Mój wnuk, Szymuś, dorasta niczym mały książę, w luksusowych niemal warunkach… Wszystko układa się przecież mojej córce i jej mężowi wręcz idealnie. Wiktor ma posadę w międzynarodowej korporacji, Magda po urodzeniu dziecka może sobie pozwolić na pracę w domu. Udało im się zdobyć kredyt, kupili piękne mieszkanie w ładnej dzielnicy…
Ale cóż, nie ma róży bez kolców!
– Znowu nie chce jeść… – słyszę zmęczony głos córki w słuchawce, zupełnie jak nie mojej Magdy.
Zawsze przecież była taka energiczna, pełna życia! W dodatku taki telefon powtarza się niemal codziennie. Tamtego dnia jednak prawie płakała...
– Już nie wiem, co robić – jęczała. – Zaraz zwariuję!
Szymon, który w niemowlęctwie jadł jak smok, nagle, po ukończeniu drugiego roku życia, zmienił się w niejadka. Dokładnie tak samo jak jego mama… O mały włos znowu nie palnęłam w odpowiedzi: „Z tobą było tak samo, ale dałam sobie radę”! Ale nie chciałam się wtrącać – po urodzeniu się wnuczka podjęłam decyzję, że będę „babcią postępową”! Żadnego ingerowania w życie młodych, żadnych rad. Ale cóż… Postanowienia postanowieniami, a życie życiem.
– Przyjadę! – rzuciłam do słuchawki.
Córka otworzyła mi ze zbolałą miną.
– Od rana nic nie zjadł – obwieściła ponuro.
Na „wyspie” pośrodku kuchni zobaczyłam pootwierane słoiczki z kolorowymi nalepkami. Chyba z dziesięć… Mój wnuk ze znudzoną miną zrzucał na podłogę pokrywki.
– Tylko mi znowu nie mów, że ja byłam taka sama! – zaatakowała mnie natychmiast Magda. – Nic dziwnego, że nie jadłam. Przecież wtedy nie było gotowych zupek. Sama mi gotowałaś!
– Gotowałyśmy… – poprawiłam ją, ale nawet nie słuchała:
– Popatrz! Pyszne jedzonko, najlepszej firmy… Tylko otworzyć i – chlup! – na talerz. W dodatku naukowo opracowane… Króliczek, indyczek, kurczaczek… A Szymon? Jedyne, co lubi, to… otworzyć słoiczek! „Puk”! I następny. I tak w kółko. Ja oszaleję!
– Może bawi go samo otwieranie? – podpowiedziałam. – A pomyśl, jakbyś tak zaczęła gotować? I to z Szymonem? Przecież on nawet nie wie, jak pachnie krojona cebula, jak wygląda mięso, nim się je podsmaży. Przecież dla niego to byłaby świetna zabawa.
– Mamo… Daj spokój! Gotować dla dzieci? W dzisiejszych czasach? A zresztą Szymuś przecież ogląda programy kulinarne w telewizji. I bardzo je lubi! Najbardziej chyba Jamie’go i Nigellę.
– Sama widzisz! – triumfowałam. – Ale w telewizji to przecież nie to samo, co w życiu. Chodzi o to, żeby poczuł smak, zapach, wszystko. Zobaczysz, że będzie rwał się, żeby ci pomóc. A potem… spróbować. Tak jak ty to robiłaś. To był mój sposób na twoje wieczne grymaszenie z jedzeniem. No i jadł z apetytem, aż mu się uszy trzęsły!
– Naprawdę? – córka spojrzała na mnie uważnie. – A jak Szymuś się skaleczy?
– Przecież, na początku przynajmniej, nie dasz mu noża do ręki. Może choćby umyć owoce czy jarzyny. Mianujesz go swoim asystentem. Zobaczysz, jaki będzie dumny. Nie wierzysz?
Szybko zakasałam rękawy, a Szymuś zrobił to samo
W rezultacie spędziłam u nich na pichceniu, a potem pieczeniu cały dzień. Wnuczek aż popiskiwał z zachwytu, kiedy robił dokładnie to samo, co jego ekranowi ulubieńcy. A jak potem jadł! Aż mu się uszy trzęsły. Cóż, czasy się zmieniają, a stare problemy zostają. Na szczęście stare sposoby też… Kiedy wychodziłam, Szymuś rzucił mi się na szyję:
– Psychodź, babciu!
Tak mi się wtedy jakoś „ciepło” zrobiło w sercu… Postęp postępem, ale babcia powinna być „babciowata”. Przynajmniej od czasu do czasu.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”