„Dawny kolega narzeczonego okazał się ojcem mojej córki. Ale ja nie zamierzałam żyć w chorym trójkącie”

kobieta, która jest załamana przeszłością fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Gdy byłam w ciąży, Krzysiek wyjechał za granicę. Pojawił się, gdy Mirelka miała 10 lat. I to wcale nie w taki sposób, jak się spodziewałam. Okazało się, że to dawny kolega mojego narzeczonego. Gdy planowaliśmy ślub, oni odnowili kontakty”.
/ 14.01.2022 10:04
kobieta, która jest załamana przeszłością fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Kochałam go i chciałam, byśmy byli razem. Jak rodzina. Niestety, na drodze do mojego szczęścia zmaterializował się mój były chłopak, Krzysztof. Mocno, mocno spóźniony. Nasze przypadkowe spotkanie potraktował chyba jak preludium do wznowienia czegoś, co od dawna nie istniało. Miałam już Mirelkę w brzuchu, kiedy Krzysio nagle wyjechał za swoją promotorką do Hiszpanii.

Zanim zdążyłam mu powiedzieć o ciąży

Wyjechał i przepadł. Jak kamień w wodę. Dałabym mu w pysk albo zażądała alimentów, ale szukaj wiatru w polu. Po roku przysłał list, w którym opowiadał o swoich planach, stażu w Madrycie, opalaniu się nago, uwielbieniu dla Gaudiego… Tylko o mnie w tym elaboracie zapomniał. Jednego pytanka: jak się miewam, co tam u mnie. Jednego małego słówka: kocham, tęsknię. Więc mu nie odpisałam. Niech się wypcha. Nie chcę takiego faceta. A tym bardziej nie chcę kogoś takiego na ojca dla mojego dziecka. Jedni się do tego nadają, inni nie.

Krzysiek się na tatusia nie nadawał. Jeśli coś mi w sercu mocniej zakołatało na widok listu od niego, to po przeczytaniu tej narcystycznej epistoły umilkło. Miłość między nami skończyła się tamtego dnia. Skreśliłam go, wymazałam, postanowiłam zapomnieć.

Po śmierci rodziców wyprowadziłam się 

Lata biegły i choć wciąż byłam sama, nie czułam się samotna – miałam wokół siebie grono przyjaciół, no i miałam córkę. Wobec mężczyzn trzymałam ostrożny dystans. Nie żyłam jak mniszka – jestem w miarę normalną kobietą i mam swojej potrzeby, lubię i muszę się czasem poprzytulać do kogoś dorosłego – ale zrażona pierwszym związkiem, nie angażowałam się w nic na poważnie.

Aż do dnia, kiedy wyjątkowo pechowo spadłam ze schodów. Połamałam się i ponaciągałam, musiałam chodzić w gorsecie i gipsie. Szczęcie w nieszczęściu polegało na tym, że poznałam rehabilitanta – Marka. Początkowo drażniły mnie jego żarty typu, że jeszcze nigdy nie widział tak zgrabnych nóg, a sporo ich już w życiu i karierze widział, lecz on był wytrwały i cierpliwy. Obłaskawiał mnie i rozśmieszał, jakimś cudem przy masażach i ćwiczeniach naciągając mnie również na zwierzenia. I tak powoli, powolutku, zaczynając od tych nóg, którymi tak się zachwycał, poznawał mnie całą, aż się zakochał. A ja w nim. Na zabój.

Jakby moje zamrożone serce tylko czekało na Marka, by odtajać i zapłonąć. Co więcej, Marek szybko złapał fantastyczny kontakt z Mirelką i właściwie nic nie stało na przeszkodzie, żebyśmy wprowadziły się do niego na stałe. Planowałam sprzedać mieszkanie i do końca spłacić kredyt. Zaręczyliśmy się, poznałam jego rodziców, byłam taka szczęśliwa! Aż do dnia, w którym zadzwonił Krzysiek.

– Witaj, Martuniu! To ja? Poznajesz?

Struchlałam. Bo poznałam go po głosie natychmiast. Diabli nadali. Skoro zniknął, czemu się pojawiał? Na mieście. W telefonie. Teraz, po tylu latach? Kto go prosił? Skąd miał mój numer?!

– Czego chcesz? – warknęłam niegrzecznie, ale się nie zraził.
– Nie mogę przestać o tobie myśleć. Cudownie wyglądasz, widziałem na Facebooku. Widać niektóre kobiety naprawdę są jak wino, im starsze tym lepsze… Wtedy mi odbiło, wiem. Masz prawo się wściekać, zachowałem się paskudnie. Ale przejrzałem na oczy. Po latach życia na obczyźnie zdecydowałem się wrócić do kraju. Mam czas, pieniądze, szczere chęci i niepowtarzalną okazję, by ci udowodnić, że stara miłość nie rdzewieje. Co ty…
– Odwal się – nie wytrzymałam. – Daj mi spokój. Chyba jasno się wyraziłam ostatnio, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zrozumiano?
– Nie bądź taka, chociaż… to daje mi nadzieję. No bo skoro tak emocjonalnie reagujesz, to znaczy, że ci nadal zależy.
– Zależy mi wyłącznie na tym, żebyś się odczepił. Więc bądź łaskaw wykreślić mnie z listy kontaktów. Raz na zawsze – niemal rzuciłam komórką jak jadowitym wężem.

Dupek! Skąd się tacy biorą?

Z tą ich cholerną pewnością siebie graniczącą z arogancją? Zjawia się taki po latach jak gdyby nigdy nic i wydaje mu się, że świat tu stał w miejscu? Że życie innych ludzi to tramwaj, z którego mogą wysiąść i wsiąść do niego z powrotem, kiedy im się podoba? Że rzuci parę komplementów i osłabnę z wrażenia? Drań. Nie był mi potrzebny do szczęścia. Wręcz przeciwnie – mógł mi wszystko zniszczyć. Bałam się, że zacznie mieszać, utrudniać, wtrącać się, domagać jakichś praw. Stąd moja nerwowa reakcja, a nie z powodu migotań serca czy miłych wspomnień. Niech sobie nie wyobraża Bóg wie czego.

Mirelka dorastała w przekonaniu, że jej tata umarł na tajnej misji – jakoś musiałam wyjaśnić brak grobu. Na razie jej to wystarczało i wydawała się pogodzona ze swoim półsieroctwem. Zwłaszcza że zyskała Marka, cudownego kompana rowerowych wypraw za miasto, wypadów do kina. Traktowała go już jak ojca i chwaliła się koleżankom, że „mama ma narzeczonego”. Nie, Krzysiek – choć nie ukrywam, czas obszedł się nim łaskawie i bez trudu mógłby zawrócić w głowie bardziej naiwnej – nie miał prawa wstępu do mojego świata, domu, życia, rodziny. Stracił je bezpowrotnie.

Nie chciałam się nad tym zastanawiać, bo mogłabym się złamać. W końcu był ojcem… I bałam się reakcji zarówno jego, jak i Mirelki, gdyby prawda się wydała. No, namieszał mi Krzysiek w życiorysie i sumieniu, powstając z martwych, spóźniony tatuś, cholera… A teraz pierś do przodu i uśmiech na twarz. Ukochany czeka. Marek siedział na murku przy placu i machał do mnie. Przeciętne ciuchy i uroda, zwykły facet z przepięknym, bo szczerym, uśmiechem. Wymieniliśmy powitalny pocałunek. Słodki i ciepły.

– Głodna? Bo mam adres knajpki, którą prowadzi mój stary kumpel. Zaprasza mnie już od kilku tygodni do siebie na obiad. Pewnie chce się pochwalić. A ja chętnie pochwalę się tobą.
– O! Jak miło, że mogę robić za ozdobę i powód do chwały. Zaprasza, to chodźmy, pewnie nie będzie trzeba płacić.
– Pewnie nie. A nawet gdyby, to tylko pizzeria, więc majątku chyba nie stracimy.

Uśmiechał się, ale przyglądał mi się uważnie. Może wyczuł, że ten mój beztroski nastrój jest udawany? Przytuliłam się do niego i zarządziłam:

– No to najpierw po małą, a potem na dobry obiad. P

izzeria okazała się przytulna i klimatyczna, od razu przypadła nam do gustu. Mirelka oprócz dania głównego poprosiła o lody i dużą colę.

– Myszko, kiedy widzę, jak jesz naraz lody i pizzę, muszę czym prędzej skorzystać z toalety – wyznałam, wstając od stolika. – Poradzicie sobie beze mnie?
– Spoko! Masz kwadrans na poprawienie tapety, mamo!
– Dzięki za wspaniałomyślność – mruknęłam, zabrałam z krzesła torebkę i ruszyłam na poszukiwania ubikacji.

Za mną biegły słowa mojego dziecka, chwalącego się przed Markiem.

– W przyszłym tygodniu będę zdawać na kartę pływacką! I zgłosiłam się na międzyszkolne zawody!
– Brawo, zuch dziewczyna. Na pewno ci się powiedzie. Mogę przyjść i kibicować?
– Jacha!

Zatrzymałam się za parawanem dzielącym salę od zaplecza i bezwstydnie podsłuchiwałam dalej. Uwielbiałam te ich pogawędki i małe sekrety. Marek miał świetne podejście do dzieci. Tak w ogóle, a do tego konkretnego w szczególności.

– Na to liczę! Mama nie może, bo będzie wtedy w pracy.
– A kiedy ma się odbyć to ważne wydarzenie? – dopytywał Marek.
– W najbliższy czwartek i piątek, po czternastej! Będziesz?
– Hm…

Zerknęłam. Marek z poważną miną przeglądał swój terminarz w komórce.

– Więc tak… – zmarszczył brwi dla lepszego efektu. – Tu mam dyżur… tu też… Ale tu nie. Okej, będę w piątek. Na mur beton! Umowa stoi?
– Stoi!
– To przybij żółwika.

Uśmiechnęłam się rozczulona i umknęłam do łazienki. Po skorzystaniu z ubikacji, gdy znowu mijałam parawan, coś mnie tknęło, żeby jeszcze raz z ukrycia podejrzeć sytuację. Matczyna ciekawość? Kobieca intuicja? Nie mam pojęcia. Ale struchlałam, gdy żartobliwą pogawędkę mojego faceta z moim dzieckiem przerwało nieoczekiwane pojawienie się… Krzysztofa. A ten skąd się tu wziął?! Co za cholerny pech. Że też ze wszystkich pizzerii w mieście musiał wybrać akurat tę…

– Stary! No, wreszcie raczyłeś – zagadnął do Marka. – I co, jak znajdujesz mój lokal? Trafiłeś bez trudu?

Co? Jego lokal?! To on jest tym starym kumplem z własną pizzerią?! To już nie jest pech, tylko kosmicznie absurdalne fatum! Takie rzeczy to w filmach, w jakichś tragifarsach, a nie w życiu zwykłej, polskiej trzydziestoczterolatki! Gdy ja trwałam w szoku, panowie podali sobie ręce, poklepali się po plecach, a potem Marek zaprezentował Mirelkę:

– Poznajcie się. To… – zawahał się tylko przez moment – moja córka. Jestem tu z narzeczoną. Myszko, ten pan jest właścicielem pizzerii. Przywitaj się.
– Aha. Dzień dobry – moje dziecię uśmiechnęło się uroczo. – Skoro dobrze się znacie, czy to znaczy, że możemy tu codziennie przychodzić, proszę pana?

Krzysztof pochylił się ku niej i z równie uroczym uśmiechem zaprzeczył:

– Nie możecie, śliczna – zaśmiał się i sprostował: – Musicie!

Mirella pozjaśniała, a Krzysztof spojrzał na Marka z udanym zdumieniem.

– Chłopie, jak ty to robisz? Zawsze w towarzystwie pięknych kobiet. Twój wygląd naprawdę oszukuje.

Mój ukochany na moment przygasł. Krzysztof za to nie tracił rezonu:

– Ale to dobrze, że nie marnujesz czasu! Cieszę się, że moje rady nie poszły na marne. Trzeba łapać życie za grzywę.

Chryste, co on bredzi? – pomyślałam zniesmaczona. Zawsze był takim bufonem? Czy porobiło mu się z wiekiem? A może miłość mnie zaślepiała? Krzysztof perorował dalej:

– Wróciłem do Polski i rozkręcam biznes. Sieć takich pizzerii jak ta. Może byś się przyłączył?
– Potrzebujesz ortopedy? – zapytał Marek. – To ostrzegajcie, że podłoga śliska, gdy ją umyjecie.

Zza parawanu może nie widziałam za dobrze, ale mimo tej ironii w głosie, mój ukochany wydawał się jakiś skrępowany, wręcz zakłopotany. Czyżby w zetknięciu z jowialnym, niewątpliwie przystojnym, choć irytująco protekcjonalnym Krzyśkiem tracił pewność siebie? Uważał się za nieatrakcyjnego, nie tylko fizycznie, ale pod każdym innym względem?

– Ortopedy? Niekoniecznie, ale oswojonego kapitału, i owszem. Przydałby mi się ktoś taki jak ty, do powiększenia grona udziałowców, ktoś może nudny, ale godny zaufania, bo… chyba się tak bardzo nie zmieniłeś, co? A dzisiaj grunt to lojalność.
– Wiem coś o tym… – mruknął Marek. – Ale to raczej temat na rozmowę w cztery oczy, nie sądzisz? Nie przy małej.

Boże, co za toksyczny dupek z tego Krzyśka!

Miałam ochotę go udusić. Jeśli potrzebowałam dowodów, że jest palantem, z którym nie chcę mieć nic wspólnego, ułatwiał mi zadanie, będąc po prostu sobą. Sądząc po jego zadowolonej minie, zdawał się czerpać przyjemność z narastającego zmieszania Marka. Ten pyszałkowaty kretyn był przekonany, że jego akcje zwyżkują w pobliżu mniej przystojnego i przebojowego mężczyzny. Tylko na kim chciał zrobić wrażenie? Przecież nie wiedział, że podsłuchuję i podglądam ich zza pergoli. A może wiedział? Albo popisywał się przed młodą. Tylko po co? Taki odruch?

Chyba że dostrzegł rodzinne podobieństwo. Oby nie. Oby do końca pozostał zapatrzony w siebie, nie widzący prawdy siedzącej tuż przed jego nosem. No nic, pora się ujawnić i ruszyć w sukurs mojemu facetowi. I mojemu dziecku.

– Nie namawiam, żebyś wchodził w ciemno, ale i nie ukrywam, że mamy farta z kulawymi polskimi przepisami, i grzech byłoby nie skorzystać…
– Gadanie o interesach szkodzi na trawienie – przerwałam Krzyśkowi.

Obrócił się jak fryga.

– Marta?! – chyba nie udawał zaskoczenia. – Rany boskie! Ty też tutaj? Co za dzień! Brakuje mi tylko byłej teściowej. Cudnie, że jesteś. Mówiłem ci, że to moja knajpa? Zapraszałem cię? Nie pamiętam. Ale cudownie, że jesteś. Bałem się, że już nie zechcesz ze mną gadać ani oglądać mojej facjaty…

Zignorowałam go i zadałam konkretne pytanie Markowi.

– Znacie się?

Patrzył na mnie, dziwnie spięty. Co tu się działo? Co mi umykało?

– Z liceum – kiwnął głową. – Pozwól, stary, to jest moja narzeczona. Martuniu, świat jest naprawdę cholernie mały…

W tym momencie do Mirelki podbiegł jakiś śmieszny psiak, zrobiło się zamieszanie, bo moja córka wpadła w kaskadę zachwytów, a wśród wymiany pieszczot ze zwierzakiem zrzuciła na ziemię swój plecak. Krzysztof skorzystał z okazji i odciągnął mnie na bok.

– Jesteś z nim? – nie dowierzał. – Z tym nudziarzem? Co ty w nim widzisz?
– Nic ci do tego! Moja sprawa, z kim sypiam czy idę do ołtarza! – rzuciłam zaczepnie, napięta jak struna, gotowa do walki na zęby i pazury, gdyby drań nagle postanowił odstawiać troskliwego tatusia, zaineresowanego, z kim się zadaje jego córka. Bo chyba teraz już się połapał. – Poznałam Marka w zeszłym roku, bo co?
– To znaczy, że…

Kędzierzawy, ciemnooki i ciemnowłosy Krzysztof spojrzał na swoją małą kopię pałaszującą resztki pizzy.

– Ta smarkata jest… twoją córką?!

Napięta struna pękła i strzeliła:

– Tak. Moją. Tylko moją. Więc zapomnij! I nie waż się z nią gadać bez mojej zgody. O niczym! Zrozumiano?

Krzysztof zachłysnął się własnym zdumieniem. A może moim tupetem? Nie, mój strach był przedwczesny. Wybuch złości okazał się niewypałem, a dawny amant bardziej ślepy niż kret. Ego miał wielkości Himalajów. Jak mogłam go kiedyś kochać? Jak mogłam po nim płakać? Jak choć przez ułamek sekundy mogłam się wahać? Pomyśleć, że ja i on, że on i Mirelka, że my troje… Spojrzałam na Marka i… zrozumiałam. On wie!

Domyślił się, że jego dawny kolega jest ojcem mojej córki. Przecież opowiadałam mu o tym człowieku, raz płacząc, raz klnąc, znał całą prawdę. Ale mało to Krzyśków? Ano dużo, tylko że świat czasem naprawdę bywa zaskakująco mały, a Mirelka fizycznie bardzo przypominała ojca. Więc Marek,. umiejący patrzeć i słuchać, szybko domyślił się, kim jest Krzysiek. Odgadł też, że może stanowić zagrożenie i postanowił odważnie wyjść naprzeciw tej sytuacji. Bo jeśli mamy być razem, stworzyć rodzinę, muszę poukładać przeszłość i pozamykać szufladki w głowie, te, które mogą nagle się otworzyć. Wolał mnie stracić teraz niż później.

Naprawdę to rozważał? Że mogę wybrać Krzyśka? Dlatego nas tu dzisiaj przyprowadził? Zaryzykował, o niczym mnie nie uprzedzając. Zaryzykował, że się wkurzę. Bo jakim prawem? Jak mógł? To moja sprawa. Z drugiej strony, nie da się oszukiwać całe życie. Sekrety mają to do siebie, że lubią wypływać. I to w najmniej spodziewanym momencie. Więc okej, wyjaśnijmy wszystko, po kolei, ale nie kosztem dziecka. Nie w pizzerii, przy postronnych widzach. W moje ponure rozważanie wplótł się głos Mirelki:

– Proszę pana, Marek to mój przyszywany tata, ale ja bardzo go kocham, bo mój prawdziwy umarł dawno temu, jeszcze zanim się urodziłam. Pojechał na misję i nie wrócił. A Marek kocha mnie i mamę. I jest nam razem bardzo fajnie – dodała dla pełnej jasności.

Na koniec swojego oświadczenia uśmiechnęła się promiennie, pokazując dołeczki w policzkach, dokładnie takie jak u Krzysztofa. Tylko że on się nie uśmiechał. Wreszcie zszedł mu z twarzy ten wyraz wiecznie zadowolonego z siebie gnojka. Był w szoku! Wreszcie dotarło. Wreszcie ogarnął sytuację. Ale raczej nie odczuwał ojcowskiej dumy ani radości ze spotkania po latach.

– Chcesz mnie wpakować na jakąś minę?! Mścisz się?! – wściekł się.

I nie wiedziałam, czy mówi do mnie, czy do Marka. Zaległa cisza. Mirelka się przestraszyła, a ja nie miałam już cienia wątpliwości. Sprawy i uczucia mi się poukładały, szufladki podomykały. Marek w milczeniu czekał na moją decyzję. Czułam, że nastał moment, który może zaważyć o naszym dalszym życiu. Wspólnym lub nie. Z głośników sączył się przebój Roda Stewarta.

– Miło było, ale na nas czas, prawda, moje skarby? – zwróciłam się do córki i narzeczonego. – Wracamy do domu.
– Tak – Marek wstał i podał plecak Mirelce. – Myszko, zabierz swoje rzeczy i pożegnaj się z panem.

Kątem oka dostrzegłam niekłamane uczucie ulgi na twarzy Krzysztofa. Raczej nie będziemy odwiedzać tej pizzerii, a on nie będzie ponawiał zaproszeń ani do mnie wydzwaniał. Teraz na pewno wykreśli mnie z listy kontaktów. Chyba cały nasz romans przebiegł mu przed oczami i się przeraził. O ile chętnie wszedłby ze mną na moment do tej samej rzeki, to nie zamierzał się w niej utopić. A tak musiał postrzegać zostanie tatusiem dziewięciolatki. Nie okazał się ani sentymentalny, ani odpowiedzialny. Za to wygodny, tchórzliwy i egoistyczny. I dzięki Bogu! Krzyż mu na drogę.

Koniec udowadniania, że stara miłość nie rdzewieje. Dała życie mojej córce, dlatego zawsze będzie dla mnie cenna, ale zardzewiała dawno temu, a teraz rozsypała się w pył i rozwiała. Już nigdy nie wróci. Pa. 

Czytaj także:
Radzimir kazał zmienić żonie nawet imię, żeby nikt się nie dowiedział, że to sklepowa ze wsi
Poszedłem na pogrzeb kolegi tylko po to, żeby spotkać swoją dawną ukochaną
Po śmierci siostry adoptowałam córkę. Nie kochałam jej, ani nawet nie lubiłam

Redakcja poleca

REKLAMA