„Dałam się nabrać, że przyjaciel bezinteresownie podał mi pomocną dłoń. Jego żona też wyciągnęła rękę, tylko że po kasę”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, ulza
„Po raz pierwszy od śmierci Henryka poczułam się jakoś odświętnie, lżej mi było oddychać. Po tych wszystkich upokorzeniach związanych z brakiem pieniędzy, z ciągłym strachem o to, co przyniesie jutro, znalazłam się wśród ludzi, którzy mieli radość na twarzach…”.
/ 19.01.2023 16:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, ulza

Henryk zmarł po długiej chorobie dwa lata temu. Dziś tak łatwo pisze się te słowa, ale tylko dzięki temu, że staram się nie myśleć. O tym, jak wyglądały ostatnie chwile życia mojego ukochanego męża i moje pierwsze po jego śmierci… No cóż, układałam sobie w głowie ten nowy porządek rzeczy i starałam się nie narzucać ani bliskim ani znajomym. Wolałam przeżywać swoją żałobę we własnych czterech ścianach.

Większość przyjaciół doskonale wiedziała, że poza tęsknotą za mężem, muszę uporać się z długami, jakie mi pozostawił. A było tego dużo. Wszystkie związane z firmą, którą od lat prowadził. Gdyby nie pomoc przyjaciela Henryka, nigdy nie udałoby mi się z nich wygrzebać. Karol, właściciel sporego zakładu produkcyjnego i prawdziwy milioner, podjął się prowadzenia spraw firmy.

Tak więc wciąż byłam właścicielką niewielkiego zakładu, która jednak nie przynosiła zysków. Gospodarując drobnymi oszczędnościami, jakie udało nam się z Heniem zgromadzić, mogłam jakoś przeżyć od pierwszego do pierwszego. Gdy po kilku miesiącach mój malutki zapas zdążył całkiem stopnieć, zakład pod kierunkiem Karola przestał generować straty.

– Powinniśmy za miesiąc wyjść na plus – Karol podzielił się ze mną dobrą wiadomością któregoś popołudnia. – Trzeba to uczcić, Alu. Przyjadę po ciebie, Jola obiecała zrobić kolację – mówił radosnym głosem.

Cieszyłam się z nowiny, jednak zaproszenie na kolację mnie krępowało. Próbowałam wymówić się zmęczeniem, kiepskim nastrojem. Nie chciałam narzucać się Joli. Nie znałam jej zbyt dobrze, mimo że nasi mężowie byli przyjaciółmi. Ostatnio Henia i Karola łączyły głównie interesy…

Przyjaciel męża jednak nie odpuścił

– Podjadę po ciebie przed siódmą – powiedział, kończąc dyskusję.

Mimo moich obaw, spotkanie było udane. Jola zrobiła wykwintną kolację. Wydała mi się bardziej przyjazna i otwarta, niż wtedy gdy jako studenci bywaliśmy na tych samych prywatkach. Ze strony Karola jak zwykle płynęły w moją stronę przyjazne fluidy. Czułam się prawie dobrze. Prawie, bo zawsze onieśmielała mnie ich wspaniała willa i widoczne w każdym jej zakamarku bogactwo. Przez kilka kolejnych miesięcy zdołałam lepiej poznać specyfikę pracy w zakładzie. Coraz częściej Karol zachęcał mnie do podejmowania samodzielnych decyzji.

– Jeszcze będzie z ciebie przedsiębiorca całą gębą – śmiał się, gdy przed Bożym Narodzeniem postanowiłam dać duży upust hurtownikom i pozbyć się w ten sposób zapasu towaru.

Wzrost sprzedaży był jednak chwilowy, związany z gwiazdkowym szaleństwem zakupów. W styczniu znów cienko przędliśmy, a wiosna zapowiadała się fatalnie. Bałam się, że wciąż wisi nade mną groźba bankructwa. Pewnego dnia, gdy rozstawaliśmy się po dniu spędzonym nad kolumnami cyferek, Karol powiedział, że ma dla mnie niespodziankę:

– Kupiliśmy z Jolą bilety do teatru na Callas z Jandą i jesteś zaproszona.

Widząc moją niewyraźną minę, szybko dodał stanowczym tonem:

– Nie chcę słyszeć żadnych wykrętów… W sobotę o szóstej bądź gotowa. Przyjedziemy po ciebie.

Jola zaprosiła na przedstawienie także swoją bratową. Podjechaliśmy na parking w pobliżu teatru. Obie panie szły kilka kroków przede mną i Karolem. Lubię jasne sytuacje, dlatego zapytałam go, ile jestem winna za bilet.

– Jesteś zaproszona, a więc nie ma mowy o żadnym płaceniu.

– Dziękuję, Karolku, naprawdę to miło z waszej strony.

W holu panował przyjemny gwar

Po raz pierwszy od śmierci Henryka poczułam się jakoś odświętnie, lżej mi było oddychać. Po tych wszystkich upokorzeniach związanych z brakiem pieniędzy, z ciągłym strachem o to, co przyniesie jutro, znalazłam się wśród ludzi, którzy mieli radość na twarzach… Zostało kilkanaście minut do spektaklu, Karol zaproponował kawę. Usiadłyśmy we trzy przy stoliku w bufecie, fundator poszedł do toalety.

– No to jesteście mi winne po 126 złotych za bilet. Ta końcówka to koszt rezerwacji przez internet – odezwała się rzeczowo Jola.

Czar prysnął. W ułamku sekundy wróciły skurcze żołądka, uczucie strachu i niepewności. Miałam przy sobie 120 złotych.

– Sześć oddam Karolowi jutro w firmie – wymamrotałam niepewnie.

– Nie ma sprawy – Jola chwyciła dwa banknoty, które położyłam na stole, i zręcznie wsunęła je do torebki.

Nie wiem, czy podobało mi się przedstawienie. Przez cały czas myślałam o Joli. Dlaczego dotąd nie poznałyśmy się lepiej? Może ja już dawniej ją poznałam, tylko… zapomniałam, jaka jest naprawdę. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Niestety, w tych samych okolicznościach poznaje się nieprzyjaciół i wszelkie miernoty. 

Czytaj także:
„Najlepszy kumpel męża się we mnie kocha. Wiem o tym od zawsze, bo marnie się kryje. Teraz przyznał to otwarcie”
„Kumpel męża rozpanoszył się w naszym domu. Postanowiłam wykurzyć szkodnika przy pomocy zgorzkniałej starszej siostry”
„Kumpel męża to niewdzięcznik i krętacz. Miał wyremontować nasz dom, a zabrał pieniądze i zniknął jak kamień w wodę”

Redakcja poleca

REKLAMA