„Dla szefa byłam kimś więcej niż prawą ręką, więc gdy wezwał mnie na dywanik, sądziłam, że wyzna mi miłość. Myliłam się...”

Kobieta wyrzucona z pracy fot. Adobe Stock, Igor
„Gdy zajęłam miejsce, patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu i sprawiał wrażenie dziwnie zmieszanego, jakby zbierał się do trudnego wyznania. Zaczęłam się bać. Boże, co takiego chce mi powiedzieć? Przez głowę mi przeszło, że za chwilę wyzna mi coś krępującego, po którym nie będę wiedziała: rumienić się czy uciekać”.
/ 03.09.2022 21:30
Kobieta wyrzucona z pracy fot. Adobe Stock, Igor

Siedziałam przy stole kuchennym od godziny. Dwa razy zadzwonił telefon, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Obok telefonu leżało moje wypowiedzenie, które wchodziło w życie wraz z końcem lata. Zastanawiałam się, co czuję i dominowało zdziwienie, że nie rozpaczam, nie złoszczę się, nie czuję ani rozgoryczenia, ani lęku przed przyszłością.

Może prawda nadal do mnie nie docierała?

Może mimo upływu paru miesięcy wciąż byłam w szoku? Albo nie wiedzieć kiedy pogodziłam się z trudną sytuacją. Podobno utrata pracy to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć w życiu, a ja odczuwałam co najwyżej łagodny smutek i żal… W końcu przepracowałam w tej firmie jedenaście lat. Zajmowałam się prowadzeniem biura i naprawdę to lubiłam. Miałam fajnego szefa, świetnych współpracowników, ciekawe zajęcia. Nic nie zapowiadało armagedonu…

– Jola, Jolka! – Kaśka jak zwykle wołała mnie przez całe biuro. – Dlaczego szefa jeszcze nie ma? Mam całe mnóstwo niepodpisanych faktur!

– Nie wiem, Kasiu – odpowiedziałam. – Pewnie zaraz się zjawi.

– Zjawi się albo nie, kto go tam wie – mruczała podenerwowana Kaśka.

– Zadzwoń do niego – zażądała.

– Nie lubi, jak mu się przeszkadza bez powodu – przypomniałam jej.

– Jak to bez powodu? – prychnęła. – Miał mi już wczoraj podpisać te cholerne papiery, ale tak nagle zniknął, że nawet się nie zorientowałam kiedy!

Fakt, Marek rozmawiał wczoraj przez prywatną komórkę u siebie za zamkniętymi drzwiami prawie czterdzieści minut, a potem wyszedł z biura niemal bez słowa. Rzucił tylko krótkie: „muszę lecieć” i po prostu wyszedł. Nagle dotarło do mnie, że to nie było w jego stylu. Nie miał zwyczaju znikać. Ani spóźniać się bez uprzedzenia, tak jak dzisiaj. Dziwne. Podejrzane. Niepokojące.

– Kasiu, moja droga – zaczęłam łagodnie, bo nerwy jeszcze nikomu nie pomogły – uspokój się, przecież w końcu przyjdzie i podpisze, co trzeba. Czy kiedyś nie podpisał? – nie zamierzałam pozwolić na to, by udzieliła mi się jej panika.

To ja byłam tu ostoją spokoju, niewzruszonym bastionem, o który rozbijały się wszelakie fale. Spojrzała na mnie chmurnie.

Niepokoiłam się, choć tego nie okazywałam

– Dobra, zostawię faktury na twoim biurku, ale pamiętaj, jak tylko przyjdzie, ma je podpisać. Od razu!

– Oczywiście – uśmiechnęłam się i wróciłam do kończenia raportu.

Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale też się martwiłam. Dochodziła dwunasta, a szef nadal się nie pojawił. To nie było normalne. Może miał jakiś wypadek? Postanowiłam, że jeżeli do dwunastej piętnaście nie da znaku życia, zacznę działać. Na szczęście Piotr zjawił się chwilę później. Na jego widok odetchnęłam.

– Jesteś wreszcie! Jak tak można spóźniać się do pracy, bez słowa wyjaśnienia? Jaki przykład dajesz załodze – skarciłam go żartobliwie.

Szef spojrzał na mnie z dziwną miną. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz dostrzegł moją obecność.

– Witaj, Jolu, bardzo przepraszam – zaczął cicho, a mnie ogarnęło złe przeczucie. – Miałem parę spraw na głowie, tak naprawdę nadal mam…

„Co się dzieje? O co tu chodzi? Tylko bez histerii. Na pewno zaraz się dowiesz” – gadałam do siebie w myślach.

– Tak…? – spojrzałam na niego zachęcająco, z grzecznym uśmiechem.

Nigdy nie widziałam go tak rozkojarzonego. To też nie było w jego stylu.

– Jak dobrze, że cię mam… – powiedział, a ja nie bardzo wiedziałam, jak mam rozumieć to wyznanie.

– Z tobą u boku jakoś przez to wszystko przebrniemy, prawda?

– Oczywiście, szefie – odparłam dziarsko, choć nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.

– Na kogo jak na kogo, ale na ciebie zawsze mogę liczyć. Zrób mi kawę, proszę, i przyjdź z nią do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać…

– Jasne – uśmiechnęłam się, choć w ogóle nie było mi do śmiechu. – Już robię i zaraz się u ciebie stawię.

Piotr wszedł do swojego biura i zamknął za sobą drzwi. Pomaszerowałam do kuchni i włączyłam ekspres.

– Jolka! Jolka! – rozległo się z głębi. – Widziałam, że szef przyszedł. Pamiętasz, co jest najważniejsze?!

Koleżanka spojrzała na mnie podejrzliwie

Po chwili Kaśka weszła za mną do pomieszczenia gospodarczego.

– Załatwiłaś podpisy? – zaczęła mnie przesłuchiwać – Czy ty mnie lekceważysz? – koleżanka miała irytującą skłonność do wyolbrzymiania spraw i traktowania wszystkiego osobiście.

Zwykle to ignorowałam, ale w obecnej sytuacji jej egocentryzm wydał mi się bardzo nie na miejscu.

– Gdzież bym śmiała – pozwoliłam sobie na ironię. – Ale życzenia szefa są dla mnie rozkazem. Zrobię kawę, jak prosił, a gdy będę mu ją zanosić, wezmę twoją teczkę. Uznaj, że właściwie jest już jakby podpisana.

– „Jakby podpisana” to nie to samo co „podpisana” – mruknęła.

– Nie marudź – westchnęłam.

– Obiecałam, to załatwię. Choć bardziej niż brak podpisów na fakturach martwi mnie zachowanie Piotra. Czuję przez skórę, że coś się stało…

Pracowała w tej firmie od piętnastu lat i zwykle pierwsza o wszystkim wiedziała. Czyżby tym razem coś przegapiła?

– Niby co?

– No właśnie nie wiem…

Kaśka wzruszyła ramionami. Kawa zdążyła się zaparzyć i uwolniła mnie od konieczności rozmowy.

– Szefie, mogę? – wsunęłam głowę do gabinetu Piotra.

– Nawet musisz – odparł i uśmiechnął się blado. – Usiądź… – wskazał mi fotel naprzeciwko siebie.

Gdy zajęłam miejsce, patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu i sprawiał wrażenie dziwnie zmieszanego, jakby zbierał się do trudnego wyznania. Zaczęłam się bać. Boże, co takiego chce mi powiedzieć? Przez głowę mi przeszło, że za chwilę wyzna mi coś krępującego, po którym nie będę wiedziała: rumienić się czy uciekać.

Lubiłam Piotra, ceniłam go i szanowałam, mieliśmy dobry kontakt, ale nigdy w nasze zawodowe relacje nie wkradły się bardziej intymne nuty, choć skrycie na to liczyłam. Zwierzaliśmy się sobie z sekretów, zacieśnialiśmy więzi na stopie prywatnej. Nie uznawałam bratania się z szefostwem, ale niewinnym romansem bym nie pogardziła. Wprawdzie to bardzo przystojny, inteligentny mężczyzna, a w dzisiejszym świecie, trzeba takich szukać ze świeczką. Sądziłam, że on myśli dokładnie tak samo. 

Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem

Odetchnął głęboko, poprawił się na krześle i wreszcie to z siebie wyrzucił:

– Jola, likwidują nas.

– Co? Ale kto… kogo? – skupiona na czymś zupełnie innym, nie od razu zrozumiałam, co powiedział. – Jak to?

– Po prostu. Wyprowadzają oddział z Polski i przenoszą się do Czech.

– No a co to konkretnie dla nas znaczy? – zadałam zasadnicze pytanie.

– Koniec. Najprawdziwszy koniec. Sprzątamy zabawki i szukamy nowej roboty.

Zapadłam się głębiej w fotelu. Szukamy nowej roboty… Może dla niego to takie proste, ale czterdziestoletniej kobiecie rynek pracy nie miał za wiele do zaoferowania. I tu nastąpiło pierwsze zaskoczenie. Zamiast strachu pojawiała się kalkulacja. Stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nie ja zawiodłam, ot, siła wyższa.

– Ile mamy czasu? – zadałam rzeczowe pytanie.

– Żeby wszystko pozamykać pół roku. Żeby pozwalniać większość ludzi tylko trzy miesiące.

– Trzy miesiące… – powtórzyłam.

– Kiedy powie pan reszcie załogi?

– Jak tylko się pozbieram – spojrzał mi w oczy. – Dasz sobie radę? Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc ci znaleźć pracę. Jesteś świetną asystentką, najlepszą, jakiej można sobie życzyć. Twoja reakcja tylko to potwierdza. Ułoży się, zobaczysz.

– W końcu jakoś musi – uśmiechnęłam się. – Zostawiam teczki od Kasi – dodałam i skierowałam się do drzwi.

– Nie mów jeszcze nikomu, proszę.

– Nie zamierzam cię wyręczać w tym szefowskim obowiązku. Bycie idealną asystentką ma swoje granice – pozwoliłam sobie na mały żart.

Wypowiedzenie, które leżało na moim kuchennym stole, dostałam jako jedna z ostatnich. Już wcześniej rozesłałam dziesiątki CV i umówiłam się na parę rozmów do potencjalnych pracodawców. W jednej z firm Piotr miał znajomego i nadal podtrzymywał swoją chęć pomocy. Od razu zdecydowałam, że z każdej pomocy skorzystam. Rozsądni ludzie nie unoszą się głupią dumą i nie próbują na siłę udowadniać, że dadzą sobie radę sami.

Czy panikowanie cokolwiek da?

Choć radziłam sobie świetnie. W przeciwieństwie do niektórych moich kolegów i koleżanek, którzy zareagowali na zwolnienie jak na koniec świata. Dla mnie to był raczej nowy początek. Może dlatego obyło się bez łez, rozpaczy, rwania włosów z głowy. Owszem, bałam się, ale to był taki mobilizujący strach, jak trema przed ważnym występem. Czy panikowanie i histeryzowanie cokolwiek da? Nigdy tego nie robiłam, więc czemu nagle miałabym zacząć?

Posiadałam swoje atuty. Dostałam świetne referencje od Piotra. Byłam zdrowa, jeszcze młoda, profesjonalna, kompetentna. W trakcie rozmów kwalifikacyjnych nie roztaczałam wokół siebie aury desperacji, która działa odstraszająco. Nie musiałam brać tego, co się nawinie, bo nie wątpiłam, że wcześniej czy później ktoś się na mnie pozna. I nie pożałuje.

Połowa sukcesu to wiara we własne siły. Stąd się brał mój spokój wobec tej niewątpliwie nieciekawej sytuacji. Mimo oczywistego żalu i smutku, że coś się kończy, nie byłam w rozpaczy. W tym trudnym momencie mojego życia, jak nigdy wcześniej zdałam sobie sprawę z własnej wartości. I to było bardzo miłe, budujące uczucie.

Czytaj także:
„Gardziłam nową żoną ojca, ale gdyby nie ona, to ja musiałabym się nim zajmować. To paskudny tyran, który wykończył mamę”
„Mój mąż to nudny frustrat. Wiecznie narzeka, kisi pieniądze i oczekuje, że będę go obsługiwać. A ja chciałabym pożyć”
„Rzuciłam pracę, żeby zająć się wnukami, a synowa wynajęła nianię. Zamontowałam ukrytą kamerę w misiu, żeby się jej pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA