„Córka traktowała mnie jak darmową nianię i kuchtę w jednym. Nie pytała, czy mam czas, po prostu żądała, żebym się pojawiła”

Na emeryturze rodzina chciała mnie wykorzystywać fot. Adobe Stock, Horacio Selva
„>>Mamo, przygotuj pierogi na wieczór. Dużo, dla dziewięciu osób, najlepiej z mięsem<<. Nawet nie prosiła, po prostu wysyłała komunikat, że ma być zrobione. Ciągle miewała pomysły, które zupełnie dezorganizowały mi życie. Od chwili, gdy przeszłam na emeryturę, marzyłam o wypoczynku. Okazało się, że mam mniej czasu niż wtedy, gdy pracowałam”.
/ 02.02.2023 14:30
Na emeryturze rodzina chciała mnie wykorzystywać fot. Adobe Stock, Horacio Selva

Był piękny dzień. Upajałam się urodą moich rododendronów, azalii…

„Ale mi dobrze” – pomyślałam.

Włączyłam płytę z symfonią Schuberta, usiadłam na tarasie i przymknęłam na chwilę oczy. Ledwie wybrzmiało kilka taktów, gdy rozdzwonił się telefon. Aż się wzdrygnęłam, bo czułam, że diabli wzięli moje spokojne popołudnie.

Nie pomyliłam się

Moja córka, bez wstępów, złożyła zamówienie:

Mamo, przygotuj pierogi na wieczór. Dużo, dla dziewięciu osób, najlepiej z mięsem – zażądała Dorota.

Ciągle miewała pomysły, które zupełnie dezorganizowały mi życie. Od chwili, gdy przeszłam na emeryturę, marzyłam o wypoczynku. Po pierwsze, czułam się zmęczona, po drugie, chciałam wreszcie przeczytać zaległe książki, a przede wszystkim codziennie słuchać ulubionej muzyki. Przez lata uzbierałam sporo kompaktów z nagraniami, ale zawsze brakowało mi czasu, żeby położyć się na kanapie ze słuchawkami na uszach i delektować się mistrzostwem wykonawców. Poza tym sama lubię grać na naszym stareńkim pianinie. Szybko jednak okazało się, że moje marzenia kolejny raz muszą zejść na dalszy plan. Mam córkę i zięcia. Dochowali się już trójki dzieci. Dwie nastoletnie dziewczynki,  Aga - 11 lat, a Gosia 12, od niedawna mają małego braciszka, Jasia.

– Mamo, wpadnij do nas. Wystarczą trzy godzinki. Zaopiekujesz się Jasiem i coś ugotujesz, bo my z Marcinem chcemy wreszcie wyskoczyć do kina – usłyszałam w pierwszym tygodniu mojej „wolności”, akurat gdy z mężem siadaliśmy do obiadu.

Potem zamierzaliśmy pójść na spacer, bo pogoda była wyjątkowo piękna, a wieczorem chciałam choć przez pół godziny pograć na pianinie.

– Ale… – zaczęłam protestować.

– Nie mów tylko, że miałaś inne plany i nie możesz odłożyć ich na inny dzień. Na emeryturze chyba nie brakuje ci czasu? – spytała zaczepnie.

„Cóż, jeśli odmówię, zostanę z wielkim poczuciem winy” – pomyślałam i oczywiście zgodziłam się.

Tego dnia zamiast wolnego popołudnia miałam więc dla siebie wolny kwadrans. Jaś jest wspaniałym malcem i opiekowanie się nim sprawia mi wiele radości.

Czy wnuki kocha się bardziej niż dzieci?

Nie jestem o tym przekonana, jednak wszystkie spotkania z Agą, Gosią i małym Jasiem bardzo przeżywam, a potem wspominam z uśmiechem. Regularnie robię im zdjęcia, żeby pamiętać, jak się zmieniały, zapisuję ich powiedzonka, zabawne pytania. Obie dziewczynki urodziły się jeszcze przed moim przejściem na emeryturę, lecz już wtedy córka niemal codziennie korzystała z mojej pomocy.

„Popilnuj, ugotuj, bo ja nie mam czasu…” – i tak ciągle.

Teraz, gdy dziewczynki podrosły, wożę je na różne dodatkowe zajęcia, lekcje muzyki, basen, tenis, a gdy przydarzy się im jakaś choroba, najwięcej obowiązków spada na mnie.

Mamo, mam pilny wyjazd w delegację. Posiedź z dziewczynkami wieczorem. Oczywiście przy okazji możesz zrobić pierogi albo paszteciki i barszczyk… Marcin wróci po dziesiątej – usłyszałam kiedyś w słuchawce, jeszcze gdy nie było Jasia.

Takie niespodzianki czekały mnie bardzo często. Córka jest dziennikarką i zdarzają się jej wyjazdy służbowe. Zięć prowadzi sporą firmę informatyczną i też czasem musi jeździć po kraju. Natomiast oboje bardzo dobrze zarabiają. Coś za coś, jak to się mówi. Są wiecznie zapracowani, ale dzięki temu dobrze im się powodzi.

– Moglibyście zatrudnić jakąś gosposię albo opiekunkę do dzieci. Ja też mam prawo do wolnego czasu i własnego życia – wypaliłam kiedyś, gdy nagle znów okazało się, że najbliższą noc spędzę w ich domu jako jedyna dorosła osoba, bo oboje musieli wyjechać gdzieś w Polskę.

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a potem Dorota rzuciła cicho:

Pomyślimy.

Sądziłam, że się obrazi, ale jakoś przełknęła tę gorzką pigułkę. Wtedy pierwszy raz zdobyłam się, żeby wprost powiedzieć, co myślę i czuję, a świat się nie zawalił z tego powodu. Dotychczas zdarzało mi się protestować bardzo nieśmiało, żeby nikogo nie urazić. Taka już jestem, że unikam konfliktów za wszelką cenę i nie znoszę napiętej atmosfery, a już szczególnie w rodzinie.

Jednak nieśmiałe protesty trafiały w próżnię

Wszyscy uważali, że moje mysie popiskiwania to taki zwyczaj. Pogada, pogada, a i tak zrobi, co jej się każe. Jestem pewna, że tak właśnie myśleli. Dopiero jasne postawienie sprawy okazało się skuteczne. Oczywiście nie natychmiast. Zmiany następowały stopniowo, ale ja i tak byłam zadowolona, że w ogóle się zaczęły, bo momentami naprawdę już brakowało mi sił, a i ze zdrowiem nie było najlepiej. Na dodatek mój mąż nie potrafił mnie wyręczyć w sprawach związanych z dziećmi. Niby miał z nimi dobry kontakt, jednak już o wspólnej zabawie nie było co marzyć. Kiedyś na przykład dziewczynki obejrzały jakiś film wojenny, a nazajutrz zostały do nas przywiezione na cały weekend. W ogródku za domem urządziły pole bitwy.

Bawimy się w wojnę! – zarządziła Gosia, a Aga natychmiast podchwyciła ten pomysł.

Dziadek czytał gazetę, siedząc na trzcinowym fotelu, i od czasu do czasu spoglądał na nie spod oka.

– Dziadek będzie wrogiem – stwierdziła Aga i wymierzyła w jego stronę patyk, czyli pistolet maszynowy.

– Bach! Bach! – zawołały.

Dziadek nawet nie drgnął.

– Musisz teraz umierać! – zawołały zgodnie bardzo rozczarowane dziewczynki.

– Nic z tego! Nie będę ginął za nieznaną sprawę – oświadczył Romek.

Żeby uratować sytuację, zgłosiłam się na ochotnika do obozu wrogów i dałam się zastrzelić z patyka. Z wdziękiem upadłam na miękką trawę i leżąc, wąchałam kwiatki na rabatce, dopóki nie usłyszałam:

– Już możesz wstać.

Przyznaję, że z ulgą ożyłam… Minął tydzień od mojej pamiętnej rozmowy z Dorotą. Niespodziewanie zadzwonił zięć.

– Czy mama mogłaby wpaść do nas na kawę? – spytał.

Trzeba zająć się dziećmi? – upewniłam się, ledwo kryjąc rozdrażnienie.

– Niezupełnie – odpowiedział Marcin, co bardzo mnie zaskoczyło.

Zaciekawiona wskoczyłam więc do samochodu i popędziłam do nich. Kawa już się parzyła, zięć usadził mnie w fotelu, a na stoliku leżało ciasto najwyraźniej domowej roboty.

– Upiekłaś? – spytałam z niedowierzaniem, lecz córka pokręciła głową.

– Nie ja. Zatrudniliśmy panią, która dwa, trzy razy w tygodniu będzie wpadać, żeby pomóc mi w domowych sprawach i popilnować dzieci.

Ogarnęły mnie mieszane uczucia

Z jednej strony sama tego chciałam. Doceniałam, że córka i zięć wreszcie zdali sobie sprawę, że nie jestem maszyną, ale człowiekiem. Z drugiej strony jednak… poczułam się zagrożona jako niezbędna babcia. Szybko okazało się jednak, że niepotrzebnie się obawiałam. Dochodząca gosposia miała wiele zalet, lecz nie dorobiła się prawa jazdy.

– Mamo, zawieziesz dziewczynki na lekcję muzyki? – jak dawniej pytała mnie więc córka co drugi dzień.

Na tenisa jeździłam z nimi dwa razy w tygodniu. Poza tym cała rodziną wpadali do mnie na niedzielne obiady. Krótko mówiąc, niewiele się zmieniło, choć wreszcie miałam trochę czasu, żeby sobie poczytać albo pograć na pianinie. Stary instrument nie był w najlepszym stanie. Przeżył kilka przeprowadzek i coraz trudniej było go nastroić. Jednak gra zawsze sprawia mi wielką przyjemność – odpływam wtedy od codziennych spraw i koncentruję się na muzyce… Niedawno właśnie ćwiczyłam trudny utwór, gdy niespodziewanie zadzwonił zięć.

– Czy mama mogłaby wpaść do nas na kawę? – spytał.

Trzeba zająć się dziećmi? – upewniłam się.

– Niezupełnie.

– Zdaje się, że niedawno już odbyliśmy taką rozmowę – zauważyłam, zanim odłożyłam słuchawkę.

Spytałam męża, czy pojedzie ze mną, ale stanowczo odmówił. Zdziwiło mnie to, bo miał bardzo tajemniczą minę i lekko uśmiechał się pod nosem. Zjawiłam się więc u dzieci i wszystkich wnuków. Jak poprzednio, czekało domowe ciasto i pachnąca kawa. Dziewczynki mnie obsiadły i opowiadały o szkolnych sprawach, a mały Jasio mówił coś po swojemu, siedząc na moich kolanach.

Nagle zadzwonił telefon

– Już – Dorota zwróciła się do Marcina, ten zaś skinął głową.

– Teraz pojedziemy na chwilę do was. Dzieciaki dawno nie widziały dziadka – powiedział do mnie.

Wydało mi się, że dziwnie się wszyscy zachowują, ale pojechaliśmy. Od progu czułam, że coś jest nie tak, że córka z zięciem coś kombinują. Nie pozwolili dzieciom biec do dziadka.

– Aga, Gosia, poczekajcie. Najpierw puśćcie babcię – rozkazał Marcin, prowadząc mnie do salonu.

Mąż siedział w fotelu i nadal miał tę swoją tajemniczą minę – jak dzieciak, który coś nabroił. Wreszcie kątem oka zauważyłam, że w pokoju coś się zmieniło. W pierwszej chwili, nie mogłam się zorientować, o co chodzi. Ktoś przesunął kanapę bliżej okna, stolik zmienił miejsce… I nagle olśnienie. Spod ściany, gdzie wisi stary zegar, zniknęło moje rozklekotane pianino, a na jego miejscu stało teraz nowe. Piękny instrument, błyszczący lakierem na fornirach. Podeszłam bliżej, palcami lekko dotknęłam skrzyni. Klapa otwarta, tylko grać. Usiadłam więc i zagrałam nokturn Chopina… Łzy wzruszenia same spłynęły mi po policzkach.

– Jaki piękny instrument. Ale dlaczego? – spojrzałam na swoich bliskich.

Niedługo Dzień Matki, mamo – odezwał się zięć. – Pomyśleliśmy…

– Nie dało się tak idealnie zgrać terminu dostawy, więc jest wcześniej – tłumaczyła córka.

Nie mogłam opanować emocji.

– Ale to za drogi prezent! – protestowałam, wycierając zapłakane oczy. – Macie dzieci, i to je powinniście rozpieszczać prezentami.

– Mamuś, ale nam nie zabraknie na prezenty dla dzieci. Chcieliśmy ci podziękować za… – Dorota nie dokończyła, bo zięć wszedł jej w słowo.

– Za tyle serca, mamo – powiedział.

Wstałam i ocierając łzy, wycałowałam wszystkich. Pomyślałam, że jednak córka i zięć nie traktują mnie jak przydatnego urządzenia, ale jak kogoś bardzo bliskiego i drogiego… Czuję, że naprawdę mnie kochają.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA