Myślałem, że jestem królem życia. Miałem piękną żonę i uroczą kochankę. Wierzyłem, że wszystko jest pod kontrolą. Aż do tamtego wyjazdu w góry Sierra Nevada. Tylko jak, do licha, miałem przewidzieć wybuch wulkanu na Islandii? I to, że z jego powodu zostanę uziemiony na drugim końcu Europy?
Tamtej wiosny chyba po raz pierwszy w historii lotnictwa ruch samolotowy nad Europą zamarł na prawie tydzień. A wszystko z powodu erupcji islandzkiego wulkanu o nazwie, której chyba nikt – poza Islandczykami – nie jest w stanie wymówić. Eyjafjallajökull. Ja umiem tę nazwę przeliterować nawet wyrwany ze snu w środku nocy. Bo mam z tym wulkanem mocno na pieńku.
Alinę poznałem na studiach. Miała blond loki i staranny makijaż, lubiła czerwony kolor i rozkloszowane spódnice. Na politechnice kobiet nigdy nie było zbyt wiele, a jak już, to albo zahukane okularnice w skromnych bluzeczkach z kołnierzykiem, albo chłopczyce w bawełnianych koszulkach i dżinsach.
Dlatego na Alinę trudno było nie zwrócić uwagi. Rozpierała mnie duma, że taka dziewczyna wybrała akurat mnie. Zaczęliśmy się spotykać pod koniec trzeciego roku. Gdy zaproponowałem jej sylwestrowy wyjazd na narty – zgodziła się bez wahania. Przyznała, że co prawda na nartach nigdy dotąd nie jeździła, ale zadeklarowała, że bardzo chętnie się nauczy.
– Zawsze o tym marzyłam, ale nie było okazji – czarowała, a ja oczywiście wziąłem jej słowa za dobrą monetę.
Narciarstwo to moja największa pasja. Przez całą szkołę co sezon ścigałem się na zawodach, na studiach byłem podporą narciarskiej sekcji AZS. Wyobrażałem sobie, że Alina szybko złapie bakcyla i zimą będziemy każdą wolną chwilę spędzać w Tatrach lub Alpach.
Po ślubie pokazała swoją prawdziwą twarz
Przed ślubem pojechaliśmy na narty trzy razy. Alina niby chciała częściej, ale zawsze akurat coś jej wypadało. Gdy w podróż poślubną, opóźnioną z powodu obrony naszych magisterek, chciałem ją zabrać na francuski lodowiec, usłyszałem:
– Chyba żartujesz! Jedziemy do Tunezji. Męczyłam się z tobą na tych nartach, bo chciałam, żebyś się ze mną ożenił. Teraz już nie muszę.
Po wygłoszeniu tego oświadczenia Alina zamknęła się w łazience. Stałem oszołomiony.
„Chłopie, coś ty zrobił? Koniec z narciarstwem?!” – ta myśl przyszła pierwsza. Ale bardziej przeraziła mnie szczerość mojej żony. Zacząłem się zastanawiać, czy chodziło jej o zdobycie jakiegokolwiek męża, czy konkretnie mnie. I czy ona w ogóle mnie kocha?!
Tamtego roku rzeczywiście nie pojechałem na narty ani razu. Potem urodził się Antoś, więc też jakoś nie było czasu na wyjazdy. Kiedy nasz synek miał dwa lata, Alina oświadczyła, że raz w roku chce mieć „tydzień wolnego”.
Czyli zamierza zostawiać mnie i dziecko, a sama wyjeżdżać z koleżankami. Nie miałem nic przeciwko temu, lubiłem spędzać czas z małym. Lecz przy okazji spróbowałem wynegocjować coś dla siebie.
– Nie ma problemu. Ale za to ja w listopadzie chcę mieć tydzień na wyjazd narciarski z kumplami – rzuciłem.
Celowo wybrałem ten najbrzydszy miesiąc w roku. Alina nie będzie chciała wtedy wyjeżdżać: ani sama, ani ze mną. Zgodziła się. Od tej pory cały tydzień na przełomie listopada i grudnia – gdy na lodowcach zaczyna się sezon – należał do mnie.
Po kilku latach dzieci mieliśmy już troje. Oprócz Antosia byli jeszcze Julka i Kuba. Alina poświęcała mi coraz mniej uwagi. Była skupiona na dzieciach. Ja miałem tylko zapełniać konto i dbać o to, żeby jej i dzieciom niczego nie zabrakło. I nie wchodzić jej w drogę.
Na jednym z listopadowych wypadów poznałem Edytę. Zwróciłem na nią uwagę, gdy na zawodach zyskała lepszy czas ode mnie.
„Kobieta mnie bije!” – jęknęło mojego ego. Jednak moje żelazne postanowienie, że znienawidzę tego babiszona, prysnęło niczym bańka mydlana po trzecim chyba drinku w klimatycznym barze u stóp stoku. Zauważyłem, że ona ma piękny uśmiech, a w policzkach cudowne dołeczki, że jest inteligentna jak brzytwa, dowcipna, a przy tym... bardzo kobieca!
Następnego dnia jeździliśmy już we dwoje. Byliśmy razem na wyciągu, razem w kafeterii, razem w barze. Chciałem nawet nosić za nią narty do hotelu, ale mnie ofuknęła:
– Nie jestem jakąś mimozą, poradzę sobie.
Kochankami zostaliśmy jeszcze podczas tego wyjazdu. Edyta o nic nie pytała, a ja nie spieszyłem z wyjaśnieniami. Na pewno widziała rodzinne zdjęcie w moim portfelu, ale nie rozmawialiśmy o tym.
Po powrocie spotykaliśmy się u niej. Mieszkała sama w kawalerce na poddaszu. Sylwestra musiałem spędzić z żoną (to jeden z moich niewielu obowiązków – kiedy żona sobie tego życzy, mam się stawić, gdzie ona chce, dobrze wyglądać i nie przynosić jej wstydu).
Gdy w Tatrach spadł śnieg, Edyta zaczęła kusić:
– Pojedźmy na weekend, jest taka piękna pogoda – mówiła. Albo: – W Poroninie są zawody… Weźmiemy udział, może ze mną wygrasz?
Oczywiście w końcu uległem. Żonie sprzedałem bajeczkę o weekendowym kursie doszkalającym. Narzekałem, że to skandal, że człowiekowi weekend zabierają. Alina – zaniepokojona, że stracę dobrą pracę, jeśli odmówię – prawie wypchnęła mnie za drzwi.
Potem były inne delegacje, szkolenia i konferencje. Praca – żona musiała to zrozumieć.
Kiedy Antoś poszedł do szkoły, przekonałem Alinę, że już najwyższa pora, aby nauczył się jeździć na nartach. Mieliśmy pojechać na ferie na obóz narciarski. Taki i dla dzieci, i dla dorosłych. Edyta mogłaby pojechać osobno, nasz syn by się nie zorientował.
A żeby ten plan się powiódł, musiałem wreszcie przedstawić Edycie moją sytuację. Wiedziała, że mam dzieci, ale nigdy nie powiedziałem wprost, czy jestem rozwiedziony, czy nie. A ona nie pytała. I oboje udawaliśmy, że wszystko gra.
Czułem, że ze mną zerwie, i już nigdy jej nie zobaczę
Teraz musiałem wszystko opowiedzieć. Żeby zrozumiała, że musimy udawać znajomych, by Antoś niczego się nie domyślił. Ale dzięki temu będziemy mogli spędzić razem cały tydzień!
Całą drogę układałem przemowę. „Pamiętaj, tylko bez banałów typu: że żona mnie nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią...”.
Zaczekałam, aż Edyta wypije parę kieliszków wina. I zacząłem.
– Muszę ci coś powiedzieć. Pewnie się tego domyślasz, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy – oczy Edyty się zwęziły, a ja brnąłem dalej. – Mam troje dzieci. Antosia, Julkę i Kubę. Ich mamę poznałem na studiach. Dalej jesteśmy małżeństwem. Niewiele nas łączy – sam nie wierzyłem, że jednak to mówię.
Choć zacząłem pleść banały, wiedziałem, że muszę mówić dalej. Bo jeśli przerwę choćby na chwilę, to zacznie mówić ona. Wiedziałem, co powie: „Rozczarowałeś mnie, nie mogę tego robić innej kobiecie; dopóki nie byłam pewna, oszukiwałam samą siebie, ale teraz...”. Jak nic wyrzuci mnie za drzwi i więcej jej nie zobaczę! Nie byłem na to gotowy, więc zdesperowany mówiłem dalej:
– Alina w pewnym sensie mnie oszukała. Udawała kogoś innego. A gdy już mnie doprowadziła przed ołtarz, okazało się, że jej jedyna ambicja to wyjść za mąż i wygodnie żyć. Dlatego poszła na politechnikę. Inżynieria genetyczna, którą studiowała, nigdy jej nie interesowała. Podczas miesiąca miodowego powiedziała mi bez ogródek, że nie ma zamiaru przepracować ani jednego dnia, mąż ma ją utrzymać... Wtedy otworzyły mi się oczy. Wcześniej, gdy zaczęliśmy się spotykać, udawała, że ma takie same zainteresowania jak ja: że pasjonuje ją literartura science fiction, rosyjskie kino, historia współczesna. Byłem zakochany i nawet mi przez myśl nie przeszło, że to gra. Potem się okazało, że Alina czyta tylko pisma kobiece i ogląda telenowele...
Życie utkane z mniejszych i większych kłamstw
Na koniec powiedziałem Edycie, jak Alina przekonująco udawała, że marzy o tym, abyśmy razem szusowali po stokach. I przytoczyłem naszą rozmowę o narciarstwie – tę, która ostatecznie pozbawiła mnie złudzeń.
To było to. To był ten argument. Zobaczyłem, jak zmienia się wyraz twarzy Edyty. Jak wściekłość na mnie ustępuje miejsca współczuciu. Zamilkłem, żeby już niczego nie popsuć.
– A to suka! – wysyczała Edyta. – Naprawdę tak ci powiedziała? Tak wprost? Są kobiety, które wstydu nie mają. Za grosz. Byle tylko męża złapać! Takie kłamstwo to może nawet być powód do rozwodu kościelnego!
No teraz musiałem hamować Edytę. Nie miałem zamiaru się rozwodzić! Wytłumaczyłem, że dzieci, że kredyty. Ale cel osiągnąłem: zgodziła się jechać na ferie ze mną i Antkiem.
Wyjazd był bardzo udany. Całymi dniami szaleliśmy na na nartach, syn połknął bakcyla. Gdy zasypiał – ja wymykałem się do Edyty. Wracałem kilka chwil przed włączeniem się budzika w telefonie komórkowym.
Po powrocie do domu sprzedałem Alinie historyjkę, że znowu rozsmakowałem się w nartach – tak bardzo, że nie wystarczą mi już jesienne wyjazdy. I chyba znowu wrócę do udziału w amatorskich wyścigach.
– Chyba mam kryzys wieku średniego – rzuciłem nawet żartem, żeby rozluźnić atmosferę.
Alina tak jakby nie słuchała, kiwała tylko machinalnie głową. – Jeszcze w marcu chcę pojechać na tygodniowy obóz – postanowiłem iść za ciosem.
– Rób, jak chcesz, tylko pamiętaj oddać mój samochód do warsztatu. I o tym, że Julce potrzebne są nowe buty. A ja w ten weekend jadę z dziewczynami do spa. Posłałam ci ich numer konta, trzeba do jutra przelać zaliczkę.
I pogłośniła dźwięk w telewizorze. Wtedy zrozumiałem, że jeśli będę ostrożny i nie przeszarżuję – mogę mieć naprawdę wspaniałe życie. Trochę mnie to będzie kosztowało – i dosłownie, i w przenośni – ale za to jakie zyski!
O dzieci, dom, obiad na stole zadba żona. Byle tylko była kasa na sprzątaczkę, samochód, prywatne szkoły – będę sobie żył, tak jak chcę. Z nartami, kochanką i pozorami udanego małżeństwa. Od rozrywki, inteligentnych dyskusji i sportowych szaleństw będę miał Edytę. No po prostu w czepku rodzony!
Sielanka trwała dwa lata. W sezonie udawało mi się wyrwać na cztery tygodniowe narciarskie wyjazdy i kilka weekendów.
Czasem kłamałem mniej („Jadę potrenować”), czasem więcej („Znowu ta konferencja w Londynie”). Byłem dumny z siebie i ze swojego życia utkanego raz z mniejszych, raz z większych kłamstewek.
Kwietniowy wyjazd do Sierra Nevada miał być ostatnim w tamtym sezonie. Majówkę musiałem spędzić z żoną w Juracie – jej przyjaciółka wyprawiała tam czterdzieste urodziny – na takie okazje musiałem się stawiać. Jako potwierdzenie godnego pozazdroszczenia statusu Aliny – spełnionej, bogatej mężatki.
Przez cały tydzień w Hiszpanii czułem, że coś wisi w powietrzu. Edyta niby szalała jak zwykle, ale czasem łapałem ją na tym, że patrzy przed siebie zamyślona i nie słyszy, co mówię.
Ostatniego dnia poszliśmy na kolację. I w końcu Edyta wyrzuciła z siebie, co jej leżało na sercu, a ja struchlałem:
– Chcę mieć dziecko. Wiesz, że nie jest mi łatwo. Mam ciebie, ale dla całej rodziny jestem samotną starą panną. Teraz, kiedy skończyłam 35 lat, ciotki wreszcie przestały pytać, kiedy wyjdę za mąż i urodzę dzieci. Już im nie wypada. I może na przekór zaczęłam sama się zastanawiać: czy chcę mieć dziecko? Bo jeśli tak, to już ostatni dzwonek. Jak słyszysz – zrozumiałam, że chcę. Teraz tylko muszę wiedzieć, czy ty będziesz jego ojcem.
Niemal jednocześnie straciłem jej obie
Czułem na sobie wzrok Edyty, ale nie mogłem jej spojrzeć w oczy. W sumie to byłem na nią nawet zły, że w ogóle mnie o to pyta. Przecież chyba wie, jaka będzie odpowiedź. Wie, co to oznacza dla naszego związku.
„Dlaczego mi to robi? Dlaczego mnie zmusza, żebym to głośno powiedział?!” – jak na statystycznego mężczyznę przystało, od razu zacząłem się nad sobą użalać.
– Wiesz, że nie mogę, nie mogę tego zrobić moim dzieciom. I Alinie. Chciałbym, ale nie mogę. Przepraszam – tyle z siebie wydusiłem.
Dokończyliśmy jedzenie w milczeniu. W hotelu, dalej nic nie mówiąc, poszliśmy do łóżka. Wiedzieliśmy, że to nasza ostatnia wspólna noc. Może dlatego kochaliśmy się z taką pasją jak w pierwszych miesiącach naszego związku.
Rano okazało się, że nie mamy jak wrócić do Polski. Z powodu erupcji islandzkiego wulkanu i wielkiej chmury pyłu, ruch lotniczy nad Europą został całkowicie wstrzymany. A ja powinienem tego wieczoru być w domu! Teściowa świętowała siedemdziesiątkę – jak mnie tam nie będzie, obrazi się i ona, i Alina. To było więcej niż pewne.
– Kochanie, chyba nie zdołam dotrzeć do domu na wieczór – powiedziałem to Alinie przez telefon bez zbędnych wstępów. – Wiesz, samoloty nie latają w całej Europie. Nie mam jak się stąd wydostać.
– No jak to? To wsiadaj w pociąg, a za pięć godzin będziesz na miejscu – zasugerowała Alina i wtedy sobie przypomniałem, że oficjalnie jestem w delegacji... w Berlinie. – Albo wynajmij samochód, trudno. Najważniejsze, żebyś tu był wieczorem, koszta się nie liczą – nie dawała za wygraną.
Nie miałem pojęcia, co jej odpowiedzieć. Wpadłem w pułapkę własnych kłamstw. Nie było szansy, żebym drogą inną niż powietrzna dotarł z Sierra Nevada na czas do Warszawy.
Jak to wytłumaczyć żonie? Co wymyślić?
By zyskać na czasie, zakończyłem rozmowę zapewnieniem, że się zorientuję, czy są bilety („Ale wiesz, pewnie wszyscy będą chcieli jechać pociągiem, może nie być miejsc” – od razu szykowałem grunt pod kolejne kłamstwo).
– Niezła ironia losu – westchnąłem ciężko. – Właśnie teraz, kiedy zerwałem z Edytą, wszystko może się wydać...
Oczywiście miałem nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Wierzyłem, że zaraz coś wymyślę. Biletów brak. Powiem, że pożyczam samochód, a potem zadzwonię i oświadczę, że miałem stłuczkę. Że nic mi się nie stało, to tylko lekkie wstrząśnienie mózgu, ale samochodem dalej jechać się nie da... W jednej minucie miałem gotowy plan B.
Wtedy zadzwoniła Alina: – Kochanie, nie wiedziałam, czy masz internet w pokoju, więc kupiłam ci bilet. Pociąg odjeżdża o dziesiątej, masz miejsce w pierwszej klasie. Posłałam ci bilet w pdf-ie mailem, pewnie w recepcji mają internet, sprawdź pocztę – szczebiotała zachwycona swoją zapobiegliwością.
A mnie naprawdę zaczął się palić grunt pod nogami. Plan B był już nieaktualny. Co mam teraz zrobić? Może skłamię, że to taksówka jadąca na dworzec kolejowy miała wypadek?
Trudno, muszę wszystko postawić na jedną kartę
Wtedy postanowiłem zagrać va banque. Przyznać się, że wcale nie jestem w Berlinie. Że pojechałem na narty, ale nie chciałem słuchać jej marudzenia, że zwariowałem z tym narciarstwem. Nie wspomnę o Edycie. Bo i po co? I już. Alina trochę się podąsa, ale jak jej przywiozę flakon najdroższych perfum, jakie znajdę na lotnisku – to jej przejdzie.
– A więc jednak! Znowu jesteś z nią? Z tą swoją flamą?! – kiedy usłyszałem głos Aliny, po prostu mnie zamurowało.
Jak długo wie? Czemu nic nie powiedziała?
– Zatkało cię, prawda? No jasne, że wiem o niej od dawna. Widziała was Baśka w Zakopanem. Znalazłam was na fotce wrzuconej na fejsa przez twojego kolegę z nart. Pewnie to był twój sobowtór, bo byłeś wtedy na konferencji w Londynie. A, zapomniałam wspomnieć, że moja fryzjerka mieszka dwa piętra nad twoją flamą. Pytała mnie, czy mamy w tym bloku rodzinę, bo często tam bywasz...
Zrozumiałem, że żona od dawna bawiła się ze mną w kotka i myszkę. Cierpliwie czekała, aż nadarzy jej się taka okazja jak teraz. I będzie mogła spokojnie patrzeć, jak sam sobie zaciskam pętlę na szyi. Im bardziej się będę miotał, tym większy będzie miała ubaw.
– Czekałam, aż sam wpadniesz. Nie będę tracić kasy na detektywa. No a teraz cię mam! Nie wykręcisz się, dasz mi rozwód na moich warunkach. Chcę wszystko – dom, mój samochód, alimenty na dzieci i dla mnie. Możesz sobie zabrać swoje subaru, nie lubię tej landary...
I skończyła rozmowę.
– Wczoraj miałem wszystko, dziś nie mam nic. Przeklęty Eyjafjallajökull... – westchnąłem.
Oczywiście wiem, że to nie wulkan doprowadził do rozpadu mojego małżeństwa. Zrobiłem to sam, własnymi rękami. Zresztą jeżeli Alina wiedziała o wszystkim od dawna – było tylko kwestią czasu, kiedy odpali bombę.
Wcześniej czy później doszłaby do wniosku, że najwyższa pora skończyć z tą farsą i puścić mnie w skarpetkach. Jak tylko pojawi się inna opcja. Moja wpadka wulkaniczna tylko przyspieszyła bieg wypadków. A i inna opcja szybko się pojawiła (może była już wtedy na horyzoncie?).
Cezary jest młodszy ode mnie siedem lat, pracował jako instruktor w fitness klubie, w którym ćwiczyła Alina. Ma bicepsy, kaloryfer na brzuchu i tatuaż na przedramieniu. I w dodatku Antoś mówi, że jest cool.
A ja od rozwodu żyję w wynajętym mieszkaniu. Trzy czwarte pensji wydaję na alimenty – bank nie udzieli mi kredytu mieszkaniowego. Dzieci są ze mną co drugi weekend i przez połowę wakacji. I zabieram je na tydzień zimą na narty. To mój jedyny kontakt z narciarstwem od tamtej pory. Na więcej mnie nie stać.
Dzieci odbiera ode mnie czasem Cezary. Zajeżdża kabrioletem, to prezent od Aliny. Jak ich widzę razem, to myślę, że temu facetowi nie tylko o kasę chodzi. Gdy patrzy na Alinę, w jego spojrzeniu widzę to samo uwielbienie, które też kiedyś czułem. Chyba naprawdę są ze sobą szczęśliwi. A ja... Szkoda gadać.
Czytaj także:
„Zdradzałem żonę już przed ślubem, bo była kiepska w łóżku. Po 8 latach małżeństwa zmieniła się w pięknego łabędzia”
„Siostra kazała mi jechać 600 km tylko dlatego, że nasz 80-letni ojciec wygrał kasę i nie chciał się nią podzielić”
„Mój brat to kanalia. Jestem samotną matką, a on moim kosztem zbił majątek. Znów dałam się oszukać, naiwniaczka”