie objąć, ale się cofnęłam.
– Nie możesz mnie kochać.
– Dlaczego?
– Bo mam pięćdziesiąt dwa lata i dorosłą córkę. Bo za kilka lat pewnie zostanę babcią. Bo mam poukładane, dobre życie, w którym nie ma miejsca dla mężczyzny.
– Nie ma miejsca dla mnie, tak? To chcesz powiedzieć? Jestem dla ciebie za głupi, za kiepski? O to tak naprawdę chodzi?
– Wcale nie! Nie chodzi o ciebie. Ja już przerabiałam ten etap. Mam go za sobą. Ty jesteś jeszcze młody, będziesz chciał mieć dzieci, a ja ci ich nie dam.

Mówienie tego było dla mnie upokarzające, ale nie chciałam, żeby myślał, że nie dorasta do mojego poziomu. Wolałam ranić siebie niż jego.
– Nie chcę mieć dzieci. Nie potrzebuję ich do szczęścia. Potrzebuję ciebie!
– Właśnie teraz dowodzisz, jaki jesteś młody i niedoświadczony. To, co teraz czujesz, za jakiś czas się zmieni, zobaczysz.
– Mam czterdzieści lat, nie czternaście. Od dawna jestem dorosły i wiem, czego chcę! Nie traktuj mnie jak gówniarza!
– Nie krzycz na mnie – wycedziłam. – I chyba powinieneś już iść.

Posłuchał mnie. Ubrał się bez słowa. Już myślałam, że to koniec, ale zanim wyszedł, pocałował mnie w policzek i szepnął:
– Nie odpuszczę, zobaczysz.
Rozpłakałam się dopiero, kiedy zamknął za sobą drzwi. Bo mu nie uwierzyłam.

Poddałam się uczuciu

Budzę się z głową Karola na moim ramieniu. Czuję jego ciepły oddech na swojej nagiej skórze. Zalewa mnie fala czułości… Ten mężczyzna długo i zawzięcie o mnie walczył. Walczył o mnie i walczył ze mną. Przekonywał mnie, prosił, czekał. W końcu mu uległam. Wprowadził się do mnie sześć tygodni temu, a ja ciągle nie potrafię przywyknąć do jego obecności. Najczęściej ta obecność mnie cieszy, bywa jednak, że męczy i drażni.

Trudno mi zrezygnować z mojej wolności, codziennej swobody i luzu. Z tego, że jestem absolutną i wyłączną panią swojego czasu. Z czytania do późnej nocy, z picia mleka prosto z kartonu, ze zwyczaju zostawiania otwartych drzwi do łazienki. Mogłabym z tego nie rezygnować… ale czy aby na pewno?

Zawsze uważałam, że kiedy się z kimś mieszka, należy się starać. Nawet duża zażyłość nie zwalnia z obowiązku dbania o wizerunek. Intymny związek nie polega według mnie na wspólnym jedzeniu czosnku, dłubaniu przy kochanku w zębach ani na obcinaniu w swojej obecności paznokci u nóg!

Żeby podtrzymywać miłość, trzeba się wciąż wzajemnie uwodzić. Czasem jest to przyjemny obowiązek, czasem przeciwnie. Nie zawsze ma się nastrój, żeby ładnie wyglądać, miło rozmawiać i być „fajną”. Niestety, bywa, że Karol budzi we mnie jadowitą irytację albo ognisty gniew. Nie dlatego, że robi coś nie tak, ale dlatego, że jest. Jedyną jego winą jest obecność. Brzmi to okropnie, jakbym była nienormalna. Ale ja tylko tęsknię za moją samotnością. Czasem naprawdę bardzo za nią tęsknię.

Miałam dużo czasu, żeby się z nią zżyć. Przez całe swoje życie byłam tylko w czterech poważnych związkach. Związek numer jeden to ten z ojcem Klaudii. Zakochaliśmy się w sobie na studiach, byliśmy razem kilka lat, potem wpadliśmy i pobraliśmy się. Po trzech latach koszmarnego małżeństwa wzięliśmy rozwód. Potem jeszcze kilka razy próbowałam bawić się w miłość, ale nie wyszło. Każdy kolejny związek był krótszy i gorszy niż poprzedni.

Dlaczego nie układało mi się z facetami? Może dlatego, że zawsze byłam silna, niezależna i po prostu nie potrzebowałam mężczyzny. A przecież faceci lubią się czuć potrzebni. Poza tym pewnie onieśmielałam ich urodą i odpychałam całkowitym brakiem kokieterii. Widać jestem urodzoną solistką. Ha, byłam singielką, zanim to się stało modne.

Może moim prawdziwym przeznaczeniem jest życie w pojedynkę? W takim razie czemu jestem z Karolem? Ponieważ jak każdy człowiek mam uczucia, pragnienia i potrzeby. Jestem dojrzałą kobietą i bardzo dobrze rozumiem swoje ciało. Ono potrzebuje dotyku, rozbudzenia, ekstazy. Współczesny świat uważa, że starsze kobiety nie powinny już myśleć o „tych rzeczach”. Niech się lepiej zajmą robieniem na drutach. Ha, dopiero starsze kobiety potrafią naprawdę cieszyć się seksem! Ale oczywiście nie chodzi tylko o sprawy łóżkowe.

Choć jestem samotnikiem z natury, ja także potrzebuję emocjonalnej bliskości. Przez ostatnie lata czułam się opuszczona. Zepchnięta na margines prawdziwego życia. Moja córka jest dorosła i ma swoje sprawy. Często do mnie dzwoni, trochę rzadziej odwiedza. Jest moją dumą i radością, ale od kiedy wyfrunęła z gniazda, nie stanowi już głównej treści mojego życia. Koleżanki mają mężów, dzieci, różne zajęcia. Lubią się ze mną spotykać, ale nie ma między nami wielkiej zażyłości. Rodzice? Tata nie żyje, a mama powoli, lecz nieubłaganie traci jasność umysłu i własną tożsamość, zapadając się w odmęty starczej demencji.

Dopóki nie pojawił się w moim życiu Karol, od dawna nie byłam dla nikogo najważniejsza. I to sprawiało, że niekiedy nie widziałam głębszego sensu w swojej egzystencji. Dlatego postanowiłam go wpuścić do tej samotnej wieży. Przestałam grać zimną księżniczkę i zaczęłam tajać w cieple miłości, próbując zmienić się w bardziej miękką, zależną kobietę. Wiele mnie to kosztuje, ale próbuję. Bo wydaje mi się, że warto… Warto? Nie warto? Uda się? Nie uda? Ja go skrzywdzę, on mnie skrzywdzi, skrzywdzimy siebie nawzajem? Dużo pytań i żadnej odpowiedzi.

Jestem do tego przyzwyczajona, bo bycie współczesną kobietą to ciągła niepewność. Czy jestem dość ładna? Czy jestem dość mądra? Czy jestem dość dobra? Ale dla kogo? Dla siebie, dla swojej matki, dla swojej córki? Dla szefa, dla koleżanek? Dla mężczyzny? Dla wszystkich? Dla nikogo? A może czas skończyć z udręką pytań?

Skoro potrafiłam zrobić karierę i samotnie wychować dziecko, dlaczego miałoby mnie przerosnąć coś, co innym, głupszym i słabszym ode mnie, przychodzi tak łatwo – czyli zbudowanie trwałego związku? Kolacja już gotowa. Jeszcze tylko pójdę do sklepu po czerwone wino, przebiorę się w czerwoną suknię, zrobię makijaż, zapalę świece…

Dzisiaj nasza pierwsza rocznica. Jestem taka szczęśliwa! Spełniona, spokojna, radosna. Karol mnie oswoił. Pokazał mi, że bycie z drugim człowiekiem nie oznacza rezygnacji z wolności. Uciszył moje lęki, zgasił wiecznie dręczącą mnie niepewność. Niepewność co do niego, co do samej siebie, także tę dotyczącą przyszłości. Klaudia bardzo go polubiła. Moje koleżanki też. Chociaż jedna z nich, na imprezie, szepnęła mi na ucho: – Ciesz się nim, póki możesz… Zawistna zołza!

Przyznaję: zabolało. Tak samo jak zabolało, kiedy usłyszałam w restauracji, że mam przystojnego syna. A dzieli nas z Karolem tylko dwanaście lat… albo aż dwanaście. Niestety, czas obchodzi się mniej łaskawie z kobietami niż z mężczyznami. Wtedy, kiedy kelnerka palnęła gafę, Karol po prostu wziął mnie za rękę i rzucił: – Wychodzimy.

Był zły. I chyba też zawstydzony. Cóż, doskonale wiem, że związki takie jak nasz nie są akceptowane społecznie. Starszy mężczyzna z młodszą partnerką to standard. Dojrzała kobieta z młodszym partnerem to zgorszenie. Nie jestem ślepa i widzę krzywe spojrzenia obcych ludzi, kiedy idziemy z Karolem objęci i dajemy sobie czułe buziaki.

Domyślam się też, co mówią jego znajomi na mój temat: omotała go, usidliła, zmarnuje przez nią swoje najlepsze lata. Wiem też, że mama Karola mnie nienawidzi. Zawsze jest bardzo miła, świetnie udaje sympatię i życzliwość, lecz widzę w jej oczach ogromną pretensję. Oraz gniew. Dla niej jestem suką. Rozpustną, bezduszną wampirzycą, która wysysa z jej syna młodość, żeby samej lepiej się poczuć.

A przecież miłość to miłość, niezależnie od metryki! Ona nie daje się zamknąć w ciasne schematy. Nie zamierzam przejmować się tym, jak jesteśmy odbierani przez innych. Nie i już. Mam tylko jedno życie i przeżyję je po swojemu, bez oglądania się na stereotypy. Nikogo do niczego nie zmuszam, nikogo nie krzywdzę. Mam prawo do szczęścia. W lustrze widzę szczupłą, ładną kobietę. Kobietę, która nie musi inwestować w liftingi, żeby oszukać czas. Od zeszłego roku przybyło mi trochę zmarszczek w kącikach oczu, ale to dlatego, że częściej się uśmiecham. Ja nie przekwitam, ja rozkwitam: dopiero teraz, w wieku pięćdziesięciu trzech lat!

Wiedziałam, że to się tak skończy

Nie wiedziałam, że będzie aż tak boleć! W głębi serca czułam, że ta historia prędzej czy później się tak skończy… ale nie chciałam w to wierzyć. Karol mnie zostawił. Karol odszedł do innej. Karol rzucił mnie dla młodszej. Trudno, żeby mnie rzucił dla starszej… Powinnam się była tego spodziewać. Przecież to było jasne od początku. A jednak się nie spodziewałam. Byłam taka głupia!

On powoli i po cichu przygotowywał grunt pod odejście, a ja byłam przekonana, że nadal jestem jego ukochaną księżniczką. Kiedy w końcu zebrał się na odwagę, żeby mi o wszystkim powiedzieć, próbował zrzucić winę na mnie:
– Ty po prostu nie pozwalałaś się kochać. Wciąż byłaś wycofana.

Nie, nie byłam. Dla niego przestałam taka być. Zmieniłam się. Ale on koniecznie chciał się usprawiedliwić, zdjąć ciężar z sumienia. Widać nawet porządni faceci czasem zachowują się jak dranie. Mogłam mu trochę pomóc, ułatwić odejście, powiedzieć coś w stylu „nigdy nie pasowaliśmy do siebie, życzę ci szczęścia”, jednak akurat wielkoduszność mi się skończyła. Pożegnałam go wyniośle. Oraz z godnością: nie widział moich łez.

Jest mi źle, ale wiem, że to minie. Jest mi smutno, ale to dobry smutek: pozbawiony goryczy. Oczyszczający. Niczego nie żałuję. Nie życzę źle Karolowi. Przeżyłam z nim cudowne chwile i jestem mu za nie wdzięczna. Wiem, że naprawdę mnie kochał. Gdyby został ze mną dziesięć czy piętnaście lat, zmarnowałby sobie życie. Tak wygląda smutna prawda.

To normalny mężczyzna, który zapragnął założyć normalną rodzinę. Z tamtą. Z trzydziestoletnią ekspedientką. Śliczną, młodą, prostolinijną, towarzyską. Na początku jej nienawidziłam. Myślałam: „przecież jest głupsza i brzydsza ode mnie!”. Błąd. Nie da się porównać dwóch kobiet i orzec, która z nich jest „lepsza”, a która „gorsza”. Wartości człowieka nie mierzy się jego wykształceniem ani obwodem w talii.

Gdy ją przeklinałam, przemawiała przeze mnie zwykła zazdrość. Zrozumiałe uczucie, tyle że niemądre i niszczące. Karol odszedł. Myślałam, że kiedy on zniknie, powróci do mnie moja stara przyjaciółka niepewność. Ale ona także zniknęła. Nie zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś spotkam kogoś, kto mnie pokocha. Jestem dojrzałą, spełnioną kobietą. Mam pracę, w której się realizuję, mam córkę, z której jestem dumna, mam swoje pasje. Nie muszę mieć mężczyzny. Mogę, ale nie muszę.

Sensem życia wcale nie musi być miłość. Ona jest wspaniała i uskrzydla, ale da się bez niej odnaleźć wewnętrzny spokój i zadowolenie. Szczęście ma różne oblicza. To aromat porannej kawy, pierwsza wiosenna burza, satysfakcja z wygranej sprawy w sądzie… Nie będę już stać przed lustrem i szukać w jego odbiciu odpowiedzi na pytanie, kim i jaka jestem, co mnie czeka w przyszłości.

Zamiast tego pójdę na spacer. Będę oddychać wiosennym powietrzem. Przejdę przez park, zajdę nad Wisłę. Postoję na moście i pogapię się na płynącą w dole wodę. Będę się cieszyć wolnością. Będę smakować swoją samotność. Ona jest jak wytrawne wino: w pierwszej chwili trochę cierpka, w drugiej upajająca.

To też może cię zainteresować:
„Wyszłam za mąż jako głupia i naiwna 19-latka. Po 30 latach nawet nie mogę na niego patrzeć”
„Wiecie, które kobiety wybaczają zdradę? Z doświadczenia wiem, że te, które mają wysokie poczucie własnej wartości”
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”

Redakcja poleca

REKLAMA