Mam dwoje dzieci, syna Rafała i córkę Jagodę. Właściwie ma na imię Jadwiga, po teściowej, ale za nim nie przepada. Wszyscy mówią do niej Jagoda. Wszyscy oprócz jej ojca. Mój mąż Henryk to stanowczy mężczyzna. O tradycyjnych poglądach na życie i rolę kobiet. Twierdzi, że wszystko na świecie ma swoje miejsce, a chaos i nieszczęścia biorą się z tego, że ludzie usiłują zakłócić ów porządek.
– Rozumiem, że idziesz na studia – powiedział tamtego dnia Jagodzie. – Tam najłatwiej znaleźć męża. Ale jakiego ty męża znajdziesz na ASP? Głodującego artystę na skraju alkoholizmu? Idź na politechnikę. Albo na prawo. Wszędzie się dostaniesz z tym świadectwem maturalnym.
– Nie chcę. Chcę rysować. Malować. Projektować.
– Idź na architekturę.
– Nie, tato. Jestem artystką i chcę się realizować. Idę na ASP.
Henryk popatrzył na córkę, a ja miałam nadzieję, że przekonały go moje słowa. Od dawna tłumaczyłam mu, że Jagoda ma artystyczną duszę. Przypominałam, że rysuje od dziecka i nawet jemu podobały się jej obrazki. Miała talent. A ponieważ nie zgadzał się na opłacanie kursów rysunku, sama się wszystkiego nauczyła. Prosiłam, by się zgodził. Obiecał, że się zastanowi.
– Jesteś dorosła i nie mogę ci niczego zakazać. Ale nie będę sponsorował twojego widzimisię – oświadczył.
Chciała mnie zranić i udało jej się
Obie wiedziałyśmy, że to ostateczna decyzja. Miałam nadzieję, że Jagoda odpuści i podda się ojcu. Ale powinnam wiedzieć lepiej. Zawsze się buntowała przeciw jego władzy. I już od kilku lat wyrażała dezaprobatę wobec mojej uległości. Była taka młoda. Nie rozumiała, że każdy ma swoje miejsce w świecie i tylko tam czuje się dobrze. Moje miejsce było u boku Henryka, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Jagoda dostała się na ASP i wyprowadziła z domu. Wynajęła mieszkanie z koleżankami. Zatrudniła się jako kelnerka, żeby dorobić. Nie było jej łatwo, więc wspomagałam ją, urywając sto, dwieście złotych z pieniędzy na dom.
Henryk po pół roku zażądał rozliczenia wydatków.
– Wiedziałem – powiedział, kiedy wszystko sobie podliczył. – Dajesz pieniądze Jadwidze.
Jego głos był zagniewany, a spojrzenie pełne oskarżenia.
– Potrzebowała na farby…
– Nie – trzask dłoni o stół odbił się echem w moich uszach. – Powiedziałem, że nie będę sponsorował kogoś, kto mnie nie szanuje.
– Henryk, co ty mówisz. To twoja córka… Ona kocha cię i szanuje…
– Powiedziałem, nie. Masz mi się rozliczyć z każdej złotówki.
Wyszedł i trzasnął drzwiami. Chciałam się rozpłakać, ale wiedziałam, że tylko go rozwścieczę. Nie miałam wyjścia. Nie mogłam więcej dawać córce pieniędzy. Kiedy próbowałam się tłumaczyć podczas naszych cotygodniowych spotkań w kawiarni w centrum handlowym, Jagoda położyła mi dłoń na ręce i powiedziała:
– Przecież wiem, mamo. Nie masz własnych pieniędzy, bo nigdy nie pracowałaś. Jesteś na łasce mężczyzn. Najpierw ojca, a teraz męża. Widzę to, i mnie to wk…. Tak, wiem, nie powinnam używać brzydkich słów, ale to słowo dokładnie opisuje to, co czuję. I nie mów mi, że nie jesteś na łasce taty, że jesteś przecież żoną, a to oznacza wspólnotę. Jeśli tak czujesz, to się cieszę, bo to oznacza, że jesteś zadowolona. A ja chcę dla ciebie szczęścia. Jednak ja widzę to inaczej. I nigdy nie dopuszczę, by tak było ze mną. Choćbym miała zarabiać grosze, to będą to moje grosze i nikt mi nie będzie nakazywać, na co je mam przeznaczyć. Nigdy nie będę prosić męża o pieniądze na fryzjera albo na lekarza. I nie będę karnie stać obok stołu, kiedy on będzie sprawdzał rachunki. Nigdy się tak nie poniżę.
Wiem, że Jagoda nie chciała sprawić mi bólu, ale to właśnie zrobiła. Nagle zrozumiałam, że ona mną gardzi. Może nawet sama o tym nie wie i nigdy w życiu by tego tak nie nazwała. Ale przecież odrzuciła mój sposób na życie z pogardą. A kim jestem więcej niż życiem, jakie prowadzę? Poglądami, jakie głoszę? Odrzuciłam możliwość pracy zawodowej, by zaopiekować się domem i dziećmi, by miały zawsze obiady i by czekała na nie matka, gdy wrócą ze szkoły. By miały dom, który da im siłę, by mogli poradzić sobie z samodzielnym życiem.
– Mamo – prychnęła Jagoda. – Ty myślisz, że ciepłe obiady zapewnią nam szczęście na resztę życia? Moja koleżanka ze studiów Julka nie miała mamy. I musiała opiekować się młodszym bratem, gdy ojciec był w trasie. Jest tak samodzielna i pewna siebie, jak ja nigdy nie będę. A ja jestem delikatna jak mimoza. Wychowana w ciepłej szklarni twojej opieki i miłości. Byle przymrozek, a ja umieram.
To było takie niesprawiedliwe! Po powrocie do domu przepłakałam w łazience pół dnia. W końcu postanowiłam przestać o tym myśleć. Młodzi się buntują i próbują zmieniać zastany porządek. Ale w końcu i tak wchodzą w stare koleiny, kiedy życie ich przyciśnie i zweryfikuje ich priorytety. Pewnego dnia i ona zrozumie.
W co wplątała się moja córeczka?
W drugim semestrze Jagoda miała więcej nauki i więcej pracy, więc nie spotykałyśmy się co tydzień. Kiedy zobaczyłam ją po miesiącu, zaniepokoił mnie zmęczony wyraz jej oczu. Zauważyłam, że moje pytania ją irytowały, więc się wycofałam. Potem minęły kolejne dwa miesiące. I znów, gdy zobaczyłam córkę, wydawała mi się inna. Smutna a jednocześnie dziwnie nerwowa. Jakby rozsadzało ją wewnętrzne napięcie.
Pojawiły się też linie wokół ust, które ją postarzały. Na jej przegubie dostrzegłam piękną bransoletkę.
– Złota? – spytałam.
Jagoda krótkim ruchem nadgarstka opuściła na bransoletkę rękaw swetra.
– Nie. Zwykły metal.
Skłamała. Co jak co, ale złoto potrafiłam rozpoznać.
– Co się dzieje, córeczko? Mnie możesz powiedzieć. Nie podoba mi się twój wygląd. Wyglądasz na zmęczoną a jednocześnie nabuzowaną. Czy ty może… – nie dała mi dokończyć.
– Nie jestem narkomanką, mamo. Po prostu wypiłam zbyt wiele kawy. Sesja się zbliża – zbyła mnie.
Kiedy się rozstałyśmy, nie byłam zadowolona ze spotkania. Jagoda była rozkojarzona i miałam wrażenie, że niezupełnie jest zdrowa. Schudła. No i zapłaciła rachunek w kawiarni. Ta konstatacja zatrzymała mnie na środku chodnika. Jagoda nigdy wcześniej nie płaciła, bo przecież liczyła każdy grosz.
Złota bransoletka, do której nie chciała się przyznać. Nie patrzyła mi w oczy, gdy ze mną rozmawiała. Chociaż rozmowa to za dużo powiedziane. Ja nawijałam, próbując zagadać ciszę i znaleźć temat, który wywołałby zainteresowanie mojej córki. Ona odpowiadała monosylabami i czekała, aż wreszcie matka da jej spokój. Miałam wrażenie, że potrzebuje pomocy. Ale co mogłam zrobić? Była dorosła i nie chciała, żeby matka się wtrącała.
Przez następne tygodnie dzwoniłam, ale Jagoda nie miała dla mnie czasu. Potem przestała odbierać telefony. Po tygodniu miałam już dość. Postanowiłam się z nią zobaczyć. Chce tego czy nie. Pojechałam do kawiarni, w której pracowała.
– Odeszła już pewnie z pół roku temu – powiedziała mi właścicielka. – Razem z koleżanką. Podobno dostały lepszą pracę. Nie dziwię się, zarabiały tu grosze. Szkoda, polubiłam ją.
Nic nie wiedziałam. Nic mi nie powiedziała. Pojechałam do mieszkania, które wynajmowała z koleżanką. Drzwi otworzyła mi dziewczyna, pewnie Paulina, ta nowa przyjaciółka, o której córka mi opowiadała.
– Chciałabym tylko wiedzieć, czy z Jagodą jest wszystko w porządku – powiedziałam, gdy się przedstawiłam. – Nie odpowiada na moje telefony.
Paulina zaprosiła mnie do mieszkania. Usiadłyśmy w kuchni.
– Dwa miesiące po tym, jak zaczęłyśmy pracę w kawiarni, na uczelni pojawiło się ogłoszenie o naborze modelek do agencji fotograficznej – zaczęła opowiadać. – Zgłosiłyśmy się na casting i zakwalifikowałyśmy się na sesję zdjęciową. To miała być taka dodatkowa praca, ale spodobałyśmy się. Dostałyśmy obie stały kontrakt.
– Dlaczego Jagoda nic mi nie powiedziała? – zdziwiłam się.
– Nie wiem – dziewczyna wzruszyła ramionami. – Ja też swoim rodzicom nie powiedziałam. W końcu to moje życie, prawda? Nie muszę latać z każdą głupotą do starych, zwłaszcza że zaraz będą marudzić, że to nie zajęcie dla porządnej dziewczyny. Przepraszam… – zmitygowała się, kiedy dotarło do niej, że ja też jestem „stara”.
– A gdzie teraz jest Jagoda? Na uczelni? Na sesji?
Zachowywała się jak niespełna rozumu
Paulina milczała. W żołądku zalęgła mi się zimna kula lęku.
– Ja też się o nią martwię – powiedziała cicho. – Jakieś cztery miesiące temu Jagoda się wyprowadziła. Powiedziała, że dostała propozycję bycia dziewczyną do towarzystwa pewnego starszego mężczyzny. Że on będzie jej płacił, ale nie za seks, tylko za towarzystwo. Żeby jadała z nim kolacje, chodziła do teatru, grała wieczorami w karty i takie tam. Mówiła, że ma w jego mieszkaniu własny pokój. I za to dostawała kilka tysięcy miesięcznie. Kiedyś pokazała mi złotą bransoletkę, którą jej kupił… – wyjaśniła.
– Sponsor… – powiedziałam cicho.
– Jagoda zarzeka się, że nigdy jej nie tknął. Była zadowolona z układu.
– Ale się martwisz. Dlaczego?
Paulina nerwowo poprawiła niesforny kosmyk ciemnoblond włosów, który zsunął się jej na czoło.
– Bo się zmieniła. Zawsze miała w sobie tyle energii, radości życia. Ciekawości świata. Wszystko chciała spróbować, miała wielkie plany… No i talent. Chciałabym malować jak ona. I to wszystko gdzieś zaczęło znikać. Przychodziła na zajęcia, ale powoli stawała się duchem. Przygaszona. Wycofana. Zmęczona. A jednocześnie miałam wrażenie, że… Nie wiem, jak to nazwać… – zająknęła się.
– Kipi w niej nerwowe napięcie… – dopowiedziałam.
– Pani też to zauważyła – Paula odetchnęła z ulgą. – No i jej obrazy też się zmieniły. Profesorka powiedziała, że nie ma w nich duszy. Są puste. Próbowałam rozmawiać z Jagodą, ale ona tylko się denerwowała. Martwię się też dlatego, że od dwóch tygodni nie przychodzi na zajęcia. Kiedy zadzwoniłam do niej kilka dni temu, to powiedziała, że jest przeziębiona. Wcale mnie to nie uspokoiło – szepnęła.
– Znasz adres tego mieszkania?
Paulina zapisała mi go na kartce.
Wróciłam do domu, zastanawiając się, co robić. Wiedziałam, że muszę tam pojechać, ale trochę się bałam. Jestem drobną kobietą, mało odważną i mało pyskatą. Łatwo mnie zastraszyć podniesionym głosem. Wiedziałam, że nie jestem żadnym partnerem do kłótni dla sponsora mojej córki. Potrzebowałam męskiego wsparcia.
W pierwszej chwili pomyślałam o mężu. Była to naturalna myśl, prawda? Matka i ojciec wspólnie idą sprawdzić, czy ich córce nie dzieje się krzywda. Ale kiedy wyobraziłam sobie moją rozmowę z Henrykiem, zrozumiałam, że tego nie zrobię. Nie wyjaśnię mu sytuacji, w jakiej znalazła się Jagoda, bo mogę tylko wszystko pogorszyć.
I wtedy uświadomiłam sobie coś innego: nie ufałam mu, że zrobi co należy. Nie mogłam na nim polegać. Ta myśl uderzyła mnie jak obuchem. Nie miałam jednak ani czasu, ani odpowiedniej koncentracji, żeby zastanowić się nad jej konsekwencjami. Musiałam najpierw dowiedzieć się, co dzieje się z moją córką.
Mieszkanie sponsora Jagody znajdowało się w dobrze utrzymanej przedwojennej kamienicy, na drugim piętrze. Nacisnęłam dzwonek. Po drugiej stronie drzwi rozległ się głęboki gong. Żadnej reakcji. Zadzwoniłam jeszcze raz.
– Jagoda, to ja, twoja mama – zawołałam podniesionym głosem.
Po chwili szczęknął zamek. Ale drzwi nie otworzyły się. Nacisnęłam klamkę. W korytarzu stała moja córka. Przeraziłam się jej widokiem. Patrzyła na mnie wielkimi oczami. Jej usta drżały. Wyglądała, jakby była starsza ode mnie. Weszłam do środka i przytuliłam Jagodę do siebie. Drżała.
Zrozumiałam, że to wszystko moja wina
– Idziemy stąd – powiedziałam i pociągnęłam ją do wyjścia.
Stawiła opór.
– Nie mogę, mamo – wychrypiała. – Nie jestem w stanie stąd wyjść. On mnie nie wypuszcza – jęknęła.
– O czym ty mówisz, córcia? – chciałam ją złapać za ramię, ale odsunęła się.
– On… on wysysa ze mnie energię życiową jak wampir krew. Dzięki temu sam czuje się lepiej, pełen władzy. Rozumiesz? Zgodziłam się być jego dziewczyną do towarzystwa, bo dzięki temu mogłam się uczyć i malować. Obiecał mi to. Miałam tylko być z nim, czytać mu książki, grać w karty. Towarzyszyć przy posiłkach. Dawał mi prezenty. Był miły. I nigdy mnie nie dotknął. Ale potem... zaczęłam czuć się słabo, coraz słabiej... To dzięki Paulinie zorientowałam się, że dzieje się coś niedobrego. Wykrzyczała mi w twarz, że on mnie opętał. Że nie myślę samodzielnie. Że jestem jak oczadziała. I robię to, co on mi każe. Jak niewolnica. Wiesz, co mi powiedziała? – Jagoda spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Co takiego? – spytałam coraz bardziej przerażona.
– Powiedziała: zachowujesz się jak twoja matka. Oddałaś swoją wolność, swój rozum za spokój i bezpieczeństwo. Zrozumiałam, że to prawda. Może nie tak do końca, bo ty zdecydowałaś się na to świadomie, ale efekt jest ten sam. To było jak uderzenie pioruna. Przejrzałam na oczy.
Oszalała. Moja córka oszalała. Byłam tego absolutnie pewna. I nagle... spojrzałam w lustro po drugiej stronie przedpokoju i zrozumiałam, że to, co stało się z moją córką, to moja wina. W chwili próby zostawiłam ją samą. Ugięłam się przed wolą męża. Jak zawsze. W jednym błysku ujrzałam całe moje życie, które było pasmem ustępstw, rezygnacji, dostosowywania się do oczekiwań innych – męża, dzieci, rodziny.
Zabrałam córkę do domu. Minęło sporo czasu zanim doszła do siebie.... A ja? Ja odeszłam od męża i w czasie rozwodu otrzymałam to, co mi się z racji bycia żoną należało. W ten trudny czas wspomogła mnie cała rodzina. Chyba od połowy jej członków usłyszałam pełne ulgi: wreszcie.
Czytaj także:
„Bałam się, że przez pandemię stracę pracę, więc znalazłam sponsora. Wolę grzać się we Włoszech, niż płakać w Polsce”
„Byłem dla niej tylko sponsorem. Wysysała ze mnie pieniądze. Gdy odmówiłem jej drogich wakacji, zagroziła rozwodem"
„Od lat siedzę w domu. Mąż myśli, że pogodziłam się z rolą, którą mi wyznaczył – służącej i kucharki. Ale się przeliczy”