„Dla mojej macochy byłem śmieciem, a jej syn - księciem. Ojciec był tak zakochany, że przymykał oko na moją krzywdę”

Córka wyjechała i zostawiła dziecko z rodziną fot. Adobe Stock, Konstantin Zibert
„Kuba dostał mój pokój, a mnie zrobili sypialnię ze spiżarni koło kuchni. Moja macocha najwyraźniej nie życzyła sobie serdecznych układów między mną a jej synem. Nastawiała go do mnie wrogo. Kuba zaczął traktować mnie z góry, jakbym był kimś gorszym również w jego oczach. Sam oczywiście dostawał wszystko i na nic nie musiał zapracować”.
/ 19.04.2023 10:30
Córka wyjechała i zostawiła dziecko z rodziną fot. Adobe Stock, Konstantin Zibert

– Doktorze! – usłyszałem za sobą znajomy głos. – Cześć Rysiek, mam sprawę – doganiając mnie, powiedział zasapany Marcin, kolega z onkologii.

Jestem lekarzem, pracuję w tym szpitalu od kilkunastu lat jako neurolog. Wśród tutejszych lekarzy mam kilku dobrych kolegów. Nie popadam w konflikty z ludźmi. Staram się pomagać pacjentom najlepiej, jak potrafię. Może nawet za bardzo się przejmuję. Nieraz przekonałem się bowiem, że ludzie opacznie odczytują troskę i dobre intencje.

– Wiesz, mam na oddziale pacjentkę, która nazywa się tak jak ty – mówił. – To bardzo rzadko spotykane nazwisko – tłumaczył. – Czy przypadkiem nie jest jakąś twoją krewną? Taka babka pod siedemdziesiątkę?

Czy to możliwe?

Rzeczywiście, moje nazwisko nosi niewiele osób, a dla cudzoziemców jest nie do powtórzenia.

– Cóż, warto sprawdzić na wszelki wypadek. Dzięki za informację. Wpadnę do ciebie na oddział po czternastej – powiedziałem. – Aha, a jak ma na imię ta pacjentka?

– Hanna.

Skinąłem głową i poszedłem do siebie.

„Hanna… to może być moja macocha” – pomyślałem.

Natychmiast przypomniało mi się niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, okres dorastania... Słabo pamiętam prawdziwą mamę. Umarła, gdy miałem cztery lata. Dla ojca był to prawdziwy cios. Potem dochodził do siebie przez dłuższy czas, ale i tak pozostał jakiś wyłączony, obojętny, jakby chciał odgrodzić się od świata. Jednak starał się normalnie żyć i pracować. Dbał o mnie najlepiej, jak potrafił. Miałem siedem lat, gdy niespodziewanie podjął ze mną poważną rozmowę.

– Słuchaj, synku, chcę się ożenić. Trudno mi żyć w samotności – zwierzył się.

– Przecież masz mnie! – zawołałem.

– To zupełnie co innego – stwierdził ojciec.

Tłumaczył mi, że tęskni za mamą, ale też nie wystarczy mu tylko pamięć o niej. Nie chce być sam, to znaczy bez kobiety. Nie wyobrażałem sobie jakiejś obcej pani w naszym domu. Przestraszyłem się, że będzie chciała zająć miejsce mojej mamy.

Z książek zaś wiedziałem, że macochy bywają złe

– Mam nazywać ją mamą? – spytałem tatę niepewnym głosem.

– Sama ci powie. Na pewno będzie dla ciebie dobra. Przekonasz się – zapewnił na koniec.

Moje pierwsze spotkanie z macochą nie wypadło zbyt miło. Po pierwsze dowiedziałem się, że wolno mi do niej mówić „Hanno”. O żadnym zdrobnieniu, żadnej Hani nie było mowy. Wydało mi się to śmieszne, bo kiedyś taki duży dryblas z sąsiedniego podwórka powiedział mi coś podobnego.

– Cześć, Jurek – mówię, a on patrzy na mnie z góry i krzywi się z niechęcią.

– Słuchaj, mały. Dla ciebie nie jestem żaden Jurek. Mówisz do mnie Jerzy albo dostaniesz w pysk.

– Jasne – odpowiedziałem i szybko skinąłem głową na potwierdzenie.

Cóż, trudno mi oceniać macochę, a tym bardziej porównywać z mamą, która umarła, zanim mogłem zapamiętać jej serdeczność, ciepło, uśmiech i miłe słowa. Nowa żona taty nie była wobec mnie zbyt wylewna. Rzadko odzywała się do mnie, za to często gestami wskazywała, co mam robić. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że można inaczej traktować dziecko. Opiekowała się mną, czyli dawała mi jeść i dbała, abym chodził w czystym ubraniu.

Na nic więcej nie miała czasu ani ochoty

Tata często wyjeżdżał w delegacje i wtedy czułem się jakoś niepewnie. Początkowo przychodziłem więc do pokoju Hanny, żeby z nią porozmawiać albo poprosić o pomoc w odrobieniu lekcji. Jednak niemal zawsze zbywała mnie jak najszybciej.

– Lekcje musisz odrabiać sam, bo to przecież twój obowiązek, a nie mój. Mówię to wyłącznie dla twojego dobra, bo inaczej niczego sam się nie nauczysz – oświadczyła cynicznie.

Zrobiło mi się przykro i tym dotkliwiej czułem osamotnienie. Gdy zjawiali się w naszym domu jej znajomi, musiałem siedzieć w swoim pokoju. Z nudów zająłem się nauką. Miałem coraz lepsze oceny i sprawiało mi to prawdziwą satysfakcję. Właściwie był to dla mnie jedyny powód do radości i dumy. Jednak nie narzekałem, bo przecież w gruncie rzeczy nie czułem się nieszczęśliwy. Sytuacja zmieniła się dość niespodziewanie, gdy nagle okazało się, że będę miał braciszka. Hanna zarządziła remont mieszkania, a potem zdecydowała, który pokój komu przypadnie. Tylko największy, nazywany salonem, niewiele się zmienił i jak dawniej stał tam telewizor. Nieco mniejszy przypadł bratu. Mój dawny pokój został teraz sypialnią dorosłych. Dla mnie pozostał maleńki pokoik obok kuchni. Dotychczas pełnił rolę spiżarni. Tata twierdził, że taki pokoik w starej kamienicy, to przed wojną na pewno był dla służącej. Nawet miał osobne wejście z korytarza, ale teraz było zamknięte na klucz i zastawione regałem. Regał pozostał, ale razem z tatą pomalowaliśmy go na wesołe kolory.

Nawet nieźle nam to wyszło

Oprócz regału zmieściło się tu jeszcze wąskie łóżko i małe biurko. Niestety, żeby dostać się do biurka, stojącego pod oknem, musiałem za każdym razem przejść po łóżku. Nie narzekałem, bo Hanna powiedziała, że inne dzieci mają dużo gorzej i nie mają swojego pokoju w ogóle. Czyli miałem swój pokój, gdzie nikt dorosły nie zakłócał mi spokoju. Bo niby jak ten dorosły miał tam wejść? Po łóżku? Jednak nie byłem zachwycony. Po pierwsze, poprzednio miałem większy pokój. Był bardzo jasny. W tym spiżarkowym było tylko niewielkie okno i na dodatek wyżej niż wszystkie pozostałe. Żeby wyjrzeć na świat, musiałem wskakiwać na łóżko. Po drugie, mój mały brat, Kubuś, gdy tylko się urodził, dostał wielki pokój. Naprawdę duży. Mógłby tam nawet na hulajnodze jeździć. Szczerze mówiąc, zazdrościłem mu. Moje lokum wyglądało przy jego salonie jak mysia norka. Właśnie wtedy dotarło do mnie w końcu, że jestem traktowany jak ktoś dużo gorszy.

Kubuś rósł, ja chodziłem do szkoły, spotykałem się z kolegami, grałem w piłkę i nie narzekałem. Hanna coraz bardziej otwarcie faworyzowała Kubusia. Owinęła sobie tatę wokół palca i nawet nie próbował protestować, chociaż zdawał sobie sprawę z sytuacji. Machnął jednak na to wszystko ręką dla świętego spokoju. Zresztą, miał też inne zmartwienia na głowie. Coraz częściej narzekał na serce. Nie lubił chodzić do lekarza, więc prawdę mówiąc, nie leczył się. Bardzo chciałem mu pomóc, ale zupełnie nie wiedziałem, co mógłbym zrobić. Tata był strasznie uparty i nie słuchał moich dobrych rad. Cóż, trudno się dziwić, że jako chłopak w wieku szkolnym nie byłem dla niego autorytetem. Gdy Kubuś poszedł do szkoły, Hanna szybko kupiła mu abonament na basen, zafundowała lekcje tenisa. Potem dostał gitarę, o jakiej mogłem tylko marzyć. Załatwiała mu wyjazdy na zagraniczne obozy. Ja poza Polską nie byłem nigdzie, ale obiecałem sobie, że w przyszłości będę podróżował za własne pieniądze. Oczywiście, nie byłem ślepy i zdawałem sobie sprawę, że dla Hanny jestem kulą u nogi. Z Kubą starałem się żyć na przyjaznej stopie. Ostatecznie nie był winien, że jego matka nie traktowała mnie najlepiej. Jednak moja macocha najwyraźniej nie życzyła sobie serdecznych układów między mną a jej synem.

Nastawiała go do mnie wrogo 

Mały Kuba zaczął traktować mnie z góry, jakbym był kimś gorszym również w jego oczach. Pozwalał sobie na złośliwości. Powoli zaczął upodabniać się do swojej matki. Pewnie geny w końcu wzięły górę. Dostawał wszystko, o czym mógł zamarzyć, i na nic nie musiał zapracować. Stał się bardzo pewny siebie, nie przykładał się do nauki, a w końcu znalazł sobie bardzo podejrzanych kolegów. Nagle zmarł mój ojciec. Atak serca. Byłem zrozpaczony. W tym momencie wiedziałem, że zostałem zupełnie sam. Nikt mnie nie kochał, ani nie potrzebował. Paskudne uczucie. Popłakałem sobie, gdy nikt nie widział, ale szybko wziąłem się w garść. Już zdążyłem się uodpornić na przeciwności losu, nieżyczliwość i wrogość. Zająłem się nauką. Na szczęście ojciec zabezpieczył mnie finansowo. Zdałem maturę i dostałem się na medycynę. Wybrałem ten kierunek chyba z powodu wyrzutów sumienia. Nie potrafiłem pomóc ojcu, gdy jeszcze nie było dla niego za późno na leczenie.

Cóż, nie mogłem zatrzymać czasu, ale przynajmniej pomagałem innym ludziom. W domu, gdzie niepodzielnie rządziła Hanna, już zupełnie nie czułem się jak u siebie. Wybrałem więc uczelnię w innym województwie i zamieszkałem w akademiku. W czasie studiów poznałem mnóstwo ciekawych ludzi. Z wieloma udało mi się zaprzyjaźnić. W pewnym sensie zastępowali mi rodzinę. Jednak były takie chwile, gdy łzy napływały mi do oczu. Najgorsze były święta. Wtedy najboleśniej doskwierał mi brak bliskich i czułem się przeraźliwie samotny. Dotrwałem szczęśliwie do końca studiów i wróciłem do rodzinnego miasta. Znalazłem pracę w szpitalu, wynająłem kawalerkę. Minęło kilka lat. Ożeniłem się z cudowną dziewczyną i wreszcie czułem, że szczęście zaczęło się do mnie uśmiechać. Jako lekarz zdobywałem coraz większe doświadczenie. Mogłem rzeczywiście pomagać chorym, co było przecież jednym z moich młodzieńczych marzeń.

O żonie ojca dawno zapomniałem

Zrobiła wszystko, żeby zerwać ze mną wszelkie kontakty. Zadbała też o to, bym nie widywał brata. Teraz niespodziewanie dopadła mnie smutna przeszłość. Macocha leżała w moim szpitalu i czułem, że powinienem wypytać o jej stan. Spotkać się z nią na chwilę. Swoją drogą byłem ciekaw, jak zareaguje na mój widok. Tak jak obiecałem koledze z sąsiedniego oddziału, zjawiłem się u niego po czternastej. Skinął głową na mój widok, zaprowadził mnie do salki, gdzie leżała Hanna, i wycofał się dyskretnie.

– Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie poznajesz – zacząłem. – Jestem Rysiek.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Jej pomarszczona twarz była skrzywiona cierpieniem, ale zauważyłem cień uśmiechu.

– Rysiek… Wyrosłeś na przystojniaka i jak widzę jesteś lekarzem – powiedziała. – Nie myślałam, że ci się uda – przyznała.

– Potrzebujesz czegoś? Mógłbym jakoś ci pomóc? Troszczą się o ciebie? – zakłopotany zarzuciłem ją pytaniami.

– Tak, dbają tu o mnie, dziękuję. Mam wszystko, czego mi potrzeba – odparła.

Po chwili milczenia zaczęła opowiadać o sobie i chwaliła się życiowymi sukcesami Kubusia. Potakiwałem, nie wiedząc, co powiedzieć. Nagle za oknem usłyszałem pisk opon. Podszedłem bliżej. Czarne bmw wjechało z fantazją na parking przed szpitalem. Wysiadł z niego mężczyzna w średnim wieku i ruszył do wejścia. Gdy po kilku minutach otworzyły się drzwi salki, w której leżała Hanna, domyśliłem się, że to musi być Kuba. Miałem trudności, żeby rozpoznać w nim mojego młodszego brata. Wyłysiał, ale jak dawniej był bardzo pewny siebie.

– Cześć – powiedział, nie wyciągając ręki na powitanie. – Marnie wyglądasz. Za dużo pracy, co? – spytał.

– Nie każdy potrafi urządzić się w życiu – dodał z satysfakcją.

– Chciałbym teraz pogadać z matką. Chyba nie chcesz nam przeszkadzać? – dodał, siadając na brzegu łóżka.

Już chciałem odwrócić się na pięcie i wyjść bez słowa, ale Hanna skinęła na mnie ręką. Pochyliłem się nad nią.

– Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to wpadaj tu codziennie – poprosiła cicho.

– Dobrze – odpowiedziałem. – Na pewno przyjdę.

Szkoda, że dopiero w obliczu choroby zdecydowała się okazać mi odrobinę życzliwości i zainteresowania. Szkoda, że tak późno... 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA