„Dla męża ważniejsza była kasa i kochanka niż ja. Kiedy mnie zostawił, zaczęłam myśleć o sobie i znów czuję, że żyję”

zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, missty
„Z dnia na dzień ogarniał mnie coraz większy smutek i poczucie, że już nic dobrego mnie w życiu nie czeka. Czułam się stara, wystawiona przez los do wiatru i potwornie nieszczęśliwa. Poza synem, który łączył się ze mną na Skypie, nie miałam już nic. W końcu całe życie podporządkowałam ulotnej jak dym z ogniska mrzonce – miłości do Grzegorza”.
/ 08.09.2023 19:15
zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, missty

Nigdy nie marzyłam o bogactwie, chciałam tylko, by ktoś mnie kochał. Kiedy stworzyliśmy z Grzegorzem parę, byliśmy ubogimi studentami mieszkającymi w akademiku. Nie mieliśmy nic poza kilkoma ciuchami, kilkunastoma książkami i wielkim, czerwonym termosem, w którym robiliśmy sobie kawę w czasie przygotowań do sesji. A mimo to byliśmy szczęśliwi. Tak samo jak kilka lat później, już po ślubie, gdy zamieszkaliśmy z półrocznym Krzysiem w hotelu asystenckim. 

Żyliśmy miłością

Oboje, każde na swoim wydziale, robiliśmy doktoraty i – choć dorobiliśmy się własnej wanienki do kąpania dziecka, przewijaka oraz lampy stojącej – wciąż klepaliśmy biedę. Letni wyjazd do Kątów Rybackich czy zimowy do Karpacza były wyprawami, jakie zapamiętam chyba do końca życia. Jejku, ile się wtedy naśmialiśmy, nawygłupialiśmy! Jak cudownie się kochaliśmy, kiedy już udało się położyć spać naszą wiecznie krzyczącą wniebogłosy latorośl. I prawdę mówiąc, żadne późniejsze wakacje w Egipcie, Grecji czy na Kanarach nie były już takie radosne, beztroskie i pełne uczuć…

Po zrobieniu doktoratów, początkowo to ja przejęłam na siebie ciężar utrzymania domu. Grzegorz pozostał na swojej uczelni, prowadził wykłady, jeździł na zagraniczne konferencje. Owszem, przynosił do domu pieniądze, ale tak mało, że gdyby nie ja, z pewnością nie wystarczyłoby na życie i spłatę kredytu mieszkaniowego. Na szczęście, znalazłam pracę w korporacji. Trochę poniżej zawodowych kwalifikacji, nie do końca satysfakcjonującą, ale za to dobrze płatną. Szybko stanęliśmy na nogi.

Trzy pokoje w nowym bloku, przeciętny samochód i raczej skromne oszczędności na czarną godzinę nie zadowalały jednak męża.

– A wiesz, że Konrad buduje dom na obrzeżach miasta? A Rysiek wziął w leasingu mercedesa ML-a? – zagadywał czasem, kiedy kładliśmy się spać. – Cholera, a przecież Konrad to dureń, który ledwo skończył studia! Do dziś pamiętam, jak pomagałem mu na egzaminach. Dlaczego jemu się powiodło, a my wciąż klepiemy biedę?

Pieniądze stawały się coraz ważniejsze

Odpowiadałam mu wtedy, że po pierwsze nie jesteśmy ubodzy. A po drugie mamy coś więcej – siebie nawzajem, uczucie, które nas łączy i wspaniałego syna. Nie odpowiadał mi. Mruczał coś, odwracał się do ściany i długo nie mógł zasnąć.

Nawet go rozumiałam. Przynajmniej tak wówczas mi się zdawało. Miał prawo czuć się niedowartościowany w pracy. Taki świetny nauczyciel akademicki, naukowiec z wieloma publikacjami w specjalistycznych tytułach, a tłukł się na uczelnię autobusem, bo samochód był potrzebny, by odwieźć Jasia do szkoły. Nie przywiązywałam jednak do tych rozterek wagi. Wciąż się kochaliśmy – wierzyłam w to. I mnie to wystarczało.

Kilka lat temu Grzegorz odszedł wreszcie z uczelni. Postanowił wykorzystać zagraniczne kontakty i otworzyć w Polsce firmę produkującą specjalistyczne podzespoły do sterowanych komputerowo obrabiarek. Wszedł w spółkę z jakimś biznesmenem, wzięliśmy kolejny kredyt i… interes długo nie chciał ruszyć. Okazało się, że podobne części produkują dwa razy taniej Chińczycy, a poza tym popyt na obrabiarki maleje.

Muszę przyznać, że niespecjalnie interesowało mnie to, czym mąż się zajmuje. A jeśli już, to tylko w kontekście jego coraz późniejszych powrotów z pracy, narastającego w nim napięcia i zmęczenia. Grzegorz bardzo przeżywał problemy w firmie, każdą porażkę traktował jak osobistą zniewagę, jego męskie ego cierpiało.

Utrzymywałam dom

Paradoksalnie, na nowo nas to do siebie zbliżyło. Cierpliwie znosiłam jego humory, wspierałam w chwilach załamania i… nadal utrzymywałam nasz dom. Na tyle sprytnie gospodarowałam pieniędzmi, że udało mi się uzbierać nawet na wakacje we dwoje na Kanarach. Syn był już nastolatkiem, wolał wyjechać na obóz niż ze swoimi „starymi”, nawet na fajną, zagraniczną wycieczkę. Urządziłam więc mnie i Grzegorzowi mocno spóźniony miodowy miesiąc. Prawdziwego przecież nie mieliśmy!

– Wiesz, jesteś największym sukcesem mojego życia – mówił mi, kiedy leżeliśmy na bielutkiej plaży z drinkami w dłoniach. – Bez ciebie byłbym nikim. Ty mnie napędzasz, dajesz siłę. Dla ciebie chcę spełniać wszystkie te nasze marzenia.

Śmiałam się wtedy, kraśniałam z radości. I nawet nie próbowałam tłumaczyć, że marzenia, które Grzesiek spełnia, nie są nasze, ale jego.
I, choć sama w to zaczynałam wątpić, zapewniałam, że mu się uda.

– Będziesz miał tę swoją wyśnioną, dobrze prosperującą firmę, zobaczysz – szeptałam mu do ucha, kiedy mnie przytulał. – Podpowiada mi to kobieca intuicja.

Dobra passa

Ciekawa sprawa, ale już w kilka tygodni po powrocie z wyjazdu, u mojego męża nastąpił przełom.

– Przechytrzyłem ich! – skakał z radości. – Nie chcieli naszych części w Niemczech i Francji? To poszukałem rynków zbytu po drugiej stronie mapy. Kochanie, właśnie podpisaliśmy ogromny kontrakt z Rosjanami!

Cieszył się jak dziecko, a ja razem z nim. I choć najlepiej czułam się w naszym niewielkim mieszkaniu w bloku, jeździłam z nim oglądać kolejne działki, na których miał stanąć wspaniały i luksusowy dom.

– Kochanie, rzuć tę beznadziejną pracę – coraz częściej przekonywał mnie Grzegorz. – Twój mąż zarabia dość pieniędzy, żebyś mogła tylko
leżeć i pachnieć.

Na moje uwagi, że chcę pracować, bo pragnę być niezależna i mieć kontakt z ludźmi, wybuchał jedynie dobrodusznym śmiechem.

Pomocny sąsiad

To był zwyczajny zimowy dzień. Wracając z pracy, zrobiłam zakupy i obładowana plastikowymi torebkami szłam z parkingu pod blokiem do windy. Wiedziałam, że spokojnie zdążę przygotować kolację. Grzesiek przychodził zwykle dopiero wieczorem. Wciąż musiał pilnować rozkręcającego się biznesu. Zwłaszcza że ostatnie napięcia pomiędzy Unią Europejską a Rosją zaczynały odbijać się negatywnie na interesach. Mąż nie chciał się nad tym rozwodzić, ale chyba nie wszystko w firmie szło tak, jak to sobie zaplanował.

– Pomogę pani! – zawołał jakiś młody chłopak, kiedy drzwi na klatkę schodową omal nie przytrzasnęły mi ręki z ciężką siatką.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Poznałam go. To był doktorant, który w zeszłym roku wynajął kawalerkę na czwartym piętrze.
Przez moment nasze spojrzenia się skrzyżowały. Czyżbym wyczytała w nich coś więcej niż tylko sąsiedzką życzliwość? Patrzył mi w oczy tak jakoś… po męsku. Ale nie. To niemożliwe. Przecież ten chłopak miał zaledwie dwadzieścia parę lat! Niewiele więcej niż mój studiujący za granicą syn. Taki młokos na pewno nie zwróciłby uwagi na przeszło czterdziestoletnią kobietę.

Zakochał się w innej

Zdziwiłam się, kiedy zastałam Grzegorza w domu.

– Czy coś się stało? – spytałam, mając na myśli jego firmę.

– No cóż – zająknął się, patrząc na mnie badawczo. – Tak.

– Znowu kontrola skarbowa?

Widzisz… Ja… Zakochałem się – wypalił w końcu. – No i Larysa jest w ciąży. Postawiła warunek, że mamy zamieszkać razem.

Siatki z jedzeniem wysunęły mi się z rąk. Zakochał się? Grzesiek? Facet, z którym chodziłam na randki już na początku studiów? Mój pierwszy i jedyny mężczyzna? W jakiejś Larysie?

Mgliście przypomniałam sobie, że mąż zatrudnił ostatnio w swojej firmie nową sekretarkę. Rosjankę albo Ukrainkę. Nie słuchałam zbyt uważnie, kiedy mi o tym wspominał.

Przez długą chwilę trwaliśmy w bezruchu, patrząc sobie w oczy. Ja stałam w przedpokoju niczym rażona piorunem, a on opierał się o framugę kuchennych drzwi. Miałam jeszcze nadzieję, że zaraz do mnie podejdzie, obejmie mnie i powie, że tylko żartował, obudzi z tego koszmarnego snu. Grzegorz jednak ani drgnął. Tylko spuścił oczy.
Poczułam, że świat, w którym bezpiecznie sobie przez ponad dwadzieścia lat żyłam, rozpada się niczym domek z kart. Wszystko, w co wierzyłam, okazało się nagle grą pozorów. To było naprawdę okropne uczucie.

Rozwiedliśmy się

Po rozwodzie nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Mieszkanie w bloku wydawało mi się wrogie i puste. Grzegorz się zgodził, żebym w nim została do czasu, aż uda się je sprzedać i podzielić pieniądze po połowie – kryzys w firmie okazał się głębszy niż można było przypuszczać i potrzebował każdej złotówki.

Praca, którą zawsze lubiłam, stała się nużąca. Dotychczasowi znajomi zniknęli, a raczej wybrali Grzegorza i jego dwadzieścia lat młodszą Larysę, która zrobiła ponoć oszałamiające postępy w nauce polskiego.

Z dnia na dzień ogarniał mnie coraz większy smutek i poczucie, że już nic dobrego mnie w życiu nie czeka. Czułam się stara, wystawiona przez los do wiatru i potwornie nieszczęśliwa. Poza synem, który łączył się ze mną na Skypie, nie miałam już nic. W końcu całe życie podporządkowałam ulotnej jak dym z ogniska mrzonce – miłości do Grzegorza.

Ale miał tupet!

I wtedy, pewnego sobotniego ranka, usłyszałam dzwonek do drzwi.

– Czy mogłaby pani pożyczyć mi szklankę cukru? – w progu stał chłopak, który parę miesięcy temu przytrzymał mi drzwi.

– Szklankę cukru? – powtórzyłam mocno zaskoczona.

– Albo mąki – dodał szybko.

– W sumie obojętne.

Spojrzałam na niego uważnie. Tak, tym razem nie miałam już wątpliwości. Patrzył na mnie w skupieniu, w jego oczach malowało się napięcie.

Nie można rozpaczać z powodu takiego faceta – wypalił nagle, a ja zdałam sobie sprawę, że ma na myśli Grzegorza. – Nie jest tego wart.

No tak. W końcu, wszyscy w bloku słyszeli już o naszym rozstaniu…

Pogoniłam go wtedy. Lodowatym tonem ostrzegłam, żeby nie wtrącał się w moje prywatne sprawy i nigdy więcej nie zakłócał mi spokoju.
Spuścił tylko głowę i odszedł. Przez krótką chwilę patrzyłam w ślad za nim. Wysoka, szczupła, wysportowana sylwetka. Lekko kręcące się jasne włosy, miękki chód. Czego taki przystojniak mógł ode mnie chcieć? Kpił sobie? Szukał łatwej zdobyczy?

Dałam nam szansę na chwilę

Wieczorem, akurat gdy wyszłam z kąpieli i ubrana w szlafrok zamierzałam zasiąść przed telewizorem, dzwonek u drzwi odezwał się znów.

– Mam na imię Szymek – tym razem w jego ręku dostrzegłam bukiet czerwonych róż. – Przyszedłem przeprosić za poranne najście…

To, że drugi raz go wyrzuciłam (razem z różami), wcale go nie zraziło. Nazajutrz pojawił się znów. Tym razem zaprosił mnie na rowerową wycieczkę. No cóż. Pomyślałam, że właściwie czemu nie? Mała przejażdżka to przecież nie grzech!

Ani się obejrzałam, jak Szymek stał się częścią mojego życia. Nadeszła wczesna wiosna, zrobiło się słonecznie i ciepło, a my spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw chodziliśmy na spacery, potem siadywaliśmy w kawiarni, aż w końcu zostaliśmy kochankami. Szymek był delikatny i czuły, przeglądałam się w jego oczach jak w lustrze. Czarodziejskim lustrze. Takim, w którym wygląda się znacznie piękniej i młodziej…

Czy to on sprawił, że w końcu nabrałam wiary w siebie? Że przestałam rozpamiętywać to, co stracone na zawsze, a zaczęłam wyczekiwać tego, co dopiero ma nadejść? Uświadomiłam sobie, że przez ostatnich dwadzieścia lat w ogóle nie miałam własnych marzeń. Żyłam wyłącznie marzeniami swojego męża.

Stałam się silniejsza

Zabawne, jak wiele potrafi się zmienić wokół nas, gdy tylko my zmienimy punkt widzenia. Kiedy postawiłam siebie w centrum mojego świata, gdy zaczęłam o siebie dbać, spełniać swoje zachcianki i upodobania, ten świat nagle zaczął obdarowywać mnie prezentami.

Poznałam nowych przyjaciół, awansowałam w pracy, wzmocniłam i pogłębiłam relacje z synem. Raz odwiedziłam go nawet w Londynie. Spędziliśmy cudowny weekend, chodząc razem po muzeach, galeriach sztuki i… pubach. Lecąc z powrotem do Warszawy, przyłapałam się na myśli, że mąż wprawdzie mi się nie udał, ale syn wyrósł na wspaniałego faceta.

W maju tego roku znalazł się w końcu chętny na nasze mieszkanie. Trochę to trwało, na rynku nieruchomości ciągle panuje przecież kryzys, ale tym razem był to poważny klient. Czekała mnie wyprowadzka i poszukiwania jakiejś niedrogiej kawalerki.

– Możesz zamieszkać u mnie – zaproponował od razu Szymek.
W odpowiedzi delikatnie go pocałowałam, a potem pokręciłam głową.

– Dlaczego? – szepnął.

„Bo dzieli nas przepaść dwudziestu lat – chciałam powiedzieć. – Bo chociaż cię kocham, zasługujesz na kogoś młodszego, z kim będziesz dzielił zainteresowania i pasje, kto pewnego dnia da ci dzieci”.

Jednak zamiast tego wszystkiego szepnęłam tylko:

– Tak będzie dla nas obojga lepiej.

A potem otarłam mu z policzka łzę i poszłam do siebie.

Mąż chciał wrócić

Zdziwiłam się, kiedy w mieszkaniu zobaczyłam Grzegorza. Wyglądał dużo starzej niż pół roku temu, kiedy go ostatnio widziałam. Miał smutne, zmęczone oczy. Bardzo posiwiał.

– Przyszedłem ci pomóc w przeprowadzce – oznajmił.

– Dziękuję, poradzę sobie sama – odparłam chłodno.

– A może… – spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem. – Może lepiej nie sprzedawać mieszkania?

Zaskoczona podniosłam na niego wzrok. Co on znowu wymyślił?
W duchu wiedziałam, co…

– Wróćmy do siebie – szepnął.

– Związek z Larysą to była jedna, wielka pomyłka. Jej chodziło tylko o moje pieniądze, a kiedy sprawy w firmie zaczęły układać się źle, po prostu odeszła. Wybaczysz mi?

Bez wahania wysłałam go do diabła. To znaczy, do nowej żony. A kiedy za Grześkiem zatrzasnęły się już drzwi, spojrzałam w lustro. Ujrzałam w nim elegancką, silną i świadomą swojej wartości kobietę. 

Czytaj także: „Namolni rodzice zmuszają nas do ślubu. Mało się nie udławiłam ciastem, a Michał nie dostał zawału na wieść o zaręczynach”
„Leżąc w gipsie, przeszkadzałem żonie w zabawach z kochasiem. Kombinowała jak mogła, żebym się nie domyślił”
„Moje dzieciństwo było loterią. Gdy przekraczałam próg domu, nigdy nie wiedziałam, czy wchodzę do piekła, czy do raju”

Redakcja poleca

REKLAMA