„Diagnoza synka zburzyła nasz obraz idealnej rodziny. Mąż nie potrafił tego zaakceptować i porzucił nas jak wadliwy towar”

Kobieta, którą porzucił mąż fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Mąż nie pozostawił mi wyboru. Nigdy nie oddałabym swojego dziecka. Pawełek był moim synkiem, ciałem z mojego ciała. Szkoda, że Artur nie czuł tego samego… Miałam mu ochotę wykrzyczeć w twarz, gdzie może sobie wsadzić te alimenty, ale schowałam dumę do kieszeni”.
/ 16.04.2022 05:09
Kobieta, którą porzucił mąż fot. Adobe Stock, highwaystarz

Kiedy Pawełek przyszedł na świat, na sali porodowej zapadła cisza. Miała być radość, eksplozja szczęścia, a tymczasem coś tu poszło mocno nie tak. Wiedziałam to od razu. Wystarczyło spojrzeć na zakłopotanie malujące się na twarzach lekarza i położnych.

– Co się dzieje? Czy z naszym dzieckiem wszystko w porządku? – usłyszałam głos mojego partnera.

Artur był nie mniej spanikowany ode mnie. Błądził nieprzytomnym wzrokiem po twarzach personelu medycznego, ale oni uparcie odwracali głowy

– Zabieramy dziecko na badania – oznajmił lekarz.

Po chwili położna zniknęła z naszym synkiem za drzwiami. Nawet nie zdążyłam go zobaczyć, przytulić! Czułam, że coś jest nie w porządku. Próbowałam walczyć ze łzami, ale one nie słuchały i po chwili moja twarz była cała mokra.

– Cii, wszystko będzie dobrze – zapewniał mnie Artur, ale nie brzmiał zbyt przekonująco.

Nie wiem, ile czasu minęło. Dziesięć minut, dwadzieścia, godzina? Czekaliśmy, wpatrując się z napięciem w drzwi, w których w końcu ukazał się młody lekarz – stażysta. Żaden z doktorów na stałe pracujących w szpitalu nie pofatygował się do mnie!

– Pani syn jest w tej chwili badany przez neonatologów – zaczął.

– Ale co się dzieje? Czy coś zagraża jego życiu? – dopytywałam.

– Wszystko wskazuje na to… – urwał, wzdychając głośno. – Pewne cechy zewnętrzne mogą świadczyć o tym, że państwa dziecko urodziło się z zespołem Downa. Czy w ciąży robiła pani badania prenatalne?
Nie mogłam się załamać, musiałam działać!

Zespół Downa? To niemożliwe!

Przecież… oboje z Arturem byliśmy zdrowi! Ledwo przekroczyliśmy trzydziestkę! Poza tym nie piłam, nie paliłam, zdrowo się odżywiałam, a przez całą ciążę byłam pod opieką najlepszego w mieście ginekologa! Nic nie wskazywało na to, że synek może być chory! Przez myśl mi nawet nie przeszło, że mogę urodzić dziecko z zespołem Downa.

– Pielęgniarka po badaniach przyniesie pani synka – wyjaśnił lekarz. – Z ostateczną diagnozą musimy poczekać na wyniki, ale wszystko wskazuje na to, że… dziecko może mieć zespół Downa.

Kiedy w końcu przyniesiono mi Pawełka i spojrzałam w jego oczy, zaszlochałam głośno. Nie mogło być mowy o pomyłce. Charakterystyczne, migdałowe oczy, płaski grzbiet nosa, spłaszczona potylica, malutkie uszy…

Serce matki już wiedziało. Wiedziało, że Pawełek ponad wszelką wątpliwość cierpi na zespół Downa. Kiedy spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem, zalała mnie fala miłości. Z jednej strony – ogromna rozpacz, cierpienie, z drugiej – obezwładniająca miłość, przekonanie, że tak właśnie miało być, a my z Pawełkiem byliśmy sobie pisani. Ja miałam być jego mamą, on – moim synem.

Tak właśnie upłynęły mi pierwsze dni macierzyństwa, jeszcze zanim wróciliśmy do domu. W szpitalu personel traktował mnie jak trędowatą, nikt nie patrzył mi w oczy. Artur rzadko mnie odwiedzał, ale przypuszczałam, że po prostu potrzebuje czasu.

Wierzyłam, że kiedy już wrócę do domu, nauczymy się żyć w trójkę i jakoś zaakceptujemy tę nową rzeczywistość. A jednak wszystko poszło nie tak…

Ze szpitala wyszliśmy z mnóstwem skierowań do specjalistów i radami, jak zajmować się chorym dzieckiem. Wyglądało na to, że czeka nas życie usłane wizytami u lekarzy i fizjoterapeutów. Przerażało mnie to, ale wiedziałam, że nie czas na wątpliwości, bo trzeba działać. Artur natomiast był sparaliżowany strachem.

– Boję się, że nasz syn przez całe życie będzie potrzebował opieki. A co, jak nas zabraknie?

– Nie myśl o tym! Słyszałeś, co powiedział lekarz w szpitalu? Jeśli zapewnimy Pawełkowi odpowiednie warunki rozwoju, w przyszłości może całkiem nieźle funkcjonować w społeczeństwie!

– Naprawdę w to wierzysz? – prychnął głośno. – Pewnie wszystkim tak mówią. Jesteśmy skazani na dożywotnią opiekę nad dzieckiem, nawet jak już będzie dorosłe, ot co!

– Jak możesz tak mówić? – nie wierzyłam własnym uszom. – Naprawdę uważasz, że jesteśmy skazani?

Artur nie odpowiedział, a to pytanie bez odpowiedzi zawisło między nami, psując atmosferę. Nie chciałam widzieć, jak mój partner odwraca wzrok za każdym razem, kiedy z Pawełkiem na rękach wchodzę do pokoju i jak niechętnie podejmuje się opieki nad naszym dzieckiem.

Serce mi pękało, ale wierzyłam, że z czasem sytuacja ulegnie zmianie, a Artur zaakceptuje odmienność Pawełka. Tymczasem kochałam synka za nas dwoje. Nie wypuszczałam go z ramion, stawałam na baczność na każde jego kwilenie.

Przepaść pomiędzy mną a partnerem pogłębiała się, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. Koncentrowałam się na Pawełku i konsultacjach u kolejnych specjalistów. 

– Naprawdę tego chcesz od życia? – zapytał mnie kiedyś zirytowany Artur, kiedy zaproponował wspólne wyjście do kina, a ja odmówiłam. – Zamierzasz zamknąć się w domu i poświęcić mu całe życie?

Zapadła cisza. Nie, on nie mógł tego powiedzieć! Przecież Pawełek był również jego synem. Nie chciałam uwierzyć w to, że Artur mógłby tak nazwać swoje dziecko.

– Co ty powiedziałeś? Jak nazwałeś Pawełka? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – To przecież twoje dziecko!

– On jest chory – przypomniał mi. – Prawdopodobnie nigdy nie będzie zdolny do samodzielnej egzystencji. A my… jeszcze mamy szansę normalnie żyć! Możemy za jakiś czas spróbować jeszcze raz.

– O czym ty mówisz?

– Możemy mieć jeszcze jedno dziecko – doprecyzował.

– Nie rozumiem – odparłam, ale nagle mnie oświeciło. – Co ty sugerujesz, do diabła?!

– Są różne ośrodki i… – zaczął.

– Miałabym oddać moje dziecko, bo urodziło się chore? – nie dałam mu skończyć. – Czy ty zwariowałeś?!

Cisza, jaka zapadła po wypowiedzianych przeze mnie słowach, aż dzwoniła w uszach. Artur głośno wciągnął powietrze i powiedział:

– Przepraszam, ale ja tego nie czuję. Nie potrafię zaakceptować jego inności. Próbowałem, Bóg mi świadkiem, że próbowałem i…

– Boga w to nie mieszaj! Czy ty słyszysz, co ty mówisz?

– Kocham cię, bardzo cię kocham – zapewnił – ale nie potrafię być ojcem dla chorego dziecka. To mnie przerasta. Przepraszam.

Pawełek jest teraz całym moim światem

Wybór był oczywisty. Nigdy nie oddałabym swojego dziecka. Pawełek był moim synkiem, krwią z mojej krwi, ciałem z mojego ciała. Szkoda, że Artur nie czuł tego samego… Miałam wiele wątpliwości, ale byłam pewna jednego: poradzimy sobie z Pawełkiem. Z Arturem czy bez, nieważne. Artur odchodząc, zapewnił mnie, że nigdy nie będę musiała się martwić o pieniądze.

– Będę płacił alimenty w takiej wysokości, abyście mogli spokojnie żyć.

Miałam mu ochotę wykrzyczeć w twarz, gdzie może sobie wsadzić te alimenty, ale schowałam dumę do kieszeni. Wiedziałam, że będę potrzebowała pieniędzy. Kiedy za Arturem zamknęły się drzwi, zawyłam niczym zranione zwierzę.

Nie mieściło mi się w głowie, że naprawdę to zrobił. Odwrócił się od swojego dziecka tylko dlatego, że urodziło się chore! Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak postąpić?

Złamane serce boli, ale kiedy musisz zatroszczyć się o bezbronne niemowlę, nie ma czasu na roztrząsanie nieszczęśliwej miłości. Samotne macierzyństwo jest trudne, nawet kiedy dziecko jest zdrowe.

W moim przypadku to był i jest szalony rollercoaster. Wstaję przed szóstą, bo o tej godzinie budzi się mój synek. Padam kilka minut po dwudziestej pierwszej. Jestem na posterunku przez cały czas. Wizyty u fizjoterapeuty, kontrole u lekarzy, konsultacje z psychologiem i sztabem innych specjalistów determinują moją codzienność.

Pawełek ma trzy lata i, jak na dziecko z zespołem Downa, rozwija się bardzo dobrze. Wiem, że to nie tylko moja zasługa, a przede wszystkim personelu medycznego, który opiekuje się moim synkiem. Każdego dnia Pawełek musi być odpowiednio stymulowany, aby jego rozwój przebiegał jak najlepiej.

Czy nie czuję się samotna, zmęczona? Czuję, jednak nie roztkliwiam się nad swoim losem. Co by to zmieniło? Moja mama często sugeruje mi, że powinnam kogoś poznać, ale ja na razie nie chcę. Nie jestem gotowa.

Może kiedyś, kto wie? Teraz skupiam się tylko na Pawełku. To mi wystarczy do pełni szczęścia. Są chwile zwątpienia, to oczywiste, ale wtedy patrzę w jego oczy o kształcie migdałów i rzeczywistość staje się bardziej znośna. Synek jest moim migdałowym szczęściem.

Czytaj także:
„Chuchałam i dmuchałam na męża, byle mu dogodzić, a on kpił ze mnie z tą swoją kochanicą. Kłamał mi w żywe oczy”
„Marian wydawał się darem od niebios, a był przekleństwem. Gdy tylko mu się znudziłam, wytarł sobie tyłek moją miłością”
„Życie z babcią doprowadzało mnie do pasji, więc dla świętego spokoju oddałam ją do domu opieki. Szybko tego pożałowałam”

Redakcja poleca

REKLAMA