Pracuję zdalnie w domu i, przynajmniej teoretycznie, mogłabym spać do południa, zwłaszcza że najbardziej wydajna jestem wieczorami i w nocy. Ale nie ma tak dobrze. O siódmej rano zrywa mnie zwykle telefon od matki. Nie, żeby coś się działo, spokojna głowa, ale staruszka musi wylać przed kimś swoje żale, a ja wprost idealnie nadaję się do tego celu.
– Dzwonię do ciebie, bo Waldek pracuje – zaczyna na ogół.
Jasne, brat codziennie jeździ do fabryki, więc pracuje, a ja w domu pewnie się nudzę, i nie mam co robić. Jak nie zasuwasz od szóstej przy taśmie, to znaczy, że można cię nękać. Manna sama leci ci z nieba…
– Nie uwierzysz, co mi się śniło! – zawołała dziś mama, a ja natychmiast przełączyłam komórkę na tryb głośnomówiący i zrobiłam kilka przysiadów, żeby się rozbudzić.
Niestety, nie pomogło, oczy same mi się zamykały. Potrzebowałam kawy, i to szybko. Chwyciłam czajnik, wlałam do niego wodę i zaczęłam przygotowywać śniadanie, podczas gdy mama cały czas gadała. Podekscytowana opowiadała, jak to w jej śnie żona Waldka zdradzała go z jakimś facetem. I to gdzie? W domu kultury!
Akurat była wystawa Bożenki, córki Kryszakowej, tej, która uczyła mnie polskiego w pierwszej klasie, no przecież muszę ją pamiętać, taka wysoka blondyna! Przyszła sama śmietanka: magister, magistrowa, dyrektorka szkoły i komendant policji, a nawet sam burmistrz. Tymczasem Natalia z tym gościem całowali się jak opętani pod tablicą upamiętniającą wydarzenia grudniowe. Że co? Nie ma takiej tablicy? We śnie była!
Zalałam w końcu tę kawę, a potem przez pomyłkę ją posoliłam.
– K… mać! – wyrwało mi się.
– Grażynko – oburzyła się mama. – Wiem, że to potworne. Waldek tyle przecież zrobił dla Natalii, ale dama nie powinna się tak wyrażać! Proszę mnie natychmiast przeprosić!
Wedle rozkazu przeprosiłam, a ona nawijała dalej. Właśnie szwagierka z tym gościem osunęli się na świeżo wyfroterowaną posadzkę, gdy udało mi się zaparzyć nową kawę. Upiłam solidny łyk i od razu zrobiło mi się lepiej. Świat wreszcie zaczął nabierać wyraźnych kształtów.
– A mnie się ostatnio śniło – wbiłam się w matczyny monolog, – że UFO wylądowało na Wiejskiej i...
– Dajże spokój – przerwała mi zniecierpliwiona. – Głupoty jakieś, UFO!
Parsknęła gniewnie, po czym dalej opowiadała swój sen, który w odróżnieniu od mojego, z pewnością był proroczy. Każdy przecież wie jak temperamentna i zdradliwa z natury jest Natalia.
– Wstydu za grosz! – zakończyła mama zgrabną konkluzją.
– Myślisz, że powinnam powiedzieć Waldkowi? Chyba powinien wiedzieć o czymś takim, nie sądzisz?
Brat mieszka blisko mamy, jest u niej co drugi dzień. Na pewno nie będzie mu opowiadać żadnych bzdur. Doskonale wie, że od razu spuściłby ją na drzewo, więc tylko mnie tak podpuszcza, żeby się trochę rozerwać, zanim ogarnie ją szara rzeczywistość osiemdziesięciolatki. Zresztą, nawet nie czekała na odpowiedź, tylko przeszła do następnego punktu, czyli narzekania na zdrowie.
Tak strasznie bolą ją kolana, nic nie może robić, kompletnie nic! Może to od tej diety, którą przepisał jej lekarz? Kto to widział, tak mało mięsa jeść… Chociaż w sumie dobrze, bo ona i tak nie da rady do sklepu wyjść po zakupy, a lodówka pusta.
– Zaraz, zaraz! – ożywiłam się. – Jakim cudem pusta, skoro Waldek wczoraj był? Nie mogłaś mu powiedzieć, żeby cię zabrał do marketu?
– Och, Grażynko, nie chciałam mu głowy zawracać – jęknęła mama. – Mało to ma swoich problemów?
Jasne, nikomu nie chce głowy zawracać, tylko mnie, bo mieszkam najdalej. Reszta świata jest pod ochroną. Sąsiadka z dołu zagląda do niej codziennie. Sama jej za to płacę, o czym mama oczywiście nie wie, ale staruszka prawie zawsze ją spławia: „nie, nic jej nie trzeba”. Okna jej Grażynka umyje, jak przyjedzie, odkurzać też córcia potrafi najlepiej.
No tak, jak zwykle to ja jestem niedobra
Wypiłam kawę, pokroiłam chleb i wzięłam się za gotowanie jajek, a mama wciąż gadała jak w transie. Teraz o pogrzebach. Umarła matka Ilonki, mojej koleżanki z przedszkola. Na pewno ją pamiętam, nosiła pierścień z ruskiego złota. Brzydką trumnę miała, białą… Kto to widział, przecież biały to kolor do ślubu a nie na cmentarz! Zawsze taka pani, ale gustu za grosz, słoma z butów jej wychodziła przy każdej okazji.
– Byłaś na pogrzebie? – zdziwiłam się, bo na cmentarz są od niej ze dwa kilometry, w dodatku pod górkę.
– Do kościoła tylko poszłam – burknęła. – Nie mam siły się dalej ruszać.
Właśnie się wzięłam za odcedzanie jajek, gdy mama krzyknęła głośno:
– Pająk! Wielki! Wlazł za wersalkę!
Tak się przestraszyłam jej wrzaskiem, że aż oblałam się wrzątkiem. Niech to szlag trafi! Zerwałam z siebie mokrą bluzkę i przyłożyłam do brzucha kawałek mrożonego kurczaka z lodówki. Ja cię kręcę, ale ból…
– Pająk, Grażynko, słyszysz mnie? Może jadowity! – jęknęła mama.
– Mamo, poparzyłam się, muszę kończyć.
– Trzeba trochę uważać – pouczyła mnie. – A mówiłam ci już, jak mój tatuś się poparzył w czasie okupacji? To dopiero była historia…
Leżałam na zimnej podłodze, obłożona mrożonkami i zastanawiałam się, co za idiota wymyślił darmowe połączenia. A może powinnam zmienić operatora…
– Och, tyle, co ja przeżyłam... – westchnęła tymczasem mama. – Wy, młodzi, nie macie pojęcia, jakie życie może być ciężkie. I nikt nie docenia, każdy zajęty swoimi sprawami, nikt nie zajrzy, nie zapyta...
Dość. Dość. Dość
Podniosłam się z podłogi, wyszłam na klatkę i zadzwoniłam do własnych drzwi. Potem wróciłam, złapałam za komórkę i powiedziałam:
– Mamo, muszę kończyć, facet z elektrowni przyszedł.
Jednak ona tak łatwo nie odpuszczała. Co tam elektrownia, skoro już się o cmentarzu zgadało… Grobem się trzeba zająć! Nie miałam pojęcia, o czym mówi, ale obiecałam, że na Wszystkich Świętych przyjadę i załatwimy, co trzeba. Przesyłam buziaki, tysiące pozdrowień, pa, pa…
Chryste Panie, chyba zwariuję! Nie mam już za złe ojcu, że któregoś dnia wyszedł po papierosy i nigdy nie wrócił. I tak długo wytrzymał. Wieczorem zadzwonił brat. Wściekły jak diabli. Czy ja mam pojęcie, co matka nawyrabiała? Właśnie mu znajomy doniósł! Widział ją na cmentarzu, jak szorowała nagrobek szczotką. W takie zimno, jak deszcz padał! Skarżyła mu się, że żadne z dzieci nie chciało się tym zająć, a przecież zaraz Święto Zmarłych i ona nie będzie oczami świecić, że jej grób jest brudny!
– Błagam cię, przyjedź, Grażyna, bo ja już nie wyrabiam – poprosił Waldek. – Przecież tam, do jasnej cholery, nikt nie leży! Jak można się zarzynać dla pustego grobu?!
No tak. Dwa lata temu mama wykupiła miejsce na cmentarzu i postawiła pomnik. Tak na wszelki wypadek, jakby nagle umarła.
Musiała sama, bo nie chcieliśmy pomóc
No i niestety, zamiast czekać na córkę, która miała wrócić z uczelni, musiałam się tłuc dwieście kilometrów, tylko po to, żeby wysłuchać, jaka jestem niewdzięczna. Przecież mama mi mówiła, że trzeba jechać na cmentarz przed Świętem Zmarłych! Ale dla mnie obcy facet z elektrowni jest ważniejszy niż rodzona matka, wiadomo. I ona musiała sama, z tymi bolącymi kolanami, ledwo żywa… Co to za los przeklęty, że zawsze człowiek skazany tylko na siebie, zawsze dla innych jak kula u nogi…
– Nie przyszło mi do głowy, że będziesz chciała szorować swój własny pomnik! – przerwałam w końcu ten potok wyrzutów. – Zastanów się, przecież to idiotyczne, mamo!
– Sam się nie umyje – oświadczyła. – A jest na nim moje nazwisko! Nie będę oczami przed ludźmi świeciła. Boże, jak ja się źle czuję, chyba mam gorączkę – jęknęła nagle. – Pewnie złapałam zapalenie płuc! A to wszystko przez ciebie, Grażynko… Skoro ty już teraz masz gdzieś mój grób, to co dopiero będzie, gdy umrę?
I trzeba było wzywać pogotowie… Żal mi mojej mamy, wiem, że życie osiemdziesięciolatki nie jest usłane różami, ale czy moje jest…
Czytaj także:
„Jestem magnesem na nieudaczników. Każdy z moich związków wyglądał tak samo – uwiódł, przeleciał i porzucił”
„Bawiły mnie erotyczne podboje Zuzy. Do czasu, gdy nie wzięła się za mojego męża i synów”
„Chciałam rozbić nowy związek ojca, żeby zemścić się za to, że zostawił mamę. Wrobiłam jego nową kobietę w kradzież”