„Dla rodziny Krzyśka byłam plebsem, który nie zasługuje na ich syna. Już przy oświadczynach omawialiśmy rozwód”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, sushytska
„Dwa lata trzymał mnie w niepewności i ukrywał nasz związek. Doskonale wiedział, że nie jestem synową ze snów, ale kochał mnie nad życie. Bał się, że temat intercyzy, rozwodu i przesłuchanie jakie urządzą mi przyszli teściowie, skutecznie mnie odstraszy”.
/ 01.02.2022 07:20
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, sushytska

Poznałam Krzysztofa dzięki wspólnej koleżance. Wyciągnęła mnie na jedną z tych firmowych imprez, na których trzeba uważać, co się mówi, i kontrolować, ile się pije. Wszyscy starali się jak najszerzej uśmiechać i jak najmniej rozmawiać o życiu prywatnym, żeby przypadkiem jakiś szczegół nie zniszczył ich wizerunku ludzi sukcesu. Nudy. Już miałam się zbierać, gdy Aga złapała mnie za rękę i powiedziała:

– Chodź. Właśnie poznałam fajną ekipę. Przedstawię cię.

Zaciągnęła mnie do stolika w rogu sali, przy którym siedziało kilka osób. Przepastną kanapę zajmowała jakaś para, ale nie wyglądali, jakby byli razem. Kiedy podeszłyśmy, dziewczyna poderwała się z kanapy, pomachała do nas przyjaźnie i ruszyła w stronę baru.

– Gosiu… – zaczęła Aga – poznaj ludzi z departamentu promocji. To jest Gosia…

Przedstawiali się po kolei. Z imion zapamiętałam tylko Krzyśka, który wcisnął się w kąt kanapy i zrobił dla nas miejsce.

No to pięknie – pomyślałam. – Szalone diabły z promocji. Chyba gorzej nie mogłam trafić. Będą się teraz popisywać wdrażanymi projektami. Jakby mnie, szarą mysz z księgowości, interesowało cokolwiek innego niż pieniądze, jakimi szastają. Ale do tego nie potrzebowałam imprezy – wystarczyło otworzyć raport kwartalny.

Na szczęście diabły z promocji nie okazały się takie straszne ani tak szalone, jak sobie wyobrażałam. Byli po prostu wyluzowani, jakby wyścig szczurów – obecny również tutaj – omijał ich z daleka. Albo po prostu umieli oddzielić pracę od zabawy. Przyjaźnili się ze sobą. To było widać w szczerych wybuchach wesołości i w docinkach, o które nikt się nie obrażał i które nikogo nie omijały. Zwłaszcza Krzyśka, choć był ich szefem.

Dżentelmen, opiekuńczy, godny zaufania

Spędzony z tymi ludźmi czas diametralnie różnił się od wcześniejszych męczarni. Natychmiast złapaliśmy kontakt. Na dodatek Krzysztof pilnował, żebym przypadkiem nie zaczęła się nudzić w ich zżytym towarzystwie. Szybko ustalił, gdzie dokładnie pracuję, by przerzucić się na tematy interesujące nas oboje, jak na przykład siatkówka.

Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła północ. Aga poszła jakąś godzinę wcześniej, ja też nie mogłam balować do rana. Gdy wreszcie wstałam i powiedziałam, że zbieram się do domu, Krzysiek wezwał dla mnie taksówkę i poprosił o mój numer telefonu. Chwilę później ujrzałam na wyświetlaczu połączenie z nieznanego numeru. Krzysiek się uśmiechnął.

– To ja, zapisz mój numer. I puść mi głuchacza, jak tylko przekroczysz próg mieszkania – powiedział, całując mnie na pożegnanie w rękę. – Chcę wiedzieć, że dojechałaś cała i zdrowa. Inaczej nie zasnę.

Sprytne zagranie, ale nie miałam nic przeciwko temu. Ciągnęło mnie do niego. Dawno nie spotkałam tak sympatycznego faceta. Niby dyrektor i bystrzak, ale nie cierpiał na syndrom pana i władcy ani nie zgrywał nieomylnego geniusza.

Był normalny, co nie znaczy, że zwyczajny. Zabawny, czarujący, elokwentny i w subtelny sposób charyzmatyczny. Nie nazwałabym go przystojniakiem, ale miał styl i wytwarzał wokół siebie jakąś aurę. Nawet kiedy siedział w kącie, przyciągał uwagę. Moją wręcz przykuwał.

Po wejściu do domu zrobiłam sobie herbatę, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Potem wybrałam numer Krzyśka i po dwóch sygnałach się rozłączyłam.

„Dopiero teraz? – odpisał w esemesie. Myślałem, że mieszkasz niedaleko”.

„Taksówkarz zrobił mi wycieczkę krajoznawczą” – skłamałam.

„Mam nadzieję, że nie kosztowało cię to całej pensji” – zażartował.

„Nie, ale sobotnie kino muszę sobie odpuścić” – odpowiedziałam, licząc na stosowną reakcję; i nie rozczarowałam się.

„Ja cię zabiorę” – odpisał.

I tak się zaczęło. Krzysiek przy bliskim poznaniu tylko zyskał. Dżentelmen na co dzień, nie na pokaz, mężczyzna opiekuńczy i godny zaufania. Taki był mój Krzysztof, mężczyzna, w którym się zakochałam i o którym z każdym mijającym miesiącem myślałam coraz poważniej.

Wiadomo, że nie ma czegoś takiego jak gwarancja wiecznego szczęścia, ale przy nim czułam się dobrze i bezpiecznie. Zgadzałam się z teorią o dwóch etapach w miłości. Pierwszy, krótki, to miłość romantyczna i erotyczna, kiedy zakochani są w stanie góry przenosić, kiedy świata poza sobą nie widzą i w kółko o sobie myślą.

Taka miłość – ta eksplozja emocji, namiętności oraz niemal obsesyjnej koncentracji na partnerze – wypala się góra po dwóch latach, dlatego często właśnie wtedy rozstają się pary, które wcześniej za sobą szalały.

Jeśli to przetrwają, jeśli miłość romantyczna nie tyle się wypali, co osłabnie i ewoluuje, wchodzą w etap miłości przyjacielskiej. Teraz namiętność schodzi na dalszy plan, a związek dużo bardziej niż dziki seks i motyle w brzuchu spajają uczucia intymności i serdeczności, wzajemne zaufanie, szczerość i szacunek.

O takim związku zawsze marzyłam, takim samym, jaki łączył moich rodziców. Choć statystyki nam nie sprzyjały. Wszyscy wokół na potęgę się rozwodzili albo żyli jak pies z kotem. Jednak dzięki Krzyśkowi uwierzyłam, że my mamy szansę na „żyli długo i szczęśliwie” – on szczerze o mnie dbał, jemu chciało się starać.

I jeszcze te urocze, staroświeckie maniery: całowanie w rękę, przepuszczanie w drzwiach, odsuwanie krzesła i noszenie za mnie wszystkich cięższych niż torebka rzeczy. Gdzie się tacy rodzą?

Rodzina prawników, liczne koneksje, zasady i zakazy

Gdzieś pod Łodzią. W prawniczej rodzinie z zasadami i koneksjami. On też skończył prawo, ale potem się wyłamał i zajął reklamą. Rodzice nie byli zachwyceni. Czy dlatego prawie o nich nie mówił i rzadko odwiedzał dom rodzinny?

Raz czy dwa wymknęło mu się, że matka i ojciec są trudni i wymagający, że mają oczekiwania i lubią, gdy sprawy idą po ich myśli. Czyli jak większość konserwatywnych rodziców. Wielkie mi halo…

Ale może dla niego to nie było takie proste? Czy dlatego dotąd mnie im nie przedstawił? Bo nie spełniałam wymagań jego rodziców odnośnie partnerki dla ich cennego syna? Wstydził się mnie? Obawiał się, że mnie nie zaakceptują? Nawet jeśli, co z tego?

Nie byłam dzieckiem, pogodziłabym się z sytuacją. Najważniejsze, że Krzyś mnie kochał, a ja kochałam jego. Pewnie, miałam wady, jak każdy, ale nie cierpiałam z powodu kompleksów i nie uważałam, że trzeba mnie ukrywać. Sroce spod ogona nie wypadłam.

Krzysiek dobrze znał moich rodziców, bo regularnie jadaliśmy z nimi niedzielne obiady, i lubili się nawzajem. Więc o co chodziło z jego staruszkami? Czemu tak konsekwentnie – że wyglądało to na celowe działanie – trzymał mnie z dala od swojej rodziny?

Aga – zwolenniczka wszelkich teorii spiskowych – uważała, że coś się za tym musi kryć. I jeszcze powtarzała, że jak kiedyś w końcu mnie Krzysiek rodzicom przedstawi, to powinnam się nastawić na najgorsze. Bo lepiej zaskoczyć się miło niż niemiło.

– Pewnie są w cholerę bogaci.

– No i?

– A ty groszem nie śmierdzisz.

– Jak większość społeczeństwa.

– Ale widać Krzysztof i jego starzy nie należą do większości, tylko do elity. No wiesz, klan prawniczy, koneksje, korzenie, zamknięta kasta, nie dla takich szarych myszek z plebsu jak my. Słyszałam, że notariat to niemal dziedziczna fucha, takie to zamknięte środowisko.

– Raczej nepotyczne. Ale ja nie zamierzam starać się u nich o pracę. Poza tym żyjemy w Polsce, nie w Indiach. I mamy dwudziesty pierwszy wiek, jakbyś zapomniała.

– Jasne, pewnie, tak tylko mówię, ostrzeżony to ubezpieczony, grunt, że się kochacie, prawda?
No, prawda…

Rozmowa o rozwodzie w czasie zaręczyn?

Długo rozmyślałam, czy powinnam wziąć Krzyśka na spytki. Jeśli jest, jak to się mówi, „bogaty z domu”, czemu o tym nie wspomniał? Znaczy nie udawał biedaka, żył i mieszkał dostatnio, ale myślałam, że sam zapracował na swój status. I całkiem możliwe, że zapracował. A jeśli na dokładkę miał bogatych rodziców, był jakimś dziedzicem, czemu to ukrywał?

Bał się, że zainteresuję się nim nie dla niego samego, ale ze względu na bogactwo i pozycję jego rodziny? Okej, rozumiem ostrożność na początku znajomości, ale teraz zdążył mnie już chyba poznać na tyle, by wiedzieć, że nie jestem żadną łowczynią majątków. Zatem dlaczego dotąd nie przedstawił mnie swoim rodzicom? Dlaczego prawie w ogóle o nich nie mówił?

Cholera! Powinnam zacząć się bać, że się mnie wstydzi albo nie traktuje serio? Ostatecznie uznałam, że panikuję, bo Krzysiek nie dał mi żadnych podstaw do takich podejrzeń. Kochaliśmy się i szanowaliśmy, bez dwóch zdań. Skoro więc milczał, musiał mieć swój ważny powód. Dotąd nigdy nie zawiódł mojego zaufania. Po prostu muszę poczekać, aż będzie gotowy.

Więc czekałam… Długo. To nie tak, że w kółko o tym myślałam i zadręczałam się pytaniem, czego mi brakuje, że choć minęły dwa lata, choć mieszkamy razem od roku, nadal nie byłam godna poznać jego rodziców. Po prostu tkwiła we mnie ta zadra i czasem mnie uwierała, jednak nie na tyle, by stawiać Krzyśka pod ścianą i żądać konfrontacji.

No ale kiedy w naszą pięćdziesiątą miesięcznicę Krzysztof mi się oświadczył, kiedy wsunął mi na palec pierścionek z brylantem, kiedy wzruszona szepnęłam: „Tak, oczywiście, wyjdę za ciebie” – mimo rozpierającego mnie szczęścia, poczułam też ukłucie niepokoju.

Czy on zamierza ożenić się ze mną po kryjomu, wbrew wiedzy i woli swoich rodziców? Mniejsza o ich wolę, byliśmy dorośli, ale to jednak kuriozalne, bym poznała teściów dopiero na ślubie.
Albo… wcale. I wtedy usłyszałam:

– Gosieńko, czy możesz sobie zarezerwować ten weekend? Pojedziemy do moich rodziców i przedstawię cię jako moją narzeczoną. Nie, jako moją przyszłą żonę – poprawił się poważnym tonem. – Zostaniemy na noc, więc weź coś na przebranie.

– Wreszcie przyszła pora, byśmy się poznali? Dojrzałeś do tego?

– Tak.

– Za to ja okropnie się denerwuję – przyznałam. – A jeśli mnie nie polubią, nie zaakceptują?

– Tym gorzej dla nich – odparł Krzysiek z niezmąconą powagą.

Coś mnie tknęło.

– Czy… Krzyś, czy oni w ogóle wiedzą, że jesteśmy razem?

– Przypuszczalnie wiedzą, ale nie jestem pewien – odparł. – Skoro nikt cię nie śledził ani nie nagabywał, nie próbował przekupić, odstraszyć, to albo nie wiedzą, albo nie uznali cię jeszcze za prawdziwe zagrożenie, więc zlekceważyli.

– Żartujesz sobie ze mnie? – Troszeczkę.

Uśmiechał się, gdy to mówił, ale jego wzrok pozostał poważny. A w głosie pobrzmiewały jakieś twarde, metaliczne tony. Nie znałam go takiego. I dopiero wtedy zaczęłam się bać naprawdę. Chryste, co to za ludzie, skoro na myśl o nich serdeczny Krzysiek zmieniał się w kogoś obcego, oschłego i… i bezwzględnego?

– Wiem, że cię to martwiło. Dziękuję, że mi zaufałaś i poczekałaś. Nie ukrywałem cię, Gosiu, nie wstydziłem się ciebie, raczej cię chroniłem. Nas oboje.

– Dlaczego? Przed kim? Przed swoimi rodzicami? Krzysiu, o co chodzi?

Uśmiechnął się krzywo.

– Chciałem, żebyś mnie pokochała na tyle mocno, żeby nie uciec, nawet gdy już ich poznasz. Żebyś była tak pewna mnie i naszego związku, jak ja jestem tego pewien. Bo zrobią wiele, by tobą zachwiać. Zakochałem się w tobie i w nas jako parze od pierwszego spotkania, ale to za mało. To dla nich żaden argument.

– A dla ciebie?

Westchnął.

– Też nie. Zakochanie to cudowny stan, ale jest przelotny, nie gwarantuje udanego związku, jeśli nie przerodzi się w dojrzałą, odpowiedzialną miłość. Musiałem się upewnić, zanim ruszę na wojnę, że to coś na zawsze i że przetrwamy choćby nie wiem co.

– Czyli co?

– Czyli na przykład, że na hasło intercyza się nie zawahasz się, nie wycofasz…

– Podpisałabym! – przerwałam mu. – Owszem, bywam sentymentalna i jak każda kobieta lubię romantyczne gesty, zapominasz jednak, że jestem księgową, i na co dzień twardo stąpam po ziemi. Doskonale rozumiem sens i potrzebę umów.

– Wiem, teraz byś podpisała, bo to jasne, że nie pozwoliłbym cię skrzywdzić. A ja teraz nie miałabym oporów, żeby cię o to poprosić. Znamy się i dbamy o siebie nawzajem, więc teoretyczne rozważania na temat rozwodu czy bardziej praktyczne w kwestii rozdzielności majątkowej niczego między nami nie zmienią. – zamilkł na chwilę, a ja ciężko przełknęłam ślinę.

– To dowód rozsądku, argument dla rodziny, a nie brak zaufania. Ale wiemy to, bo jesteśmy razem pięćdziesiąt miesięcy. Po trzech mogłoby to wyglądać inaczej, dużo bardziej nerwowo, emocjonalnie. Podobnie jak oświadczyny po pół roku randkowania. Takie decyzje trzeba podejmować świadomie, nie pod wpływem chwili.

Patrzyłam na niego i powoli do mnie docierało, że w nieco innych słowach Krzysiek ujął znaną mi teorię o dwóch etapach miłości. Czekał z deklaracjami, aż nasze uczucie zapuści silne, długie korzenie. Co nie zmieniało faktu, że rozmawialiśmy o rozwodzie podczas oświadczyn. Do takiej rodziny miałam wejść…

Mam być silna? Postaram się

Co mnie tam czeka? Co zrobią w ramach akcji „trzeba mu ją wybić z głowy” i „musimy się jej pozbyć”? Co mi zafundują, żebym poczuła się gorsza? Ostracyzm i pogardę? Nawet jeśli, to pewnie w kulturalnej, zawoalowanej formie – w końcu ci ludzie wychowali Krzysztofa – podane w białych rękawiczkach, owinięte w aluzję, ironię, podteksty, niby przypadkowe afronty.

Choć ich pozorna delikatność wcale nie umniejszy siły rażenia, bo upokorzenie boli bez względu na formę. A jak to nie zadziała, co potem? Jak daleko się posuną? Przejdą od sugestii do pogróżek? A potem zaczną konkretnie szkodzić Krzyśkowi, mnie, moim bliskim? Są do tego zdolni? Jak wielkie, drapieżne korporacje? Czy popadam w paranoję?

– Powinnam się bać?

– Będę z tobą – Krzysiek objął mnie. – Po prostu się nie przejmuj za bardzo. Wytrzymaj. Kocham cię. I nie zamierzam opuścić. Moi rodzice są, jacy są, szanuję ich i podziwiam, podczas gdy twoich uwielbiam. Widzisz różnicę? Ale za jedno jestem im wdzięczny. Wpoili mi cechy i zasady, z których jestem dumny. Jedną z nich jest dotrzymywanie obietnic. Oświadczyny to obietnica. Więc jestem gotowy i nie przejmę się groźbą odcięcia od funduszy jak moja siostra, nie wpadnę w panikę, jeżeli zażądają zwrotu pożyczki albo spróbują mi szkodzić w interesach. – uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.

– W końcu dadzą spokój, bo choć rodzina jest dla nich ważniejsza niż pojedynczy jej członek, nie przekroczą pewnej granicy, nie zniszczą mnie ani tym bardziej ciebie, tylko po to, by dać mi nauczkę i sobie podporządkować. Ale nie poddadzą się łatwo. Więc musisz być silna i nie przejmować się. Jeśli ty się nie wystraszysz, nie zmęczysz, nie dasz obrazić, nic nam nie zrobią. Nie będą w stanie. Rozumiesz?

Nie do końca rozumiałam, ale powiedziałam:

– Postaram się. 

Czytaj także:
„Teściowa córki lubiła zaglądać do kieliszka. Gdy pod wpływem alkoholu zajmowała się wnukiem, musiałam interweniować”
„Nie mogłam dać mu dziecka, więc zrobił je mojej przyjaciółce. Musiała dojść do tragedii, żebym poznała prawdę”
„Po 17 latach małżeństwa odkryłam, jaką kanalią był mój mąż. Zginął w wypadku, wioząc kochankę na egzotyczne wakacje”

Redakcja poleca

REKLAMA