Moje koleżanki i koledzy jeszcze w szkole marzyli o jak najszybszym wyjeździe za granicę. Ja nigdy nie miałam tego w planach, ale po latach okazało się, że los spłatał mi figla…
Rok szkolny miał się ku końcowi. Głowy mieliśmy w chmurach i każdy z nas widział inaczej swoją – oczywiście świetlaną – przyszłość. Ostatni dzień w szkole postanowiliśmy uczcić ogniskiem na polanie w Lesie Kabackim. Umówiliśmy się na wczesne popołudnie. Każdy miał dotrzeć na własną rękę i coś przynieść. Jak zwykle wszyscy poszli na łatwiznę i większość przytaszczyła piwo i kiełbaski.
Madzia się wyłamała i z wdziękiem wypakowała z piknikowego koszyka maślane ciasteczka. Patrzyliśmy na nie z rozbawieniem, ale potem okazało się, że smakowały wyśmienicie po pieczonych na patyku kiełbaskach zagryzanych przyniesionymi przeze mnie domowej roboty ogórkami małosolnymi.
– Jeszcze tylko matura i hajda w daleki świat – rozmarzył się Wiktor.
– A studia zamierzasz olać? – zaczepiła go Gośka. – Z maturą w wielkim świecie to najwyżej możesz pracować na zmywaku.
– Od czegoś trzeba zacząć – zaśmiał się i puścił do mnie oko.
– Ja chcę wyjechać do Niemiec albo Holandii – wtrącił Jacek – ale najpierw muszę skończyć studia i podszlifować język.
– Pewnie już się tam ciebie nie mogą doczekać – wydęła usta Marta. – Myślisz, że zawojujesz świat.
– A ty, siedząc na tyłku, na pewno nie zawojujesz – odgryzł się Jacek.
Bardzo wyprzystojniał, podobał mi się
Ogień zaczął przygasać i chłopaki zabrali się do podkładania chrustu. Rozejrzałam się dookoła. Takich grupek jak nasza było kilkanaście. Gdzieś w oddali ktoś brzdąkał na gitarze. Jakaś dziewczyna zanosiła się perlistym śmiechem. Ktoś przywoływał do ogniska obrażoną koleżankę, która odłączyła się od towarzystwa.
– A ty, Nati, co zamierzasz robić? – zapytał Wiktor.
– Wybieram się na zarządzanie na uniwerku – odpowiedziałam machinalnie, cały czas zapatrzona w rozgwieżdżone niebo.
– I czym potem będziesz zarządzać? – dopytywał kpiąco.
– Takimi jak ty nieukami, którzy będą zaczynali karierę na zmywaku – roześmiała się Gośka.
Żart wszystkim się spodobał, bo cała grupa wybuchnęła gromkim śmiechem.
Tak jak planowałam, skończyłam zarządzanie. Tylko kim ja teraz będę zarządzać? – przypomniałam sobie żart Wiktora, trzymając w rękach dyplom magisterski. Po kilku żałosnych eksperymentach w różnych korporacjach (jednak nie nadaję się na korpoludka) dostałam pracę w agencji nieruchomości. To był mój żywioł. Szef agencji kręcił z niedowierzaniem głową, kiedy udawało mi się sprzedać kolejne mieszkanie, które dotąd zalegało w agencyjnych zasobach.
Odnosiłam sukcesy, ale coś za coś. Kontakty z przyjaciółmi mocno się rozluźniły, a w sprawach sercowych – niestety, dzika plaża. W wynajętym mieszkaniu bywałam raczej gościem, więc jego wystrój – a raczej jego brak – bardziej przypominał poczekalnię niż przytulne gniazdko.
W pracy najgorsza była papierologia. Te wszystkie umowy, faktury dosłownie mnie przygniatały. Po takim dniu czułam się bardziej zmęczona niż po pokazywaniu marudnym klientom mieszkań przez osiem godzin.
Właśnie miałam za sobą taki dzień pełen papierkowej roboty. Postanowiłam się przejść po mieście. Zapatrzona w wystawy z ciuchami nie zauważyłam wyrwanej kostki chodnikowej i niechybnie wywinęłabym orła, gdyby w ostatniej chwili ktoś mnie nie złapał.
– Zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz – zaśmiał się mój wybawca.
– Wiktor? – nie mogłam uwierzyć. – Co za spotkanie!
– No, za uratowanie ci życia należy mi się sowita nagroda – powiedział z błyskiem w oku, taksując mnie od góry do dołu.
Musiałam mieć głupią minę, bo zaraz ze śmiechem sprecyzował swoje żądania.
– Myślę, że jak dasz się zaprosić na drinka, to będzie wystarczająca rekompensata za moje poświęcenie.
Uśmiechnęłam się, bo tego mi właśnie było potrzeba.
Drink przeciągnął się prawie do północy. Świetnie nam się gadało. Wiktor okazał się doskonałym kompanem. Płakałam ze śmiechu, kiedy opowiadał mi o swoich początkach w Anglii. Zgodnie z przewidywaniami Gośki rzeczywiście zaczął na zmywaku. Szybko awansował na kelnera. Potem zrobił kurs menedżerski i teraz jest menedżerem w eleganckiej restauracji w Bristolu.
Od tego wieczoru spotykaliśmy się prawie codziennie. Wiktor był na urlopie i nasze randki dopasowywaliśmy do mojej pracy. Tak, randki. Z każdym dniem byliśmy sobie bliżsi. Wiktor wyprzystojniał i coraz bardziej mi się podobał. No i chyba byliśmy bratnimi duszami, bo spędzając ze sobą coraz więcej czasu, nigdy się nie nudziliśmy.
Częściej się kłóciliśmy niż kochaliśmy
Urlop Wiktora się kończył i za kilka dni miał wracać do Anglii.
– Nati – zaczął z poważną miną – rzuć to wszystko i jedź ze mną.
Zaskoczył mnie tą propozycją, chociaż od kilku dni sama rozpatrywałam taką możliwość. Powiedziałam, że się zastanowię. Do wyjazdu Wiktora cały czas o tym myślałam. Dwa razy dziennie zmieniałam decyzję i nadal nie wiedziałam, co zrobię.
Tydzień po wyjeździe Wiktora podjęłam decyzję. Nasze codzienne rozmowy telefoniczne tylko podsycały tęsknotę. Jeszcze żaden związek na odległość nie przetrwał. Jeśli chcieliśmy być razem, to muszę do niego pojechać. I tak spakowałam swój dobytek i stawiłam się w hali odlotów w Modlinie.
Początki były piękne. Wiktor wynajął przed moim przyjazdem niezłe mieszkanie. Tydzień po przyjeździe znalazłam pracę w agencji nieruchomości. Nie posiadałam się ze szczęścia, że będę robić to, co lubię, i mieć przy sobie ukochanego chłopaka. Życie jednak szybko zweryfikowało moje oczekiwania. Praca w agencji okazała się nudna i bezbarwna. Zajmowałam się wyłącznie umowami i wrzucaniem na stronę internetową kolejnych ofert. O sprzedawaniu mieszkań mogłam tylko pomarzyć. Powiedziano mi, że jak dobrze pójdzie, to dostanę taką szansę za jakieś pięć lat.
Nie wiem, czy to frustracja związana z moją pracą czy po prostu szara rzeczywistość sprawiły, że w naszym związku coś zaczęło się psuć. Wiktor coraz częściej przebywał poza domem. Na początku chodziłam z nim na spotkania z jego znajomymi, ale jakoś nie przypadli mi do gustu i w efekcie Wiktor coraz częściej spotykał się z nimi sam.
Wytrwaliśmy ze sobą pół roku, kłócąc się o niewyniesione śmieci, niewstawione naczynia do zmywarki, o to, kto ma zrobić zakupy i jak spędzimy wspólny wolny weekend. W końcu częściej skakaliśmy sobie do oczu, niż się kochaliśmy. Po kolejnej kłótni Wiktor trzasnął drzwiami. Pomyślałam, że musi ochłonąć. Ja zresztą też. Po dwóch godzinach dostałam esemesa. „No, wreszcie skruszał i poszedł po rozum do głowy” – pomyślałam. Nawet się ucieszyłam, bo złość już dawno mi przeszła.
„Masz rację, to nie ma sensu. Do czasu aż się wyprowadzisz, zostanę u kumpla” – czytałam ten tekst kilkanaście razy i nadal nic nie rozumiałam. Myśli kłębiły mi się w głowie i nawet nie byłam w stanie wymyślić, co ze sobą zrobić. Wyprowadzić się, ale dokąd?
Następnego dnia w pracy byłam półprzytomna. Po lunchu szef, widząc, w jakim jestem stanie, kazał mi iść do domu. Tu czekała mnie kolejna niespodzianka. Pod moją nieobecność Wiktor zabrał trochę swoich rzeczy i całe nasze oszczędności. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale odrzucał połączenia.
Chaotycznie spakowałam swoje rzeczy i wyszłam z domu. Poczułam, że umieram z głodu, bo przez to wszystko nic dzisiaj nie jadłam. Weszłam do pobliskiego baru. Czekając na zamówione jedzenie, zaczęłam przeglądać gazetę, którą ktoś zostawił na stoliku. I tak trafiłam na ogłoszenie, które miało odmienić moje życie…
Agencja turystyczna w Londynie szukała pracownika. Raz kozie śmierć – pomyślałam. Wprawdzie to nie moja branża i nie mam doświadczenia, ale w desperacji odpowiedziałam na ich ogłoszenie i wysłałam swoje CV. O dziwo, wkrótce dostałam odpowiedź z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
– Dzień dobry, jestem Jenny – przywitała mnie miła brunetka w siedzibie firmy. – Za chwilę przyjdzie szef.
Ledwie zdążyłam usiąść na wskazanej przez Jenny kanapie, gdy drzwi się otworzyły i energicznym krokiem wszedł mężczyzna około czterdziestki.
– Witam – wyciągnął do mnie rękę. – Scott Keller, jestem właścicielem agencji. A pani to pewnie kolejna kandydatka do pracy u nas.
W duchu jęknęłam, zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji. Pewnie przede mną byli kandydaci z kierunkowym wykształceniem i doświadczeniem w turystyce. Po co ja tu w ogóle przyszłam…
Nie wierzyłam w to, że mnie zatrudni
Scott okazał się sympatycznym, ale bardzo konkretnym człowiekiem. Kiedy na pytanie o doświadczenie w turystyce powiedziałam mu o swojej pasji żeglarskiej, nie wyśmiał mnie, tylko zaczął dopytywać o szczegóły. Moja znajomość Mazur i patent żeglarski okazały się nagle atutem.
– Wiesz – zaczął – myślimy o poszerzeniu naszej oferty o Polskę. Jak na razie to wszystko krążyło wokół Krakowa, Warszawy i Wrocławia. Te Mazury to może być niezły strzał – powiedział, pocierając podbródek.
Nagle spojrzał na mnie, jakby sobie przypomniał o mojej obecności, i powiedział:
– Czy na pojutrze możesz przygotować prezentację tego regionu?
– Tak – powiedziałam zaskoczona. – Czy to znaczy, że jestem przyjęta?
– Nie tak szybko – zgasił moje nadzieje. – Jak spodoba mi się twój pomysł, zatrudnię cię na okres próbny. Gdzie się zatrzymałaś?
– Jeszcze nigdzie – odparłam. – Właśnie czegoś szukam.
– Na razie możesz zamieszkać ze mną – powiedziała Jenny, która weszła chwilę wcześniej do gabinetu i słyszała naszą rozmowę. – Moja dotychczasowa współlokatorka wróciła do Szwecji, więc i tak szukam teraz kogoś na jej miejsce.
Poczekałam, aż Jenny skończy pracę, i pojechałyśmy razem do mojego nowego domu. Chciałam jak najszybciej zabrać się do pracy. Na temat Mazur miałam sporo materiałów. Kiedyś, jeszcze w Polsce, myślałam o założeniu firmy, która zajmowałaby się organizowaniem rejsów po mazurskich jeziorach dla obcokrajowców. Mam nawet zdjęcia potraw regionalnych.
Przygotowanie profesjonalnej prezentacji (jednak te moje studia do czegoś się przydały) zajęło mi sporo czasu, ale efekt wydawał się zadowalający. Kiedy zamknęłam laptopa, zakręciło mi się w głowie. Spojrzałam na zegarek. Było dwadzieścia po szóstej. Boże, pracowałam niemal bez przerwy piętnaście godzin… Poczułam, że padam z nóg i umieram z głodu.
– Kawka i śniadanko dla pracusia – Jenny weszła z kubkiem pachnącej kawy i kanapkami na ciepło.
– Dlaczego nie śpisz? – spytałam nieprzytomnie.
– Bo za godzinę wychodzę do pracy – przypomniała, śmiejąc się. – A ty teraz zjedz i idź spać. Tylko nie śpij za długo, bo potem nie zmrużysz oka w nocy, a jutro przecież musisz z jasnym umysłem zaprezentować swoje dzieło.
Zanim Jenny wyszła, zjadłam jedną kanapkę i usnęłam.
Prezentacja poszła mi nadspodziewanie dobrze. I tak zostałam zatrudniona w agencji turystycznej. Mój trzymiesięczny okres próbny skończył się z końcem lutego. Przez te trzy miesiące pracowałam nad przygotowaniem zróżnicowanej oferty dla naszych klientów. Scott był ze mnie zadowolony i zatrudnił mnie na czas nieokreślony.
– Teraz już skończyła się laba – zażartował. – Musisz poważnie wziąć się do opracowania szczegółów ofert wyjazdów na Mazury. Lato za pasem. Za miesiąc musimy być gotowi.
Może nie warto wszystkiego przekreślać?
Byliśmy gotowi. Niestety, na początku zainteresowanie naszą ofertą było dość nikłe. W sumie w całym sezonie zorganizowaliśmy zaledwie kilkanaście wyjazdów na żeglowanie po mazurskich jeziorach. To nas rozczarowało, ale – jak się okazało – za wcześnie uznaliśmy, że ponieśliśmy klęskę.
Nie wiem, co wpłynęło na nagłe zainteresowanie Anglików turystyką wyjazdową na Mazury, nasza akcja reklamowa czy marketing szeptany. Może to drugie, bo wszyscy, których wysłaliśmy w tym roku, wrócili zachwyceni. Dość, że jeszcze przed końcem roku mieliśmy kilkunastu chętnych. Przed otwarciem sezonu było ich więcej, niż mogliśmy marzyć. Następny rok był jeszcze lepszy.
– Natalia – szef zaprosił mnie do swego gabinetu, żeby zamknięcie sezonu uczcić szklaneczką whisky. – W przyszłym roku musimy mieć kogoś tam na miejscu.
– Rzeczywiście, nie wszyscy nasi polscy współpracownicy wywiązali się dobrze ze swoich obowiązków – zgodziłam się.
– Otworzymy w Polsce naszą filię – zaczął – i chciałbym, żebyś to ty jej szefowała.
– Niezły pomysł – stwierdziłam. – Moglibyśmy nawet poszerzyć naszą ofertę o dodatkowe atrakcje, na przykład…
– Nie tak szybko – ostudził mój zapał szef. – Trzeba to wszystko dokładnie przemyśleć i zaplanować.
Po powrocie do domu zabrałam się do pracy. Przygotowałam kilka wersji prezentacji swoich pomysłów. Następnego dnia dyskutowaliśmy ze Scottem kilka godzin, spierając się o najdrobniejsze detale. W ciągu następnych dni zaczął wyłaniać się plan działania. Przed otwarciem kolejnego sezonu mieliśmy już swoje biuro w Giżycku.
Wtedy wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Od tej pory mieszkałam i pracowałam w Polsce, a do Anglii latałam na kilka dni na spotkania, jak to nazywałam, w centrali. Po sezonie zaś więcej czasu spędzam w Londynie, zostawiając polską filię pod opieką Agnieszki, absolwentki turystyki. Okazała się nieocenionym nabytkiem. Doskonale we wszystkim się orientuje i mam do niej pełne zaufanie. Już nie mieszkam z Jenny, ale nadal się przyjaźnimy.
Tego dnia miałam zjawić się w firmie koło południa. O dziesiątej zadzwoniła Jenny.
– Przyjdź jak najszybciej – powiedziała podekscytowana.
Chciałam się dowiedzieć, co się stało, ale się rozłączyła. Chyba zdenerwowanie niosło mnie na skrzydłach, bo już po półgodzinie byłam na miejscu.
– To dla ciebie – powiedziała, wręczając mi sporą żółtą kopertę. – Przyniósł ją młody chłopak, chyba Polak. Proponowałam, żeby zaczekał, ale nie chciał.
Widniało na niej tylko moje imię i nazwisko, bez adresu. Szybko rozerwałam kopertę. W środku było pięć i pół tysiąca funtów (całe zabrane przez Wiktora pieniądze) i kartka: „Wybacz. Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz? W.”.
Ręce mi się trzęsły ze zdenerwowania. Myślałam, że to wszystko jest już poza mną, że zapomniałam o Wiktorze, ale chyba nie do końca. Nie wiedziałam, czy będę umiała mu wybaczyć, ale może warto spróbować jeszcze raz, dać sobie drugą szansę? Przecież kiedyś się kochaliśmy…
Trzy dni biłam się z myślami, zanim zdecydowałam się w końcu do niego zadzwonić.
Dziś nie żałuję, że jeszcze raz mu zaufałam. Wiktor każdego dnia stara się udowodnić mi swoją miłość i szacunek. Oboje zdecydowaliśmy, że wracamy do Polski, bo tam jest nasz prawdziwy dom. Wiktor dostał kilka ciekawych propozycji pracy w Warszawie. Scott szybko przekalkulował nową sytuację i zdecydował się na przeniesienie naszego giżyckiego biura do stolicy. Stąd też mogę kierować naszymi przedsięwzięciami na Mazurach.
Szef postawił tylko jeden warunek.
– Zrywam wszelkie umowy, jeśli nie zaprosicie mnie na wesele – powiedział, siląc się na powagę.
Żartowaliśmy, że pod tak poważnym zagrożeniem szybko musimy ustalić datę ślubu. Ja i Wiktor pobieramy się za dwa miesiące. Pudełko ze złymi wspomnieniami zamknęłam na klucz. Tylko tak możemy być ze sobą naprawdę szczęśliwi.
Czytaj także:
„Wyjechałam do stolicy za facetem, ale wróciłam na stare śmieci z podkulonym ogonem. Mąż bardziej ode mnie kochał butelkę”
„Wyjechałam za chlebem do Anglii i poznałam faceta marzeń. Po powrocie do kraju myślałam, że już go nie zobaczę. Myliłam się”
„Rzuciłam wszystko i wyjechałam z kraju dla faceta. Bardzo go kocham, ale nie jestem szczęśliwa w Irlandii”