Z ojcem Zuzy rozwiodłam się przeszło osiem lat temu. Wystarczyło mi, że przez kilka pierwszych lat jej życia czułam się samotną matką, jednocześnie będąc mężatką. Jacka praktycznie nigdy nie było w domu. Nie usprawiedliwiała go praca, bo przecież ja też pracowałam, a potem zajmowałam się i domem, i dzieckiem. Jacek był, jak lubił mówić o sobie, z innej gliny – artysta. I nie szkodzi, że żadna galeria nie chciała wystawiać jego obrazów, nie znalazł się też nigdy żaden kupiec.
Jacek uważał, że prawdziwi artyści tak mają
Zostają docenieni dopiero po śmierci. Nie życzyłam mu takiego docenienia, nie życzyłam mu śmierci, ale chciałam żyć jak normalna zamężna kobieta. Spędzać wieczory i weekendy z rodziną, dzielić się obowiązkami domowymi. Niestety, Jacek nie był stworzony do tak prozaicznych spraw. Zastać go w domu, graniczyło z cudem. Weekendy najczęściej spędzał u swojego przyjaciela w górach, równie niespełnionego artysty. We dwóch narzekali na swój los, opróżniając kolejne butelki wina. Jacek wracał do domu niedzielnym wieczorem, zaszywał się w sypialni i… leczył kaca. Kilka razy pojechałam z nim nawet w te góry. Jak idiotka wyobrażałam sobie, że pochodzimy po zielonych wzgórzach, Zuza nawdycha się dobrego powietrza, a wszyscy razem będziemy mieć odskocznię od miejskiego zgiełku i hałasu. Oczywiście się przeliczyłam.
Jacek z Karolem pili i wspominali dawne studenckie czasy, a mnie przypadła rola kucharki i opiekunki do dziecka. Po rozwodzie nasze stosunki poprawiły się, a raczej właściwie całkiem przestały istnieć. Wpadał do nas raz w miesiącu, by zabrać do siebie Zuzę. Jak widać, nie miał potrzeby spotykania się z córką częściej. Ona też coraz rzadziej reagowała entuzjazmem na widok taty. Było mi przykro, w końcu rozwiódł się ze mną, a nie z naszym dzieckiem, więc dlaczego ona miała cierpieć? Dopiero terapeutka wytłumaczyła mi, że Jacek po prostu nie dorósł do roli ojca ani męża. Taki wieczny z niego chłopiec. I prawdopodobnie długo się to nie zmieni. Być może nawet nigdy. Co było robić? Starałam się poświęcić córce jak najwięcej uwagi. I miłości za nas dwoje. Dopóki mała nie weszła w okres nastoletniego buntu, nasze stosunki układały się bardzo dobrze. Miałyśmy świetny kontakt, zwierzała mi się ze swoich dziecięcych sekretów, razem chodziłyśmy na zakupy, do teatru, do kina.
Gdy skończyła piętnaście lat, coś się w niej zmieniło
Z miłej, dobrej dziewczynki stała się pyskatą, wiecznie niezadowoloną ze wszystkiego pannicą. Wobec mnie miała same oczekiwania, a od siebie nie dawała nic. Przychodziłam do domu i zastawałam w nim niewyobrażalny bałagan. A Zuza? Siedziała w swoim pokoju z muzyką nastawioną na full, nierzadko w otoczeniu takich samych jak ona głośnych, zbuntowanych nastolatek. Starałam się z nią rozmawiać, ale próby przekonania, że jestem jej życzliwa i przyjazna, spełzały na niczym.
– Wcale nie jesteś moją przyjaciółką! – krzyczała. – Przyjaciółka nie każe drugiej sprzątać, ściszać muzyki i nie ma pretensji o jej innych przyjaciół!
– Dziecko… – zaczynałam, ale przerywała mi, znowu krzycząc:
– Nie jestem żadnym dzieckiem!
– Jesteś – uświadomiłam jej. – Jesteś dzieckiem, dopóki jesteś niepełnoletnia i pozostajesz na moim utrzymaniu. A ponieważ masz sprawne ręce i nogi, i dużo czasu, bo oprócz chodzenia do szkoły nic innego nie robisz, będziesz pomagać mi w pracach domowych. W końcu ty też tu mieszkasz.
– Już niedługo – odezwała się na to, wybiegając z kuchni, w której prowadziłyśmy rozmowę.
– Zuza! – zawołałam za nią. – Ej, jeszcze nie skończyłam z tobą rozmawiać!
– Ale ja z tobą tak! – usłyszałam, a zaraz potem trzasnęły drzwi do jej pokoju.
Czy to naprawdę taki duży wysiłek posprzątać we własnym domu? Przecież nie prosiłam jej o nic więcej, godziłam się nawet na wizyty tych jej hałaśliwych koleżanek, rozumiejąc, że muszą mieć miejsce, żeby się ze sobą nagadać. I chociaż żal mi było, że córka nie chce już powierzać mi swoich problemów jak dawniej, rozumiałam ją – przyszedł czas, kiedy ważniejsze stały się dla niej przyjaciółki rówieśnice. Jednego nie mogłam znieść: sposobu, w jaki mnie traktowała. Tego lekceważenia wyrażanego i w słowach, i w gestach. Jakbym nie tylko nie była jej matką, ale i człowiekiem, któremu należy się szacunek. Przez chwilę myślałam nawet, że może za dużo od niej żądam. Przecież nie narkotyzowała się, prowadziła się porządnie, poza dziewczynami nie odwiedzał jej żaden chłopak. Stopnie też miała dobre, może nie świetne, ale z klasy do klasy przechodziła bez problemu.
Tego dnia dopiero wieczorem dotarłam do domu
Od rana nie miałam nawet czasu zadzwonić do Zuzy ani wysłać jej SMS-a. Oczywiście wcześniej uprzedziłam, że czeka mnie ciężki dzień w pracy, prosiłam, żeby odgrzała sobie obiad, no i chociaż trochę ogarnęła niewielkie przecież mieszkanie. Powiesiłam płaszcz w przedpokoju i zdejmując buty, zawołałam:
– Zuza? Jestem już, skarbie!
Odpowiedziała mi cisza. Walcząc ze zmęczeniem i chęcią natychmiastowego opadnięcia na kanapę, zapukałam do jej pokoju. Po kilku sekundach nacisnęłam klamkę. Weszłam. Pokój był pusty. I nie chodziło tylko o nieobecność Zuzy. Nie było także jej laptopa, znikła większość ubrań z szafy. Sięgnęłam po komórkę. Moja córka nie odbierała telefonu. Stałam na środku pokoju i w panice zastanawiałam się, co robić. Policja? Szpitale? A może jest u którejś ze swoich koleżanek? Za chwilę zabrzęczał mój telefon. SMS. Od Zuzy. „Przeprowadziłam się do taty. Nie dzwoń do mnie, bo i tak nie odbiorę. Tu jest mi lepiej niż z tobą”.
Oniemiałam. Takiego obrotu spraw w ogóle się nie spodziewałam. Przeprowadziła się do taty? Do tego człowieka, który o istnieniu córki przypominał sobie najwyżej raz na miesiąc? Wybrałam numer Jacka. Trochę potrwało, zanim odebrał.
– No tak, jest u mnie Zuza… Nie krzycz na mnie, co miałem robić, wyrzucić ją? Nie powiem, żeby mi to było na rękę, maluję teraz duży obraz, potrzebuję ciszy i spokoju. Ale trudno.
– To przywieź ją do mnie, proszę – powiedziałam przez zęby.
Kochany tatuś, bez żadnych oporów przyznaje, że obecność córki nie bardzo mu pasuje!
– Próbowałem. Ale ona się zaparła, mówi, że masz jej dosyć, ciągle każesz jej sprzątać i na nic nie pozwalasz.
– Tak powiedziała? – z wrażenia usiadłam na łóżku córki. – To bzdury przecież. Owszem, chcę, żeby sprzątała chociaż po sobie, ale to chyba normalne?
– Ja tam nie będę dociekać, o co wam poszło. Jak nie będzie sprawiać kłopotu, może u mnie mieszkać – powiedział wspaniałomyślnie Jacek. – W tej sytuacji oczywiście nie przeleję ci alimentów, w końcu za coś muszę ją wyżywić. A teraz spadam, za chwilę przyjeżdża Karol, mamy sporo do pogadania.
– Jacek, poczekaj! Czy ty w ogóle jakoś normalnie jadasz? Bo Zuza nie umie ugotować nawet ziemniaków…
– To się nauczy – zachichotał. – Nie myślisz chyba, że ja będę stał przy garach? Nie jestem tobą, a w życiu są ważniejsze rzeczy niż obiad i porządki – zakończył wrednym tonem.
Przepłakałam całą noc
Myślałam, że jestem dobrą matką, ale teraz wyszło na jaw, że tylko mi się tak wydawało. Moja córka, moja własna, ukochana córka miała o mnie zupełnie inne zdanie. Rano poradziłam się przyjaciółki.
– Zostaw ją, pobędzie trochę u kochanego tatusia, to może doceni twoje starania – powiedziała Aneta.
– Ale on o nią nie zadba. Boję się, że może nawet nie odwiezie jej do szkoły. W dodatku, jak ten Karol się pojawił, to pewnie będą całe noce pić.
– Spokojnie, Kinia, Zuza nie jest malutkim dzieckiem, swój rozum ma – moja przyjaciółka, mama trójki dzieci, była bardziej doświadczona ode mnie. – Coś czuję, że jeszcze z płaczem do ciebie przybiegnie. I będzie przepraszać.
– Byleby tylko szybko wróciła, z płaczem czy bez – westchnęłam.
Minął tydzień, a Zuza nadal mieszkała u ojca. I nadal nie odbierała moich telefonów ani nie odpowiadała na SMS-y. Jacek twierdził, że wszystko w porządku, to znaczy tak mu się zdawało. On ma teraz dużo pracy przy tym obrazie i nie ma czasu, żeby córeczki doglądać.
– A przynajmniej jecie coś normalnego, pożywnego? – zapytałam.
– Mówiłem ci, że sobie radzimy. Przecież nie zagłodzę jej na śmierć.
Brakowało mi córki. Bolało mnie, że nawet nie chce porozmawiać ze mną przez telefon. I czułam złość, że wybrała ojca, artystę od siedmiu boleści, który nigdy, w przeciwieństwie do mnie, nie okazywał jej zainteresowania. W niedzielę wieczorem nie mogłam już sobie znaleźć miejsca. W końcu postanowiłam: pójdę do Jacka. Może gdy Zuza mnie zobaczy, zmięknie i uda nam się porozmawiać. Wkładałam buty, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam. Na progu, z walizką w ręce, stała moja córka. Jakaś mizerna, byle jak uczesana, ale cała. Nie powiedziała ani słowa, przeszła obok mnie i zamknęła się u siebie.
Zebrałam myśli. Co teraz?
Zrobić jej awanturę czy przejść nad tym do porządku dziennego, jak gdyby nigdy nic się nie stało? I tym samym pozwolić, żeby znów traktowała mnie jak powietrze albo uprzykrzonego gościa?
„Raz kozie śmierć, teraz albo nigdy!” – zdecydowałam wreszcie, stanowczo pukając do drzwi pokoju córki.
– Otwarte – usłyszałam po chwili.
Weszłam. Siedziała na dywanie przy częściowo rozpakowanej walizce. Muzyka znów bębniła na full.
– Ścisz to. A najlepiej wyłącz – powiedziałam spokojnie.
Nawet się nie ruszyła.
– Ok – odezwałam się. – W takim razie spakuj się i wracaj do ojca. Podejrzewam, że wcale nie było ci tam tak źle.
– Nie było mi źle?! – wybuchła Zuza. – A tobie nie byłoby źle, gdybyś nie obchodziła własnego ojca? Nie zatroszczył się o mnie nawet przez jeden dzień! Nie zapytał, jak się czuję, co u mnie słychać, czy nie jestem głodna, nic! Dał mi tylko pieniądze na obiady w szkole, a sama wiesz, jakie to paskudne jedzenie! – prawie płakała. – Poza tym całe wieczory spędzał w tej swojej pracowni, a jeszcze jak przyjechał ten Karol, to już w ogóle nie obchodziło go, czy jestem w domu, czy mnie nie ma.
Już chciałam ją pożałować, przytulić i najchętniej pobiec od razu do kuchni, żeby przygotować jej ulubione danie. Ale coś mnie powstrzymało.
– Jesteś głodna? – zapytałam tylko.
– Trochę – przyznała, z nadzieją patrząc w moją stronę.
Wytrzymałam jej spojrzenie.
– To co, zrobisz mi coś dobrego? – poprosiła w końcu. – Leniwe…
– Nie – odparłam i zanim zdążyła się naburmuszyć, dodałam: – Nie zrobię, ale pokażę ci, jak możesz sama sobie coś przygotować.
– Ale ja nie umiem! – zaprotestowała.
– Właśnie dlatego chcę cię nauczyć. A jeśli nie masz ochoty, zawsze możesz wziąć sobie coś do jedzenia z lodówki. Zdaje się, że jest jeszcze kawałek żółtego serca, pomidor i rzodkiewki.
– Przecież wiesz, że nie lubię tej twojej zieleniny – odparła, wydymając usta.
– To już twój wybór – zakończyłam, wychodząc z pokoju.
Nie minęło pięć minut, jak moja córka pojawiła się w kuchni.
– No to jak to się robi? – westchnęła.
– Zanim zaczniemy przygotowywać leniwe, musimy zrobić porządek w kuchni. Nie chcesz chyba jeść w takim bałaganie? – wskazałam ręką na zlew z brudnymi naczyniami.
– Ja ich nie używałam! – zaprotestowała natychmiast.
– Dzisiaj nie, ale przez wiele lat owszem, tak – wypomniałam jej. – Myłam po tobie, więc nic ci się nie stanie, jak ty choć raz umyjesz po mnie.
Z niechęcią, ale zabrała się do pracy
A potem wspólnie zrobiłyśmy leniwe.
– Wiesz, mamo – powiedziała Zuza, przeżuwając ostatni kawałek kluski. – Dobrze jest wrócić do domu… A jakbyś miała czas i ochotę, mogłybyśmy pogadać jak dawniej. Brakowało mi naszych wieczornych rozmów, a nawet tego twojego marudzenia, że za głośno słucham muzyki.
– Okej – zgodziłam się. – Posprzątamy po kolacji, a potem usiądziemy przy herbacie i wszystko mi opowiesz.
– Może nie wszystko, co? – zastrzegła. – Bo wiesz, ja też muszę mieć jakieś swoje sekrety. W końcu nie jestem już małym dzieckiem, które ze wszystkiego zwierza się mamusi.
– Małym nie, ale dużym dzieckiem jeszcze tak. To na czym stanęłyśmy? Wciąż kłócisz się z Małgośką?
– Co ty, mamo, już dawno się z nią nie przyjaźnię. To głupia krowa, wygadała mnie przed Baśką, a Baśka z kolei…
Pozornie wszystko wróciło do normy. Zuza nadal słucha za głośno muzyki i nie zawsze sprząta po sobie. Ale już nie obraża się, gdy jej zwracam uwagę. I coraz częściej spędzamy razem wieczory. Ostatnio zwierzyła mi się nawet, że się chyba zakochała. Chyba – powiedziała – bo przecież dotąd nie była zakochana, więc skąd ma mieć pewność? A ja, choć czasem nadal muszę gonić ją do galopu, czuję, że odzyskałam córkę.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”