„Córka steruje mną jak marionetką, a ja mam tańczyć, jak ta gówniara mi zagra? Koniec tego! Mam dość tej chorej dyktatury”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Patrzyłam więc to na córkę, to na wnuczkę i zastanawiałam się, dlaczego właściwie miałabym się z czegokolwiek tłumaczyć Hani. I dlaczego ona zachowuje się tak, jakby miała prawo mnie rozliczać z tego, co robię”.
/ 12.01.2023 14:30
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Odkąd przeszłam na emeryturę, moja córka nabrała jakiegoś dziwnego przekonania, że stałam się niepełnosprawną staruszką i wszystkie decyzje ma prawo podejmować za mnie. Faktem jest, że trochę jej na to pozwoliłam. Kiedy przestałam pracować, dostałam chyba jakiejś lekkiej depresji, nie wychodziłam z domu, bo mi się nagle nie chciało, i zgadzałam się na wszystko, co mówiła Hania. Jakbym nagle sama przestała myśleć.

Kiedy zabierałam Kudełka ze schroniska, byłam pewna, że Hania będzie bardzo niezadowolona, że mnie skrytykuje, a przede wszystkim zarzuci pretensjami, że nie zapytałam jej o zdanie. Ale ja nie chciałam nikogo pytać, nie musiałam nikogo pytać. Kiedy patrzyłam w czarne, bezdennie smutne oczy małego psiaka, po prostu wiedziałam, że nie mogę go zostawić. Już wtedy był moim przyjacielem. Teraz siedział na podłodze w mojej kuchni i nie spuszczał ze mnie pełnego wdzięczności spojrzenia.

– Będziemy teraz mieszkali we dwoje, Kudełku – tłumaczyłam cicho pieskowi i byłam pewna, że wszystko rozumie; to naprawdę mądry kundelek. – Będziemy chodzić na spacery. Mnie też się one przydadzą. Siedzenie w domu przed telewizorem zupełnie mi nie służy. Jeszcze tylko musimy przeżyć wizytę Hani. Ale nie bój się, nie oddam cię, w ogóle nie ma znaczenia, co ona powie.

Jeśli zechcę, kupię sobie hipopotama!

W tym samym momencie rozległ się dzwonek. Westchnęłam i poszłam otworzyć mojej wszystkowiedzącej córce.

– Mamo, ty chyba kompletnie oszalałaś – jęknęła z rozpaczą w głosie i klapnęła na taboret w kuchni kilka minut później.

– Babciu, on jest cudowny – stwierdziła radośnie w tym samym momencie moja wnuczka i klapnęła na podłogę obok leżącego tam kudłatego psiaka.

Objęła go za szyję obiema rączkami, w odpowiedzi na co pies liznął ją szerokim językiem po buzi. Wywołało to kolejny jęk mojej córki. Cóż robić, Hania nigdy nie była miłośniczką zwierząt. Od dziecka była raczej miłośniczką porządku i zwalczania wszelkiego rodzaju bakterii, nawet tych, których może nigdy i nigdzie nie było. Stosowała w domu takie ilości środków chemicznych, że chwilami odnosiłam wrażenie, że wytruje rodzinę.

– Skąd ty go wytrzasnęłaś, mamo? – córka zmierzyła mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. – I po co ci on? – dodała natychmiast, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć usta, aby udzielić odpowiedzi.

Patrzyłam więc to na córkę, to na wnuczkę i zastanawiałam się, dlaczego właściwie miałabym się z czegokolwiek tłumaczyć Hani. I dlaczego ona zachowuje się tak, jakby miała prawo mnie rozliczać z tego, co robię.

– Wiesz co, córuś – zaczęłam powoli – właściwie to ja jestem już od pewnego czasu dorosła i mogę mieć psa, a jeśli zechcę to i węża albo hipopotama.

Amelka zachichotała, a Hania tylko zamrugała oczami zdziwiona.

– Babcia jest dolosła, babcia jest dolosła – wnuczka skakała wokół psa na jednej nodze – i teraz ma psa – śpiewała – a jak zechce to i hipotama. Babciu, jak wygląda hipotam? – zapytała nagle.

– Hipopotam, kochanie – wyjaśniłam – to wielkie zwierzę. Lubi żyć w wodzie.

– To gdzie się zmieści? Będziesz go miała w łazience?

– Przestań! – zdenerwowała się Hania. – Babcia nie będzie miała żadnego hipopotama. Psa zresztą również nie.

– O, przepraszam – poczułam się urażona. – Psa to ja już mam.

– Ale musisz go oddać – zdecydowanym tonem oznajmiła córka.

Traktuje mnie jak dziecko!

Amelka natychmiast wykrzywiła usteczka w podkówkę i już miała się rozpłakać, ale wtedy ja zaprotestowałam zdecydowanym tonem:

– Nigdzie go nie oddam! – co zapobiegło wybuchowi płaczu małej.

– Skąd go wzięłaś, mamo? – powtórzyła Hania, jakby ta wiedza była niezbędna.

– Ze schroniska – wyjaśniłam.

Wiedziałam, że to dopiero wywoła oburzenie mojej córki. I nie pomyliłam się.

– Ze schroniska? – Hania aż się zapowietrzyła. – Mamo! Ty naprawdę oszalałaś? Z tego siedliska bakterii i zarazków? Amelka, zostaw natychmiast tego psa! – krzyknęła w stronę małej.

– Uspokój się, Haniu! – w końcu i ja się zdenerwowałam. – Pies jest wykąpany, odrobaczony, przebadany. Jest zdrowy.

Usiadłam na taborecie przy stole i wbrew temu, co myślałam przed chwilą i co sama sobie obiecywałam, zaczęłam opowiadać. O tym, jak poszłam po raz pierwszy do schroniska na prośbę wnuka mojej sąsiadki, Witka. Zawsze babcia z nim tam chodziła, bo na samotne wyprawy jest jeszcze za mały i rodzice go nie puszczają.

Nagle babcia się rozchorowała i Wituś nie miał z kim iść. Chłopiec był taki smutny, taki zmartwiony, że sama zaproponowałam, że go tam zawiozę. W schronisku, kiedy zobaczyłam te wszystkie psy, z takimi smutnymi pyszczkami i jeszcze smutniejszymi oczami, pozamykane w kojcach, zrobiło mi się ciężko na sercu. Naprawdę żal było na nie patrzeć. Psy można było zabierać na spacer na smyczy, pospacerować, a później, niestety, trzeba je było ponownie zamknąć w klatce. Strasznie to wyglądało.

Zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno, depresja chyba mi się pogłębiła. Byłam w tym schronisku z Witkiem dwa razy, a potem nic nikomu nie mówiąc, zaczęłam tam jeździć sam. Zawoziłam jedzenie dla psiaków, wyprowadzałam je na spacer. I coraz bardziej przywiązywałam się do małego, białego kudłacza.

W końcu pewnego wieczora, kiedy siedziałam samotnie przed telewizorem i znowu było mi bardzo smutno, przyszło mi do głowy, że mogłabym go z tego schroniska zabrać, że mógłby ze mną zamieszkać, że mogłabym mieć przyjaciela. Takiego kudłatego, malutkiego, za to wiernego przyjaciela.

– I po prostu go sobie wzięłaś? – Hania nie kryła dezaprobaty. – Mamo, mamusiu, przecież to zupełnie bez sensu.

– Niby dlaczego? Żebyś ty wiedziała, ile ludzi na osiedlu ma psy.

– Ja wiem, ale pies to kłopot. Trzeba o niego dbać, trzeba go karmić, wyprowadzać na spacer.

– To ja go karmię, wyprowadzam. Ja, nie ty, więc nie musisz się martwić.

– Ale to siedlisko chorób i bakterii.

– Kudełek jest zdrowy.

– Dziś jest, jutro może nie być.

– Jak każdy z nas – warknęłam już coraz bardziej rozdrażniona.

– No wiesz co?! Mamo! – oburzyła się Hania. – Jak możesz?

– A mogę! Wolno mi mówić, co chcę i co myślę. Zresztą czyżbym powiedziała nieprawdę? O co ci chodzi?

Mojej córce chyba rzeczywiście wydawało się, że jestem niepełnosprawną, i to raczej bardziej umysłowo niż fizycznie, staruszką. Chwilami odnosiłam wrażenie, że najchętniej by mnie ubezwłasnowolniła. I może jeszcze oddała do jakiegoś zakładu, żeby mnie pilnowali od rana do wieczora. Teraz też poderwała się z taboretu z obrażoną miną.

– Amelia, idziemy do domu – gwałtownie zaczęła ubierać małą.

– Mamusiuuu, nie szarp mnie – prosiła wnuczka.

– Haniu, czy ty myślisz, kochanie, że możesz mi dyktować nawet to, czy mogę mieć psa, czy nie mogę go mieć? – zapytałam, kiedy już wychodziły.

– Ja ci nic nie dyktuję, ale ten pomysł z psem, i to na dodatek ze schroniska – dodała twardo, jakby to był jakiś szczególnie mocny argument – jest bezsensowny, beznadziejny – odpowiedziała.

– Musisz go oddać – stwierdziła, stojąc już na klatce schodowej.

Powiedziała to tak kategorycznym tonem, jakim mówi się do niegrzecznych dzieci, na których chce się wymusić posłuszeństwo.

– Babciu, nie oddawaj Kudełka – wyszeptała mi do ucha Amelka. – Będę przychodzić się z nim bawić.

Wierzę, że Hania mówi to z troski…

Nie miałam zamiaru oddawać swojego przyjaciela, bo Kudełek naprawdę był moim przyjacielem. Okazał się bardzo mądrym pieskiem, wszystko rozumiał i słuchał mnie. Poza tym był nauczony czystości. Opiekunowie ze schroniska twierdzili, że ktoś musiał go wyrzucić, bo w chwili, kiedy został znaleziony, wyglądał na całkiem zadbanego i wychowanego w domu.

Początkowo był w stosunku do mnie trochę nieufny, wyglądało to tak, jakby najbardziej bał się wychodzić na spacery. Pewnie myślał, że go gdzieś zostawię, bidulka, podobnie jak poprzedni właściciele. Kiedy spuszczałam go ze smyczy, nie odstępował mnie na krok.

Jednak wraz z upływem czasu wszystko to mijało, nabierał zaufania i wiary, że zostanie u mnie na zawsze, że tu jest jego dom. Kiedy wracam z zakupów albo z jakiegoś innego wyjścia psiak wita mnie z taką radością i miłością, że aż mnie w sercu ściska. Naprawdę bardzo go pokochałam. I miałabym go oddać, bo tak chce Hania? Bo trzeba go wyprowadzać na spacer i gotować mu jedzenie? Nie ma mowy. Nigdy nie oddam!

Hania jeszcze kilka razy wracała uparcie do tej sprawy. Wszelkimi sposobami próbowała przekonać mnie, żebym pozbyła się Kudełka. W końcu chyba jednak zrozumiała, że nie ustąpię, i odpuściła. Długo jednak, ilekroć przychodziła do mnie, starała się jawnie okazywać niechęć wobec pieska.

Dopiero niedawno odniosłam wrażenie, jakby trochę jej przeszło. Ostatnio nawet go pogłaskała i nie powtarzała Amelce bez ustanku, żeby nie dotykała „tego psa”. Sądzę, że i moja córka zaprzyjaźni się z Kudełkiem. 

Czytaj także:
„Synowa wymaga, żebym kupowała tańsze leki i dokładała się do utrzymania wnuczki. Mówi, że po 60-tce niczego mi nie potrzeba”
„Wnuczka była wynikiem niechcianej ciąży. Teraz jej rodzice założyli nowe rodziny, a całe wychowanie spadło na nas – dziadków”
„Wnuczka okłamuje mnie i wyciąga ode mnie pieniądze. Udaję, że we wszystko wierzę, bo tylko dzięki temu mam z nią kontakt”

Redakcja poleca

REKLAMA