Zastanawiam się ostatnio, do czego może doprowadzić rodzicielska miłość. I dochodzę do wniosku, że czasami do niczego dobrego. Zwłaszcza wtedy, gdy przyzwyczai się dziecko, że jest kimś najważniejszym. Istotą, która może żądać wszystkiego, nawet jeśli do końca miesiąca reszta rodziny miałaby przymierać głodem. Przykro się do tego przyznać, ale mówię o własnej rodzinie, a konkretnie o mojej córce, która wraz z mężem tak rozpuściła swojego syna, że stał się… nieznośnym bachorem!
Tak, Bartek jest moim wnukiem. Ale gdzie jest napisane, że w takim wypadku dziadek nie może być krytyczny? Mam jeszcze inne wnuki ze strony drugiej córki, więc jest i dobre porównanie. Jacek z Majką są całkiem normalni, a Bartek, najmłodszy z wnucząt, nie. Normalni, to znaczy mili, inteligentni i niepazerni. Znają swoje miejsce w rodzinie i przy rodzinnym stole. Kiedy dorastali, w życiu nie zdarzały się takie historie, żeby się pchali pierwsi przed szereg, bo oni są najważniejsi! A Bartek i owszem.
Nie stać ich na to wszystko
Do dzisiaj pamiętam, jak w pięćdziesiątą rocznicę ślubu mojego i Krysi zeżarł połowę tortu. I to zanim ktokolwiek usiadł przy stole! Miał wtedy pięć lat, więc nie był znowu taki mały, aby nie wiedzieć, że źle robi. Tymczasem przyniósł sobie z kuchni łyżkę do zupy i zanurzył ją w słodkiej masie, wcinając bez opamiętania. Potem oczywiście zwymiotował przy wszystkich…
Boże, jak Krysia wtedy płakała! Miało być przecież pięknie i uroczyście, a wyszło, jak wyszło. Czy moja córka za to przeprosiła? Wcale! Latała tylko po mieszkaniu i powtarzała:
– To przecież jeszcze dziecko. Tylko dziecko! Mój synek…
A jej mąż, ten prostak Pawełek?
– Moja krew! Weźmie, co najlepsze! – cieszył się jak głupi.
Normalnie, gdyby nie był moim zięciem, tobym go strzelił w gębę.
Sytuację jak zwykle uratowała nasza starsza córka, która od razu poleciała do cukierni. Takiej jedynej w mieście, która jest czynna w niedzielę, drogiej jak diabli. Kupiła piękny nowy tort i za nic potem nie chciała od nas pieniędzy.
– Daj spokój, tato. Bawmy się, cieszmy! – powiedziała, przytulając z czułością uspokojoną już mamę.
Pawełek oczywiście do niczego się nie poczuwał, a Bartek nawet nas nie przeprosił. Zaszył się tylko gdzieś w kącie mieszkania i łypał złym okiem, zupełnie, jakby to była nasza wina, że się po tym obżarstwie pochorował.
Bardzo szybko pozbyłem się złudzeń, że coś się zmieni, gdy mój najmłodszy wnuk zacznie dorastać. Jeśli to w ogóle możliwe, to było coraz gorzej! Kiedy bowiem Bartek poszedł do szkoły, zaczął się wyścig. To on musiał mieć w klasie wszystko najdroższe i najlepsze!
Ja rozumiem, że dziecko dostaje, co chce, kiedy jego rodzice dobrze zarabiają. Ale mój zięć jest majstrem na budowie i kiedy ma pracę, to ją ma. A kiedy zapije, to go wyrzucają. Beata natomiast pracuje w kolekturze lotto. Sprzedaje ludziom te kupony, losy i zdrapki, dając im na chwilę ułudę szczęścia. Teoretycznie obraca więc milionami, w praktyce zarabia dwa tysiące.
Jak z takich pieniędzy zafundować synkowi markowe dżinsy, nową bluzę z ulubionym bohaterem kreskówki i wypasione adidasy z odblaskiem? Wystarczy się zapożyczyć w jakimś Providencie czy innym Skoku. A potem oddawać po złotówce dwa razy tyle… Co tam rozsądek, przecież najważniejsze jest dziecko!
Zresztą te ciuchy to małe piwo. Prawdziwe schody zaczęły się, kiedy Bartek poczuł, że wysoką pozycję w klasie da mu wypasiona komórka czy laptop. A one przecież kosztują grube tysiące! Wtedy przekonałem się, że moja córka naprawdę jest głupia. Sama nie doje, nie kupi sobie niczego, za to wyda na Bartka wszystkie pieniądze, zapożyczając się na prawo i lewo.
– Co ty robisz? – pytałem ją czasem, ale teraz to już się nie wtrącam.
„To nie są moje sprawy – uznałem. – Skoro chce rozpuszczać syna i wyglądać jak uboga krewna…”.
Bo Beata przy swoim własnym dziecku wygląda jak służąca! On wymuskany, ona szara i biedna. Kręci sobie sznur na własną szyję! Przecież niedługo trzeba będzie czekać na to, aż on zacznie się jej wstydzić. Już teraz widzę, że lekceważy matkę, podpuszczany zresztą przez ojca, wmawiającego mu, że światem rządzą mężczyźni, a kobiety nadają się tylko do garów.
Mój zięć tak mawia, król stworzenia, kurza jego mać, w rozciągniętych dresach i z piwem w łapie!
– Kochanie, musimy to brać na spokojnie – tłumaczyła mi żona. – To nasz wnuk, ale przecież my nie mamy na to wpływu, jak go chowają. Wszystko, co możemy zrobić, to okazywać mu miłość taką samą jak Jackowi i Majce.
Na komunię zażądał drogiego sprzętu
Problem tylko w tym, że starsze wnuki doceniają każdy gest z naszej strony, a Bartek przelicza wszystko na pieniądze. Coraz większe. Dlatego kiedy sądziłem, że jego pierwsza komunia to będzie wzniosły dzień, jakim powinno być pierwsze spotkanie z ciałem Jezusa, to chyba się z głupim na rozumy zamieniłem. A Krysia była druga naiwna, bo cieszyła się, że ma już dla Bartka przygotowany śliczny złoty krzyżyk, taki sam, jaki dostali kilka lat wcześniej Jacuś i Majka.
– Trzy wtedy kupiłam, żeby żadne z wnuków nie czuło się poszkodowane – uważała, że jest bardzo zapobiegliwa.
Tymczasem Bartek szybko nas wyprowadził z błędu, że zdołamy opędzić się takim prezentem. Zadzwonił i stanowczym tonem, którego nie powstydziłby się prezes wielkiej firmy, stwierdził, że on na komunię chce komputer. I to nie byle jaki, ale taki za cztery tysiące.
– To od ciebie – zaznaczył. – A od babci aparat fotograficzny z wymiennym obiektywem. Obiektyw też możecie dorzucić, taki do robienia zdjęć z oddali, bo ja chcę fotografować ludzi, tak żeby mnie nie widzieli. Kiedyś zostanę paparazzo i będę pstrykał same gwiazdy. Jak jakąś złapię bez majtek, to zostanę bogatym człowiekiem! – wyjawił mi swoje plany głosem pełnym wyższości.
„Może i zostanie bogaty, ale najpierw nas zrujnuje!” – pomyślałem.
Kiedy podliczyłem te prezenty, to mi wyszło ponad sześć tysięcy złotych! I skąd ja mam niby wziąć takie pieniądze?! Przecież Bartek nie jest moim jedynym wnukiem. Reszcie także się coś należy…
– Nie kupię mu tego laptopa! A ty nie dasz mu aparatu! – oznajmiłem żonie. – Już ja sobie porozmawiam z tym moim najmłodszym wnukiem i uświadomię mu, że nie mamy takich pieniędzy! To będzie zimny prysznic na pazerny łeb smarkacza.
– Nie macie? – bardzo zdziwił się Bartek. – A tata mówi, że wy na pewno śpicie na forsie, bo prawie nic nie wydajecie. I jeszcze, że po co ją zbieracie, skoro i tak niedługo umrzecie!
Zatkało mnie, gdy to usłyszałem. No pięknie! Ja się jeszcze na cmentarz nie wybieram, a tym bardziej Krysia, a mój wnuk z zięciem już czyhają na spadek!
– Słuchaj… – gówniarzu, chciałem powiedzieć, ale się opamiętałem. – Słuchaj, wnusiu. Komunia to taki wyjątkowy dzień, w którym trzeba myśleć o Bogu, a nie o pieniądzach.
Jeśli sądziłem, że taką mową do niego trafię, to się grubo przeliczyłem. Mój zięć bowiem już zrobił w tym względzie swoją krecią robotę.
– Tata mówi, że księża także myślą tylko o pieniądzach! Nasz proboszcz to jeździ mercedesem! – usłyszałem. – To co, kupicie mi te prezenty czy nie?! – zniecierpliwił się Bartek.
– Prezent na komunię dla ciebie będzie niespodzianką! – oznajmiłem i pożegnałem się.
„Nie kupię mu tego, co chce za Chiny Ludowe! – pomyślałem. – Nie tylko dlatego, że mnie nie stać, ale bo to byłoby po prostu niemoralne!”. Nie trzeba było długo czekać, jak zjawiła się Beata.
– Tato, nie róbcie mi tego z mamą! – zaczęła błagać. – Bartek tak się nastawił na te prezenty, wścieknie się, jak ich nie dostanie! Jeśli nie macie tyle pieniędzy, to ja wam po cichu dopłacę…
„Ciekawe, skąd weźmiesz taką kasę?” – pomyślałem z goryczą.
Wiedziałem, czego boi się moja młodsza córka, bo widziałem już Bartka w akcji. Kiedyś nie dostał w sklepie jakiejś zabawki, więc padł na podłogę i zaczął się po niej tarzać w napadzie szału. A potem, kiedy Beata usiłowała go podnieść, rzucił się na nią z wrzaskiem i pięściami!
„Pewnie przed kościołem też dostanie szału, bo ja mu laptopa nie kupię – postanowiłem ostatecznie. – Dostanie złoty krzyżyk jak reszta wnuków, i już”. Przykro mi, ale to chyba ostatnia okazja, aby czegoś jeszcze tego dzieciaka nauczyć. Taka nauczka przyda się zresztą także jego rodzicom.
Czytaj także:
„Kochanka mojego męża zaszła w ciążę. Zaopiekowałam się jej córką, bo chciała ją oddać do domu dziecka”
„Padliśmy ofiarą naciągacza. Zapłaciliśmy za remont budynku, który... nigdy nie istniał. Po marzeniach zostały zgliszcza”
„Wychodzenie za mąż z miłości to głupota. Mnie od początku zależało na pieniądzach i się tego nie wstydzę”