Kiedy wciąga nas wir codziennych obowiązków, często zapominamy o tym, co zawsze sprawiało nam przyjemność. A to niedobrze. Pewnego dnia mój głos wewnętrzny wrzasnął: „Halo, kobieto! Masz tylko jedno życie. Czy wiecznie musisz być z niego niezadowolona?!”. Zaryzykowałam. Na przekór tradycji, oczekiwaniom, „poważnemu” wiekowi i tysiącu innych ograniczeń, zrobiłam coś tylko dla siebie… Pierwsze symptomy czegoś na kształt załamania nerwowego wyglądają tak, że płaczesz z byle powodu. Masz oczy w mokrym miejscu, prześladują cię ponure myśli.
U mnie było to co najmniej niezrozumiałe
Przecież naprawdę nie miałam żadnych poważnych zmartwień! Mąż – ani szczególnie dobry, ani zły; zwyczajny. Ale przecież z dobrą pracą i bardzo zaradny. Synek cudowny. Do tego przygarnięty ze schroniska pies Rogal, ulubieniec wszystkich, straszna przylepa. Dekoracje? Wygodne mieszkanie, co prawda na kredyt, ale w miarę nieuciążliwy. Niedawno skończył mi się urlop wychowawczy, Piotruś poszedł do przedszkola, zaczęłam szukać pracy. Bezskutecznie, ale grozy i tak nie było, bo Andrzej zarabia na nas wszystkich. Nikt z nas nie choruje, żaden komornik (odpukać!) nas nie ściga, jest spokojnie. Dlaczego zatem w środku słonecznego dnia nagle łapały mnie spazmy? Dlaczego budziłam się nocami z krzykiem na ustach?
„O co ci chodzi?!” – wściekałam się na samą siebie.
Może czułam się uwięziona w sytuacji, która sprawiała pozory szczęśliwej? Albo czegoś mi brakowało?
– Ja tam, Marta, nie wiem, bo nie znam się na babskich emocjach, ale może idź ty do jakiegoś lekarza – namawiał mnie Andrzej. – Chodzisz skwaszona, jakbyś się cytryn najadła, to nie wpływa dobrze na nikogo z nas. I trwa już naprawdę długo.
– Nic nie rozumiesz! Nie masz pojęcia! – tupałam, poruszona do głębi jego nieczułością, choć, po prawdzie, sama też niewiele rozumiałam.
Nie mogłam za sobą nadążyć. Czułam się źle i już. Po prostu.
– Może i tak, ale widzę, że dobrze nie jest – wzruszał ramionami.
„Może to wzruszanie ramionami mnie tak rani? – zastanawiałam się. – Wolałabym, żeby mnie przytulił, pocałował”.
Z drugiej strony, choć niby brakowało mi czułości, mąż już dawno przestał mnie pociągać. Nasze życie intymne zamarło, on też jakoś niespecjalnie mnie namawiał na seks. A inne przejawy ciepła i bliskości? Cóż, nigdy nie był w tym dobry… Teraz patrzył na mnie z coraz większym zdumieniem, jakbym była sfiksowana. A ja nadal nie wiedziałam, czego chcę i czemu cały czas jest mi tak potwornie smutno. Nawet synek, nasz największy skarb, coraz bardziej mnie irytował. Na zwykłe dziecięce marudzenie reagowałam zniecierpliwieniem lub łzami. Drażnił mnie też Rogal, chodząca poczciwina.
Stawałam się nieznośna
Wbrew zaleceniom męża, dla mnie nie wchodzili w grę psychiatrzy, czy terapeuci. Bałam się ich. Ale do lekarza jednak w końcu poszłam. Do internistki. Dostałam łagodne środki na uspokojenie i zalecenie, aby jak najwięcej odpoczywać.
– A może zmieni pani na jakiś czas otoczenie? – zasugerowała mi pod koniec wizyty miła lekarka.
– Co pani ma na myśli?
– No, wyjedzie gdzieś sama, z dala od rodziny, uporządkuje myśli, odetchnie od rutyny, porządnie się wyśpi… – zaczęła wymieniać. – Czasem potrzebujemy jedynie urlopu od codzienności – uśmiechnęła się.
Ucieczka? Obracałam tę myśl w głowie. No tak, brzmiała niezwykle kusząco. Ale wydawała mi się niemożliwa do przeprowadzenia. Trzylatek, cały dom na głowie, pies, szukanie pracy, brak własnych pieniędzy, późne powroty Andrzeja… Jak od tego zwiać, choćby na moment? Tego nie da się zorganizować. Chyba że…
– Kochanie, lekarka zaleciła mi wyjazd i odpoczynek… – przyszło mi do głowy, że chociaż sprawdzę, jak na to zareaguje mój mąż.
– No tak, wyjedziemy na urlop, pewnie – popatrzył na mnie. – Przecież zawsze wyjeżdżamy na wakacje…
– Ale jej zdaniem należy mi się tydzień samotności! – przerwałam mu.
– To znaczy, że chcesz wyjechać bez nas? – ależ miał zdumioną minę.
– Tylko rozważam… Bo lekarka tak radziła – zaczęłam dukać, zawstydzona własnym samolubstwem.
– Nie wiem, sam nie wiem, daj mi chwilę do namysłu, zastanowię się, jak to urządzić – odparł Andrzej.
Alleluja!
A więc nie powiedział „nie”!
Poczułam ulgę. Zaczęłam odważniej myśleć o wyjeździe. W nagłym poczuciu, że może coś we mnie wreszcie zmieni się na lepsze. Zabrałam Piotrusia na lody i sobie też kupiłam aż trzy kulki. Zwykle tego nie robię, bo lody tuczą. Tym większą miałam przyjemność. Usiedliśmy w parku, na chwilkę się zamyśliłam, smakując zimną słodycz. I wtedy właśnie usłyszałam ten wewnętrzny głos, przekonujący mnie, że tak, pora zaopiekować się sobą. Nie płakać, nie jęczeć, nie czekać. Działać. Natychmiast przypomnieć sobie samą siebie i to, co kiedyś sprawiało mi radość. Co to takiego? Odpowiedź pojawiła się natychmiast, w nagłym błysku świadomości!
Gdy byłam nastolatką, a potem studentką, ogromnie lubiłam doroczne, jesienne festiwale filmowe, odbywające się w moim mieście. Nowości, filmy studyjne, które potem nie trafiały do kin, rozmaite niszowe produkcje z całego świata. Dziesięciodniowe święto, spędzone głównie w kinie. Rozkosz dla maniaków! O tak, byłam jednym z nich. Stałam w tasiemcowych kolejkach po karnety, starannie wybierałam, co chcę zobaczyć, przeżywałam tamte wydarzenia całą duszą i ciałem… Odkąd jednak wyszłam za mąż, pojawił się Piotruś, i zaczął się kręcić codzienny kołowrotek, tzw. normalne życie – nie poszłam na ukochany festiwal już ani razu.
„Cholera! – zaklęłam w duchu. – Pora nadrobić”.
Znacie magiczną zasadę, że jak się czegoś bardzo chce, to cały świat zaczyna temu sprzyjać. Coś w tym chyba jest, bo tego samego wieczoru odkryłam, że wkrótce odbywa się wielki festiwal filmowy w innym mieście.
A więc dwa w jednym!
Wyjazd plus ukochana rozrywka. Na fali odzyskanego nagle entuzjazmu, natychmiast zamówiłam przez internet karnet. I już wiedziałam, gdzie jadę i kiedy. Andrzej został z Piotrusiem i psem i świat się od tego nie zawalił. Dziecko nie było głodne ani zaniedbane, pies nie zdechł z tęsknoty. A ja spędziłam cudowne dziesięć dni. Oglądałam nawet po kilka filmów dziennie, wieczorami łaziłam na koncerty i inne imprezy towarzyszące festiwalowi. Obserwowałam ludzi, chłonęłam atmosferę, ładowałam akumulatory… Czy wróciłam odmieniona? Bez przesady, ale na pewno w lepszej formie psychicznej. Teraz już wiem, że każda z nas po prostu musi czasem pozwolić sobie na takie oderwanie od codzienności. Dla higieny psychicznej. To może być cokolwiek: dla jednej spa, dla innej – warsztaty lepienia z gliny czy partyjka makao… Ważne, aby zrobić z urlopu od codzienności regułę, stałą praktykę. Ja na pewno tak zrobię. Warto!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”