Trzeci raz w tym tygodniu przychodzę po pracy do domu, a tu awantura. Już na klatce przez drzwi słyszałam wrzask męża:
– Nie wmawiaj mi, że się uczysz z Robertem. Jak wczoraj od niego wróciłeś, czułem alkohol na kilometr!
– Tylko jedno piwo wypiłem, i to jego ojciec mnie poczęstował. Mówiłem ci, tato, że Robert miał wczoraj osiemnastkę. A dzisiaj robiliśmy algebrę! – ryknął syn i z hukiem zamknął się u siebie.
Nawet nie pytam, co się stało, czemu mąż synowi nie wierzy. Znam nastawienie Arka, więc nie próbuję niczego wyjaśniać ani Piotrka tłumaczyć. Wiem, że syn naprawdę uczy się z kolegą. Tamten jest dobry z matematyki i pomaga Piotrkowi. Bo syn z przedmiotami ścisłymi nie radzi sobie najlepiej. Jest zdeklarowanym humanistą.
Przez chorobliwą ambicję teraz się obraził
Chce iść na socjologię, no ale najpierw musi zdać maturę. A matematyka znów obowiązkowa… Sama wychowawczyni Piotrka podpowiedziała mu, żeby z Robertem się uczył. Ale mąż nie wierzy w tę wspólną naukę i za każdym razem, jak syn wraca od kolegi, to się go czepia.
Zresztą nie tylko z Piotrkiem toczy wojnę. Nasza córka przestała ostatnio w ogóle pojawiać się w domu. Wynajmuje z chłopakiem kawalerkę, oboje kończą studia, pracują. Chcą się pobrać, jednak Arek wciąż powtarza, że gdy on był młody, to dziewczyna bez ślubu z chłopakiem nie mogła mieszkać, i że Justyna się puszcza…
Tyle że wtedy młodzi nie wynajmowali osobnych mieszkań, tylko się z rodzicami na kupie gnieździli. A seks? Cóż, Justynka przyszła na świat cztery miesiące po naszym ślubie. Mój mąż udaje, że tego nie pamięta.
Jeszcze niedawno potrafił się dziećmi w towarzystwie pochwalić. Dumny był, że mają w głowach poukładane. Rozmawiał z nimi o ich zainteresowaniach, planach. Jednak odkąd mu w pracy zabrali kierownicze stanowisko i obniżyli pensję o tysiąc złotych, w ogóle nie można się z nim dogadać.
Tylko warczy!
Ja rozumiem, że to dla niego porażka, że naczelnik zrobił mu świństwo, bo swojego kuzyna wepchnął na ten Arka stołek. Rozumiem też, że mężczyzna w granicach pięćdziesiątki nie ma specjalnie widoków ani na awans, ani na lepszą robotę. Ale głową muru nie przebije.
Próbowałam tłumaczyć, że jeszcze nie ma tragedii. Że ja przecież też przyzwoity grosz do domu przynoszę. Ale Arek jest chorobliwie ambitny i dlatego tak się na los obraził. Kiedyś to nawet chciał, żebym w ogóle nie pracowała, tylko się domem i dziećmi zajmowała. Wtedy się postawiłam: nie po to kursy księgowości kończyłam, żeby w domu siedzieć. Też chciałam coś osiągnąć!
Czasem myślę, że mój mąż to właśnie przez te wygórowane ambicje naszym dzieciom życie zatruwa. Chciałby, żeby im się lepiej wiodło niż jemu, żeby Bóg wie jakie studia pokończyły, majątki porobiły… A według mnie, to one sobie same najlepiej drogę wybiorą.
Chciałam mu to nieraz wytłumaczyć, że szkoda jego nerwów, lecz on wtedy jeszcze bardziej się denerwował. Twierdził, że mnie byle co zadowala. To nieprawda. Bo ja też bym chciała dla nich jak najlepiej. Martwi mnie jednak, że on się niepotrzebnie na nie złości, bo dzieci mamy mądre i dobre. I boję się, że jak tak dalej pójdzie, to one się od ojca całkiem odwrócą.
Czytaj także:
„40 lat pracowałam jako gosposia u bogaczy. Traktowałam ich jak rodzinę, a oni pozbyli się mnie jak śmiecia”
„Miałam żal do ojca, że nas porzucił, ale liczyłam, że jednak mnie kocha. Po jego śmierci wszystko stało się jasne”
„Narzeczona straszy wezwaniem policji, bo szwagier czasem da synom klapsa. Nie chcę mieć przez nią konfliktu z rodziną”