Ledwo mój mąż wyjedzie na kilka dni, a ja od razu zaczynam żyć! Nie muszę łykać proszków przeciwbólowych, głowę mam lekką, stawy sprawne, chce mi się wstać z łóżka. Parzę sobie kawę i podśpiewuję... Przy Ryśku nigdy tego nie robię, bo zaraz mówi:
– O, matko! Myślałem, że to sroka przyleciała na parapet. Tak samo skrzeczy!
Nigdy mnie nie uderzył, nie popchnął, ordynarnie nie zwymyślał. Wśród znajomych uchodzi za idealnego męża. To spokojny człowiek, mowy nie ma o kłótniach czy awanturach. Zawsze oszczędzał na wszystkim, więc w mieszkaniu zawsze był półmrok. Kiedy tak siedział w swoim fotelu przy jednej żarówce, skóra mi cierpła…
Kiedyś zapytałam:
– Czy u nas musi być tak cicho i ciemno? Czuję się jak w grobowcu.
Obruszył się:
– Czego ty chcesz, kobieto? W twoim wieku siedzi się na tyłku i nie podskakuje, bo kto potem próchno zamiecie?
Uważał, że zdobył się na świetny dowcip. Nie zauważył, jak płakałam w łazience, nic go to nie obeszło.
Wiele lat żyłam pod jego dyktando
– Takiego sobie wybrałaś – tłumaczyła moja siostra. – Nie narzekaj. Pomaga ci, można na niego liczyć, jest solidny i uczciwy. A że jest jak ten drewniany kołek, trudno! Bywają gorsi, naprawdę…
– Masz rację, pomaga mi w sprzątaniu, nawet ugotuje coś, kiedy trzeba, dba o dom… Pod tym względem jest super.
– Więc czego chcesz?
– Żeby nie był jak robot kuchenny: użyteczny, zimny i obcy. Żeby się liczył z moimi uczuciami. Żeby mnie słuchał!
Nie mamy żadnych bliższych kontaktów z ludźmi. Żadnych przyjaciół. Bardzo rzadko ktokolwiek u nas bywał, my też nikogo nie odwiedzaliśmy.
– Po co ci to? – pytał Rysiek za każdym razem. – Żeby cię potem obmówili? Wydasz pieniądze, nastarasz się, stół zastawisz po krawędzie, a i tak powiedzą, że wyszli głodni, albo że im nie smakowało!
Mój mąż nigdy nikomu nie ufał. We wszystkim węszył zdradę i podstęp. Rachunki sprawdzał po kilka razy, a kiedy raz udało mu się złapać kasjerkę w supermarkecie na pomyłce o trzy pięćdziesiąt, triumfował, jakby wygrał w totka!
– Mówiłem, że tu kradną – ogłaszał dobitnie. – Nikomu nie należy wierzyć. Każdemu trzeba patrzeć na ręce. Takie czasy!
Dziewczyna w kasie płakała, ja byłam czerwona ze wstydu, a on się cieszył! Moje koleżanki to dla niego „paniusie stare maleńkie”.
– Żadna tak naprawdę nie jest szczera – twierdził. – Wszystkie by cię w łyżce wody utopiły, a udają przyjaciółeczki! Czy ty oczu nie masz? Po co ci one?
Tak mnie nastawił do wszystkiego i wszystkich, że świat zaczęłam widzieć na czarno. Nic mi się nie chciało robić, bo po co się starać? Dla kogo, skoro zewsząd otaczają mnie wrogowie? Czasami próbowałam się bronić:
– Czy ty nie widzisz, że ja się już nie uśmiecham? – spytałam kiedyś, a on na to:
– Kto ci broni? Śmiej się, jeśli masz z czego! A proteza ci nie wypadnie?
Dawno przestaliśmy ze sobą sypiać…
Próbowałam się do niego zbliżyć pod tym względem. Teraz się na siebie wściekam, kiedy sobie przypomnę te kremy i balsamy, jakie wcierałam w skórę, żeby była gładka i miła w dotyku. Wymyśliłam sobie, że to moja wina, bo z wiekiem dorobiłam się fałdek na brzuchu, bo mam obwisły biust, rozstępy na udach.
Przykro mi było, kiedy się tak wysmarowałam, wypachniłam i ujędrniłam, a on odwracał się na bok i chrapał! Gorzej było, kiedy złośliwie szeptał:
– Udusić się można od tych mazideł! Gdyby człowiek teraz puścił bąka, pachniałoby jak kupa na łące!
Czułam wtedy obrzydzenie do samej siebie, że tak nie mam ambicji, że lezę do niego, a on mnie odpycha.
Wreszcie sam przeniósł się na kanapę do drugiego pokoju, mówiąc, że niby będzie mi wygodniej, bo lubię poczytać przed zaśnięciem, a jego razi światło.
Poczułam ulgę! Ale tak nie powinno być w małżeństwie, nawet po 40 latach!
Albo te święte godziny posiłków. Jadłam nie dlatego, że byłam głodna, tylko dlatego, że Rysiek wyznaczył pory obiadów i kolacji. Nieprzekraczalne. Żeby się waliło i paliło, o szesnastej (on się nigdy nie spóźniał z pracy!) musiałam podać zupę! Koniecznie zupę, bo tak go mama nauczyła. I żeby była na wywarze z kości, gęsta i treściwa; tak mówił: „treściwa”.
Kiedy go nie było, jadłam zupełnie inaczej. To, co ja lubię i kiedy mi się chce jeść. Nie musiałam pić ziół na wątrobę i trawienie, bo wreszcie nic mi nie leżało na żołądku jak jakimś kamieniem.
Kasę w naszym domu zawsze on trzymał. Ma kartę do bankomatu i sam wybiera tyle pieniędzy, ile potrzeba. Dawno uznał, że ja jestem rozrzutna i wydałabym wszystko do ostatniej złotówki.
– Trzeba cię kontrolować – powtarzał. – Jesteś nieodpowiedzialna. Byle co zobaczysz, i już cię swędzi, żeby wydawać!
Istotnie, nigdy nie mieliśmy debetu. Zawsze była jakaś kasa na czarną godzinę, ale ja wolałabym czasami zaszaleć, żeby poczuć, że świat jest także trochę dla mnie. Ale szybko rezygnowałam, słysząc:
– Kupuj, kupuj… Potem będziesz jadła suche kartofle! – burczał. – Czego ci się zachciewa, kobieto? Dla starych ludzi wystarczy to, co mamy. Źle ci jest?
Rysiek mi wmówił, że bez niego nie dam sobie rady. Z niczym, z życiem w ogóle sobie nie poradzę.
– To nie na twoją głowę – mówił, chociaż ja mam lepsze wykształcenie od niego. – Idź, postukaj sobie w komputer albo zajmij się garnkami.
„Stukaniem w komputer” nazywał moją dodatkową pracę, bo znalazłam sposób dorobienia paru groszy do emerytury. On nigdy nie próbował przynieść do domu więcej, niż mu płacili.
– Trzeba oszczędzać – mówił. – Dobra gospodyni i z gwoździa ugotuje!
Czułam się przy nim mała i głupia
Kiedy pierwszy raz wyjechał do sanatorium, mnie od razu popsuła się pralka i lodówka. Wtedy wreszcie dotarło do mnie, że doskonale radzę sobie sama. Że niczym trudnym jest wyrzucenie starego sprzętu i szybka decyzja: kupuję nowe, lepsze, energooszczędne.
Że to nie koniec świata, bo sprzęty się zużywają i trzeba je wymieniać. I że instrukcja jest napisana dla ludzi, również takich, którym się wmawiało całe lata, że są technicznymi debilami!
Bo mój doskonały mąż nawet żarówki nie pozwalał mi wkręcić.
– Zostaw to, Kryśka! – mówił. – Chcesz, żeby cię prąd popieścił? Ty się nie nadajesz do takich spraw, kartofle oskrob albo naleśniki usmaż lepiej. Korki, światło, auto, to są męskie zajęcia!
Nie chcę go już, on mnie unieszczęśliwia
Kilka dni temu wyjechał znowu. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa. Upiekłam szarlotkę, zaprosiłam siostrę…
– Słuchaj – Renata popatrzyła na mnie uważnie. – Ty nawet lepiej bez niego wyglądasz! Jakoś normalniej, bo ostatnio to już chodziłaś jak zaczadzona…
Rzeczywiście tak się czułam. Teraz lepiej mi się oddychało, swobodniej, jakby tlenu więcej było dookoła!
– Kiedy Rysiek wróci, powiem, żeby się wyprowadził – zdecydowałam nagle. – Ma wolne mieszkanie po matce. Niech tam robi, co chce. Ja go już nie chcę!
– Wolnego, nie zapędzaj się – moja siostra zawsze była ostrożna i rozsądna. – Co nagle, to po diable! Chcesz się rozwodzić?
– Nie wiem. Chcę spróbować sama i na własny rachunek. Chcę sprawdzić, ile jestem warta. Potrzebuję tego.
– A waszej córce, co powiesz?
– Prawdę. Zresztą ona wie, jak jest. Jak myślisz, dlaczego wyjechała w świat i odwiedza nas raz na dwa lata? Despotyzm ojca i ją unieszczęśliwiał. Zrozumie.
– I nie boisz się zaczynać wszystkiego od nowa w tym wieku?
– Mam dopiero sześćdziesiąt dwa lata, a czuję się na osiemdziesiąt dwa! To ostatni dzwonek. Nie chcę mieć faceta, z którym jestem nieszczęśliwa!
– Będziesz sama. Ludzie nie zrozumieją, a on się zatnie i nie wróci. Dobrze go obie znamy, dlatego nie licz na to, że zmądrzeje. Nie wybaczy ci tego!
– Wtedy trudno. To będzie znaczyło, że słusznie postąpiłam!
Czytaj także:
„Stroniłam od biurowych romansów, ale przy Kamilu nie mogłam się opanować. Połączyła nas winda pełna gorących pocałunków”
„Mąż nienawidził babskich zakupów, a ja wciąż ciągałam go po galeriach. W końcu miał dość i postanowił dać mi nauczkę”
„Chciałam by na mój widok zbierał szczękę z podłogi i wbiłam się w za ciasną sukienkę. Sama zaczęłam ten festiwal żenady”