Myślałam, że jestem kobietą bardzo silną psychicznie. Życie nigdy mnie nie rozpieszczało, a przez ostatnie lata tak dało mi w kość, że niejedna osoba na moim miejscu powiedziałaby mu: pa, pa. Najpierw zmarł na zawał mój mąż, później wywalono mnie z pracy. Zostałam sama z kredytem i mnóstwem problemów na głowie, bo rodziny nie mam, a tak zwani przyjaciele przestali odbierać ode mnie telefony. No bo przecież mogę poprosić o pomoc w znalezieniu nowego zajęcia albo, nie daj Boże, o jakąś pożyczkę.
Mimo to nie poddawałam się. Walczyłam, by utrzymać się na powierzchni. Zgodnie z zasadą: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. W efekcie uodporniłam się na różne życiowe ciosy i byłam pewna, że już nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, zdołować, a tym bardziej zmusić do płaczu. Aż do tamtej pamiętnej, jesiennej niedzieli…
Mała jest śliczna i urocza… Na pozór
Zaczęło się od tego, że moja sąsiadka Jola zaprosiła mnie do siebie na pogaduchy i piwko. Popołudnie było ciepłe i słoneczne, nie miałam nic innego do roboty, więc się zgodziłam. Usiadłyśmy na ławeczce przed jej domem i otworzyłyśmy po buteleczce złocistego trunku.
Jej sześcioletnia córeczka, Karolinka, na pierwszy rzut oka urocza i miła, bawiła się gdzieś z tyłu domu, w ogrodzie. Naprawdę bardzo lubię tę małą, ale wolę, kiedy trzyma się ode mnie z daleka. Z dwóch powodów: Karolina jest nieprawdopodobnie ciekawska i gadatliwa. A przy tym piekielnie inteligentna. Zadaje dziesiątki pytań, a jak się już uczepi jakiegoś tematu, nie potrafi odpuścić.
„Sąsiadka, ale dlaczego twoje psy wyją, gdy wychodzisz z domu?”, „Sąsiadka, a dlaczego nie chodzisz w spódnicy?”, „Sąsiadka, dlaczego nie umiesz prowadzić samochodu?”… Od tego jej „sąsiadkowania” i przymusu odpowiadania na pytania nieraz porządnie rozbolała mnie głowa.
Cieszyłam się więc, że tym razem nie ma jej w pobliżu. Niestety, nie trwało to długo. Właśnie zaczęłyśmy rozmawiać z Jolką o cieniach i blaskach życia małżeńskiego, gdy Karolinka nagle wyszła zza domu. Usiadła na schodkach i zaczęła przysłuchiwać się naszej rozmowie.
– Sąsiadka, czemu ty nie masz męża? – padło znienacka.
– Miałam, ale umarł – odparłam, nie podejrzewając nic złego.
Karolina mogła nie pamiętać Andrzeja. Kiedy odszedł, miała dwa lata…
– Umarł? A dlaczego umarł? – zaczęła dociekać.
– Był chory – odpowiedziałam.
Kiedyś pracowałam w poradnikach kobiecych i pamiętałam, że jeśli dzieci zadają kłopotliwe pytania, trzeba odpowiadać krótko i zrozumiale. Wtedy jest nadzieja, że zadowolą się zwięzłą informacją. Przy Karolinie jednak ta zasada zdecydowanie nie działała.
– Ja też byłam chora. Ale mama zaprowadziła mnie do doktora, potem dawała mi lekarstwa i wyzdrowiałam – stwierdziła, przyglądając mi się badawczo.
– No widzisz, a mój mąż nie wyzdrowiał – odparłam, próbując uciąć temat bo rozmowa nie była dla mnie zbyt przyjemna.
Bardzo kochałam Andrzeja i mimo upływu lat ciągle trudno mi było pogodzić się z jego śmiercią. Wciąż bardzo za nim tęskniłam. Karolina jednak wcale się tym nie przejmowała.
– A opiekowałaś się nim? Pilnowałaś, żeby brał lekarstwa? – zapytała.
– Andrzej był dorosły, potrafił o siebie zadbać – rzuciłam rozdrażniona. – Słuchaj, czy możesz pójść się pobawić? Chciałabym porozmawiać z twoją mamą – dodałam podniesionym głosem.
Na samą myśl o lekarzu dostawał mdłości
Miałam już serdecznie dość tego rozdrapywania niezagojonej jeszcze rany! Karolina jakby tego nie zauważała. Zamyśliła się na chwilę, a potem raptem poderwała się ze schodków.
– Już wiem! Twój mąż umarł przez ciebie! – zawołała, uradowana swoim odkryciem.
– Jak to przeze mnie?!
Muszę przyznać, że gdyby obok nie siedziała jej mama, pewnie bym jej przyłożyła. Ale Karolina nic sobie z tego nie robiła. Wzięła się pod boki i spojrzała mi prosto w oczy.
– Zwyczajnie! Gdybyś go pilnowała, zajmowała się nim tak jak mama mną, na pewno by wyzdrowiał! No ale dla ciebie oczywiście ważniejsza była praca! – oświadczyła z mocą, a potem okręciła się na pięcie jak gdyby nigdy nic i pobiegła do ogrodu.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam się poruszyć. Kiedy wreszcie doszłam do siebie, spojrzałam na Jolkę. Była czerwona jak burak. Chyba podobnie jak ja nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Zaczęła mnie przepraszać i tłumaczyć, że to tylko dziecko. I żebym się nie przejmowała głupim gadaniem. Jednak do mnie już nic nie docierało. Bez słowa odstawiłam niedopite piwo i powlokłam się do domu. Tam rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać.
W głowie ciągle brzmiały mi słowa Karoliny: „To przez ciebie umarł twój mąż!”. Zaczęłam sobie przypominać ostatnie miesiące życia Andrzeja, kojarzyć fakty. I wyszło na to, że w tym, co powiedziała ta mała, było dużo racji! Przecież mój mąż wspominał od czasu do czasu, że pobolewa go serce, brakuje mu tchu, ale ja to lekceważyłam. Zwłaszcza że czuł się źle tylko wtedy, gdy trzeba było coś zrobić w domu albo skosić trawę w ogrodzie. Myślałam, że to zwykła wymówka…
Mówiłam co prawda, żeby poszedł do lekarza, zażądał skierowania na badania… Ale on, jak to facet, na samą myśl o wizycie w przychodni dostawał mdłości.
A to uparta cholera! Nigdy się nie podda
Odkładał wizytę i obiecywał, że pójdzie w przyszłym tygodniu. Może gdybym go zaprowadziła, zmusiła, żeby zainteresował się swoim zdrowiem, chorobę dałoby się wykryć? Przecież raz już tak zrobiłam, kilka lat wcześniej, kiedy podejrzewałam, że ma nadciśnienie. Zapłaciłam za badania, wizytę i zaciągnęłam go za ucho do kardiologa. Dostał leki, poczuł się lepiej. Ale kiedyś miałam więcej czasu i mniej stresującą pracę… A wtedy? Pracowałam od bladego świtu do nocy, a po powrocie do domu byłam tak zmęczona, że marzyłam tylko o tym, żeby iść spać.
No tak, ale to żadne wytłumaczenie… Przecież mogłam wziąć dzień urlopu albo nawet lewe zwolnienie i się nim zająć. Jak się kogoś kocha, czas i rozwiązanie zawsze powinny się znaleźć… No i jeszcze ta dieta… Kardiolog mówił, że Andrzej powinien zrezygnować z wieprzowiny, bo ma wysoki cholesterol. A ja ze spokojem patrzyłam, jak wcina schabowe. Tak je lubił! Nie miałam sumienia mu zabraniać…
Im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym gorzej się czułam. Nad ranem byłam już pewna. To przeze mnie umarł mój mąż.
Przez kilka następnych dni do nikogo się nie odzywałam. Zamknęłam się w domu, przestałam odbierać telefony. Leżałam w łóżku, gapiąc się w sufit, i myślałam, jaką złą byłam żoną. Dałabym wszystko za to, żeby cofnąć czas… Jednak potem na szczęście przyszło opamiętanie. Zaczęło do mnie docierać, że nie mogę się tak zadręczać. Przecież jestem tylko człowiekiem. Nie mogłam przewidzieć tego, co się stanie. A Andrzej był dorosły, powinien dbać o swoje zdrowie.
Poczułam się trochę lepiej. Nawet zrobiłam sobie kawy i usiadłam na tarasie. Nie zdążyłam wypić nawet łyka, gdy…
– Cześć, sąsiadka!
Za furtką stała Karolina ze swoim różowym rowerkiem.
– Czeeeść – wykrztusiłam i zaczęłam cofać się w stronę drzwi.
– Poczekaj! Mama na mnie nakrzyczała. Powiedziała, że nie powinnam tak z tobą rozmawiać jak ostatnio. Że zrobiłam ci przykrość i muszę cię przeprosić… No więc przepraszam – powiedziała głośno, a potem szybciutko rozejrzała się wokół siebie.
– Wiesz co, dalej sobie myślę, że jakbyś się bardziej opiekowała tym mężem, toby żył! – dodała i popedałowała do domu.
Zakrztusiłam się kawą.
Czytaj także:
„Córka sąsiadki codziennie odwiedza naszą. Przychodzi po szkole, a nawet w weekendy. Lubię ją, ale mam już tego dość”
„Sąsiadka wychowała egoistki, które robią z niej niewolnicę. Bogaczki pławią się w luksusach, a matka klepie biedę"
„Córka sąsiadki ją zaniedbuje, a wnuk - pijaczyna zrobił z niej sobie bankomat. Nie mogłam na to patrzeć, musiałam działać”